Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 5/10 grafika: 5/10
fabuła: 4/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,83

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 128
Średnia: 6,98
σ=1,64

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (tamakara)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Watashi ga Motete Dousunda

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2016
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 私がモテてどうすんだ
Tytuły powiązane:
Gatunki: Komedia, Romans
Widownia: Shoujo; Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Męski harem
zrzutka

Przypadki miłosne dziewczyny zepsutej do szpiku kości? Męski harem trochę inny niż wszystkie inne.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Fujoshi są wśród nas. One wśród nas są! Może nie mają łusek na twarzy, ale to nie czyni z nich od razu ludzi… Niejedno z was kiwa w tej chwili głową, nie próbujcie zaprzeczać. Fandom nie lubi fujoshi, bo hałaśliwe to to, wymyśla sobie różne rzeczy, fascynuje się niezdrowo, bywa wulgarne i psuje normalnym ludziom krew, o przyjemności z oglądania nawet nie wspominając. Jednak jako element komediowy na ekranie sprawdza się chyba dobrze. Słuszności tej tezy dowodzi fakt, że od jakiegoś czasu takie obrazy zepsucia przewijają się na drugim planie w przeróżnych seriach. Można już chyba nawet powiedzieć o ugruntowanym archetypie nawiedzonej okularnicy mrocznie chichoczącej pod nosem. Dlaczego więc nie pójść o krok dalej? Gdyby tak uczynić z fudziosia panią haremu przystojniaków? Śmiechu będzie co niemiara! Przynajmniej w teorii.

Nasza heroina, nastoletnia Kae Serinuma, jest stuprocentowo stereotypową fujoshi: grubą okularnicą o świńskich oczkach. W odróżnieniu od rówieśniczek, wcale nie pragnie wielkiej zmiany w swym życiu i nie marzy o miłości jak z gry otome. Kae wiedzie swą zepsutą egzystencję, snując fantazje na temat wydumanego romansu dwóch kolegów z klasy i oglądając anime. Sielankę przerywa jednak niespodziewany i tragiczny zgon Shiona, ukochanego bohatera ulubionej serii. Szok jest tak wielki, że Kae zaszywa się na okrągły tydzień w pokoju i odmawia jedzenia. Tydzień ten, spędzony na żalu i głodówce, sprawia, że dziewczyna dramatycznie traci na wadze i z nieapetycznego spaślaka przeistacza się w piękność, superlaskę, kandydatkę na modelkę, dopiszcie sobie, co chcecie. Powrót do szkoły po takiej metamorfozie wywołuje zrozumiałe poruszenie, a rozmaici przedstawiciele płci męskiej zaczynają dostrzegać w Kae kobietę. Sama główna zainteresowana nie potrafi sobie z tą nową sytuacją poradzić, jest bowiem zupełnie niegotowa do wkroczenia na drogę romansów ze sobą w roli głównej. Co gorsza (?), nie ma również zamiaru rezygnować z fudziosiowych praktyk. Tym samym jej zebrany naprędce harem postawiony zostaje w wielu trudnych, skandalicznie odbiegających od romansowych standardów sytuacjach, czyli m.in.: jest prowadzany na koncerty seiyuu, zmuszany do stania w kolejkach po doujinshi, paradowania w cosplayu, albo pielgrzymowania do miejsca spoczynku pierwowzoru serialowej postaci.

Sam pomysł na przedstawianą historię nie jest w żadnym wypadku zły. Kiedy usłyszałam o nim po raz pierwszy, w okolicach premiery mangowego oryginału, klasnęłam w ręce z uciechy. Pewien problem stanowiła jedynie autorka. Powiedzmy sobie szczerze, pani Junko, całkiem popularna twórczyni opowiastek spod szyldu BL, chociaż posiada solidny warsztat artystyczny, nie zalicza się do dobrych scenarzystek. Jej historie są pretekstowe, a bohaterowie irytująco pustogłowi, braki te jednak gorliwie nadrabia wyuzdanymi scenami seksu. Ogólnie, poza jednym może tytułem, są to dzieła raczej odpychające. No tak, chyba nikt już nie stwierdzi, że jestem jej fanką. Odżegnawszy się w ten sposób, mogę z ręką na sercu powiedzieć, że pierwowzór recenzowanego tu tytułu uważam za naprawdę niezły. Ba, to najlepsze z dzieł Junko. Dlaczego? Fabuła ciągle jest pretekstowa, a bohaterowie pustogłowi, ale wymogi gatunku nie pozwoliły autorce uciec w porno i kobiecina musiała wysilić się nieco bardziej. Pierwsze wrażenie może nie być najlepsze, szczęśliwie jednak później robi się lepiej. To „lepiej” przekłada się na kilka czynników. Po pierwsze, harem nie porzuca bohaterki po dowiedzeniu się, że jest ona otaku i fujoshi. Więcej, chłopcy posuwają się nawet do robienia fanserwisu, by tylko sprawić swojej, nomen omen, ukochanej przyjemność. Po drugie, Kae nie pozostaje szczupła już na zawsze, ale kilka razy wraca do swojego grubego ja. Jej harem reaguje na to rozmaicie, częściowo zmuszony zostaje do przewartościowania poglądów, nikt jednak nie traktuje takiej sytuacji jako pretekstu do odsunięcia się od dziewczyny. Czyżby, wbrew pierwszemu wrażeniu, historia miała pokazać, że wygląd to w miłości kwestia drugorzędna? Po trzecie, wypływające z dwóch pierwszych, to nie Kae zmienia się „dla miłości” i jak była zepsutą fujoshi, tak zepsutą fujoshi zostaje do samego końca, a harem musi się podporządkować.

