Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 7/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 8 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,38

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 210
Średnia: 6,88
σ=1,94

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Easnadh)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kamigami no Asobi

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 神々の悪戯
Tytuły powiązane:
Gatunki: Fantasy, Romans
Widownia: Shoujo; Postaci: Bóstwa, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Gra (otome); Miejsce: Świat alternatywny; Czas: Współczesność; Inne: Magia, Męski harem
zrzutka

Bohaterka z mózgiem, boscy chłopcy, resocjalizacja, a na deser Götterdämmerung, czyli kolejna ekranizacja gry otome. Tym razem całkiem strawna!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Na początku był Chaos. Hm, nie, to nie oddaje powagi całej sytuacji. Zacznijmy jeszcze raz. Na początku był Ragnarök, wielka i ostateczna walka, po której świat ma się odrodzić i zapanują złote czasy szczęścia i dobrobytu. Mniej więcej. Zapytacie, jakim cudem na początku historii pojawia się Koniec przez duże „k”? Na dodatek wzbogacony o bladoróżowego pegaza oraz zapierającą dech w piersiach (naprawdę, prawie udusiłam się ze śmiechu) magiczną transformację, jakby żywcem wziętą z jakiejś serii magical girls, tyle że obiektem przemieniającym się był półnagi blond bishounen? Otóż – w ekranizacji otome game wszystko zdarzyć się może, zwłaszcza jeśli twórcy postanowili oryginalnie zacząć od pokazania widzom dla zachęty kilku minut przedstawiających wydarzenia z ostatniego odcinka. Znaczy – już od pierwszej sekundy wiadomo, że będzie się działo, więc może warto obejrzeć. Panie i panowie, przedstawiam Kamigami no Asobi, jedną z najbardziej udanych prób przerobienia na anime gry dla dziewcząt, jakie ostatnio widziałam.

Każdy, kto zna chociażby pobieżnie mitologię grecką, musi zdawać sobie sprawę, że podejmując większość decyzji, Zeus kierował się czymś zdecydowanie innym niż rozumem. Dlatego w przypadku, kiedy słabnąca więź między światem bogów a światem śmiertelników staje się poważnym problemem, w jego głowie powstaje PLAN (Porażająco „Logiczny” Abstrakcyjny Nonsens). PLAN ów prezentuje się następująco: 1) porwać zwykłą śmiertelniczkę, siedemnastoletnią Yui Kusanagi, używając jako wabika magicznego miecza (dziewczyna trenuje szermierkę); 2) porwać paru bogów z różnych mitologii; 3) umieścić ich wszystkich w stworzonej przez siebie szkole pełnej wyglądających trochę przerażająco uczniów bez twarzy (czyli dusz mających tworzyć sztuczny tłum); oraz 4) zmusić wyżej wymienioną śmiertelniczkę, aby nauczyła bogów, czym jest człowieczeństwo. Cel PLAN­‑u, czyli wzmocnienie więzi między bogami a ludźmi, wydaje się trochę dziwny, bo zdecydowana większość bóstw jest już raczej nieaktualna (a Anubisa po prostu nie da się zrozumieć, „kabala bala” plus intonacja to cały jego słownik…). Może jakiś pijany student archeologii wzniesie od czasu do czasu po zakończonej sesji toast ku czci takiego Dionizosa, ale reszta… Poza tym wraz z rozwojem akcji początkowy cel schodzi na dalszy plan, okazuje się bowiem, że Yui pomaga bogom nie tyle wyedukować się w zakresie tego, jak żyją ludzie, ile uporać się z własnymi problemami i traumami.

Jak to zwykle bywa z tego typu produkcjami, początkowe odcinki poświęcone są przestawieniu kolejnych bohaterów i ich rozterek, wyszły one jednak twórcom wystarczająco zabawnie i fazowo, by wciągnąć widza w wydarzenia. Dostaniemy także obowiązkowe odcinki z wycieczką na plażę oraz szkolnym festynem. Przez większość czasu gdzieś tam w tle unosi się opar romansu, ale jest on raczej słaby, bo bogowie sami nie wiedzą, czego chcą – Yui czy siebie nawzajem. Momentami atmosfera zahacza o lekką komedyjkę romantyczną, jednak z czasem akcja gęstnieje, a seria poważnieje – acz nie jestem w stanie ocenić, czy było to dobre posunięcie, czy złe. Zadziwiające i pozytywnie zaskakujące jest natomiast to, że jeśli oglądać serię z jednym okiem przymkniętym na durnotę pomysłu Zeusa, fabuła naprawdę trzyma się kupy (jak na wymagania otome game), chociaż jest nie do końca satysfakcjonująca. Widać wyraźnie, że anime powstało jako efekt planu o wiele bardziej dopracowanego niż ten Zeusowy, choć znacznie prostszego. Otóż, drogie panie, chcecie więcej? Pełniej? Bardziej pikantnie/romantycznie? Kupcie grę.

Kupujcie, kupujcie, bo przynajmniej będziecie mogły pograć fajną bohaterką. Na tle anemicznych, mimozowatych, niepotrafiących skonstruować i wykrztusić z siebie jednego sensownego zdania heroin gier randkowych, Yui świeci jasno niczym diament. Ma charakter, a co więcej – wcale go nie traci wraz z rozwojem akcji. Przede wszystkim jednak myśli i mówi jak człowiek, a nie jak prototypowy android z wadliwym syntezatorem mowy i niestykającymi obwodami odpowiadającymi za procesy myślowe, ubrany w urocze ciuszki i z fantazyjną peruką na czerepie, no bo jasne jest, że jak będzie ładny, to nikt się nie skapnie, że jest do niczego. Panowie prezentują się nieco mniej oryginalnie (tak naprawdę większość z nich da się określić jednym słowem, co genialnie w jednym z odcinków demonstruje Thot), ale i tak tworzą na tyle różnorodną gromadkę, że każda potencjalna fanka znajdzie coś dla siebie. Z mitologii egipskiej Zeus ściągnął Anubisa i Thota; ten ostatni, nawiasem mówiąc, jest nauczycielem, a nie uczniem, ale za to ma wyjątkowy i charakterystyczny sposób prowadzenia rozmowy – praktycznie przygważdża biednego rozmówcę do ściany. Anubis służy za element rozrywkowy – pamiętacie zabawę w „Gdzie jest Wally?”. Mitologię nordycką reprezentują zawsze grzeczny, uprzejmie uśmiechnięty i nieco ciamajdowaty Baldur (serio, skąd się to twórcom wzięło?), złośliwy i zaborczy Loki oraz milkliwy, ale ciągle pilnujący i wspierający swoich przyjaciół Thor. W mitologii greckiej najsłabszą więź ze śmiertelnikami mają i przez to pokutują w Zeusowej kozie: Apollo, znany bardziej jako „Ahollon” ze względu na jego idiotyczne zachowanie i naiwny sposób myślenia, jedyna postać, którą miałam ochotę udusić średnio dziesięć razy na odcinek, wyluzowany Dionizos oraz ponury Hades o wrażliwej, puchatej duszy (serio, to warto zobaczyć). Jako ostatnich, ale nie najmniej ważnych, wymienić trzeba jeszcze dwa bóstwa japońskie: Tsukuyomiego (Tsukito), mającego dość słaby kontakt z rzeczywistością, ale przez to niezwykle zabawnego boga Księżyca, oraz jego młodszego brata Susanoo (Takeru), boga morza i burz, którego scharakteryzować można jednym krótkim słowem: tsundere.

W tym miejscu muszę z bólem serca przyznać, że gromadka może i jest różnorodna oraz niezwykle sympatyczna, ale jednocześnie niesamowicie nijaka. Zwłaszcza jeśli rozpatrujemy bishounenów pod kątem teoretycznego nawiązania romansu, bo między nimi a bohaterką w ogóle nie iskrzy, chociaż Apollo co rusz pada jej do stóp, a Baldur chce z nią spędzać każdą wolną chwilę. Serio, przez większość czasu miałam wrażenie, że panowie są bardziej zainteresowani swoimi problemami, względnie sobą nawzajem niż naszą biedną heroiną, która swoje frustracje i żale mogła wylewać tylko i wyłącznie przed jedną z najbardziej irytujących maskotek, jakie widziałam – gałgankowym golemem Melissą (płeć męska). Po kiego grzyba wpakowano go do anime – nie wiem, w grze pewnie pełnił rolę przewodnika. Więc może jednak nie kupujcie tej gry – bo jak nie urok, to sraczka i nie da się, żeby było całkiem dobrze; jak się w końcu trafi sensowna bohaterka, to chłopaczki takie trochę nie za bardzo. Ech, żal.

Cóż, panowie charaktery może i mają mdłe, ale za to jakie z nich bishouneny! Oczywiście to, co widzimy w anime, nie dorasta do pięt oryginalnym projektom Yone Kazuki, które są po prostu prześliczne, ale i tak nie jest źle. Animacja jest płynna, stopklatki to rzadkość, barwne tła przyciągają wzrok, a bogowie w strojach „roboczych”, a nie szkolnych, cieszą oczy, szczególnie powiewający gołą klatą Apollon (póki się nie odzywał, niżej podpisana recenzentka była w stanie go znieść). Tym niemniej animacja towarzysząca piosence początkowej TILL THE END trochę rozczarowuje, jest podobnie nijaka jak męscy bohaterowie i gdybym miała na jej podstawie zadecydować, czy oglądać Kamigami no Asobi, pewnie ominęłabym serię szerokim łukiem. Za to animacja końcowa to już bardzo zachęcająca faza i pewnie poszło na nią trochę pieniędzy – rozpoczynająca się od spadającego złotego jabłka (i nie wiadomo, czy to jabłko niezgody, czy też jakieś przypadkowe jabłko z ogrodu Hesperyd… ale czy to w ogóle ma znaczenie?) sekwencja wygląda jak k­‑popowy klip i przedstawia naszych bishounenów dramatycznie wymachujących rękami i poruszających ustami zgodnie ze słowami piosenki Reason For…. Same piosenki zaś… Dlaczego? Jak najbardziej poważnie pytam: DLACZEGO? Czy one naprawdę muszą być śpiewane przez seiyuu? Którzy w większości przypadków śpiewać nie potrafią? To już się chyba stało niepisaną tradycją, że przy okazji każdej kolejnej adaptacji otome game moje uszy katowane są mniej lub bardziej melodyjnym wyciem – i twórcy zakładają, że ma mi się to spodobać. A guzik! Owszem, grono seiyuu jest zacne, bo mamy i Daisuke Ono, i Hiroshiego Kamiyę, i Toshiyukiego Morikawę, i Yoshimasę Hosoyę, i Miyu Irino, i nawet Yukiego Kaji z tym jego „kabala bala”, i jestem bardzo szczęśliwa, że mam okazję ich usłyszeć w anime, ale nie każdy stworzony jest do śpiewania. Ale cóż poradzić, taki widocznie trend w gatunku, a ja mogę tylko przewijać niewygodne fragmenty odcinków. Nieco wynagradza to muzyka dająca się słyszeć w tle – wśród standardowo brzmiących, ale porządnie zrobionych melodii można znaleźć całkiem niezłe i klimatyczne kawałki.

Polecać, nie polecać? Trudne pytanie. Jeśli lubi się takie serie tudzież jest się fanką otome game, to na pewno warto rzucić na KamiAso okiem ze względu na wyjątkową sensowność głównej bohaterki – bo okazuje się, że jednak da się obsadzić w tej roli normalną dziewczynę, a nie wiecznie jąkającą się, bezwolną kukłę. Poza tym po ekranie biegają całkiem przystojni panowie, w odcinku plażowym w raczej skąpych ciuszkach, powiewają włosami, padają do stóp, romantycznie i z pełnym poświęceniem ratują przed upadkiem w głęboką przepaść, lubią truskawki i ogólnie są uroczy. Lekki, niewymuszony humor także działa na korzyść anime. Z drugiej strony, jeśli ktoś sięgając po Kamigami no Asobi liczy na romans, to szczerze i z całego serca odradzam, bo ja go tam zwyczajnie nie dostrzegłam. Ani trochę. Na upartego, o okrutny losie i jeszcze bardziej okrutna ironio!, jakąś chemię da się wyczuć pomiędzy Baldurem a Lokim, ale nie pomiędzy którymkolwiek z nich a główną bohaterką. A przecież rozpoczynając seans, chyba nie to chcieliśmy w tej serii zobaczyć…

Easnadh, 26 lipca 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Brain's Base
Autor: Broccoli
Projekt: Minako Shiba, Yone Kazuki
Reżyser: Tomoyuki Kawamura
Scenariusz: Tomoko Konparu
Muzyka: Elements Garden