Anime
Oceny
Ocena recenzenta
4/10postaci: 5/10 | grafika: 6/10 |
fabuła: 3/10 | muzyka: 8/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Violet Evergarden
- ヴァイオレット・エヴァーガーデン
Epistolografia lekarstwem na wszystko.
Recenzja / Opis
Violet Evergarden z pewnością nie można odmówić ciekawej kampanii reklamowej. Seria zapowiadana była jako adaptacja debiutanckiej light novel autorstwa Kany Akatsuki i Akiko Takase – utworu, który w 2014 roku odniósł miażdżące zwycięstwo w piątej edycji konkursu Kyoto Animation Awards, organizowanego przez studio celem pozyskania nowych tytułów do późniejszej ekranizacji. Projekt anime otrzymał natychmiastową aprobatę i pełne wsparcie producentów, co było o tyle nietypowe, że nie mieliśmy do czynienia ze wstępem do serii książek, a historią zamkniętą w zaledwie dwóch tomach. Dawało to nadzieję na samodzielne anime, niebędące telewizyjną reklamą wciąż wydawanego cyklu i mogło świadczyć o ogromnej pewności twórców co do jakości pierwowzoru. Właściwą kampanię rozpoczął jednak opublikowany dwa lata później zwiastun, poziomem wykonania zdający się zapowiadać, że Kyoto Animation zamierza przekroczyć kolejną granicę w dziedzinie tworzenia animacji ładniejszej niż rzeczywistość. Przyznam, że i ja kampanii tej dałem się porwać, choć bardziej niż olśniewająca grafika skusiła mnie intrygująca konwencja. Sceneria wiktoriańskiej Europy połączona z magią i science‑fiction, ujęcia zwiastujące tematykę obyczajową, a to wszystko niezwykle nastrojowe, tajemnicze i co najważniejsze – estetycznie spójne.
Pierwsze odcinki Violet Evergarden oferują wizję mniej spektakularną, jednak równie interesującą. Anime zabiera nas do fikcyjnego świata, faktycznie inspirowanego XIX‑wieczną Wielką Brytanią, do czasów po zakończeniu Wielkiej Wojny, której dokładnych przyczyn i przebiegu nie poznajemy. Tytułowa Violet – nastolatka wychowana na polu bitwy i nieznająca niczego poza wojenną rzeczywistością – dzięki nabytym na froncie koneksjom otrzymuje zaawansowane protezy utraconych w walce rąk oraz propozycję pracy w nowo otwartej firmie pocztowej. Tam szybko decyduje się podjąć naukę profesji specjalizującego się w korespondencji, podróżnego ghostwritera, chcąc dzięki temu zyskać biegłość w pojmowaniu ludzkich emocji. Ma to jej pomóc odnaleźć się w nowych realiach, a także zrozumieć naturę pewnej nawiązanej podczas wojny relacji. Mamy więc zapowiedź kameralnej historii o sztuce odczytywania niejednoznacznych uczuć i przekładania ich na konkretny język pisany; serii o przeżyciach wewnętrznych, traktującej temat mniej emocjonalnie, a bardziej rozumowo. Do tego z dużą ilością elementów pobocznych, mogących służyć za interpretacyjne inspiracje. Ograniczenie akcji niemal wyłącznie do dialogów i aktywności pisarskiej może kojarzyć się z tematyką psycholingwistyki, dawać nadzieję na opowieść o relacji między mową a pismem, a nawet na utwór metafikcyjny. Powojenne tło wydarzeń pozwala odnosić się do zagadnienia determinizmu etycznego, opowiadać o procesie odbudowy cywilizacji i kultury, lub o moralnym odkupieniu. Do tego seria ma odpowiednią dla takiej różnorodności, półepizodyczną strukturę, gdzie zdarzenia niezależne przeplatają te rozwijające wątek główny. Początek Violet Evergarden wydał mi się więc imponująco spójnym zbiorem rozmaitych zagadnień, mogących zmierzać w wielu nieoczywistych kierunkach. Problemy zaczęły się, kiedy wszystko to zostało wprawione w ruch…