Mocną stroną omawianego tytułu jest również prezentowany humor. Opiera się on w dużej mierze na przerysowanym zachowaniu Kae, które to zachowanie zrozumieją wszystkie fujoshi i to one przede wszystkim będą się bawić na seansie oraz docenią potężną ilość wszelkich maści nawiązań do znanych i lubianych tytułów. Najważniejszym z nich będzie oczywiście Kachu Ranbu, poruszająca opowieść o antropomorficznej zbroi przyjmującej postać, jakże by inaczej, pięknego młodzieńca, i jego panu – oczywista przeróbka Touken Ranbu. Pocieszne są też haremowe przepychanki o względy i uwagę bohaterki lub sytuacje, kiedy cała banda wpada wspólnie w najrozmaitsze tarapaty. Rechotałam bezwstydnie niemal cały czas i tym samym łatwiej przychodziło mi łyknąć akcje, które w zwykłym shoujo z miejsca by mnie odrzuciły. Raz czy dwa nawet się chyba wzruszyłam. Do zalet zaliczam również to, że trudno tu mówić o jakimkolwiek prawdziwym romansie. O nie, jako romans ta historia zupełnie się nie sprawdza. Oczywiście nie sposób uniknąć snucia domysłów, kto z grona amantów ostatecznie zdobędzie serce Kae, aby nie spojlerować, napiszę jedynie, że odpowiedź, jakiej udziela anime, nieco różni się od tego, co na tym etapie pokazuje manga. Z pewnością część widzów będzie rozczarowana takim obrotem sprawy, ale zawsze zostaje pocieszenie w postaci lektury pierwowzoru.

Słowo o bohaterach. Kae jest głupia jak but z lewej nogi. Nie, nie przesadzam. To dobre, uczynne dziecko o złotym serduszku, niewinnej duszy i małym rozumku. Spośród nieprzeliczonej rzeszy bohaterek shoujo wyróżnia ją jedynie bycie fujoshi. To ataki gorszącej fazy „robią” tę postać. Nie oznacza to jednak, że jest osóbką odpychającą. Wręcz przeciwnie, bardzo łatwo przyszło mi ją polubić. Po części dlatego, że fudzioś fudziosia zawsze zrozumie, nawet jeżeli różnią się w pewnych szczegółach spoglądania na świat. Świadomość przerysowania jej zachowań i świadomość, że nie zrobiono tego ze złośliwości, jest jak spojrzenie na siebie samą w krzywym zwierciadle. Przyznam bowiem, że chociaż nigdy nie przytrafiło mi się fantazjowanie o romantycznych relacjach moich prywatnych kolegów, to jednak mam w pamięci inne szaleństwa młodości, jak pisanie fanfików na zlecenie, ocierające się o kłótnie dyskusje „kto jest na górze” oraz łapanie poważnego doła po śmierci bohatera anime, to ostatnie nawet nie tak dawno temu. To, oraz fakt, że mówimy o istotce ogólnie mało rozgarniętej, budzi we mnie mieszaninę sympatii i współczucia. Z członkami haremu nie było już tak łatwo. Większość z nich dostała krechę na samym starcie, gdyż zaprezentowano ich jako bandę niedojrzałych smarkaczy. Pierwsze wrażenie było miażdżące, a gdyby oprzeć się na nim, należałoby uznać, że harem nadaje się w 3/4 do odstrzału. Szczęśliwie dość szybko okazuje się, że chłopcy (a przynajmniej większość z nich) mają jakieś pozytywne cechy osobowości. Pierwszy na liście i w moim sercu jest Asuma Mutsumi, senpai z klubu historycznego. Anioł, nie człowiek. Ucieleśnienie ideału. Wyłącznie on raczy dostrzegać w bohaterce człowieka i „magiczna przemiana” nie jest kluczem do wzbudzenia jego zainteresowania. To miły, dojrzały chłopak, mało ekspresyjny, ale kierujący się jasno określonymi zasadami i roztaczający wokół siebie aurę spokoju. Wszystko, co robił i mówił, kończyło się u mnie złożeniem rąk i wołaniem: „och, sępaj!”. Prawdę powiedziawszy, stanowi on jedyny sensowny wybór dla każdego, kto myślałby o prawdziwym związku. Aby w pełni dać upust swoim fangirlowym zapędom, napiszę, że jest on niczym jaśniejąca gwiazdka, świecąca tym mocniej, że postawiono ją w takim, a nie innym towarzystwie. Owa reszta towarzystwa to:

