Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10
postaci: 9/10 grafika: 6/10
fabuła: 8/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,25

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 50
Średnia: 7,5
σ=1,53

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Sezonowy)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

The Cockpit

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 1993
Czas trwania: 3 (23 min, 21 min, 23 min)
Tytuły alternatywne:
  • ザ・コクピット
Widownia: Shounen; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Azja, Europa, Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm, Samoloty
zrzutka

Trzy nowele prezentujące gorzką rzeczywistość końca drugiej wojny światowej, opowiedziane z perspektywy żołnierzy państw Osi walczących za przegraną sprawę, bez szansy na zwycięstwo.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Shenai

Recenzja / Opis

Choć dorasta już trzecie pokolenie ludzi wychowanych po zakończeniu drugiej wojny światowej, temat zmagań sprzed niespełna siedemdziesięciu lat wciąż budzi żywe emocje i rodzi spory. A przecież mogłoby się wydawać, że upłynęło wystarczająco dużo czasu, żeby ze względu na szacunek dla historii obie strony konfliktu dopuścić do głosu na równych prawach, by mogły tak samo otwarcie i szczerze opłakiwać swoich zmarłych, oddać cześć bohaterom, opowiedzieć o poniesionych ofiarach. Niestety, to nadal nie jest i prawdopodobnie jeszcze długo nie będzie możliwe, jako że w mniemaniu większości opinii publicznej pokuta Niemiec i Japonii to wyrok dożywotni, od którego nie ma apelacji. Trudno z tym polemizować ze względu na ciężar win, jaki na swoich barkach dźwigają wymienione kraje, lecz z drugiej strony rodzi się pytanie, czy zasada, w myśl której historię piszą zwycięzcy, a pokonanym biada, aby na pewno rzetelnie oddaje obraz tamtych ludzi i czasów, w jakich żyli. Pytanie szczególnie ważne dla twórców, którzy chcieliby złamać tabu i opowiedzieć o wojnie z punktu widzenia strony przegranej, choć niekoniecznie z pozycji na kolanach, posypując głowę popiołem.

W świetle powyższego nie można się dziwić, że The Cockpit, trzyodcinkowa seria OAV z roku 1993, to praktycznie jedyne anime podejmujące się odważnego zadania pokazania niemieckich i japońskich żołnierzy jako ludzi, za których nie trzeba się wstydzić i przepraszać. Noszących w kieszeni munduru zdjęcie ukochanej dziewczyny zamiast Mein Kampf, budzących sympatię, czasem podziw, innym znów razem zwyczajne zrozumienie i współczucie. Sięgnięto tu po wybrane epizody mangi Senjou („Pole bitwy”), która dwadzieścia lat wcześniej wyszła spod ręki Leijiego Matsumoto. Dlaczego właśnie ten, a nie inny autor? Pomijając wszystkie jego zasługi na polu komiksu i animacji, Matsumoto to osoba, dla której druga wojna światowa to coś więcej niż tylko hasło w encyklopedii. Miał trzy lata, gdy Japonia wypowiedziała wojnę Stanom Zjednoczonym i to pokolenie jego rodziców walczyło w Chinach, Birmie, na Malajach i wyspach Pacyfiku. Żeby poznać wojenne opowieści i ich bohaterów nie musiał sięgać do książek: wystarczyło, że wyszedł na ulicę albo posłuchał, o czym rozmawiali między sobą dorośli, jeśli byli pewni, że małego Matsumoto nie ma w domu. Jako dziecko z pewnością do syta napatrzył się na broń i mundury, najpierw japońskie, później amerykańskie, co poważnie wpłynęło na jego twórczość i wyobraźnię. Widome ślady tego wpływu, w postaci rekwizytów i elementów scenografii, można znaleźć w dziełach autora niezależnie od ich konwencji, począwszy od najbardziej oczywistego przykładu w postaci tytułowego okrętu w Pancernik Yamato, na niemieckim pistolecie Mauser Parabellum w ręku Albericha, głównego antagonisty w Harlock Saga, skończywszy. Na szczęście dla widza, Matsumoto nie pozwolił, by chłopięca fascynacja militariami przerodziła się w bezkrytyczne uwielbienie dla bogini wojny i przesłoniła fakt, że pod jej uwodzicielską bohaterską maską kryje się złowieszcze oblicze kostuchy.

Choć serial powstał w jednym studio, realizację każdego z trzech odcinków powierzono innemu zespołowi twórców. Sądząc po ilości niepoślednich nazwisk zgromadzonych przy tak małej produkcji, wydaje się bardzo prawdopodobne, że zebranie ich razem nie było dziełem przypadku, a zbiorowym dowodem uznania autorów dla wyobraźni, talentu i dorobku Leijiego Matsumoto z okazji czterdziestolecia jego pracy artystycznej. Pomijając zachowanie kreski i projektów postaci charakterystycznych dla pierwowzoru, w innych aspektach pozostawiono twórcom dużo swobody, z czego ci skwapliwie skorzystali, każdy na swój sposób. W efekcie powstały opowieści bardzo różne pod względem stylu, nastroju i sposobu narracji, odważnie sięgające po środki wyrazu momentami bliższe artystycznemu kinu fabularnemu niż klasycznemu anime. Ze względu na poważne potraktowanie tematu – adresowane przede wszystkim do starszego odbiorcy, na tyle dojrzałego i z wyrobionym własnym zdaniem na temat gatunku Homo sapiens, by mógł wyłowić i docenić gorzki, antywojenny charakter przesłania płynącego z ekranu.

Pierwsza nowela, Seisouken Kiryuu (Slipstream) jest klasyczną tragedią prezentującą hipotetyczny scenariusz przebiegu końca wojny, w którym to Niemcy, a nie Amerykanie, jako pierwsi wynajdują bombę atomową. Porucznik Lainders, niemiecki as myśliwski, do którego przylgnęła łatka tchórza od czasu, gdy w trakcie walki katapultował się z nieuszkodzonego samolotu, niespodziewanie dostaje szansę rehabilitacji w wyjątkowej misji, w której zasiadając za sterami prototypowego myśliwca będzie eskortował samolot z ładunkiem specjalnym. Kiedy dowiaduje się, co jest przedmiotem transportu i kto znajduje się na pokładzie, nieoczekiwanie staje przed koniecznością podjęcia decyzji, która zaważy na losach wojny i świata, a jego samego sprowadzi na dno osobistego piekła, niezależnie od dokonanego wyboru.

Dla oddania ponurego nastroju opowieści zastosowano tu sprytny zabieg polegający na tym, że wszystkie sceny rozgrywają się po zmroku, dzięki czemu kadry są ciemne, pozbawione żywych kolorów, a w sztucznym oświetleniu twarze bohaterów poznaczone są długimi cieniami niczym bliznami albo zmarszczkami. W połączeniu z rozbrzmiewającą w tle podniosłą muzyką symfoniczną przynosi to znakomity efekt dramatyczny, zwłaszcza w scenach pojedynków powietrznych, które dosłownie zapierają dech w piersi.

Jest w Seisouken Kiryuu wiele scen zapadających w pamięć, ale jedna zasługuje na szczególną uwagę, a mianowicie ta, w której młoda kobieta stojąca przed pierwszą ukończoną niemiecką bombą atomową wypowiada słowa: „Ktokolwiek pierwszy użyje tej broni przeciwko ludziom, by zakończyć wojnę, zostanie zapamiętany przez historię jako najbardziej okrutna z istot”. Trudno się z nią nie zgodzić. Gdyby rzeczywiście Niemcy jako pierwsi użyli bomby atomowej, a mimo to przegrali wojnę, jaki los czekałby przed sądem w Norymberdze tych, którzy wydali rozkaz zniszczenia atomem Londynu, Moskwy czy Waszyngtonu? Przez ile przypadków odmieniano by słowa „zbrodnia” i „ludobójstwo”? Ile wiary dawano by niemieckim argumentom w rodzaju chęci szybkiego zakończenia wojny i oszczędzenia dalszych ofiar? Na szczęście, Niemcy nie skonstruowali i nie użyli bomby A: zrobili to Amerykanie. Czy zostali z tego powodu zapamiętani jako najbardziej okrutne z istot? Nie, wszak zwycięzców nikt nie sądzi, choć przecież powinien.

W drugim odcinku, Onsoku Raigekitai (Sonic Boom Squadron), opowieść przenosi się do Kraju Kwitnącej Wiśni, między lotników japońskich. Głównym bohaterem jest porucznik Nogami, pilot kamikaze i operator rakietowego samolotu­‑pocisku Ohka skonstruowanego z myślą o taranowaniu nieprzyjacielskich okrętów. Ale ku rozpaczy Japończyków, w sierpniu 1945 roku przewaga Amerykanów w powietrzu jest praktycznie absolutna, a radar uniemożliwia atak z zaskoczenia. Zbliżenie się do wrogiej floty okazuje się niewykonalne i zamiast sukcesów, japońskich lotników czeka rzeź, której Nogami jest bezradnym świadkiem. Zestrzelony i cudem uratowany z morza, powraca do bazy, by wziąć udział w kolejnym ataku.

Ze wszystkich epizodów ten najbardziej przypomina klasyczne fabularne filmy wojenne. Zarówno ze względu na rozmach i dynamikę walk powietrznych, jak i na skoncentrowanie się twórców na rzetelnym przedstawieniu postaw żołnierzy. Tu odwaga, determinacja i poświęcenie japońskich lotników nie mają w sobie nic z szalonego fanatyzmu w stylu „banzai”, do którego przyzwyczaiły widza zachodnie produkcje filmowe. Wręcz przeciwnie: są zrozumiałe i budzą autentyczny podziw i szacunek do tego stopnia, że wręcz chciałoby się, aby heroiczna ofiara dzielnych ludzi nie poszła na marne. Jak ważnym elementem japońskiego ducha wojennego było wtedy braterstwo broni, doskonale pokazuje scena z udziałem pilotów osłony myśliwskiej, którzy przyszli prosić porucznika Nogamiego o wybaczenie, że nie wywiązali się z przydzielonego zadania i nie zapobiegli zestrzeleniu bombowców transportujących rakietowe samoloty­‑pociski. Najbardziej zdesperowany i zdeterminowany pilot przyrzeka wtedy, że nazajutrz zrobi wszystko, by Nogami dotarł do celu. Słowa dotrzyma, a dwusekundowe ujęcie jego obandażowanej głowy w kokpicie atakującego myśliwca „Zero”, z twarzą wykrzywioną w krzyku, robi wrażenie i zapada głęboko w pamięć.

Niestety, prawda historyczna nie pozostawia tu żadnych złudzeń: choć w ostatnich scenach zobaczymy na ekranie tonący amerykański lotniskowiec, motyw ten powstał wyłącznie w wyobraźni autora, ku pokrzepieniu serc. W rzeczywistości do końca wojny Ohkom udało się zatopić tylko jeden okręt i był to zaledwie niszczyciel, co nie miało absolutnie żadnego wpływu na losy konfliktu. Poświęcenie japońskich lotników poszło na marne, a ich ofiara okazała się daremna; trudno o bardziej gorzkie podsumowanie historii pokazanej na ekranie.

Odcinek ostatni, Tetsu no Ryuukihei (Knight of the Iron Dragon), sprowadza akcję z przestworzy na ziemię. Tu bohaterami jest dwóch japońskich żołnierzy, młody rekrut i dużo starszy od niego weteran, przemierzających filipińską dżunglę wojskowym motocyklem. Ich armia jest rozgromiona i w odwrocie, Amerykanie są już praktycznie wszędzie, a miejsce, do którego młodszy uparł się udać, by dołączyć do pozostawionych tam kolegów, znajduje się w rękach nieprzyjaciela. Choć nie ma żadnych złudzeń co do tego, jak zakończy się podróż, weteran postanawia towarzyszyć młodszemu koledze.

W porównaniu z wcześniejszymi epizodami, niepozbawionymi epickiego rozmachu, ten jest niemal kameralny. Nie ma tu spektakularnych starć pokrywających ekran gejzerami wybuchów czy szybkiego montażu podkreślającego dynamikę scen walki. Duża część filmu pokazuje zaskakująco spokojne obrazy, jakby wojna na chwilę zapomniała o bohaterach i pozwoliła im cieszyć się krótkim odpoczynkiem od rycia okopów i wysłuchiwania oficerskich komend. Znajdą nawet czas, by wyciągnięci na trawie słuchać cykad i podziwić gwiazdy rozsypane po nocnym niebie. Do czasu, aż w końcu wojna upomni się o nich i bez skrupułów odbierze, co jej się należy.

Absurdalność i okrucieństwo wojny pokazano tu bez uciekania się do widowiskowych efektów dramatycznych, za to nie stroniąc od metafor. W jednej z pierwszych scen żołnierz kryjący się w leju przed nawałą artyleryjską, zamiast kulić się z zamkniętymi oczami gdzieś na dnie, w obawie przed pociskami, z zainteresowaniem obserwuje kolumnę maszerujących mrówek. Posuwa się nawet do tego, by położyć na ich drodze martwego motyla, którego będą mogły zabrać do mrowiska. Drobny gest w stronę życia i natury ze strony tego, którego własne życie praktycznie jest już przesądzone („Japończyk nigdy nie wycofuje się bez rozkazu, nawet jeśli miałoby go to kosztować życie. Urodziliśmy się w dziwnym kraju” – stwierdzi później z przekąsem). Świadomy nieuchronności śmierci i pogodzony z losem, nie traci humoru aż do końca, co pozwala mu odejść w spokoju. W scenie ostatniej reżyser ponownie pokaże mrówczą kolumnę, wędrującą w sobie tylko wiadomym celu. Tuż obok, w trawie, będą leżały potrzaskane motocyklowe gogle, na podobieństwo wcześniejszego martwego motyla; wszystko, co pozostało z przedstawiciela gatunku uważającego siebie za absolutnych władców świata.

Choć każdy epizod przedstawia inną historię, z innymi bohaterami, wszystkie spina w całość ten sam motyw przewodni w postaci fatalizmu losu człowieka w mundurze, stającego w obliczu decyzji mającej zadecydować o śmierci – cudzej lub własnej. Decyzji tym trudniejszej, że instynkt samozachowawczy połączony ze świadomością zbliżającego się końca wojny kusi wybraniem innego rozwiązania niż ostateczne i nieodwracalne. Ma to szczególnie silną wymowę w przypadku żołnierzy japońskich, o których opowiadają odcinki drugi i trzeci, gdzie w grę wchodzi samobójstwo na polu walki, czy to w trakcie przeprowadzonego z zimną krwią ataku kamikaze, czy też na skutek trzymania się rozkazów i wpojonych przez wojsko zasad, które bohatera świadomego bezsensu i tragicznych konsekwencji takiego zachowania zaprowadzą prosto pod kule wroga, na pewną zgubę. Uderza okrucieństwo sytuacji, w jakiej wojna postawiła ludzi, będące kpiną z ich dotychczasowego życia i wszystkich planów, jakie snuli na przyszłość. Niemiecki pilot poświęcający życie ukochanej kobiety w imię wyższego dobra, japoński inżynier ginący za sterami samolotu rakietowego, którego budowy silnika uczył się kiedyś z myślą o podróży na Księżyc czy przedwojenny motocyklista rajdowy ścierający się ze swoim amerykańskim odpowiednikiem w wyścigu, w którym wygrana oznacza pewną śmierć. Powiedzieć, że życie z nich zadrwiło, to stanowczo za mało. Jeśli już, to raczej można podejrzewać, że stali się obiektem okrutnego żartu ze strony Wszechmogącego.

Rola rekwizytów – w tym przypadku pojazdów i samolotów – jest tu tak ważna, że wysuwają się one na plan pierwszy niemal na równi z ludźmi, którym służą. Z tego powodu pokazano je z dochowaniem wierności realiom historycznym i dbałością o detale, jak również poświęcono im część dialogów między bohaterami. Niejedno ujęcie zostało poprowadzone w taki sposób, aby kamera mogła na chwilę zatrzymać się na tym czy owym detalu konstrukcji, pozwalając miłośnikom militariów przeżyć dodatkowy dreszczyk emocji. Gdzie jeszcze będą mogli obejrzeć wnętrze japońskiego bombowca G4M2e „Betty”, zaadaptowanego do transportu samolotu­‑pocisku rakietowego „Ohka”? Chyba tylko w co bardziej obszernych monografiach poświęconych lotnikom kamikaze. Albo zobaczyć w akcji niemiecki myśliwiec Ta 152, wprowadzony tuż przed końcem wojny i z tego powodu praktycznie nieznany nikomu poza najbardziej zagorzałymi fanami militariów? Powietrzny pojedynek pomiędzy Ta 152 i brytyjskimi Spitfire'ami jest prawdopodobnie najlepszym, jaki kiedykolwiek pokazano w anime, zarówno ze względu na samą animację, jak i kompozycję i dynamikę scen oraz towarzyszące im efekty dźwiękowe. Ryk silników, zgrzyt pocisków rozrywających blachy poszycia wywołują dreszcze, jakich próżno spodziewać się w najnowszych produkcjach, których twórcy mieli do dyspozycji najwymyślniejsze efekty komputerowe. Z kolei wojskowy motocykl, bohater trzeciego odcinka, to typowy koń roboczy gońców i zwiadowców. Przywiązanie i troska, jakie okazują mu japońscy żołnierze, w niczym nie ustępują tym, jakie polski ułan okazywał kiedyś swemu wierzchowcowi. Jeśli tylko o niego dbać i szanować, nie zawiedzie i bez cienia skargi powiezie nawet w najgorsze piekło. Bez dwóch zdań, scenopis serii prezentuje ten sam rodzaj uwielbienia dla techniki wojskowej, z jakim operatorzy filmowi uwieczniają pozujące im gwiazdy kina.

The Cockpit może okazać się prawdziwym wyzwaniem dla młodszego widza, przyzwyczajonego do „wojennych” produkcji o rozrywkowym charakterze, epatujących generowanymi przez komputery efektami specjalnymi, niemal bez wyjątku mających za głównych bohaterów buntowniczych nastolatków rzucających wyzwanie światu dorosłych, gdzie wojna to przygoda rozgrywana w dekoracjach rodem z krainy fantazji. Tymczasem wojna taka, jaką poznajemy z opowieści Leijiego Matsumoto, nie ma w sobie nic z przygody i w żadnym razie nie jest fajna, a jedyny nastolatek, jaki pojawia się na ekranie, umiera samotnie i bez sensu, wcale nie heroiczną śmiercią. Ktoś, kto wiedzę o drugiej wojnie światowej czerpał wyłącznie z okrojonego i politycznie uładzonego programu europejskich czy amerykańskich podręczników, może też poczuć się nieswojo albo wręcz unieść się oburzeniem w momencie, gdy z ekranu padną słowa poddające w wątpliwość moralne i etyczne wartości tych, którzy jako pierwsi w historii zdecydowali się użyć atomowej broni masowej zagłady przeciwko ludziom. Nie do przyjęcia może okazać się również obraz „dobrego” Niemca czy „dobrych” Japończyków, sprzeczny z tradycyjnym wizerunkiem serwowanym przez popkulturę, co zresztą było jednym z powodów tego, iż na Zachodzie anime przeszło praktycznie bez echa i dziś pozostaje niemal zupełnie zapomniane. Wielka szkoda, bo w przypadku The Cockpit mamy do czynienia z pozycją pod wieloma względami wybitną i niepowtarzalną, a do tego mądrą i zmuszającą do refleksji, co w przypadku anime zdarza się wyjątkowo rzadko i co samo w sobie stanowi najlepszą rekomendację dla widza szukającego odskoczni od łatwej, kolorowej rozrywki serwowanej nam przez wytwórnie filmowe taśmowo i w coraz szybszym tempie.

Sezonowy, 11 sierpnia 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Madhouse Studios
Autor: Leiji Matsumoto
Projekt: Hajime Katoki, Hironobu Saitou, Hiroshi Nagahama, Sadayoshi Morikawa, Toshihiro Kawamoto, Yoshiaki Kawajiri
Reżyser: Ryousuke Takahashi, Takashi Imanishi, Yoshiaki Kawajiri
Scenariusz: Ryousuke Takahashi, Takashi Waguri, Yoshiaki Kawajiri
Muzyka: Akira Inoue, Kaoru Wada, Masahiro Kawasaki