Samodzielne epizody mają jeden zasadniczy mankament: wszystkie są takie same. Każdy składa się z czterech wyraźnie wydzielonych etapów, co można by uznać za celowy zabieg kompozycyjny, gdyby nie problemy, jakie na każdym etapie występują. Początek to naturalnie ekspozycja – Violet przybywa w nowe miejsce i poznaje zleceniodawcę, którego uczucia stanowić będą „temat tygodnia”. Już w tym momencie uwagę często zwraca szablonowość wykorzystywanych motywów: konający żołnierz wspominający czekającą na niego dziewczynę, lub pisarz, który po śmierci córki popada w alkoholizm i twórczą niemoc. Tego rodzaju klisze Violet Evergarden traktuje z pełną powagą, nie podejmując żadnych prób ich urozmaicenia czy reinterpretacji. Po takim wstępie następuje przybliżenie tematyki. W wyodrębnionej z akcji, przydługiej scenie dialogu epizodyczny bohater zwierza się Violet ze swoich trosk, zwykle w sposób skrajnie dosadny – pozbawiony niedopowiedzeń mogących działać na wyobraźnię widza. Następnie protagonistka przystępuje do oczyszczającej terapii, co najczęściej sprowadza się do spisania wyartykułowanych wcześniej emocji w formie listu, aby zleceniodawca mógł się nimi podzielić z bliskimi. Jeśli wątek nie wymaga wymiany korespondencji, w tym miejscu pojawia się np. scena wspólnego oglądania spadających gwiazd lub po prostu głaskania po głowie z dobrotliwym „nie martw się, wszystko będzie dobrze”. W końcu następuje kulminacja, gdzie problem zleceniodawcy, nieważne jak poważny by nie był, znika jak ręką odjął, nieodmiennie przy akompaniamencie teatralnych szlochów i podniosłej muzyki, tak aby widz nie miał wątpliwości, że ogląda scenę istotną i poruszającą. Każdy taki epizod wieńczy też morał, mówiący że „rodzina jest ważna”, albo że „miłość jest trudna do zdefiniowania”.
Odrobinę lepiej prezentuje się wątek główny, przede wszystkim ze względu na ciekawszy punkt wyjściowy. Violet Evergarden to właściwie antyromans, w którym budowanie wzajemnej relacji zastąpione jest obsesyjną pogonią za wyidealizowanym fantazmatem, już przez same założenia pozbawioną szans na szczęśliwe zakończenie. To wątek o kilka klas oryginalniejszy niż cokolwiek przedstawionego w jednoodcinkowych epizodach, do tego prowadzony mniej schematycznie i mający kilka angażujących momentów. Dopiero w nim dochodzą do głosu naprawdę ciekawe zagadnienia: wpływ realiów społecznych na jednostkę, proces budowania tożsamości czy nauka radzenia sobie z nowymi uczuciami. Tym bardziej boli to, że podobnie jak wątki epizodyczne, znajduje on równie nagłe i niesatysfakcjonujące rozwiązanie. Wielopoziomowa obsesja i emocjonalna nieporadność głównej bohaterki w krótkim czasie zostają zupełnie zażegnane, wyłącznie za sprawą kilku miłych gestów ze strony najbliższego otoczenia. Ta skłonność do upraszczania wszelkich problemów to najpoważniejszy zarzut, jaki mam względem Violet Evergarden. Seria wielokrotnie porusza kwestie istotne i trudne – powojenna trauma, nagła utrata bliskich, fizyczna lub mentalna niepełnosprawność – a każdą z nich paskudnie bagatelizuje, dając łatwe i szybkie remedium. Krótka wymiana korespondencji wystarczy do zbudowania dojrzałej relacji; cielesna ułomność jest nieodczuwalna dzięki technologii; parę ciepłych słów od bliskiej osoby pozwala natychmiast wyjść z choroby alkoholowej. Daje to wrażenie skrajnie wynaturzonej, altruistycznej rzeczywistości, z oślepiająco jasnym podziałem na dobro i zło, gdzie przeważa cierpliwość, uczynność i zrozumienie, a każdy problem da się rozwiązać minimalnym nakładem sił.
Indywidualny odbiór serii będzie mocno zależny od podejścia do tytułowej bohaterki – jedynej postaci z rozbudowanym wątkiem i charakterem. Trzeba przyznać, że Violet to osobowość, jakiej w dotychczasowych produkcjach KyoAni nie uświadczymy. Fabuła sugeruje, że przechodzi ona drogę od małomównej socjopatki do uosobienia empatii, jednak zadbano o kilka szczegółów utrudniających przypięcie jej łatki „przerysowana kuudere”. Przede wszystkim ukazano psychologiczną motywację. Emocjonalna wstrzemięźliwość i nieświadomy cynizm nie są bezzasadnym fanserwisem dla wielbicieli tego typu bohaterek, a efektem faktycznych doświadczeń i warunków społecznych. Ponadto rozwój Violet nie jest tak liniowy, jak mogłoby się wydawać. Od samego początku potrafi ona żywo reagować na niektóre sytuacje i osoby, a nawet gdy nabiera społecznego obycia, zdarzają się jej wybuchy werbalnej i fizycznej agresji, lub pewne akty autodestrukcyjne. Trudno też ocenić, które emocje faktycznie rozumie, a które uczy się jedynie definiować i okazywać w sposób naśladowczy. W efekcie dostajemy postać o sposobie bycia Rei Ayanami z Neon Genesis Evangelion, obdarzoną altruizmem Shirou Emiyi z Fate/stay night i kondycją psychiczną Gutsa z Berserka. Nie potrafię stwierdzić, na ile ta nieskładność była celowa, a na ile wynikła z epizodyczności scenariusza, ale osobiście już samą możliwość głowienia się nad tym uważam za wartościową. Z główną bohaterką mam jednak inny problem: jej kreacja kłóci się z rolą, jaką odgrywa ona w fabule. Violet nie jest bowiem biernym narratorem czy spersonifikowanym symbolem, co struktura serii mogłaby sugerować. To pełnoprawna protagonistka z wyraźnie nakreśloną przeszłością, usposobieniem i wątkiem, w który odbiorca powinien się emocjonalnie zaangażować. Tymczasem ze swoim psychicznym rozchwianiem i zestawem obsesji stanowi ona znakomity materiał do analizy, ale nie postać, z którą można by sympatyzować czy się utożsamiać. Jej problemy są na to za mało uniwersalne, rozwój zbyt zawiły, a motywacje za trudne do zrozumienia. Cała historia wydaje się przez to pozbawiona emocjonalnego punktu zaczepienia, co jest sporym uchybieniem w serii obyczajowej, do miana której Violet Evergarden, pomimo fantastycznej konwencji, aspiruje.
