Anime
Oceny
Ocena recenzenta
1/10postaci: 1/10 | grafika: 5/10 |
fabuła: 1/10 | muzyka: 3/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Diabolik Lovers
- ディアボリックラヴァーズ
Parafazując: „A dziewki przed nim kryć, bo wąpierz chutliwy jest ponad miarę wszelką”. Jedna dziewica, sześć chutliwych wąpierzy, czyli zgroza na kółkach.
Recenzja / Opis
Z dnia na dzień życie Yui Komori drastycznie się zmienia: jej ojciec, ksiądz (sic!), wyjeżdża i podrzuca ją, niczym kukułcze jajo, do dość ponuro wyglądającej rezydencji, aby zamieszkała z żyjącą tam rodziną. Jakież jest jej zdumienie, gdy na miejscu zastaje leżącego na kanapie w holu młodzieńca z krawatem zawiązanym na szyi niczym sznur szubieniczny. Jego serce nie bije. Trup?! Otóż – nie. Domniemany truposz rzuca się bowiem na dziewczę i zaczyna lizać ją po szyi. Do niczego niecenzuralnego jednak nie dochodzi, Yui zostaje uratowana w ostatniej chwili – w końcu obmacywanie w korytarzu jest nietaktowne i urąga wszystkim zasadom savoir‑vivre’u. Podczas przydługiej i dość chaotycznej rozmowy, w czasie której dosłownie znikąd po kolei pojawiają się wszyscy mieszkańcy domu w liczbie sześciu (a co kolejny, to dziwaczniejszy), Yui jest lizana, określana mianem „ofiarnej panny młodej”, a na koniec słyszy, że „nie wolno jej zabić”. Po tym wszystkim w dziewczynie budzą się resztki instynktu samozachowawczego, które nakazują jej wyjść. Niestety, nasza heroina potyka się – a na widok jej krwawiącego kolana chłopcom zaczynają pożądliwie lśnić oczy. Jako córka Kościoła Yui wie już, gdzie wylądowała – w domu pełnym pożądliwych wampirów, na które ni krzyż, ni czosnek, ni światło słoneczne nie działają.
Ojej, wyglądasz na podnieconą. To takie urocze!
Niesłychanie trudno jest stworzyć sensowne anime na podstawie gry otome: na niekorzyść działa tu wiele czynników, jak np. zazwyczaj bezbarwna heroina, płytcy i schematyczni bohaterowie płci męskiej oraz, przede wszystkim, to, co jest samym sednem gier randkowych dla dziewcząt, czyli fabuła sprowadzająca się do poderwania upatrzonego faceta, dodatkowo – JEDNEGO faceta naraz. Wybieramy sobie na początku bishounena, flirtujemy z nim, kończymy grę, wybieramy kolejnego i tak w kółko. Trudno przenieść tę zasadę na ekran (cóż, twórcom Amnesii częściowo się udało ze względu na przypadłość głównej bohaterki), a bez tego tak naprawdę często wszystko się sypie. Tym niemniej od jakiegoś czasu w każdym sezonie przynajmniej jedna nowa seria anime to adaptacja gry otome, zazwyczaj ze studia Otomate. Mając do wyboru całą masę w miarę normalnych, choć w oczywisty sposób schematycznych tytułów, tym razem na tapetę wzięto Diabolik Lovers, grę stworzoną we współpracy ze studiem Rejet, które ma jakieś dziwne inklinacje do tworzenia gier z ultra‑über‑sadystycznymi bishounenami, uwielbiającymi ubliżać bohaterce na wszelkie możliwe sposoby.
