Anime
Oceny
Ocena recenzenta
8/10postaci: 9/10 | grafika: 6/10 |
fabuła: 8/10 | muzyka: 7/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Tennis no Ouji-sama
- Prince of Tennis
- テニスの王子様
- Shin Tennis no Ouji-sama
- Shin Tennis no Ouji-sama (Komiks)
- Shin Tennis no Ouji-sama - Pair Puri (Komiks)
- Shin Tennis no Ouji-sama [2014]
- Shin Tennis no Ouji-sama Specials
- Shin Tennis no Ouji-sama: U-17 World Cup
- Shin Tennis no Ouji-sama: U-17 World Cup Semifinal
- Tennis no Ouji-sama (Komiks)
- Tennis no Ouji-sama [2006]
- Tennis no Ouji-sama: Atobe Kara no Okurimono
- Tennis no Ouji-sama: Eikokushiki Teikyuu Shiro Kessen!
- Tennis no Ouji-sama: Futari no Samurai - The First Game
- Tennis no Ouji-sama: Jump Festa 2002
- Tennis no Ouji-sama OVA Another Story II: Ano Toki no Bokura
- Tennis no Ouji-sama OVA Another Story: Kako to Mirai no Message
- Tennis no Ouji-sama: Pairpuri
- Tennis no Ouji-sama: Zenkoku Taikai Hen
- Tennis no Ouji-sama: Zenkoku Taikai Hen - Final
- Tennis no Ouji-sama: Zenkoku Taikai Hen - Semifinal
Gdyby tenis faktycznie tak wyglądał, Wimbledon byłby równie popularny, co Mistrzostwa Świata w piłce nożnej! Świetna seria sportowa z przymrużeniem oka.
Recenzja / Opis
Ryouma Echizen przeprowadza się wraz z rodzicami ze Stanów Zjednoczonych do Japonii. W USA dwunastoletni chłopiec zdążył zabłysnąć na kilku turniejach tenisowych dla juniorów. Także w ojczyźnie rodziców nie ma zamiaru spocząć na laurach i porzucić ukochanego sportu. Zaraz po przyjeździe zapisuje się na zawody, tym razem dla starszej młodzieży, ale pech chce, że zapytana o drogę na korty dziewczynka źle wskazuje mu kierunek. Ryouma spóźnia się na swój mecz i automatycznie zostaje zdyskwalifikowany. Nie zraża się jednak i zostaje członkiem szkolnego klubu tenisowego, który aż roi się od równie jak on utalentowanych zawodników…
Przyznaję bez bicia, że moja znajomość tenisowych rankingów zatrzymała się gdzieś w okolicach lat największej świetności Martiny Hingis (szwajcarska tenisistka, zwyciężczyni wielu turniejów wielkoszlemowych), a więc bardzo dawno temu. Zresztą i wtedy tenis nie należał do moich ulubionych sportów – poza podstawową znajomością zasad, kilku najważniejszych turniejów i paru ogólnie rozpoznawalnych nazwisk, nigdy nie wnikałam głębiej w tę dyscyplinę. Podczas seansu Tennis no Ouji‑sama moja ignorancja w tej dziedzinie okazała się jednak błogosławieństwem, bo sport, który uprawiają bohaterowie tenisem jest raczej tylko z nazwy. I to bynajmniej nie jest zarzut czy wada! Serial to typowa turniejówka, w której skaczemy od jednych zawodów do drugich. W międzyczasie zawodnicy, niekoniecznie związani z Seigaku (szkoła, do której uczęszcza główny bohater), rozwijają swoje umiejętności i tworzą nowe techniki, po to, aby móc pokonać coraz bardziej wymagających przeciwników. Młodzi tenisiści rywalizują nie tylko na poziomie międzyszkolnym, ale także wewnątrz własnych klubów, co tylko podnosi temperaturę widowiska. Każda placówka ma własny system szkolenia i wybierania najlepszych graczy. W Seigaku przed każdym większym turniejem są organizowane rozgrywki wewnątrzklubowe, a ich wynik decyduje o składzie drużyny jadącej na zawody. W akademii Hyoutei, jednym z głównych przeciwników Ryoumy i jego kolegów, osoba, która przegrała mecz, wylatuje ze szkolnej reprezentacji. Ponieważ tamtejszy klub ma mnóstwo pierwszorzędnych zawodników, trener może sobie pozwolić na tak drastyczne rozwiązanie. Są też drużyny, których skład – niezależnie od wyniku meczów – nie zmienia się.
Tym razem nie mamy do czynienia z jedną, genialną drużyną, która obraca w proch wszystkich, którzy staną na jej drodze. Uczniowie Seigaku muszą ciężko pracować na swoje sukcesy, zwłaszcza że konkurencja jest duża i bardzo niebezpieczna. Cóż, w przypadku tej serii nie można mówić o jakimkolwiek realizmie – gdyby Japonia faktycznie była tak bogata w tenisowych geniuszy, już dawno zmonopolizowałaby światowe rozgrywki i co roku zgarniałaby Wielkiego Szlema. Praktycznie każda drużyna posiada co najmniej dwóch zawodników na poziomie światowym i kilku bardzo obiecujących, a mówimy tu o chłopcach w wieku gimnazjalnym. Kolejna sprawa to wspomniany w poprzednim akapicie „tenis”, który uprawiają bohaterowie. Na początku faktycznie przypomina to sport, który znamy z transmisji telewizyjnych, ale im dalej jesteśmy, tym bardziej absurdalne pomysły są nam serwowane. Pod koniec serialu, zamiast tenisa mamy metaforyczne „przerzucanie się galaktykami” – odbita piłka znika, wyrywa dziurę w rakiecie przeciwnika lub, co gorsza, w siatce ogradzającej kort (albo przynajmniej ją wygina). Zawodnicy skaczą wyżej niż rosyjskie lekkoatletyczki, w powietrzu wykonują ruchy, o których nie śniło się najlepszym gimnastykom, a zaserwowana piłka osiąga prędkości, o jakich siostry Williams mogą tylko pomarzyć. Cóż, widzowie wychowani na popisach kapitana Jastrzębia i pochodnych z nostalgią otrą łezkę wzruszenia, natomiast oczekujący „sprawozdania z Wimbledonu” srogo się zawiodą.
Mimo wyjątkowego efekciarstwa, trudno odmówić zaprezentowanym turniejom uroku i widowiskowości. Pojedynki, chociaż koszmarnie przesadzone, wzbudzają niemałe emocje i angażują widza. Trzeba przyznać scenarzystom, że umiejętnie stopniują napięcie i nawet jeżeli część wyników jest przewidywalna, to jednak pierwiastek niepewności pozostaje. Zdarzają się także niespodzianki i bywa, że nawet stuprocentowy faworyt przegrywa mecz, co tylko dodaje atrakcyjności reszcie rozgrywek. Na szczęście nikt tu nie płacze ani nie drze szat po porażce, bo ta zazwyczaj staje się impulsem do cięższego treningu i rozwijania swojego talentu. Właściwie wszystkie zawody, w których biorą udział bohaterowie, to wspaniałe przedstawienia – jest w nich miejsce na pot, krew i łzy, ale także ogromną radość po zwycięstwie. Wyjątkiem jest końcówka serialu. Scenarzyści postanowili zestawić w niej kwiat japońskiej młodzieży ze wschodzącymi gwiazdami amerykańskiej sceny sportowej. Drużyna marzeń złożona z najlepszych zawodników z tokijskich szkół zmierzyła się z utalentowanymi graczami z USA. O ile same pojedynki wypadły ciekawie, o tyle przeciwnicy bohaterów okazali się zbieraniną skrzywdzonych przez los dzieci z jedną, wielką traumą, skutecznie wykorzystywaną przez ich wrednego trenera. W anime, w którym każdy zawodnik może się poszczycić udanym życiem rodzinnym i ogólnym brakiem poważniejszych problemów, taka banda wyrzutków przypomina bardziej rezydentów prosektorium niż sensownych przeciwników. Cóż, być może ktoś z widzów im współczuł, ja w każdym razie do tej grupy się nie zaliczam. Na pocieszenie zostaje fakt, że kończący serial turniej, okazał się cudownym remedium na zmagania z biednymi sierotkami zza oceanu.
Oczywiście twórcy nie zapomnieli o chwili oddechu dla widzów, którym taka liczba nawet najlepszych rozgrywek mogłaby się szybko przejeść. Dlatego po każdych zawodach kilka odcinków zostaje poświęconych na przybliżenie wszystkim szkolnego – i nie tylko – życia bohaterów. Są to zazwyczaj bardzo krótkie i zabawne historie, dzięki którym możemy poznać ulubionych zawodników z nieco innej strony i przy okazji trochę się pośmiać. Trzeba przyznać, że niektórzy z bohaterów w życiu prywatnym prezentują się zupełnie inaczej, a ich małe słabości okazują się przyczyną wielu zabawnych sytuacji. Oprócz tych „chwil wytchnienia” w serial wpleciono też kilka odcinków całkowicie prześmiewczych, które w rewelacyjny sposób parodiują życie i przede wszystkim charaktery postaci, a co istotne, zazwyczaj nie mają nic wspólnego z tenisem. Charakterystyczne dla nich jest to, że wszyscy występujący bohaterowie zostali przedstawieni w formie super deformed. Możemy obserwować uczniów Seigaku i ich kolegów jako kowbojów czy policjantów, ale mnie najbardziej zachwyciły odcinki, w których Ryoumę i jego przyjaciół przedstawiono jako typową, wielopokoleniową japońską rodzinę. Muszę przyznać, że idealnie dobrano role do charakterów poszczególnych postaci, a nietypowe wykorzystanie ich technik tenisowych wielokrotnie sprawiało, że płakałam ze śmiechu.
To właśnie wyjątkowo barwni i sympatyczni bohaterowie decydują o wysokiej jakości Tennis no Ouji‑sama. Pomijając tę koszmarną pomyłkę w postaci amerykańskiej reprezentacji, chyba nie ma tu zawodnika, którego bym nie lubiła. Nawet jeżeli twórcy na początku sugerują, że któryś z przeciwników Seigaku jest skończonym draniem, to widz może być pewny, że to tylko pierwsze, mylne wrażenie. Teoretycznie postaci powielają znane wszystkim schematy, lecz to nie do końca prawda. Każdy z bohaterów posiada cechy, niewidoczne na pierwszy rzut oka, które wypływają wraz z rozwojem fabuły. Sprawiające, że jednak wyróżnia się on z tłumu i zapada w pamięć. Mimo odrealnienia historii i fantastycznych zdolności, które zahaczają miejscami o supermoce, wszyscy występujący uczniowie sprawiają wrażenie żywych ludzi, a nie ładnych wydmuszek. Ryouma Echizen w niczym nie przypomina narwanego głównego bohatera shounenów. Nie jest też przekonanym o własnej wyższości szczeniakiem, którego ma się ochotę przełożyć przez kolano i sprać. Co prawda bywa wyjątkowo złośliwy i zadziorny, ale głównie wtedy, kiedy ktoś go sprowokuje. To zawodnik znający własną wartość, lecz cały czas idący przed siebie i ciężko pracujący na swój sukces. Echizen nie leczy swoich kompleksów, odgrywając się na reszcie świata, jak wielu bohaterów podobnych serii. Mimo wspaniałych umiejętności, zawsze potrafi docenić klasę przeciwnika i co ważne, posiada ogromny szacunek dla kolegów z zespołu. Chyba największy wpływ na Ryoumę ma kapitan drużyny Seigaku, Kunimitsu Tezuka. Jest on uważany, nie bez podstaw, za najlepszego młodego zawodnika w kraju. Nawet nie będąc w swojej najlepszej formie, potrafi rozgromić każdego przeciwnika. Tezuka to człowiek opanowany i zawsze spokojny, introwertyk, który stanowi trzon drużyny. Dla młodszego kolegi jest wzorem do naśladowania, ale także jego największym rywalem. Trzeba przyznać, że twórcy bardzo umiejętnie ukazali te relacje, podkreślając pewne subtelne zmiany w zachowaniu Echizena, a nie mówiąc wszystkiego wprost. Szalenie spodobał mi się fakt, że nie zaserwowano tu schematu z zazdrosnym kapitanem i genialnym, młodym gniewnym. Podejście Tezuki jest niezwykle dojrzałe i odpowiedzialne. Przede wszystkim myśli on o drużynie, a ponieważ Ryouma może ją znacząco wzmocnić, robi wszystko, aby pobudzić ambicje chłopca i zmusić go do jeszcze cięższej pracy. Zresztą sam jest gotów wiele poświęcić dla dobra kolegów i sukcesu klubu.
Nie gorzej prezentują się pozostali zawodnicy. Długość serii pozwala na stopniowe rozwijanie ich osobowości i relacji między poszczególnymi graczami. Nie trzeba być bacznym obserwatorem, żeby dostrzec, jak pogłębia się przyjaźń między Shuichiro Oishim i Eijim Kikumaru, czyli kolegami Ryoumy, którzy uchodzą za najlepszy debel, zwany Golden Pair, czy wspaniała współpraca Sadaharu Inuiego i Kaoru Kaidou, kolejnych członków klubu. Osobna historia to piękna, męska przyjaźń głównego bohatera i Takeshiego Momoshiro. Rok starszy kolega to otwarty, głośny i nieco narwany chłopak, który uwielbia jeść i chętnie urządza sobie z Ryoumą wyścigi w spożywaniu posiłków. Momo‑chan, jak nazywają go pozostali uczniowie, na pierwszy rzut oka jest totalnym przeciwieństwem Echizena, lecz kiedy przyjrzymy się bliżej, okazuje się, że obaj chłopcy mają ze sobą dużo wspólnego. To dzięki starszemu koledze chłopak powoli uczy się funkcjonować wśród ludzi, ponieważ poświęcając się całkowicie swojej pasji, jakby zapomniał o otaczającym go świecie, przez co ucierpiały jego stosunki z otoczeniem. Oprócz wyżej wspomnianych, do klubu tenisowego Seigaku należą także Takashi Kawamura, preferujący raczej siłową wersję tenisa, i uważany za geniusza Shuusuke Fuji. Z pozoru spokojny i miły, sprawia wrażenie „delikatnego”, ale w klubie uchodzi za najlepszego zawodnika zaraz po Tezuce, chociaż jak podkreślają koledzy, nikt tak naprawdę nie wie, jak silny faktycznie jest Fuji.
Cóż, wypada jeszcze napisać kilka zdań o przeciwnikach naszych bohaterów, których również jest całkiem pokaźne grono. W nadchodzących rozgrywkach to nie Seigaku jest uważane za faworyta, ale dwie inne szkoły – Rikkaidai oraz Hyoutei. Ta pierwsza uchodzi za najsilniejszą w regionie, jeżeli nie kraju. Wszyscy członkowie klubu tenisowego to wybitni zawodnicy i ogromne indywidualności. Pod nieobecność chorego kapitana rolę lidera pełni Genichirou Sanada, poważny i dumny chłopak próbuje powtórzyć zeszłoroczny sukces i doprowadzić swoją drużynę do finału turnieju regionalnego, a potem wprost na mistrzostwa kraju. Po piętach depcze im akademia Hyoutei, pełna znakomitych graczy, którzy nie myślą o niczym innym, jak o dostaniu się do podstawowego składu. Kapitanem jest charyzmatyczny, chociaż bardzo ekscentryczny Keigo Atobe. Oczywiście poznajemy też innych tenisistów, którzy zazwyczaj swoim urokiem nie ustępują głównej obsadzie. Dużą zaletą jest fakt, że każdemu bohaterowi poświęcono tyle czasu, by widz mógł go w miarę dobrze poznać. Jest to o tyle istotne, że większość zawodników pojawia się w anime kilka razy i powraca potem w seriach OAV. O postaciach kobiecych litościwie nie wspomnę, bo raz, że są koszmarnie irytujące (może za wyjątkiem Sumire, trenerki Seigaku, oraz siostry jednego z kapitanów, Ann Tachibany), a dwa, pełnią w serii marginalną rolę, przypominając raczej element dekoracji niż pełnoprawnych bohaterów.
Fabuła i postaci stanowią najmocniejsze punkty Tennis no Ouji‑sama, czego niestety nie da się napisać o oprawie audiowizualnej. Graficznie seria jest koszmarnie uboga. Co prawda trudno coś zarzucić bardzo udanym projektom postaci, ale reszta z animacją na czele straszliwie kuleje. Tła są uproszczone i mało efektowne, chociaż nie jest to typ serii, w której jakoś specjalnie te braki by przeszkadzały. Gorzej ma się sprawa animacji – w anime opowiadającym o sporcie powinna być ona przynajmniej dobra, tymczasem tutaj wyraźnie widać niedociągnięcia i chęć oszczędności. Nawet podczas meczu ponad połowa ujęć to ujęcia statyczne, pokazanie twarzy bohatera lub jakiejś jego pozy. Nieruchomy tłum to element obowiązkowy i niestety często występuje w scenach, gdzie mamy zbliżenia na czołowych zawodników. Ujęcia, na których widzimy na przykład uczniów Seigaku, gdzie porusza się tylko osoba mówiąca, a reszta to sztywne manekiny, wyglądają naprawdę okropnie. Niekoniecznie wadą, chociaż dla niektórych pewnym zgrzytem mogą być specyficzne projekty postaci. Nie chodzi tutaj o jakieś eksperymenty z anatomią czy charakterystyczny sposób rysowania czegoś, ale o wyjątkowo dorosły wygląd bohaterów. Z wyjątkiem kilku niezbyt istotnych przypadków, wszyscy zawodnicy mają prezencję przynajmniej uczniów liceum, gdy tymczasem najstarsi sportowcy to czternastolatkowie.
Ścieżka dźwiękowa jest raczej przeciętna, chyba… Uczciwie przyznaję, że w ogóle nie zwróciłam na nią specjalnej uwagi, zbyt skupiona na tenisowych rozgrywkach. Coś mi tam niby grało, ale gdyby przyszło mi wymienić chociaż jeden instrument, to miałabym z tym poważny problem. Koleżanka, która również oglądała serię, wspominała o irytującej melodii towarzyszącej pojedynkom, wierzę na słowo, ponieważ była to ostatnia rzecz, o jakiej myślałam podczas seansu. Cóż, wychodzę z założenia, że jeżeli dzieło ma dobrą muzykę, to niezależnie od wszystkiego, zapadnie ona w pamięć. Tutaj tak się nie stało, ale nie było też sytuacji, w której plułam jakimś utworem dalej, niż widziałam. Openingi i endingi to w większości przyjemne, dobrze zaśpiewane i energiczne utwory z całkiem niezłą animacją. Bez rewelacji, chociaż miło się ich słucha i zdecydowanie wprawiają w dobry nastrój. Mnie chyba najbardziej kupiły pierwszy i ostatni opening, czyli piosenki Future w wykonaniu Hiro‑X oraz Dream Believer śpiewane przez Osamiego Masaki.
Tennis no Ouji‑sama to jedno z lepszych anime sportowych, jakie miałam przyjemność obejrzeć. Chociaż opowiada o innej dyscyplinie, to pod względem klimatu i emocji spokojnie dorównuje Hikaru no Go. Co prawda serial posiada wiele wad, zwłaszcza od strony technicznej, ale nadrabia je z nawiązką świetnym zakomponowaniem poszczególnych historii oraz cudownymi postaciami, z którymi było mi się naprawdę trudno rozstać. Mimo długości serii i pewnej dawki wypełniaczy, akcja w żadnym momencie nie wlecze się. Jedyną poważniejszą wadą fabularną jest wspomniany przez mnie pojedynek z amerykańską reprezentacją. I nie tyle chodzi tu o kiepski poziom meczy, co o fatalnie skonstruowane postaci przeciwników. Poza tą wpadką Tennis no Ouji‑sama od początku do końca trzyma równy, wysoki poziom. To idealna propozycja dla osób, które lubią tematykę sportową, niekoniecznie w poważnym i realistycznym wydaniu.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Trans Arts |
Autor: | Takeshi Konomi |
Projekt: | Akiharu Ishii |
Reżyser: | Takayuki Hamana |
Scenariusz: | Atsuhiro Tomioka, Atsushi Maekawa, Masashi Sogo |
Muzyka: | Cheru Watanabe |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Podyskutuj o Tennis no Ouji-sama na forum Kotatsu | Nieoficjalny | pl |