Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 4/10
fabuła: 5/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 6
Średnia: 5,67
σ=2,43

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Costly)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Mamotte Shugogetten

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 1998
Czas trwania: 22 (21×25 min, 29 min)
Tytuły alternatywne:
  • Guardian Angel Getten
  • Protect Me Shugogetten
  • Save me, Guardian Shaolin
  • まもって守護月天
Gatunki: Komedia, Romans
Postaci: Duchy, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Harem, Magia
zrzutka

Po raz kolejny zwykły nastolatek i jego harem. Całość jednak w niezłym wykonaniu.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Tasuke Shichiri jest uczniem liceum, jakich wiele. Tym, co może go wyróżniać na tle innych, jest fakt, że mieszka samotnie – cała jego rodzina pracuje za granicą i pojawia się w domu od wesela do wesela. I to by było wszystko. Pewnego dnia dostaje od swojego ojca, pracującego jako archeolog, tajemniczy prezent, który zakupiony został w chińskim sklepie z antykami. Shinterin, tak bowiem nazywa się podarunek, jest kryształem w kształcie pierścienia. Legenda mówi, że jeżeli osoba o czystym sercu wejdzie w posiadanie shinterina, strażniczy duch żyjący w jego wnętrzu bronić będzie właściciela. Jak to z legendami w anime bywa, potrafią być prawdziwe do bólu. Gdy Tasuke wziął do ręki pierścień, wyszła z niego srebrnowłosa Shaorin, będąca duchem księżyca, a nasz licealista został jej nowym panem.

Jako że Tasuke zdaje się mieć niezwykłe szczęście do dziwnych przedmiotów otrzymywanych od ojca, już wkrótce do grona lokatorów jego domu dołączy kolejny duch strażniczy – duch słońca, Ruuan. Grono bohaterów uzupełnia Shouko Yamanobe, koleżanka Tasuke, która w zwyczaju ma naprzemiennie, a to sprowadzać na wszystkich kłopoty, a to wyciągać ich z owych. Dodać jeszcze należy opiekuna pobliskiej świątyni, Izumo Miyauchiego, który pomimo zajmowanego stanowiska jest typowym playboyem, który za cel obrał sobie Shaorin. Duch księżyca na brak popularności nie narzeka – jednoznaczne intencje względem niej ma także inny licealista, Takashi Nomura, który wraz z Kouichirou Endou (dla odmiany szalejącym za Ruuan) jest przyjacielem Tasukiego. Żeby uczciwie można było mówić o haremie, twórcy dodali też Kaori Aiharę, młodszą uczennicę, zauroczoną Shichirim.

Moc Shaorin pozwala jej na przyzywanie różnych magicznych istot, nazwanych hoshigami. Ruuan natomiast ma moc dawania życia dowolnym nieożywionym przedmiotom. Jako że obie dziewczyny ostatnio miały okazję służyć komuś dość dawno temu, przystosowanie się do współczesnej Japonii przychodzi im ciężko. Shaorin na starcie okazuje ogromne zdziwienie, iż „forteca” Tasuke nie jest ufortyfikowana, nie mówiąc już o pojęciu, jakie ma na temat instytucji takich jak szkoła. Ruuan asymiluje się zdecydowanie szybciej, ale jej naturalny talent do sprawiania kłopotów aż nazbyt skutecznie „rekompensuje” ten fakt. Postacie ogółem zapisuję na plus. To taki zestaw bohaterów zbudowanych na schematach, ale z lekkimi przebłyskami od czasu do czasu. Dla przykładu Kaori, choć na początku wydawała się zupełnie standardową „zazdrosną częścią haremu”, w kluczowych momentach zaskakiwała sporą dozą naturalności w sposobie postępowania, co nie zdarza się często takim postaciom. Choć, żeby nie było wątpliwości – to nadal są tylko przebłyski, patrząc na postacie całościowo nie da się ukryć, że za dużo oryginalności tu nie ma.