1) Hayato Shinomiya, płaczliwy i neurotyczny pierwszoklasista, w typie nieco męczącego młodszego braciszka. Właściciel iguany i różowych brodawek sutkowych (co skwapliwie ocenzurowano w anime), nazywany księżniczką. Nieustannie i z miernym skutkiem usiłuje dowieść całemu światu, a zwłaszcza Kae, że jest prawdziwym mężczyzną™. W gruncie rzeczy łaknące akceptacji, samotne dziecko, idealne dla zwolenniczek niańczenia i znęcania się.

2) Nozomu Nanashima, kolega z klasy Kae, pozbawiony taktu narwaniec, który pod gruboskórnością, bardzo głęboko niestety, skrywa pewne pokłady wrażliwości. Ku zaskoczeniu wielu, okazuje się też zadziwiająco wzorowym starszym bratem, lub, jak kto woli, bratem pantoflarzem, czym ostatecznie uratował się w moich oczach. Wybór poskramiaczek nieułożonych zwierzaków. Można żywić nadzieję, że zarówno on, jak i Shinomiya kiedyś dojrzeją do bycia dobrym materiałem na czyichś chłopaków, tymczasem udawało się im mnie bawić, więc wywołana pierwszym wrażeniem chęć zaduszenia każdego z nich stołem zmieniła się wkrótce w pełną pobłażliwości przychylność.

3) Yuusuke Igarashi, drugi z klasowych kolegów i naczelny buc, o którym śni każdy wierny podnóżek. Żaden harem nie ma racji bytu bez aroganckiego buca, prawda? Czasem jest to strawne, czasem ma to sens i nawet pewien urok, ale w tym wypadku, niestety, okazało się całkowitym niewypałem. Nozomu i Hayato są szczeniakami w gruncie rzeczy sympatycznymi, obaj nieco roztrzepani i głośni, stanowią udany komediowy duet (a przy okazji przemówili do moich fudziosiowych instynktów). Igarashi natomiast nie ma w sobie nic zabawnego, przez co strasznie odstaje od reszty towarzystwa, a na dodatek trwa w przekonaniu, że jest taki niesamowicie fajny i tak strasznie super, że Kae powinna tylko westchnąć i paść mu w ramiona. Mam świadomość, że nie jest to tak naprawdę szczególnie zły chłopak, poza tym czasami zapomina się i spuszcza nieco z tonu, ale przez większość czasu zachowuje się w sposób, przez który miałam ochotę powiesić go na najbliższej suchej gałęzi i tłuc kijem jak piniatę, ewentualnie strącić w jakąś przepaść. Biedaczek, zupełnie do mnie nie trafia.

W czwartym odcinku obsada powiększa się o postać Shimy Nishiny, bardzo ekspresyjnej i wszechstronnie utalentowanej pierwszoklasistki, na dodatek również fujoshi, w cosplayu najprzystojniejszego z chłopców, a prywatnie moją królową. Dzięki Shimie historia nabiera dodatkowej pikanterii, ponieważ, (kto mógł to przewidzieć?) Shima dołącza do grona adoratorów i, obiektywnie rzecz biorąc, ma największe szanse: kocha Kae taką, jaką jest, być może nawet faworyzując grubą wersję, a dodatkowo ma z nią wspólną pasję. Co tu dużo mówić, włączenie Shimy do haremu było strzałem w dziesiątkę, dzięki temu jej postać stanowi jedyne w swoim rodzaju dwa w jednym. W każdej innej sytuacji zostałaby obsadzona w roli najlepszej przyjaciółki głównej bohaterki i jej wspaniała osobowość marnowałaby się na trzecim planie. Obawiam się jednak, że nikt nie będzie traktować jej zalotów do końca poważnie, co zresztą widać już w openingu.

