Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 6/10 grafika: 7/10
fabuła: 7/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 61
Średnia: 7,59
σ=1,08

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Sulpice9)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Jigokuraku

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 地獄楽
  • Hell's Paradise: Jigokuraku
Tytuły powiązane:
Widownia: Shounen; Postaci: Przestępcy, Samuraje/ninja; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Przeszłość; Inne: Supermoce
zrzutka

W jaki sposób osiągnąć nieśmiertelność lub wreszcie zaznać spokoju ducha? Według tego anime należy przebrnąć przez morze krwi. Najlepiej cudzej.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Japonia epoki Tokugawa. Władzom udało się pochwycić Gabimaru, najgroźniejszego ninję klanu Iwagakure. Zostaje on skazany na śmierć, jednak wyrok trzeba odroczyć z powodu dość niecodziennych okoliczności: pomimo zapewnień przestępcy, że jemu w sumie i tak wszystko jedno, żadne konwencjonalne metody egzekucji nie zdają egzaminu. Śledztwo w tej sprawie zostaje powierzone młodej samuraj Sagiri, która w końcu rozwiązuje niecodzienną zagadkę – pod maską obojętności Gabimaru szczerze chce przeżyć, bo kiedy odzyska wolność, będzie mógł wrócić do ukochanej żony. A ponieważ klan Yamada Asaemon otrzymał zadanie znalezienia najgroźniejszych kryminalistów, Sagiri przedstawia mu ofertę: jeśli wyruszy na wyspę położoną niedaleko archipelagu Riukiu i odnajdzie tam eliksir nieśmiertelności, wszelkie przestępstwa zostaną mu wybaczone.

Oczywiście, sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim, do tej wyprawy zgłoszono zbyt wielu kandydatów i już w czasie pierwszego spotkania organizacyjnego Gabimaru musi zredukować liczbę konkurentów. Poza tym, kiedy po morderczym egzaminie (dosłownie i w przenośni) zostaje tylko dziesięciu kryminalistów, każdy z nich wyrusza w podróż w towarzystwie samuraja­‑kuratora (głównemu bohaterowi towarzyszy Sagiri), by nikt nie próbował uciec. No i warto wspomnieć, że to już szósta taka ekspedycja, bowiem z poprzednich pięciu nikt nie ocalał…

Premiera Jigokuraku odbyła się wiosną 2023 roku, która była według mnie jednym z najmocniejszych sezonów w anime od wielu lat. Pomimo silnej konkurencji to właśnie ten serial predestynował do grona faworytów. Nie ma się czemu dziwić, seria powstała na podstawie szalenie popularnej mangi, a studio Mappa ma spore doświadczenie w tworzeniu seriali akcji (Jujutsu Kaisen, Chainsaw Man, Attack on Titan, God of High School). I choć uważam, że ostatecznie anime przegrało z lepszymi tytułami tego złotego czasu, to wciąż całkiem udana pozycja.

Wprowadzenie do historii zachwyca płynnością narracji. Opowieść o nieudanych próbach zabicia Gabimaru jest nie tylko świetną ekspozycją (sam się zdziwiłem, jak łatwo przeszedłem do porządku dziennego nad ninją władającym magicznymi mocami), ale też niemalże intymną historią człowieka, który musi rozliczyć się ze swoją przeszłością. Bardziej niż kolejnymi pokazami kaźni z udziałem Gabimaru byłem zainteresowany jego kameralnymi rozmowami z Sagiri, co już od pierwszych minut nastroiło mnie pozytywnie do całej opowieści.

O ile pierwszy odcinek serwuje nam thriller psychologiczny, o tyle drugi zaskoczył mnie zmianą tonu –choć krew leje się strumieniami, a miłośnicy wszelkiego rodzaju gore będą zachwyceni, to mnie zainteresowały zupełnie inne elementy. Po pierwsze, bardzo zgrabnie przekazano kolejne szczegóły na temat ekspedycji, ale z zachowaniem odpowiedniej dozy niedopowiedzeń, by w przyszłości czymś nas jeszcze zaskoczyć. Po drugie, w tym momencie serial precyzuje reguły gry, obiecując nam wyprawę, w czasie której ludzkie życie będzie znaczyć tyle co nic. Po trzecie, seria dekonstruuje jedną z bardziej irytujących klisz w shounenach, mianowicie nie przeciąga na siłę wątków. Przed emisją serii miałem cichą nadzieję, że wyprawa po eliksir rozpocznie się gdzieś w czwartym–piątym odcinku, a wcześniej będziemy bawić się w mało istotne pojedynki i długie ekspozycje. Tymczasem już na początku trzeciego wyruszamy w podróż. I ostatnia zaleta, dowodząca zarówno klasy mangowego pierwowzoru, jak i dobrej reżyserii – nawet przy takiej makabresce serial nie rezygnuje z rozwijania bohaterów i pokazywania ich z nowej, ciekawej perspektywy.

Szczegółowy opis wydarzeń na wyspie grozi już sporymi spojlerami, lecz sądzę, że warto wspomnieć o kilku podstawowych założeniach. Przede wszystkim, jednym z najciekawszych elementów scenariusza jest wspomniany już nietypowy skład ekspedycji – dziesięć duetów, gdzie na jednego przestępcę jeden samuraj przypada. Co prawda kryminaliści zostają pouczeni, że w przypadku złamania reguł grozi im natychmiastowa egzekucja z rąk swoich katów­‑towarzyszy, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się stanie na obcej ziemi. Zresztą nikt nie powiedział, że samurajowie będą zachowywać się nienagannie. Owszem, na terenie szogunatu są zdyscyplinowanym przedłużeniem woli swojego pana, gotowi umierać niczym opadające płatki z drzewa wiśniowego, jednak co się stanie, kiedy przełożony będzie gdzieś daleko? Tym bardziej że nie tylko kryminaliści kwestionują sens tej misji, a pięć nieudanych ekspedycji na pewno nie wpłynęło pozytywnie na morale wojowników. Poza tym serial w dość ciekawy sposób bawi się schematem znanym przede wszystkim z kina policyjnego – nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale pomyślcie proszę, w jak wielu filmach i serialach (niekoniecznie animowanych) stosunki pomiędzy zbirem a przedstawicielem państwa łatwo zatracały swój pierwotny charakter pod wpływem nowych okoliczności. Oczywiście istnieje też opcja, że przestępca zwyczajnie spróbuje zamordować samuraja, ale motywacje znacznej części kryminalistów i katów są mniej lub bardziej interesujące.

Skoro już wspomniałem o postaciach krążących po wyspie, kolejną ogromną zaletą serii jest główny duet czyli Gabimaru i Sagiri. Podoba mi się, jak dobrze rozdzielono ich relacje prywatne i zawodowe. Sagiri czuje coraz większą fascynację swoim nietypowym podopiecznym i to raczej nie z powodu oklepanego motywu miłości, raczej wiary, że nawet seryjny morderca może stać się przyzwoitym człowiekiem. Jednocześnie co i rusz skutecznie dyscyplinuje samą siebie, że ma przecież do czynienia z niebezpiecznym przestępcą. Gabimaru jest jeszcze ciekawszy – serial skutecznie balansuje między jego przerażającą skutecznością w zabijaniu a bardzo ludzką naturą. Twórcom udało się stworzyć bohatera, który ciekawi i któremu chce się kibicować, lecz jednocześnie ani przez moment nie zapomniałem, że to drapieżnik, który pozwala się grzecznie prowadzić na smyczy tak długo, jak widzi w tym korzyść. Szanuję mangakę za ciekawą decyzję artystyczną, by zaprojektować go tak jak zazwyczaj rysuje się czarne charaktery, co wcale nie ułatwia jego jednoznacznej oceny. W anime to poczucie moralnego zagubienia jest spotęgowane dzięki bardzo solidnej kreacji aktorskiej – Chiaki Kobayashi stworzył postać szalenie stonowaną, wycofaną i nieco wypraną z emocji. Niby wiem, że to protagonista i osoba, która na co dzień nie przekracza pewnych granic, jednak w jego zachowaniu tkwi coś sugerującego, iż wystarczy jedno niewłaściwe słowo, jeden nieodpowiedni gest i będą dziać się rzeczy straszne.

W przypadku głównego bohatera muszę pochwalić twórców za jeszcze jeden aspekt – postać małżonki protagonisty. Gdy dowiedziałem się, że Gabimaru wyruszy na tę szaleńczą wyprawę z powodu miłości do swojej drugiej połówki, byłem troszeczkę rozczarowany. Nie zrozumcie mnie źle, piękne uczucie do współmałżonka to jak najbardziej akceptowalna siła napędowa do naprawy samego siebie. Problem polega na tym, że skoro żona czeka na niego w Japonii, a on walczy gdzieś na tajemniczej wyspie, to z ukochanej Gabimaru łatwo było zrobić nagrodę za wykonanie misji, niczym trofeum, które dostaje się po przejściu wszystkich poziomów w starej platformówce. Na szczęście szybko okazuje się, że odgrywa ona kluczową rolę w kształtowaniu postaci protagonisty poprzez regularne wprowadzanie wspomnień z ich scen małżeńskich. Dzięki tym retrospekcjom zrozumiałem, dlaczego Gabimaru tak bardzo chce wrócić i że jest jeszcze dla niego nadzieja.

Myślę, że warto opowiedzieć o drugiej najważniejszej parze tej ekspedycji – Yuzuriha i Senta to kolejny mieszany duet ninjy i samuraja, lecz tym razem to kobieta jest przestępcą. O ile jednak Sagiri nie zapomina o swoich obowiązkach, o tyle poczciwy wojownik Senta szybko staje się kimś pomiędzy służącym a fanem swojej „podopiecznej”. Zresztą owo bierne zauroczenie de facto chroni samuraja, bowiem Yuzuriha jest świadoma swych wdzięków i bez większych sentymentów potrafi uwieść i wykorzystać ubiegających o jej względy naiwniaków. Jednocześnie nie jest postacią wymyśloną po to, by przymilać się do męskiej widowni – po prostu chce dożyć następnego dnia, więc korzysta z urody niczym z kolejnego oręża.

Choć Yuzuriha w swoim darwinizmie jest pełną wdzięku, zepsutą, ale dobrze napisaną postacią, to z Sentą mam pewien problem. To znaczy z jednej strony fajnie, że stworzono figurę samuraja­‑mola książkowego, który pomimo lekkiej nadwagi znakomicie walczy, zaś nabytą wiedzę potrafi wykorzystać w praktyce. Tylko dlaczego zdolnego, ale ewidentnie zakompleksionego wojownika przypisano do ociekającej seksapilem kryminalistki, która na pierwszy rzut oka oczaruje go swoją urodą i nieprzestrzeganiem konwenansów? Pomyślmy, co może pójść nie tak… Zresztą, jeśli przyjrzymy się pozostałym duetom, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kierownik działu kadr w szogunacie odwalił fuszerkę (i serial nie sugeruje, żeby zrobił to celowo) – niektóre duety są tak niekompatybilne z perspektywy wyznaczonego im zadania, że człowiek zastanawia się, czy ktokolwiek w ogóle zaznajomił się z podstawowymi danymi o przestępcach i samurajach. Oczywiście, nie twierdzę, że każde zestawienie jest źle dopasowane, jak wspominałem to bardzo interesujące duety, ale zawiązanie ich relacji jest trochę naciągane.

To wiąże się z kolejną, chyba najpoważniejszą wadą tej serii, czyli szeroko rozumianym aktem trzecim. Już sam dobór bohaterów, którzy przetrwali pierwsze nawałnice, nieco mnie drażni. Wiem, że nie jestem osamotniony w tej kwestii, choć widzowie wskazują na różne przyczyny swojej irytacji. Nie chcę zdradzić zbyt dużo, wyjaśnię jedynie, dlaczego ja jestem rozczarowany. W dużym skrócie – do aktu trzeciego ocalały prawie same schematyczne postacie rodem z shounenów. I im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej mam żal do serii, że choć początkowo dekonstruowano typowe dla tego gatunku klisze, to koniec końców serial wszedł w aż za dobrze nam znane schematy. Nawet walki, które początkowo podobały mi się ze względu na swoją kreatywność i beznamiętność, przeradzają się w typową dla chłopięcego kina bitkę z potężnym potworami.

Skoro już wspomniałem o potworach i bestiach, eksploracja wyspy również mnie nie przekonuje. Początkowo wszystko idzie zgrabnie – zagadki i wskazówki dotyczące władców wyspy zostały ciekawie zaprezentowane, flora i fauna fascynuje, a jej brutalizm skutecznie buduje napięcie (skojarzenia z Made in Abyss są moim zdaniem zasadne). Gorzej, że później napięcie znika i poczucie zagrożenia przestaje być wszechobecne. Na przykład na początku pokazano, że tutejsza fauna stanowi zagrożenie dla nawet najtwardszych wojowników. Co więcej, niebezpieczeństwo może pojawić się w dowolnym miejscu i w dowolnym czasie. Niestety, później bohaterowie krążą po wyspie, obawiając się jedynie spotkania z najpotężniejszymi istotami. Z pogranicza horroru zrobił się typowy bitewniak.

To, z kim najzacieklej będą walczyć kryminaliści i samuraje, niech pozostanie tajemnicą, natomiast wątek tych bytów jest interesujący. Do tego potrafi nieźle zaskoczyć – nie dziwię się, że finał odcinka szóstego rozszedł się po internecie. Zresztą, skoro już o tym zdarzeniu mowa, najbardziej spodobało mi się, jak zaakcentowano dekadentyzm i pewne znudzenie tych bytów wynikające z nadmiaru posiadania. Natomiast konflikt pomiędzy tymi istotami a nowo przybyłymi już nie zachwyca – mam wrażenie, że niektórym postaciom od pewnego momentu zaczyna towarzyszyć „pancerz scenariusza” (ang. plot armor) co nie tylko nudzi, ale też łamie przyjętą na początku zasadę, że każdy może być ofiarą na wyspie. Poza tym, w finałowych odcinkach bohaterowie rosną w siłę zdecydowanie za szybko, ulegając wymykającej się spod kontroli eskalacji konfliktu.

Za to muszę pochwalić serię za bardzo solidną oprawę audiowizualną. Przede wszystkim serial dysponuje wspaniałą paletą barw. Wyspa mieni się intensywnymi, upajającymi wręcz kolorami, co świetnie podkreśla jej nierealność, ale i swoistą upiorność. Efekt potęguje to, że odwiedzamy ją po szaroburych odcinkach w dawnej Japonii. Całość jest solidnie animowana i całkiem dobrze kadrowana, a projekty postaci, nawet jeśli nie grzeszą oryginalnością, zostały ładnie zróżnicowane. Trochę problematyczny jest akt trzeci, gdzie finałowe walki jakkolwiek widowiskowe przypominają najbardziej schematyczne shounenowe bitki. Do tego mam wrażenie, że cała kreatywność projektu wyczerpała się w dwóch trzecich sezonu. Za to piosenkom w czołówce i tyłówce towarzyszy bardzo dobra animacja. Seria muzycznie może i nie rzuca na kolana, jednak soundtrack jest również mocno powyżej przeciętnej i nieraz zdarzało mi się zastopować seans, by poświęcić mu nieco więcej uwagi.

Solidną warstwę techniczną dopełnia obsada aktorska, w której znajdziemy głośne nazwiska. W czasie pierwszego seansu szczerze mnie bawiło, że wspomniany już Chiaki Kobayashi w tym samym sezonie użycza podobnie przygotowanego głosu dwóm skrajnie różnym postaciom (Gabimaru i tytułowemu bohaterowi w komediowym Mashle). O ile on spisuje się bardzo dobrze, o tyle Sagiri w wykonaniu Yumiri Hanamori (Nadeshiko Kagamihara w serii Yuru Camp, Ai Hayasaka w Kaguya­‑sama. Love is War!) prezentuje się nieźle, ale gra trochę na jedno kopyto. Moim zdaniem wśród kobiecych ról pałeczkę przejmuje nieprawdopodobnie rozchwytywana Rie Takahashi (Tomo z Tomo­‑chan wa Onnanoko!, Ai Hoshino z Oshi no Ko, Takagi z Karakai Jouzu no Takagi­‑san i wiele, wiele innych…). I przyznać trzeba, że zmęczenia i rutyny nie odnotowałem – tak jak dobrze radziła sobie z odgrywaniem małych dziewczynek, nastoletnich chłopczyc i spełnionych matek, tak bez większych trudności znajduje klucz interpretacyjny dla beztroskiej femme fatale. Towarzyszący jej Daiki Yamashita (Midoriya w Boku no Hero Academia, Naoto w Ijiranaide, Nagatoro­‑san) daje równie znakomity występ, balansując na granicy śmieszności jako zafascynowany dziewczyną samuraj z kompleksami. Jednocześnie nie popada w błazenadę, w pełni uwypuklając przygnębiającą egzystencję bohatera. Luksusowemu kwartetowi pierwszoligowych seiyuu towarzyszy spora grupka znanych i cenionych artystów na dalszym planie, podbijając wrażenie wysokobudżetowej produkcji. Oby drugi sezon zaprezentował się podobnie.

Jigokuraku to seria, która zaczyna z wysokiego C, ale niestety nie utrzymała mojego zainteresowania do końca seansu. Być może zadecydowało wyłożenie zbyt mocnych kart już na samym początku, być może trzeba było skrócić niektóre wątki z mangi, być może ktoś w kadrze zarządzającej przestraszył się i zdecydowano się na powrót do bardziej konwencjonalnej formuły. Mimo to serial pozostaje bardzo solidną pozycją. Tym bardziej że o ile mogę z łatwością wskazać ciekawsze serie sezonu wiosna 2023, o tyle muszę przyznać, że serial dysponuje jednym z najbardziej intrygujących (jeśli nie najbardziej intrygującym) zwrotem akcji wśród tegorocznych anime. Jeżeli seria „nie wycofa się” z deklaracji rzuconych w ostatnim odcinku i zrealizuje je z konsekwencją, jaką prezentowały dwa pierwsze akty, to shounenowa rutyna miała jedynie uśpić naszą czujność przed równie krwawym, pozbawionym sentymentów sezonem drugim. Na szczęście zapowiedziano już następną odsłonę, więc z niecierpliwością oczekuję kontynuacji.

Sulpice9, 26 grudnia 2023

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Mappa
Autor: Yuuji Kaku
Projekt: Kouji Hisaki
Reżyser: Kaori Makita
Scenariusz: Akira Kindaichi
Muzyka: Yoshiaki Dewa