Diabolik Lovers jest idealnym tego przykładem. Praktyk sado‑maso jest na pęczki… za to fabuły nie ma. Może by i była, gdyby zdecydowano się na wybór jednego konkretnego scenariusza z gry i pokazanie relacji bohaterki z jednym chłopakiem, no ale przecież wtedy fanki wszystkich pozostałych wampirków poczułyby się zawiedzione i urażone. Anime polega na tym, że Yui jest bezustannie tarmoszona i przerzucana z rąk do rąk jak szmaciana lalka, wysysana non stop przez wszystkich jak leci, w grupie bądź na osobności, istny cud, że dziewczyna nie wykitowała z powodu znacznej utraty krwi. I to w zasadzie by było na tyle. Co prawda twórcy udają, że jakaś fabuła jest, choć pojawia się dość późno, bo opiera się na mrocznym i „niezwykle zaskakującym” planie jednego z bohaterów, tyle że ja nie dałam się nabrać. Wystarczy chwila zastanowienia, by spostrzec, że nawet ta pseudo‑fabuła ma dziury wielkie jak te, przez które zatonął „Titanic” i nawet znajomość gry nie pomaga. Przeszedłszy nad brakiem fabuły do porządku dziennego, stwierdziłam, że nie będę okrutna, za to wykażę się maksymalną możliwą w tym przypadku obiektywnością i spróbuję podejść do Diabolik Lovers od innej strony oraz ocenić je pod innym kątem – jako coś w rodzaju ecchi dla dziewcząt, takie z pieprzykiem. Twórcy okazali się jednak beznadziejnymi kucharzami i przepieprzyli. Bądźmy szczerzy, mieszkańcy rezydencji traktują Yui jak rzecz, przenośny barek pełen najlepszego alkoholu, zawsze dostępny i publicznie otwarty, prześladują ją, osaczają niczym zwierzynę, poniżają i ubliżają, a fantazję mają przy tym iście ułańską. Przypominam – to teoretycznie ma być romans dla dziewcząt, jednak rola kobiety w tym anime jest tak poniżająca, niesmaczna i smutna, że bardziej się już chyba nie da. Ekstremalne sado‑maso mnie chyba jednak nie kręci…
Chodź ze mną, a nauczę cię rozkoszy, jakie oferuje upadek do piekła.
Dwanaście odcinków po niecałe piętnaście minut – a bohaterów nawciskano tyle, że ledwo się mieszczą. Naiwna i słodka Yui na początku anime zarobiła u mnie parę plusów, bo nie dość, że potrafiła sklecić porządne zdanie (brawo, brawo!), to jeszcze gdy naszła ją wena, umiała się sprzeciwić i odepchnąć tego, kto ją akurat molestował. Niestety, jej asertywność malała wraz z kolejnymi odcinkami. Bishounenów do wzdychania jest sześciu, wszyscy synowie jednego ojca, tylko z matkami jest różnie. A każdy ma mniejszą bądź większą traumę, bo jakże by inaczej – wampir bez traumy to jak kot bez wibrysów, do niczego się nie nadaje. Właściwie nie ma sensu się nad nimi szczególnie rozwodzić, jako że czas antenowy spłycił ich płytkie charaktery jeszcze bardziej (tak, to możliwe!) i chłopcy nic, absolutnie nic sobą nie reprezentują, za to wywołują nieprzemijającą chęć natychmiastowego wsadzenia im osinowych kołków w tyłki, wysmarowania pirożelem i podpalenia. Palmę pierwszeństwa pod tym względem przyznaję trojaczkom: Ayato – zaborczemu draniowi tytułującemu się „oresama”, Laito – irytującemu zboczeńcowi zwracającemu się do bohaterki per „suczko”, i Kanato – psychopatycznej shocie z misiem i worami pod oczami. Pozostała trójka – Shuu, Reiji i Subaru – jest w sumie jeszcze bardziej nijaka i aby właściwie ich ocenić, trzeba sięgnąć do gry, bo w anime nie pozwolono im się wykazać (i nie wiem, czy mam z tego powodu płakać, czy się cieszyć). Do tej niezwykle kuszącej oferty dorzucono jeszcze gratisowo Richtera, szwendającego się tu i ówdzie ponurego stryja chłopców, tak o w sumie, bo nie można z nim romansować, oraz tajemniczą kobietę o długich fioletowych włosach (z nią też nie można romansować). Moim faworytem zaś był kamerdyner z pierwszego odcinka. Niestety, nawet z nim nie można romansować.
W nagrodę mocniej smagnę cię moim biczem.
Patrząc na czas antenowy, budżet to coś miało niewielki. Dlatego muszę przyznać, że całkiem nieźle poszło twórcom z oprawą wizualną. Nie jest to poziom UtaPri, a pomieszczenia trochę straszą pustką i ogólną atrapowatością – wyjątkiem tutaj jest animacja podczas openingu, w której pokazano, że ktoś tam jednak mieszka i każdy z panów ma swój własny fotel: wszystkie totalnie od czapy, w różnym stylu, na widok czegoś takiego nawet najbardziej wyrozumiały dekorator wnętrz poszedłby się zalać w trupa. Jednakowoż same postaci są narysowane zadziwiająco porządnie, ruszają się też w miarę naturalnie. Pewnie dlatego twórcom nie starczyło pieniędzy na porządną oprawę dźwiękową. W trakcie odcinka w tle coś tam plumka – w uszy się nie rzuca, ale też ich nie katuje, za to w miarę możliwości dopasowuje się do wydarzeń. Ending, nightmare, dzielnie się broni, wpasowując się niejako w klimat starych, czarno‑białych horrorów. Opening zaś… Nigdy nie byłam fanką utworów otwierających bądź zamykających odcinki, śpiewanych przez seiyuu. Co innego chara songi, wypuszczane na osobnych płytach jako dodatek do anime i gratka dla fanów. Ale opening powinien zachęcać potencjalnego widza do seansu. Tymczasem Mr. Sadistic Night wyjęczane nosowym, miejscami drżącym głosem Ayato, czyli Hikaru Midorikawy (w refrenie dołącza się Kousuke Toriumi, czyli Shuu) mnie wręcz odstraszało, jeszcze chyba nigdy nie rozwinęłam takiej prędkości jak tu przy przewijaniu Pana Sadystycznej Nocy (czasami żałuję, że znam angielski…), aby nie usłyszeć nawet pierwszej nutki tej kakofonii. Co do innych seiyuu, to szczerze im współczuję, że musieli wypowiadać tak drętwe kwestie, mam nadzieję, że przynajmniej dostali za to dobre pieniądze. A Daisuke Hirakawa, podkładający głos pod Laito, powinien jeszcze wyjść ze studia nagrań z koszem pełnym słodyczy, bo tonacja głosu i melodyka wypowiedzi jego bohatera była tak dobijająca, że facet powinien dostać jakieś zadośćuczynienie. Jedyną rzeczą, która irytowała mnie bardziej od openingu i głosu Laito, był odgłos wampirów wgryzających się w Yui – przypominało to przebijanie się przez skórkę wyjątkowo soczystego jabłka. Ludzka skóra chyba nie powinna wydawać takiego dźwięku…
Musisz się o wiele bardziej postarać, aby zadowolić mnie dzisiejszej nocy.
Twórcy też musieliby się o wiele bardziej postarać, aby mnie zadowolić, i to nie podczas jednej nocy, a wielu pod rząd. Najlepiej jakby zaczęli od wyboru innej gry, z której zamierzają zrobić anime. Biorąc pod uwagę bezsensowność fabuły oraz czas trwania odcinków, najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie istnienia tego potworka jest następujące: Diabolik Lovers to po prostu reklama gry, swoisty „zachęcacz”. W październiku w sklepach pojawił się sequel pierwszej części gry, Diabolik Lovers More, Blood, z kolei pod koniec grudnia tego roku zostanie wypuszczone Diabolik Lovers Limited V Edition. I wszystko jasne – jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Samo w sobie Diabolik Lovers jest anime straszliwie absurdalnym, jednak podczas seansu ani razu nie poczułam się rozbawiona, nie złapałam fazy ani nic w tym guście. Podejrzewam, że mogło mieć z tym coś wspólnego moje zniesmaczenie z powodu gwałtów (inaczej tego nazwać się nie da), przemocy i profanacji co rusz pojawiających się na monitorze. Jak już napisałam, kiepskie sado‑maso mnie nie kręci, ale innych może tak – nie zamierzam wchodzić czytelnikom do szafy z fetyszami. I tym właśnie osobom mogę z całego serca polecić anime.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | ZEXCS |
Autor: | Rejet |
Projekt: | Yuuko Yahiro |
Reżyser: | Shinobu Tagashira |
Scenariusz: | Haruko Nagatsu |
Muzyka: | Yuuki Hayashi |