Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 7/10 grafika: 8/10
fabuła: 8/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,00

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 12
Średnia: 7,75
σ=1,09

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Karo)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Shiguang Dailiren II

Rodzaj produkcji: seria ONA (Chiny)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Link Click Season 2
  • 时光代理人 第二季
Miejsce: Azja; Czas: Współczesność; Inne: Supermoce
zrzutka

Przykład na to, że aby stworzyć bezpieczną kontynuację, nie trzeba powielać sprawdzonej formuły.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Tamago-chan

Recenzja / Opis

Niełatwo stworzyć oryginalną serię rozrywkową. Jako publika niby wciąż domagamy się świeżych pomysłów, co sezon jednak ochoczo sięgamy po wszelkie szkolne romanse, efektowne akcyjniaki z supermocami czy eskapistyczne przygodówki o podróżach do innych światów. Nie warto mieć o to do siebie pretensji – w końcu bycie fanem wschodniej animacji wymaga sporych nakładów czasu i energii; dobrze więc, aby raz poznany schemat umożliwiał zrozumienie jak największej ilości rozrywkowych produkcji, a konieczność zgłębiania dodatkowych kontekstów pozostała cechą ambitniejszych utworów. W tej sytuacji oryginalność polega na „oszukiwaniu” odbiorcy w taki sposób, aby widząc znajome motywy, miał poczucie odkrywania czegoś nowego.

W chińskiej serii Shiguang Dailiren (lub Link Click) z 2021 roku sztuka ta udała się znakomicie. Choć perypetie bohaterów świadczących usługi związane z podróżami w czasie oparte były na sprawdzonej gatunkowej ramie łączącej paranormalny dreszczowiec z dramatem obyczajowym, to dzięki kilku nieszablonowym rozwiązaniom, pierwszorzędnej realizacji oraz krajowi produkcji tytuł jawił się jako unikalne i ekscytujące doświadczenie, będąc przy tym na tyle przystępny, aby zdobyć względnie dużą popularność również na Zachodzie. W związku z tym z góry zapowiedziana kontynuacja budziła entuzjazm, jej stworzenie było jednak prawdziwym wyzwaniem. Autorzy nie tylko musieli sprostać oczekiwaniom bardziej świadomych widzów, ale też pozbawieni zostali istotnej przewagi w postaci efektu świeżości. O ile pierwsze Link Click mogło uwieść mnie jako intrygująca perełka utrzymana w nieznanej mi estetyce, o tyle do kontynuacji zasiadałem z wyostrzonym aparatem krytycznym, gotowy wytykać najmniejsze potknięcia.

Trudno jednak mówić o odcinaniu kuponów, bo choć kontynuacja powiela gatunkowe założenia poprzedniej odsłony, to pod względem kompozycji jest zupełnie inna. Twórcy stanowczo zrywają z epizodyczną narracją przedstawiającą kolejne zlecenia, aby skupić się na przewodniej intrydze kryminalnej zawiązanej pod koniec pierwszego sezonu. Początkowo zmianę tę przyjąłem z pewnym rozczarowaniem, bowiem sposób, w jaki seria radziła sobie z przekonującym i zwięzłym prowadzeniem niezależnych wątków obyczajowych, imponował mi bardziej niż całe to skakanie w czasie. Niemniej takie rozwiązanie jest w pełni uzasadnione i uznanie go za wadę scenariusza byłoby absurdem. Pierwszy sezon zakończył się tak mocnym akcentem, że powrót do status quo odebrałby wagę dotychczasowym wydarzeniom, a z kolei dodanie kilku odcinków pobocznych – w teorii możliwe ze względu na dość swobodną chronologię – zarżnęłoby dramaturgię i tempo całości. Zdarzają się anime łączące samodzielne epizody z przewodnią fabułą i niemal zawsze wypada to koszmarnie.

Problem polega na tym, że pozbywając się odrębnych wątków rodzajowych, twórcy nie chcą rezygnować z wynikających z nich dramaturgicznych korzyści. Elementy dramatu obyczajowego funkcjonują więc z boku głównej intrygi, a ponieważ brakuje miejsca na ich angażujące wprowadzenie, podkręcona zostaje intensywność. Obecne wcześniej zagadnienia mobbingu czy problemów w związku ustępują scenom przemocy domowej czy śmierci bliskich – tak dosadnym, że dla co wrażliwszych widzów mogą być trudne do zniesienia. Nie jest to wprawdzie bardzo istotna zmiana – teatralny dramatyzm od początku był wyraźnie widoczną cechą tego tytułu – niemniej oglądając kontynuację, kilkukrotnie miałem wrażenie, że autorzy zbyt nachalnie dopraszają się o moje emocje, a efekty, które wcześniej wypracowywali metodyczną narracją, teraz próbują osiągać na skróty, serwując widowiskowo wyreżyserowane sekwencje z sentymentalną muzyką.

Co więcej, próba zachowania wcześniejszych proporcji rzutuje na sposób prowadzenia głównego wątku. Link Click przy całej swojej oryginalności jest dziełem gatunkowym, celowo trzymającym się podstawowych założeń konwencji. Wiadomo więc, że pewne motywy muszą się pojawić, pewne wydarzenia muszą potoczyć się w określony sposób, a pewnym postaciom nie może stać się krzywda. Tymczasem twórcom bardzo zależy, aby w ograniczonym przez elementy obyczajowe czasie wciąż zaskakiwać odbiorcę i nieraz można westchnąć z dezaprobatą, widząc jak poprzez intensywną reżyserię próbują oni podbić napięcie danej sceny, znajdującej przewidywalne rozwiązanie parę minut później. Ponownie, nie jest to coś, czego nie byłoby w serii wcześniej – po prostu wydaje mi się, że w kwestii zabiegania o uwagę widza kontynuacja jest mniej subtelna, przez co łatwiej wyczuć gatunkową rozbieżność poszczególnych składowych, które nie współgrają tak organicznie, jak w pierwszym sezonie.

Jako że odejście od epizodycznej formuły pozwala rozwinąć powracające postaci, głównym bohaterom – wciąż wiarygodnym i przesympatycznym – towarzyszy zarówno przekonujący drugi plan, jak i zestaw wyraźnie nakreślonych antagonistów. Poprzednia odsłona dawała mgliste poszlaki co do tożsamości spajającego wydarzenia mordercy o nadnaturalnych zdolnościach i w tej kwestii twórcy próbują grać z oczekiwaniami. Na drodze bohaterów okazuje się stać nie pojedynczy przestępca, a duet – bynajmniej niebędący ich lustrzanym odbiciem; bardziej zdeterminowany, ale też mniej zgrany i współpracujący z uwagi na zbieżność interesów. Wątek pierwszego ze złoczyńców stanowi oś wydarzeń, trudno więc napisać coś więcej bez zdradzania szczegółów. Fabuła jednak szybko pozwala zidentyfikować go jako antagonistę z rodzaju tych skrzywdzonych i niezrozumianych, niestety powielając przy tym kilka oczywistych schematów. Na plus warto policzyć autorom, że unikają zbytniego moralizowania i nie przedstawiają tragicznej przeszłości jako wymówki dla bycia okropnym człowiekiem, niemniej motyw ten znajduje tylko częściową puentę, a postać zapewne wróci w kolejnym sezonie, gdzie rozegra się właściwa walka o jej duszę.

Paradoksalnie większą sympatię wzbudził we mnie drugi, mniej zniuansowany antagonista. Były policjant i prawnik Qian Jin wykazuje cechy typowe dla czarnego charakteru parającego się taką profesją, podkręcone dozą niezamierzenie komicznej egzaltacji. Za dnia jest więc charyzmatycznym dżentelmenem z zamiłowaniem do muzyki klasycznej, po godzinach zaś kieruje organizacją przestępczą, gnębi podwładnych i morduje kobiety w ciemnych zaułkach, okazjonalnie zanosząc się obłąkańczym śmiechem. Tu również za zaletę uznaję czytelność intencji połączoną z brakiem umoralniania, bo choć scenarzyści chwilami usprawiedliwiają jego działania, to finalnie tłumaczą je psychopatycznymi skłonnościami. Przyznaję, że mam słabość do takich jaskrawych złoczyńców, rozumiem jednak widzów, dla których są oni zbyt przerysowani. W takim wypadku mogę tylko zapewnić, że Qian Jin pełni rolę przeciwnika sezonu, jego wątek jest zamknięty, a twórcy w końcowych odcinkach szykują dla głównych bohaterów innego, bardziej ambiwalentnego adwersarza.

Recenzja jak dotąd nie brzmi zbyt pochlebnie, muszę więc zaznaczyć, że wynika to z wyśrubowania skali. We wschodniej animacji thriller nie jest najmodniejszym gatunkiem, niemniej ostatnimi czasy powstało kilka czerpiących z niego tytułów. Mieliśmy np. noirowe Odd Taxi, paranormalne Summer Time Render, futurystyczne ID:Invaded czy wzbogacone elementami krytyki branży rozrywkowej Oshi no Ko. I choć każda z tych serii ma niewątpliwe zalety, to jeśli chodzi o główną funkcję gatunkową, czyli wywoływanie poczucia niepewności i tajemnicy, wszystkie razem nie zapewniły mi promila takich emocji, jak drugi sezon Link Click. Po wnikliwej analizie można tu wskazać masę uchybień, ale biegłość, z jaką twórcy kierują uwagą widza – mieszają w chronologii i punktach widzenia; oszczędnie dozują informacje; stosują dynamiczny montaż oraz dudniąco­‑tykającą ścieżkę dźwiękową – sprawia, że jako efektowna rozrywka tytuł ten gra we własnej lidze, do której większość znanych mi anime ostatnich lat nawet nie pretenduje. Chyba każdy zna to uczucie, kiedy nowa seria wydaje się ekscytująca, po czym formuła powszednieje, a jakość produkcji spada wraz z poziomem zaangażowania. W przypadku Link Click nie ma mowy o takiej sytuacji – tutaj każdy odcinek to skondensowany zestaw atrakcji, który ogląda się ze ściśniętym gardłem, nie mogąc oderwać wzroku od ekranu.

Rzecz jasna taki odbiór serii jest kwestią subiektywną, wymagającą akceptacji proponowanych reguł zabawy. Spotkałem się z opiniami, że kontynuacja jest przesadnie zawiła i zbyt oszczędnie dozuje informacje potrzebne do rozwiązania zagadki. Osobiście zupełnie ich nie podzielam. Link Click to kryminał o podróżach w czasie; poczucie dezorientacji stanowi więc cechę konwencji, a przy tym wynika z kilku nieoczywistych rozwiązań – np. ograniczenia roli elementów nadprzyrodzonych. Występują tu ze dwie sytuacje, kiedy moce bohaterów popychają jakiś wątek, natomiast w pozostałych przypadkach służą one głównie do ekspozycji. Względem pierwszego sezonu może to być rozczarowujące, ja jednak widzę w tym imponującą brawurę. Autorzy wymyślili oryginalny i spójny system podróży w czasie, po czym jakby stwierdzili, że nie muszą nim komplikować fabuły i ten sam efekt osiągnęli, stosując znane metody filmowej narracji: eliptyczny montaż, zaburzoną chronologię czy zawężenie pola widzenia odbiorcy. Dzięki temu całość nie tylko wypada wiarygodnie, ale też odznacza się scenopisarską uczciwością, w myśl której magiczne moce są źródłem konfliktów, a nie narzędziem do ich rozwiązywania.

Choć kontynuacja głównie rozwija pomysły z poprzedniej odsłony, wprowadza też kilka nowych – zwłaszcza na gruncie gatunkowym. Oto bowiem sprawdzone połączenie thrillera z dramatem obyczajowym wzbogacono solidną dawką elementów kopanego kina akcji. Dodatek ten może sprawiać wrażenie efekciarskiego, niemniej wypada bardzo organicznie, biorąc pod uwagę, że temat sztuk walki przewijał się w pierwszym sezonie. Początkowo moje obawy budził sposób prezentacji pojedynków – zwykle jako narracyjnie odrębnych, długich sekwencji z ograniczonymi dialogami i dedykowanymi utworami muzycznymi; stworzonych jakby pod materiały promocyjne. Twórcy jednak zachowali umiar, pamiętając, że dobra scena akcji wymaga kontekstu. Każde starcie ma więc jasno określoną stawkę i nawet jeśli bohaterom zdarza się bić anonimowych zbirów, czuć powagę sytuacji oraz emocje obydwu stron. Reżyseria i realizacja techniczna to natomiast pierwsza liga. Choreografie łączą efektowność z wiarygodnością, a kadrowanie i montaż inwencję z przejrzystością. Rozmycia i deformacje są gruntownie przemyślane, style walki różnorodne i typowe dla konkretnych postaci, a ciosy intensywne niczym dźwięki wystrzałów w Gorączce Michaela Manna.

Pod względem estetyki seria nie uległa znaczącym zmianom i wciąż korzysta z nietypowych rozwiązań w rodzaju nieostrych scenografii czy smukłych projektów postaci, które bardziej niż ze współczesnymi anime kojarzą się z chińskim lub koreańskim komiksem internetowym. Drobne modyfikacje wynikają z innego rozłożenia akcentów. Bohaterowie otrzymali nowe, ciemniejsze zestawy garderoby; do tego więcej scen rozgrywa się nocą, co współgra z mroczniejszym tonem fabuły. Warto przy tym zaznaczyć, że choć twórcy generalnie trzymają się ustalonej formuły, nieraz pozwalają sobie na drobne odstępstwa, tak aby podtrzymać uwagę widza. Czasem scena dialogu odznacza się wyraźniejszą deformacją, a tym samym większą dynamiką. Innym razem dla podkreślenia zwrotu akcji gwałtownie wzrasta kontrast i natężenie cieni. Kiedy indziej zaś brutalna retrospekcja przybiera formę bajki z antropomorficznymi zwierzątkami, dzięki czemu zyskuje cechy groteski. Link Click nie jest najlepiej animowanym serialem na świecie, ale z pewnością ma wyrazisty styl zostawiający pole do eksperymentów. No i jest jeszcze ten jedyny w swoim rodzaju opening, do którego utwór Vortex chińskiej grupy JAWS został skomponowany tak, aby miejscami tworzył spójną melodię puszczany w obie strony. Nie mieści mi się w głowie, jak można wymyślić coś takiego.

Niełatwo stworzyć oryginalną serię rozrywkową. Prawdziwą sztuką jest jednak stworzenie kontynuacji takiej produkcji, kiedy widzowie są już oswojeni z formułą i mają konkretne oczekiwania. Moim zdaniem autorzy Link Click wyszli z tego wyzwania obronną ręką. Udało się skomponować sequel, który pod względem narracji i klimatu wyraźnie różni się od poprzedniej odsłony, a zarazem stanowi jej oczywiste rozwinięcie. Niektórych fanów może zniechęcić zmiana gatunkowych proporcji i ograniczenie wątków obyczajowych na rzecz elementów kryminalnego kina akcji, niemniej nie dostrzegam tu na tyle istotnych spadków jakości, aby ktoś, komu pierwsza seria przypadła do gustu, miał się poczuć oszukany. Największą zaletą kontynuacji jest chyba jednak to, że zwyczajnie powstała, i choć zostawia furtkę do kolejnych sezonów, zamyka dramaturgicznie kompletny epizod. W obliczu dostępności tak pełnego doświadczenia polecam rzucić okiem, bowiem Link Click – nie tylko ze względu na kraj produkcji – pozostaje jedną z oryginalniejszych serii rozrywkowych ostatnich lat. Odświeżającą dla wyrobionych odbiorców i przystępną dla widzów mniej doświadczonych. Ekscytującą, przemyślaną i wizualnie atrakcyjną. Po prostu znakomitą.

Karo, 1 grudnia 2024

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio LAN
Projekt: INPLICK
Reżyser: Li Haoling