Czas na stronę techniczną. Fakt, że Kae na przestrzeni zaledwie tygodnia dramatycznie chudnie, nie jest tak niewyobrażalny. To, że przy okazji nie traci biustu i staje się superlaską oraz cudownie poprawia się jej wzrok, można zaliczyć na konto konwencji, chociaż możliwe, że nie uderzyło mnie to aż tak bardzo, ponieważ wcześniej czytałam wersję mangową. Niesamowitym zgrzytem okazał się natomiast jej głos. Kae w wersji „paskudny spaślak” brzmi jak parodystyczne połączenie brzmienia starej ciotki i prosiaka, natomiast „wiotka panienka” przemawia aż do przesady słodkim głosikiem. Ktoś musiał uznać, że to będzie ho, ho, takie zabawne. Bardzo psuło mi to seans i z chęcią poradziłabym autorowi pomysłu, by puknął się w pusty łeb, ale pewnie i tak nie na wiele by się to zdało. Faktem jest, że oryginalnie głos bohaterki nie zmienił się w ogóle, dzięki temu chociażby zostaje rozpoznana przez bliskich, w anime zaś tę kwestię ładnie wycięto. Wszystko, by przepchnąć czyjś „genialny dowcip”. Czarę goryczy przepełnia wiedza, że w wydanym rok wcześniej słuchowisku obeszło się bez takich zabiegów. A przecież, jeśli miałoby to mieć jakikolwiek sens, to właśnie w słuchowisku. Niestety, w porównaniu ze swoją poprzedniczką w roli Kae, czyli Kaną Hanazawą, obsadzona w anime Yuu Kobayashi wypada bardzo słabo. Siłą postaci Serinumy są fazy i odloty, a fazy i odloty zupełnie pani seiyuu nie wyszły – brzmią, jakby ktoś dociskał jej gardło deską do ściany.

W przypadku panów sprawa przedstawia się znacznie lepiej, ale znowu, czekałam na obsadę ze słuchowiska i przeżyłam spore rozczarowanie. Gdzież, ach gdzież podziali się Takahiro Sakurai, Yoshimasa Hosoya, Tatsuhisa Suzuki i, przede wszystkim, Hiroshi Kamiya? Pierwsze wrażenie z trailerów to było prawdziwe rozczarowanie, nie na to się umawiałam! Uczciwie jednak powtórzę: efekt nie okazał się zły. Panowie seiyuu brzmią poprawnie i miło, nie mamy tu do czynienia z debiutantami, każdy z nich spisuje się jak należy, przyzwyczaiłam się więc do ich brzmienia stosunkowo szybko i słuchanie ich sprawiało mi nawet przyjemność. Dla kogoś, kto ze słuchowiskiem nie miał nic wspólnego, głosy powinny „przyjąć się” od razu, chociaż żadna z ról nie jest na tyle charakterystyczna, by była warta zapamiętania czy też szczegółowego omówienia. Do właściwej oprawy muzycznej mam wyjątkowo ambiwalentny stosunek. Całkiem przyjemny opening wykonywany przez czterech głównych seiyuu nadaje się do słuchania więcej niż raz, ale raczej nie ma szans zapaść w pamięć na dłużej. Podobnie przedstawia się ending, oba jednak można przewijać bez najmniejszego poczucia straty. Muzyka wewnątrz odcinków sprawia natomiast wrażenie zupełnie płaskiej, a miejscami irytującej. Wyraźnie słychać nacisk na podkreślenie scen komediowych, co samo w sobie jest oczywiście zrozumiałe, ale raczej nie ma mowy, bym czekała na soundtrack.

Pod względem wizualnym nie jest najgorzej. Ładnie prezentuje się stonowana, ciepła kolorystyka, a kreska Junko została przeniesiona na ekran całkiem wiernie. Widać oczywiście, że nie szastano tu funduszami, animacja jest oszczędna, podobnie jak tła, często raczeni jesteśmy statystycznymi planszami, ale ograniczenia budżetu tuszowane są w bardzo przyjemny sposób. Bywają oczywiście momenty, kiedy twarze bohaterów deformują się w coś, co niebezpiecznie przypomina małpie mordki, jednak całość prezentuje się naprawdę sympatycznie.

Reasumując, mamy tu do czynienia z bardzo lekką komedią. Jeśli ktoś chce brać tę serię poważnie lub zabierze się za nią w poszukiwaniu tradycyjnej opowiastki o miłości, prawdopodobnie trafi go tzw. jasny szlag. Jeśli ktoś nie trawi wyskoków fanek męsko­‑męskich (rzeczywistych i domniemanych) romansów, trafi go szlag równie jasny. Dobre odebranie serii wymaga od widza odpowiedniego nastawienia, czyt. głupawki. Głupawka w trakcie seansu jest rzeczą niezbędną, głupawki więc życzę wszystkim potencjalnym widzom.

tamakara, 27 grudnia 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Brain's Base
Autor: Junko
Projekt: Kazuhiko Tamura, Mina Oosawa
Reżyser: Hiroshi Ishiodori
Scenariusz: Michiko Yokote
Muzyka: Ruka Kawada

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Watashi ga Motete Dousunda - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl