Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,25

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 55
Średnia: 7,31
σ=2,02

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kyou Kara Maou! 3rd Series

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2008
Czas trwania: 39×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 今日からマ王! 第3シリーズ
Tytuły powiązane:
zrzutka

Kolejnej przygody już czas! Szkoda tylko, że nie jest ona już tak fajna i ciekawa, jak poprzednia…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Kiedy Yuri ponownie zjawił się w swoim królestwie nie spodziewał się, że już na samym początku czekają na niego kłopoty. Rada Arystokratów (posiadająca ogromną władzę w Shin Makoku) zdecydowała, że następnym Maou będzie Wolfram. Jak się potem jednak okazało, poprzedni król nie opuścił wcale na zawsze swojego królestwa i w najmniej spodziewanym momencie do niego powrócił. Teraz ma przed sobą trudne zadanie: musi przekonać arystokratów, że jest godny tytułu króla. Czy mu się to uda?

Przedstawione we wstępie wydarzenia stanowią jedynie zalążek fabuły trzeciej serii spod znaku Kyou Kara Maou!. Dlaczego trzeciej, skoro nigdzie nie ma opisanego sezonu drugiego? Poprzednia część (78 odcinków) była podzielona na emitowane w jednym ciągu dwie serie (opisane na Tanuki łącznie) i w efekcie cztery lata później widz otrzymuje ciąg dalszy oznaczony numerem 3. Wracając do scenariusza: w szczególności trzeba zwrócić uwagę na umowność świata przedstawionego i naiwność historii. Owszem, seria ta jest parodią, jednak niektóre wydarzenia z założenia miały mieć chyba poważny wydźwięk, ale niestety ilość sztampy i powtarzalność skutecznie pozbawiły serię tego „czegoś”, co można było znaleźć w oryginale. Przez pierwsze kilkanaście odcinków twórcy serwują fanom niezbyt wyszukane historyjki, które nic konkretnego do fabuły nie wnoszą. Co prawda podobną strukturę miała pierwsza seria, lecz w tamtym przypadku stanowiły one swoiste wprowadzenie do świata Maou. Niestety tutaj wyraźnie zabrakło na niego pomysłu i mało brakowało, a rzuciłabym serię z powodu nudy, która wprost wylewała się z ekranu. Dopiero w drugiej połowie zaczął delikatnie rysować się wątek, który w kolejnych odcinkach stał się motywem przewodnim. I tak pozostaje już do końca. Naturalnie będę narzekać na brak oryginalności, wręcz schematyczność. To wszystko już po prostu było i powtarzanie podobnych sekwencji w zmienionych dekoracjach wcale nie jest dobrym pomysłem. Myślę, że całość wypadłaby inaczej, gdyby skrócić serię do 26 odcinków i od samego początku skupić się na najważniejszych wydarzeniach. Szczerze żałuję, iż tak się nie stało, bo przy całej mojej sympatii do tego tytułu, naprawdę przykro było patrzeć na to, jak fabuła się rozłazi. Podobnie sprawa ma się z wszechobecnym humorem, który nie ewoluuje w żaden sposób, serwując widzowi powtórkę z rozrywki. Te same gagi z początku mnie irytowały, bo doskonale wiedziałam, jak dane sceny będą się kończyć. Jednak ich ilość wraz z rozwojem fabuły maleje, co teoretycznie powinno stanowić zaletę. Atmosfera ostatnich odcinków wcale nie jest już taka radosna, ale wtedy wychodzi na wierzch niezdecydowanie i brak pomysłowości scenarzystów, bowiem fabuła jest naprawdę przewidywalna. Chociaż muszę przyznać, że choć nie miałam problemu z rozwiązywaniem kolejnych zagadek (nie wiem, być może było to celowe, ale nie sądzę), niektóre z wątków zamknięto mniej kiczowato, niż się spodziewałam i zdecydowanie zaliczam to do plusów serii. I, co ciekawe, pokładów dramatyzmu nie rozładowano przy pomocy nagłej zmiany nastroju, a wszystko „uspokajało się” stopniowo i powoli.

Wraz z oklepaną fabułą powracają dobrze znani bohaterowie, których zachowanie niemal nie ulega zmianie i niestety nie mamy okazji poznać ich z innej strony. Niewątpliwie jest to jakaś strata, bo ich charaktery mają ogromny potencjał (nie tylko komediowy), ale zamiast postawić na ich rozwój, zdecydowano się wprowadzić nowe postaci. Ponieważ jest ich niewiele, ich rola została ściśle określona i jest dość istotna dla rozwoju fabuły. Poza jedynym wyjątkiem, który właściwie nie wiadomo, co robi w tym anime, a mimo to jest powodem podniesienia oceny za postaci. O kim mowa? Niektórzy już się pewnie domyślają. Król Sararegi (pojawił się po raz pierwszy w serii OAV) jest bohaterem dość niestandardowym jak na Kyou Kara Maou!, gdyż nie da się go łatwo zaszufladkować. Cały czas lawiruje on między jedną i drugą stroną konfliktu, pozostając jednak w cieniu. Chyba nawet twórcom było trudno sprecyzować jego zamiary, co o dziwo nie skończyło się tragedią, gdyż ostatecznie, mimo sporego potencjału dramatycznego, nie wykorzystano wszystkich drzemiących w nim pokładów tragizmu i postawiono na spokojny rozwój jego osobowości. Z pozoru jest bardzo przyjacielsko nastawiony, jednak pod tą maską kryje się złośliwy i tajemniczy uśmieszek manipulatora, który zdaje się czerpać radość z tego, jak łatwo owinął sobie naiwnego i dobrodusznego Yuriego wokół palca. Z drugiej strony nie stanowi on takiego zagrożenia, jak mogłoby się wydawać i dlatego trudno ocenić jego postępowanie. Jednak jest w nim coś, co przyciąga do jego osoby i fascynuje. Nie zawaham się napisać, iż wypadłby lepiej, gdyby nie fabuła, ale na to nie mam żadnego wpływu. Podsumowując, warto wspomnieć, że w zalewie sztampy postawa tego młodego i enigmatycznego króla jest może nie zaskakująca, ale zdecydowanie nie przejaskrawiona, co dodatkowo wpływa pozytywnie na odbiór jego postaci. Jak już wspominałam, wszystkie pozostałe „nowości” mają jasno określoną rolę i nie wychodzą z ram swoich schematów, powtarzając kilka niezbyt udanych chwytów.

Widzowie znający (nie zakładam, że inni będą brali się za oglądanie tego anime) Kyou Kara Maou!, doskonale wiedzą, czego spodziewać się zarówno po grafice, jak i muzyce. W kwestii kreski nie zmienia się praktycznie nic. Może odrobinę podrasowano wygląd postaci, ale żadnych poważniejszych zmian nie wypatrzymy. Wyraziste kolory nadal towarzyszą niezbyt szczegółowym pejzażom i wnętrzom, a jedyna widoczna zmiana to zastosowanie elementów trójwymiarowych, które od biedy mogą być, ale do ideału zdecydowanie im daleko. Animacja nie nabiera szczególnej płynności (widać to zwłaszcza podczas walk i jazdy konnej), jednak z drugiej strony nie razi sztucznością (nigdy zresztą szczególnie nie raziła). Warto podkreślić, że całość trzyma równy poziom przez wszystkie 39 odcinków, więc jak widać oszczędność też ma swoje zalety. Oprawa muzyczna wręcz po mistrzowsku wtapia się w tło i ujawnia się jedynie w bardziej dramatycznych momentach, zalewając ekran niepotrzebnym patosem. Niestety swój powrót święcą również moje „ulubione” tandetne chórki, które nie mają takiej siły przebicia, jak choćby te śpiewane potężnym głosem we Władcy Pierścieni. Naprawdę nie ma co porównywać, to miało jedynie podkreślić kontrast między wrażeniem, jakie ich obecność robi. Bardzo miło będę natomiast wspominać (nie wiem tylko, jak długo) piosenki towarzyszące serii. Zarówno openingu, jak i endingu słucha się przyjemnie, chociaż nie stanowią one materiału na hity wszechczasów, czy nawet jednego sezonu. Spodobała mi się bardzo, ale to bardzo animacja przy napisach końcowych. Mimo monotonności sam pomysł jest bardzo ciekawy i proponuję obejrzeć chociaż raz cały ending. Powinien przypaść do gustu. Naturalnie nie zmienia się obsada seiyuu i w tych samych rolach znowu usłyszymy tak znanych aktorów, jak Takahiro Sakuraia, Kazuhiko Inoue, Mitsuki Saigę czy odgrywającego rolę Sararegiego Akirę Ishidę. Wszyscy oni sprawili się jak zwykle dobrze i nie mam im nic do zarzucenia.

Czy oczekiwałam czegoś więcej? Nie oszukujmy się – już pierwsza część Kyou Kara Maou! pozostawiała sporo do życzenia, głównie pod względem fabularnych, chociaż była szalenie sympatyczna. Niestety moje obawy dotyczące kontynuacji sprawdziły się i po raz drugi byłam świadkiem praktycznie tego samego. Twórcy podjęli się produkcji kolejnej części, opierając ją na podobnym pomyśle i poza wprowadzeniem jednej ciekawej postaci nie zrobili absolutnie nic, aby uatrakcyjnić seans. Z drugiej jednak strony można mówić o „dobrej woli”, gdyż równie dobrze wygłodniali fani mogliby nic nie dostać. Ale bądźmy szczerzy i odpowiedzmy sobie na pytanie, czy tym wszystkim 78 odcinkom czegoś brakowało? Niekoniecznie. Ale… Cała prawda o moim stosunku do tej serii wyszła na jaw po obejrzeniu ostatniego odcinka, gdy nagle zaczęłam za nią tęsknić, mimo że w pewnych momentach miałam ochotę rzucić jej oglądanie. Mam sentyment do tego anime i jak widać, nawet fabuła nie najwyższej jakości nie jest mnie w stanie odrzucić. Tak więc polecam trzeci sezon najbardziej wytrwałym widzom, gdyż ci słabsi mogą odpaść już na samym początku. Mimo wszystko nadal można wyczuć ten sympatyczny i ciepły klimat, który towarzyszył pierwszej części.

Enevi, 25 kwietnia 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio DEEN
Autor: Tomo Takabayashi
Projekt: Temari Matsumoto, Yuka Kudou
Reżyser: Junji Nishimura
Scenariusz: Akemi Omode
Muzyka: Youichirou Yoshikawa