Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 3/10 grafika: 7/10
fabuła: 3/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,25

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 121
Średnia: 5,7
σ=2,14

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kurozuka

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2008
Czas trwania: 12×23 min
Tytuły alternatywne:
  • 黒塚
Tytuły powiązane:
Postaci: Łowcy nagród, Wampiry; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Przeszłość, Przyszłość (postapokaliptyczna); Inne: Supermoce
zrzutka

Zagubiony w postapokaliptycznym świecie wampir szuka swojej ukochanej. Brutalna historia, która pokazuje, że krwawa sieczka wcale nie musi być przepisem na sukces.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Średniowieczna Japonia. Uciekając przed zabójcami wysłanymi przez jego brata, młody Kuro wraz ze swym wiernym strażnikiem trafia przypadkiem do ukrytego w lesie domu, gdzie, jak się okazuje, mieszka piękna i tajemnicza Kuromitsu. Kobieta oferuje im schronienie, jednak przestrzega, by nie wchodzili do jednego z pomieszczeń. Los sprawia, że młodzi zakochują się w sobie, a Kuro przypadkowo odkrywa mroczny sekret nowo poznanej ukochanej. Na nieszczęście jego prześladowcy atakują dom Kuromitsu. Ranny w czasie walki Kuro z przerażeniem stwierdza, że jego gospodyni nie tylko pije ludzką krew, ale również jest nieśmiertelna. Rozprawiwszy się z napastnikami, Kuromitsu zabiera ukochanego w bezpieczne miejsce i proponuje mu życie wieczne u swego boku. Bliski śmierci Kuro zgadza się.

W pewnej chwili wampir budzi się i zdaje sobie sprawę, że jest sam i nie do końca wie, gdzie się znajduje, a jego wspomnienia przysłania mgła i jest w stanie przywołać tylko poszczególne obrazy z przeszłości. Prawda jest taka, że razem z Kuromitsu przeżyli wspólne prawie tysiąc lat, a teraz ona nagle zniknęła, pozostawiając go samego w obcym i zniszczonym świecie przyszłości. Kuro postanawia ją odnaleźć i poznać prawdę.

Anime nakręcono na motywach mangi o tym samym tytule. „Na motywach” to odpowiednie określenie, gdyż nie jest to adaptacja, a już tym bardziej ekranizacja: podobne są jedynie podstawowe założenia. Oprócz scen erotycznych i mocno kontrowersyjnego motywu religijnego (tak, Japończycy znowu fantazjują na temat chrześcijaństwa…), wycięto również wszystkie wątki poboczne i związanych z nimi bohaterów. Można powiedzieć, iż mamy do czynienia z na wpół własną twórczością scenarzysty i reżysera w jednym – Tetsurou Arakiego, który poczęstował widzów wybrakowaną i wypełnioną bezsensowną przemocą papką pseudonaukową w imię… No właśnie. Sam świat przedstawiony nie różni się niczym od typowej postapokaliptycznej rzeczywistości, gdzie ci, którzy przeżyli, starają się przetrwać. Nie pokuszono się nawet o nakreślenie realiów tego świata, codziennego życia przeciętnych mieszkańców albo poczynań ludzi u władzy. Dlatego też miałam wrażenie, że oglądam postaci poruszające się wśród wyjątkowo nieudanych i płaskich dekoracji. Niestety seria zawodzi również pod względem prowadzenia fabuły. Postawione na początku najważniejsze pytania znikają gdzieś w morzu krwi, gdy Kuro zabija kolejnego anonimowego przeciwnika. Na jednym z blogów przeczytałam, że brak wyjaśnień nie powinien tak bardzo przeszkadzać, gdyż seria nie stara się być ambitna i przeznaczona jest dla widzów, którzy łakną rozrywki i widowiskowych scen walki. Owszem, nie wszystkie produkcje muszą mieć skomplikowaną, nieliniową fabułę w zestawie z niezwykłymi bohaterami i olśniewającą oprawą techniczną, ale nawet anime rozrywkowe powinno prezentować jakiś poziom, poniżej którego znajdują się serie­‑pomyłki, a nawet najbardziej oszczędny scenariusz powinien być spójny. Natomiast Kurozuka jawi się jako produkcja, której twórcy pragnęli stworzyć „coś” więcej niż tylko pozycję czysto rozrywkową, ale dziury w fabule widać gołym okiem, całość zaś wlecze się niemiłosiernie i często grzęźnie w bagnie drewnianych, zupełnie zbędnych dialogów. Wróg głównego bohatera to bezosobowy moloch w postaci Tajnej Organizacji polującej na wampiry i zupełnie przypadkowych ludzi z powodu… No niestety, nie dowiadujemy się, dlaczego. Być może poprzez niedomówienia próbowano wytworzyć klimat grozy i tajemnicy. Dodatkowo wykorzystano hektolitry krwi, które nie tylko nie są efektowne, ale i okazują się całkowicie zbędne. Brutalność może dodać serii pikantności i znakomicie wpasować się w całość. Może również sprawić, że całość przekształci się w owoc zakazany, posądzany niesłusznie o głębię, o której rzekomo świadczy przekraczanie granic dobrego smaku.

Kiedy akcja, niczym rzeka, porywa wszystko inne razem ze sobą, nie uchowają się nawet charaktery. Bohaterowie to kukiełki, zachowujące się cały czas w ten sam sposób albo zmieniające się pod wpływem niewyjaśnionych czynników. Kuro to wiecznie milczący i ponury wampir, który skuteczny jest tylko w krojeniu wrogów na kawałeczki. Nie wyróżnia go zupełnie nic. Kuromitsu jest równie spokojna i jeszcze bardziej tajemnicza, a jej uśmiech nie zdradza absolutnie niczego. Pojawiają się jeszcze ludzie pomagający Kuro w odnalezieniu Kuromitsu, ale ich motywy i przemyślenia nie towarzyszą im w żadnej ze scen, a ich zachowanie bywa często niezrozumiałe i schematyczne. Szalony naukowiec? Tak, śmieje się szaleńczo i jest wyjątkowo nieczuły, ale to normalne. Właściwie nie wiadomo, jaka jest jego rola w całości, bo z tego, co zauważyłam, ogranicza się do uprzykrzania życia bohaterowi, który oprócz deklarowanej chęci odnalezienia swojej ukochanej nie przejawia żadnych głębszych uczuć. Twórcy nie byli w stanie wykrzesać z bohaterów nawet najmniejszej iskierki człowieczeństwa. Po ekranie biegają postaci, z którymi, powiedzmy sobie szczerze, twórcy nie mają co zrobić. Potrzebne były im chyba tylko po to, aby popychać „fabułę” do przodu i zapełnić czas antenowy nieprowadzącymi dokądkolwiek dialogami. Ich płaskie i jednowymiarowe osobowości(?) nie przechodzą żadnej metamorfozy i naprawdę sprawiają wrażenie robotów w ludzkiej skórze… Za taką metamorfozę trudno bowiem uznać nagłą i niespodziewaną przemianę, jaka następuje w przypadku jednego z bohaterów, gdy nagle wychodzą na wierzch wszystkie jego dramaty, które można podsumować słowami: „to już było”. Sztuką jest stworzyć dobre anime, w którym nie przywiązuje się wagi do aspektu psychologicznego, skupiając całą energię na pędzącej na złamanie karku akcji. No cóż, tego też trzeba się nauczyć. W końcu to dopiero drugi poważniejszy projekt tego reżysera, który jako osoba odpowiedzialna za Death Note spisał się dobrze, ale przy próbie stworzenia „własnej” Kurozuki zawiódł na całej linii. Owszem, jest to też niewątpliwie wina pierwowzoru, ale w tym przypadku widać, że Tetsurou Araki próbował wyprodukować coś z wkładem własnym. Cóż, nie wyszło.

Grafika – najmocniejszy filar, podtrzymujący całość, również nie jest pozbawiona paru defektów. Wszechobecna krew sprawia, że całość z łatwością można zaliczyć do gatunku gore, ale wcale nie wprowadza klimatu grozy, jaki prawdopodobnie chciano uzyskać. Jednym z najważniejszych elementów animacji są pojedynki, w których przedstawienie ruchu jest dobre, chociaż sama choreografia nieszczególnie mnie zachwyciła, a twórcy wpadli na kilka dziwnych pomysłów (między innymi człowiek­‑żółw). Najczęściej Kuro tnie, kogo popadnie, jeśli tylko rzeczony delikwent mu się nie spodoba. W miarę szczegółowe tła utrzymane są w ponurej kolorystyce i dobrze spełniają swoją rolę, jednak komputerowo animowane kwiatki i rozpadające się szkło doprowadzały mnie do szału (nie było ich na szczęście dużo). Zagadką jest dla mnie natomiast, jakim cudem bohaterowie wyczyniali momentami różne akrobacje. Ogólnie projekty postaci prezentują się ładnie, różnią się od oryginalnych mangowych, ale ostatecznie można powiedzieć, kto jest kto. Kuro ze swoją nową fryzurką i uwydatnionymi ustami wydał mi się strasznie lalusiowaty, Kuromitsu dorobiono zaś grzywkę. W ogóle w porównaniu z naturalistyczną kreską mangi, bohaterów skutecznie udelikatniono, przez co niekoniecznie pasują do surowego i groźnego świata przyszłości. Z projektem postaci byłoby wszystko w porządku, gdyby nie to, że wyglądają dobrze tylko od pasa w górę i to w dodatku tylko wtedy, gdy noszą luźne ubrania. Natomiast kiedy dyskretnie odkrywają swoje „wdzięki”, oczom widza ukazują się poważne przypadki anoreksji, które w normalnych warunkach trafiłyby z miejsca do szpitala. Fani mangowej nagości i nieocenzurowanych scen erotycznych dostali od twórców siarczysty policzek w postaci rozjaśnionych bądź zaciemnionych ciał, a w przypadku jednej z bohaterek, która pod koniec paraduje nago, zastosowano technikę zsuwającej się koszulki, która nigdy nie przekracza pewnej granicy. Bardzo mi przykro, panowie, nie uświadczycie tu wyeksponowanych damskich wdzięków. Zdecydowanie do gustu przypadły mi animacje towarzyszące napisom początkowym i końcowym. Co do muzyki, przyznaję, iż nie jestem fanką zbyt ostrych brzmień, więc Systematic People to niestety dla mnie podobna sieczka jak samo anime, zaś Hanarebanare od razu podbiło moje serce i znalazło się na liście ulubionych piosenek. Co ciekawe, mam wrażenie, że wszystkie emocje, które powinny pojawić się w serii, zostały zamknięte w tym smutnym i nastrojowym utworze. Dobre i to. Rzadko (głównie w przerwach pomiędzy walkami) pojawiają się również subtelne utwory instrumentalne, które są odpowiednio zróżnicowane i w większości stylizowane na tradycyjne japońskie brzmienia (szczególnie te towarzyszące scenom z tancerzem no). Melodie te mogłyby tworzyć tajemniczy i niezwykły nastrój, gdyby tylko pozwoliła na to fabuła i gdyby było ich więcej. Cóż mogli zrobić dobrzy i znani seiyuu, tacy jak Romi Paku i Mamoru Miyano, w tak beznadziejnym przypadku? Raczej niewiele…

Serię spośród wielu jej podobnych wyróżnia całkowita bezbarwność, brak spójności i przesadna, ale nie obrzydliwa przemoc, która zdaje się jest istotą całości. Wykonana całkowicie bez pomysłu i zapewne również bez większych ambicji, nie zalicza się do science­‑fiction, bo nawet nie wyjaśniono, po co te wszystkie eksperymenty były. Ilość krwi dyskwalifikuje Kurozukę jako klimatyczny horror, bo od dawna wiadomo, że nie trzeba dysponować hektolitrami czerwonej farby, aby skutecznie przestraszyć widza. Jako romans również się nie sprawdza, bo emocjonalny rozwój bohaterów pozostał chyba na etapie embrionalnym… A oś fabuły, którą stanowią bezmyślne i krwawe walki, również nieszczególnie zachwyca zarówno brakiem uzasadnienia przemocy, jak i choreografią, przy jednoczesnej nieobecności odpowiedniego tła muzycznego, które dodałoby nastroju. Anime pozbawiono ponadto bardzo naturalistycznego fanserwisu w postaci częstych scen dzikiego seksu i nieuzasadnionej nagości, raczej nie przyciągnie więc tych, których zachwyciła manga. Nie wiem również, jak mam interpretować zakończenie: czy jestem aż tak niedomyślna, czy to twórcy, próbując ukryć brak pomysłu, zakręcili wszystko tak, aby choć odrobinę zaskoczyć widza. Chociaż jest jedna dobra rzecz w tym wszystkim: pominięcie kontrowersyjnego wątku religijnego z mangi.

Enevi, 4 stycznia 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Madhouse Studios
Autor: Baku Yumemakura
Projekt: Masanori Shino
Reżyser: Tetsurou Araki
Scenariusz: Tetsurou Araki
Muzyka: Kiyoshi Yoshida