Fabuła jak to w komedii romantycznej – po prostu oglądamy toczące się życie bohaterów, wszystko w dość standardowym ujęciu. Będzie więc święto szkolne, walentynki, wizyta w gorących źródłach i tym podobne. Wszystko zaś w epizodycznym wydaniu. Tytuł lepiej sprawdza się jako komedia, niż romans. Kilka całkiem niezłych gagów w przekroju całości wpadło, parę razy twórcy pograli sobie na schematach z niezłym skutkiem – pewien mecz tenisa jest najlepszym tego przykładem. Wątek romansu przebiega tak, jak przyjęło się w obrębie gatunku, i niczym nie zaskakuje. Nie mogę się tutaj powstrzymać przed małą dygresją – paradoksalnie, daję za to malutki plus. W nowych produkcjach zachodzi drażniąca tendencja – gdy twórcy w pewnym momencie odkrywają, że stworzony przez nich romans nie zawiera nic nowego, zaczynają na siłę go urozmaicać. W efekcie dostajemy kosmicznie przedramatyzowane zakończenia, najróżniejsze wariacje z cyklu „zabijmy wszystkich, a potem wskrześmy” (przed oczami staje mi automatycznie nieszczęsne H2O: Footprints in the Sand), albo rozwiązania kontrowersyjne, jak kazirodztwo czy podobne „smaczki”. Efekt jest taki, że całość może zdrowo wkurzyć, a w skrajnym wypadku zabrać całą przyjemność z oglądania. Cóż, kiedyś zostawiono to po prostu takim, jakim było. Dzięki temu wątek ten pozostał prosty i niezaskakujący, ale jednocześnie jest ciągle sympatyczny i może poprawić humor. Nietrudno odgadnąć, które rozwiązanie preferuję.

Graficy pracujący nad Mamotte Shugogetten – delikatnie mówiąc – nie popisali się. Może zacznijmy od jaśniejszej strony, czyli od postaci. Te wykonane są całkiem nieźle. Co prawda ciut za często na mój gust twórcy uciekali w sceny deformed, ale na dobrą sprawę nie mam za bardzo uwag ich dotyczących. Natomiast druga kwestia to tła. Na litość boską, momentami ten aspekt woła o pomstę do nieba. Już pal sześć wnętrza – są mało szczegółowe, ale da się na nie patrzeć. Ale wszelakie scenerie na otwartym powietrzu po prostu przerażają. Są uproszczone do bólu, z całym szacunkiem dla osoby za to odpowiedzialnej, ale potrafię stworzyć podobne „dzieła” w programie Windows Paint, choć talentu graficznego nie mam ani trochę. Seria co prawda nie powstała wczoraj, ale to nie jest żadne usprawiedliwienie, widziałem zdecydowanie lepiej wykonane elementy tego rodzaju w produkcjach z lat osiemdziesiątych(!). Także do muzyki muszę się przyczepić – standardowy zestaw melodyjek, zupełnie niezwracający uwagi. Zdecydowanie lepiej na tym tle wypada opening i ending. Ten pierwszy wykonany jest z pomysłem, w ciekawym stylu, a ten drugi zachęca dobrze wykonanym utworem.

W zasadzie całość pozostawia po sobie mimo wszystko niezłe wrażenie. Niby nic wielkiego, ale na tle gatunku wygląda dość sympatycznie. Jest całkiem śmiesznie, prawie nie widać tutaj fanserwisu, postaci da się lubić. Zresztą późniejsze produkcje sporo czerpały z Mamotte Shugogetten, nie bez powodu. Strona techniczna ewidentnie kuleje, ale gotów jestem to wybaczyć, bo ostatecznie czas przy tej serii spędziłem przyjemnie. Jeżeli ktoś lubi komedie romantyczne, to nie powinien się zawieść.

Costly, 14 czerwca 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Toei Animation
Autor: Minene Sakurano
Projekt: Ken Ueno
Reżyser: Yukio Kaizawa
Scenariusz: Yoshimichi Hosoi
Muzyka: Joe Rinoie