A jak wypada najbardziej obiecujący aspekt, czyli oprawa graficzna? Kiedy zobaczyłem otwierającą pierwszy odcinek scenę z kartką lecącą przez tętniące życiem miasto, pomyślałem, że wszystko jest zgodne z oczekiwaniami. Gdy w odcinku drugim pojawiał się fragment z nastawianiem mechanicznej protezy, ukazujący wszelkie nity, spawy, rysy i świetlne refleksy – poczułem się trochę zbity z tropu. Kiedy natomiast w odcinku czwartym dostałem sekwencję schodzenia po schodach, w której postacie pokazywane są z różnych perspektyw, a każdemu stopniowi towarzyszy osobna animacja ubrań i włosów, stwierdziłem, że twórcy nie traktują mnie poważnie. Już wyjaśniam: jeśli chodzi o płynność czy liczbę detali, KyoAni po raz kolejny pokazało, że gra we własnej lidze i choć zdarzają się sceny lepsze i gorsze, to nawet w tych najbardziej oszczędnych Violet Evergarden, jako seria telewizyjna, pozostaje absolutnie bezkonkurencyjne. Tej technicznej maestrii brakuje jednak fundamentalnej cechy: użyteczności. Choć grafikę i fabułę często rozpatruje się osobno, to w praktyce tworzą one integralną całość. Dobrze gdy wizualia cieszą oko, ale przede wszystkim powinny one pomagać w opowiadaniu historii – na tym polega reżyseria. Tu natomiast elementy te nie tylko nie współgrają, ale wręcz zdają się sobie przeszkadzać. Wszystkie pedantycznie wycyzelowane krajobrazy, powiewające wstążki i kosmyki włosów czy reagujące na światło źrenice nie pełnią żadnej funkcji narracyjnej, a jedynie rozpraszają uwagę i nie dają się skupić na opowieści. Inna sprawa, że w serii opartej na dialogach, często prowadzonych w zamkniętych pomieszczeniach, wydają się one zbędne – pierwszy raz oglądając anime, miałem wrażenie, że mniejszy budżet mógłby dać lepszy efekt. Poza tym nigdy bym nie pomyślał, że produkcja tak technicznie dopracowana, łącząca wiktoriańską estetykę z science‑fiction, do tego przedstawiająca podróże, może być tak pozbawiona wyrazu; ciągle używać podobnych projektów postaci i architektury, z których żaden nie zapada w pamięć. Słyszałem, że pierwowzór jest pod tym względem trochę lepszy – ponoć tam bohaterka zamiast zwykłym karabinem, posługuje się w walce gigantycznym toporem. Szkoda tak charakterystycznego elementu, tym bardziej że pojawił się on w pierwszym zwiastunie.
Skoro więc narzekam nawet na grafikę, to czy jest tu cokolwiek, co mi się podoba? Owszem: świat przedstawiony, choć nie jego działanie czy estetyka, ale sposób, w jaki zostaje on przybliżony odbiorcy. Tu również można by krytykować, że ukazana wizja społecznego i ekonomicznego ustroju jest zbyt powierzchowna i niespójna, że poznajemy za mało szczegółów z przeszłości głównej bohaterki, albo że wspominana w wyrywkowych retrospekcjach Wielka Wojna wydaje się materiałem na ciekawsze anime. Tych aspektów Violet Evergarden byłbym jednak skłonny bronić. Niedookreśloność i umowność nadają bowiem opowieści odpowiedni baśniowy klimat. Pod tym względem seria przypomina Kino no Tabi – odwiedzane kraje i spotykane osoby nie służą przedstawieniu spójnego uniwersum, ale tworzą preteksty do poruszania konkretnych zagadnień. Nadmiar szczegółów dotyczących polityki czy technologii mógłby niepotrzebnie rozwlec i tak już niezbyt zgrabnie prowadzoną fabułę. Przyznam, że po części aprobata ta wynika z osobistych upodobań oraz malkontenctwa. Jako miłośnik wszelkiego rodzaju krótkich form jestem zmęczony zażywaniem kultury w czasach dominacji filmowych cykli i książkowych sag, nagminnie rozbudowujących świat przedstawiony kosztem opowiadania historii. Zawsze docenię utwór, który nie zasypuje mnie masą zbędnej, fikcyjnej terminologii i skupia się po prostu na przekazywaniu treści – niezależnie od tego, jak wątpliwej jakości by ona nie była.
Poza tym świetnie wypada muzyka, głównie przez to, jak bardzo zaskakuje. Zazwyczaj gdy słyszę, że dramat obyczajowy ma ścieżkę dźwiękową z przewagą instrumentów smyczkowych i pianina, od razu wyobrażam sobie zestaw utworów smętnych, odtwórczych i trudnych do rozróżnienia – w najlepszym razie „niewybijających się ponad tło”. Tymczasem tutaj, pomimo wykorzystania takich właśnie środków, udało się uzyskać kompozycje niezwykle charakterystyczne i chwytliwe. Duża w tym zasługa sprzęgnięcia ich z tematyką serii poprzez dodanie nietypowych dźwięków, takich jak szelest papieru czy stukot maszyny do pisania. Po dokładniejszym wysłuchaniu okazuje się jednak, że są to utwory nie tylko urozmaicone prostymi trikami, ale i jako całość niebanalne warsztatowo – często o złożonej linii melodycznej, potrafiące nagle zwalniać, przyspieszać lub wchodzić w niespodziewanie wysokie tony, a przy tym zawsze zachowujące spójność. Zaskakuje też ich różnorodność i uniwersalność – są tu zarówno melodie pogodne i energiczne (A Simple Mission, Back in Business), jak i powolne i nastrojowe, ale nie nazbyt patetyczne (Never Coming Back, The Voice in My Heart). Wiele z nich kojarzy mi się np. z niemym kinem Chaplina lub z przygodowymi filmami Spielberga. Szkoda, że twórcy Violet Evergarden muzykę tę przesadnie uwznioślają, korzystając z niej w scenach krzykliwych i przedramatyzowanych, jednak nad grafiką ma ona tę przewagę, że da się ją kontemplować w oderwaniu od fabuły, co gorąco polecam. Każdy z tych utworów sam w sobie zdaje się opowiadać ciekawszą historię niż całe to anime.
Seans Violet Evergarden był dla mnie przede wszystkim ciągiem bolesnych rozczarowań, a pewną niezdrową satysfakcję czułem jedynie śledząc internetowe dyskusje, z których wynikało, że w swoich odczuciach nie jestem odosobniony. Nie tylko podczas intensywnej kampanii reklamowej, ale i w pierwszych odcinkach wydawała się to być produkcja nieszablonowa – z ciekawą estetyką, narracją i podejściem do opisywania emocji. Ostatecznie dostałem kiczowaty wyciskacz łez, łączący najgorsze cechy dzieł studia Kyoto Animation – ckliwość, pretensjonalność, toporny scenariusz i grafikę bez praktycznych zastosowań – z niemal zupełnym brakiem tych najlepszych – humoru czy oryginalnych wątków fantastycznych i przygodowych. Trudno mi wskazać docelowego odbiorcę tej serii, ponieważ dla każdego jej aspektu potrafię wymyślić lepszą alternatywę. Jeśli ktoś lubi dołować się pompatycznymi dramatami i nie przeszkadza mu nachalne granie na emocjach, szybciej poleciłbym choćby kolejny seans Air, w którym fabuła jest mimo wszystko bardziej zwarta i wyraźniej ukierunkowana. Jeśli ktoś szuka ładniejszej niż rzeczywistość grafiki, ciekawsze będzie Koe no Katachi, gdzie znakomita oprawa współgra z opowiadaną historią. Oba te kryteria sprawniej realizuje też niemal każda produkcja Makoto Shinkaia. Jeśli natomiast kogoś, tak jak mnie, nęci konwencja i tematyka – XIX‑wieczne realia z domieszką fantastyki, analiza ludzkich emocji i motyw pisania listów – to również w tych kategoriach da radę znaleźć bardziej wartościowe utwory, jeśli nie w anime, to w kinie lub literaturze. Od siebie polecam Piaskuna E. T. A. Hoffmana.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Kyoto Animation |
Autor: | Kana Akatsuki |
Projekt: | Akiko Takase, Hiroyuki Takahashi, Minoru Oota |
Reżyser: | Taichi Ishidate |
Scenariusz: | Reiko Yoshida |
Muzyka: | Evan Call |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Violet Evergarden - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |