Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 4/10
fabuła: 6/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,67

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 11
Średnia: 6,82
σ=1,11

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Melmothia
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Giji Harem

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2024
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Pseudo Harem
  • 疑似ハーレム
Tytuły powiązane:
Widownia: Shounen; Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Zakochana w koledze licealistka decyduje się odgrywać dla niego wszelkie romansowe stereotypy, byleby ten wreszcie odwzajemnił jej uczucie… Co z tego wyszło? Ku mojemu zdumieniu, udany romans obyczajowy z jedną z najnormalniejszych par, jaką widziałem w anime od dawna.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Eiji Kitahama uczęszcza do licealnego kółka aktorskiego. Co prawda nie wyróżnia się na tle kolegów i woli raczej pomagać za kulisami niż grać, jednak wyluzowaną postawą i poczuciem humoru zaskarbił sobie sympatię koleżanek i kolegów. Podczas drugiego roku do klubu dołącza zdolna pierwszoklasistka, Rin Nanakura. Nowa aktorka i grupowy komediant dość szybko odnajdują wspólny język. Mija trochę czasu i w trakcie przyjacielskiej pogawędki Eiji zwierza się Rin, że w sumie jest zwykłym gościem, który ma proste potrzeby i fantazje, na czele z marzeniem o posiadaniu haremu. Usłyszawszy to rozbrajająco otwarte wyznanie, Nanakura proponuje mu, że w ramach ćwiczenia aktorskiego będzie udawać dla niego rozmaite haremówkowe stereotypy. Jak łatwo się domyślić, Eiji jest zachwycony taką propozycją i w pierwszych odcinkach dostajemy minietiudy, w których dziewczyna odgrywa najróżniejsze archetypy dobrze znane ze szkolnych serii. Wszystko ładnie się układa i nasza dwójka wiedzie radosną egzystencję, z tym małym zastrzeżeniem, że Nanakura jest tak naprawdę zakochana po uszy w Kitahamie i liczy na to, że ta cała heca jakoś ich do siebie zbliży.

Zastanawiałem się długo, czy nie powinienem napisać bardziej zagadkowego nagłówka. Jednak uświadomiłem sobie, że jeżeli od samego początku nie zaznaczę, że seria jest udana, to mogę szybko spłoszyć znaczną część czytelników. Nie czarujmy się – założenia fabularne są absurdalne i to w złym znaczeniu tego słowa. Początek historii zapowiada romans bazujący na dogadzaniu jaśnie panu, by ten w ostatnim odcinku łaskawie obdarzył zdesperowaną ślicznotkę swoją uwagą. Czyli byłoby fatalnie, nawet na tle innych opowieści z przeciętniakiem, do którego kleją się tabuny atrakcyjnych pań. Na szczęście Giji Harem to jeden z tych przypadków, gdzie wykonanie góruje nad pomysłem, zaś to, co sugeruje pierwszy odcinek, nie pokrywa się z ostatecznym kształtem serii. Aczkolwiek muszę od razu wymienić jedną z większych wad tego serialu – trzeba mu dać trochę czasu. Chociaż pierwsze epizody są lepsze, niż myślałem, to wciąż balansują między poziomem „słabym” a „przeciętnym”. Na szczęście później dochodzi do pewnych zmian w tej znajomości, a od połowy serii dostajemy nawet kilka fajnych, nieczęsto spotykanych w anime elementów w relacjach damsko­‑męskich. Ponieważ recenzja jest bezspojlerowa, nie mogę opisać ze szczegółami paru fabularnych atutów dzieła, natomiast jeśli na początku będziecie się wahać, czy warto kontynuować seans, to moim zdaniem później jest tylko lepiej.

Dlaczego uważam, że seria się broni pomimo tak nietypowych założeń fabularnych? Zacznijmy od tego, że mamy do czynienia z romansem, gdzie atrakcyjność obojga bohaterów stoi na dość podobnym poziomie. Rin została narysowana jako ładna dziewczyna, której talent aktorski na pewno dodaje wdzięku, jednak trudno mi sobie wyobrazić, by podbiła szkolne rankingi popularności. Również Eiji to niebrzydki i obdarzony urokiem osobistym komediant, za którym panny może nie szaleją, ale i nie mają nic przeciwko jego towarzystwu. Do tego oboje są otwarci, lubiani i nie mają większych problemów z zawieraniem nowych znajomości. Rzecz świeża w świecie anime, gdzie w szkolnych romansach zwykle przynajmniej jedna ze stron musi żyć na społecznym marginesie, czekając, aż ta druga wyciągnie ją ze strefy komfortu (na ogół nieśmiałą postacią jest ta płeć, która stanowi grupę docelową serii).

Inna sprawa, że ich relacja reprezentuje wciąż niewyeksploatowany koncept pary typowo komicznej jako głównej w fabule. W bardziej konwencjonalnych komediach romantycznych postacie w stylu Rin są zwykle ekscentrycznymi przyjaciółkami protagonistki, zaś Eiji wywodzi się ze stereotypu kolegów­‑śmieszków, którzy pozornie zachowują się niepoważnie, ale w kluczowym momencie udzielają głównemu bohaterowi ważnych życiowych rad.

Stworzenie dwóch komediowych postaci, które w realnym świecie nie narzekałyby na popularność, bardzo przysłużyło się wątkowi tytułowego haremu. Przede wszystkim, ponieważ Nanakura nie ratuje Kitahamy z jego samotnej twierdzy, z motywu przewodniego skutecznie zdjęto fanserwisowe odium. Skoro Eiji jest popularny i wygadany, to jego wizerunek nie pasuje do bohatera tendencyjnego, z którym samotny, niepopularny wśród pań nastolatek mógłby się utożsamiać. Co więcej, wpływ występów Rin zmienia się wraz z postępem relacji. Natrafiłem na komentarze, że seria tak naprawdę poświęca niewiele uwagi kreowaniu haremetek. Od siebie dodam Zgadza się… i bardzo dobrze. Gdyby cały serial opierał się wyłącznie na tym, że dziewczyna udaje kolejne i kolejne ponętne stereotypy, dostalibyśmy wtórną komedię, która pewnie znalazłaby swoje grono fanów, ale ja podziękowałbym za seans już na początku. Na czym więc skupia się Giji Harem? Na romantycznej, rozciągniętej w czasie historii dwojga młodych ludzi.

Warto zaznaczyć, że serial jest zamkniętą, jednosezonową historią, więc nie musicie się bać, że nie dostaniecie żadnych konkluzji lub fabuła została ucięta w dziwnym punkcie. Wydarzenia postępują szybciej, niż się spodziewałem, a młodzi bohaterowie konsekwentnie robią postępy. Choć reżyseria nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia (o tym później), muszę pochwalić Toshihiro Kikuchiego za dobrze poprowadzone podejście bohaterów do kolejnych popisów Rin. Co prawda na początku dziewczyna jest wyraźnie zażenowana, zaś chłopak ukontentowany, ale im bliżej im do siebie, tym lepiej widać, że zmieniają się granice ich strefy komfortu. Nanakura dość szybko orientuje się, że dzięki rozmaitym maskom może sobie pozwolić na więcej, a w przypadku nieudanej próby flirtu łatwo jej uciec na z góry upatrzone pozycje. W końcu nietrudno udawać, że to przecież nie ona, tylko (tu wstaw odpowiedni stereotyp). Z kolei Eiji to dobry, ale dość prostoduszny facet, więc z odcinka na odcinek coraz bardziej daje się wciągnąć w uroczą pułapkę Rin i staje się coraz mocniej zainteresowany nie tyle pannami z haremu, ile samą aktorką. Im więcej uczucia, tym bardziej sprawa „specjalnych występów” jest marginalizowana, jakby oboje się wstydzili, że udało im się zbliżyć z powodu takiego manewru. Trochę ich rozumiem – gdy za wiele lat ich dzieci będą pytać, jak się poznali, to głupio powiedzieć „Wiesz, zaczęło się od tego, że tatuś miał takie dziwne marzenie…”. Odgrywanie postaci ewidentnie sprawia im radość, choć starają się trzymać to wyłącznie między sobą. Są również świadomi, że ten harem stanowi niejako symbol ich związku i na późniejszych etapach wraca bardziej jako zabawny znak rozpoznawczy ich zalotów niż ważny element fabuły.

À propos zalotów, muszę wspomnieć o moim największym pozytywnym zaskoczeniu w przypadku tej serii. Mianowicie Rin i Eiji regularnie ze sobą flirtują. I kiedy piszę „flirt”, nie mam na myśli pełnych nieśmiałych spojrzeń dwudziestominutowych spotkań, gdzie muśnięcie palcami stanowi finałowe katharsis. Ani w drugą stronę – seria nie zawiera podniosłych, pełnych patosu wyznań na dachu szkoły. W Giji Harem mamy dwoje normalnych nastolatków, którzy sobie słodzą, ale też przekomarzają się lub płatają sobie nieszkodliwe figle. Takie rzeczy zdarzają się w szkolnych romansach, ale zazwyczaj jedna ze stron jest tak skrajnie nieśmiała, że tylko ta druga naciska i naciska, aż w końcu dojdzie do przełomu. Tutaj zaś ewidentnie jedno i drugie prowadzi grę, która sprawia im coraz więcej frajdy. Ba, od pewnego momentu nawet Eiji od czasu do czasu udaje jakąś przerysowaną postać, choć ma to raczej charakter kilkunastosekundowej prezentacji. Dla niektórych takie naturalne, obustronne ciepło może stanowić „tylko tyle”, dla mnie – „aż tyle”.

O ile bardzo mi się podoba ta zwyczajna romantyczna historia obyczajowa, o tyle uprzedzam, że osoby oczekujące komedii lub serii pełnej fanserwisu mogą być rozczarowane. Giji Harem bliżej do miłosnej opowiastki w klimatach serii kojących (iyashikei) niż szkolnej humoreski. Czy jest to wada per se? Dla mnie – wcale. Anime, które proponuje lekki, uroczy i niewinny seans to dla mnie wystarczająca rozrywka. Natomiast dobrze wiedzieć, co serial oferuje i w najgorszym razie zrezygnować z oglądania. Nie ma w tym nic złego, każdy z nas ma nieco inne gusta i oczekiwania.

Chociaż ton serii nie jest niedociągnięciem, wiele zarzutów padających pod adresem tego tytułu jest, niestety, prawdziwych. Po pierwsze, pomimo tak ciekawej dwójki głównych bohaterów, nie zadbano o interesujący drugi plan. Co prawda w akcie trzecim koleżanki i koledzy protagonistów wreszcie dostają swoje pięć minut, ale do tego czasu lista płac mogłaby się ograniczyć do „Rin Nanakura, Eiji Kitahama i inni”. Boli to tym bardziej, że akcja serii rozgrywa się w środowisku kółka teatralnego, a przecież w takiej ekipie łatwo o barwne, wyraziste osobowości.

Po drugie, choć reżyser radzi sobie z ukazywaniem emocji i rozkwitu w relacji zakochanej pary, to stworzenie spójnej, serialowej opowieści wychodzi mu o wiele gorzej. Nie oczekiwałem od takiego tytułu technicznych łakoci, lecz studio Nomad nawet nie próbuje przekuć mangowego sposobu prowadzenia narracji na formę serialu. Niektóre sceny są budowane tak, jakby zrobiono „kopiuj­‑wklej” z mangi, kadr po kadrze. Także przejścia między poszczególnymi minihistoryjkami sprawiają wrażenie, jakbyśmy przechodzili od rozdziału do rozdziału. Krótko mówiąc – serii brakuje dobrze zbudowanych scen i autorskiego sznytu. Na drobny plus policzę ponownie akt trzeci, gdzie narracja wreszcie nabiera płynności.

Nie jestem też fanem sposobu konstrukcji świata przedstawianego, a ściślej mówiąc – niejasno ukazanej linii czasowej. Po pierwszym seansie nie byłem w stanie udzielić odpowiedzi, ile dokładnie lat trwa historia i szczerze mówiąc, nawet stawiając pierwsze zdania przy streszczeniu, zawahałem się, czy aby na pewno bohaterowie są w pierwszej i drugiej klasie liceum. Jasne, w tego typu serii nie jest to może tak szalenie istotne, ale akurat w tego typu anime fajnie byłoby przekazać, jak upływ czasu działa na tę relację.

Kolejny problem to słaba jakość grafiki. Tła są szalenie ubogie, projekty postaci drugoplanowych, choć czasem charakterystyczne, to jednak dość niedbałe, a paleta kolorów niespecjalna i lokacje niczym się nie wyróżniają. To podręcznikowe anime budżetowe. Tak, wiem, że finansowanie serialu i jakość oprawy wizualnej niekoniecznie muszą się pokrywać, zatem używam tego określenia jako opisu finalnego efektu, a nie ilości włożonej pracy i pieniędzy. Jednak muszę podkreślić, że za to niedociągnięcie nie odjąłem serialowi zbyt wiele, bowiem studio stworzyło mało widowiskową serię do kameralnej, prostej historii. Przyznam, że w tym samym sezonie pojawiło się sporo średnich fabuł wypełnionych rokokowym przepychem (Elusive Samurai, Shoushimin Series), zatem w czasie seansu Giji Harem może i nie zachwycałem się grafiką, ale przynajmniej czułem, że wszystko jest na swoim miejscu.

Jest jeden aspekt okołotechniczny, który wzbudza kontrowersje – dobór seiyuu. Jeszcze przed premierą pierwszego odcinka pojawiły się dyskusje, czy aby na pewno wybrano odpowiednich aktorów do tych ról, zwłaszcza w przypadku Saori Hayami jako Rin. Doświadczona aktorka, pomimo sukcesu jako Shouko Nishimiya w Koe no Katachi, ostatnimi czasy wcielała się w postacie raczej dojrzalsze niż licealistki – Ema w Tsukimichi – Moonlight Fantasy, Tsuki Uzaki w Uzaki­‑chan wa Asobitai!, nade wszystko zaś Yor Forger w Spy x Family. Zatem nie dziwiły mnie powątpiewania, czy aktorka jest w stanie stworzyć postać dziewczyny wcielającej się w haremówkowe stereotypy. Przyznaję, że rozumiem, skąd ten sceptycyzm – Hayami brzmi dość naturalnie jako Rin, ale w każdym dodatkowym wcieleniu prezentuje się sztucznie. Jednak według mnie w tym szaleństwie jest metoda. Gdyby obsadzić w tej roli aktorkę, która dobrze radzi sobie z konkretnym stereotypem, to istnieje ryzyko sklasyfikowania danej haremetki jako naturalnej osobowości protagonistki. Zaś Rin ma być zwyczajną licealistką, która początkowo nieco niezdarnie zaleca się do wymarzonego chłopaka. Inaczej mówiąc – dzięki temu, że seiyuu nie przekonuje w rolach atrakcyjnych wymyślonych panienek, to kreuje przekonującą protagonistkę. Za to myślę, że nikt nie będzie mieć zastrzeżeń do występu Nobuhiko Okamoto. Aktor znakomicie odgrywa postać uroczego, sympatycznego łobuziaka, a w jego manierze aktorskiej nie uświadczymy ani zimnego cynizmu Khuna z Tower of God, ani wybuchowego charakteru Bakugo z Boku no Hero Academia.

Pomimo skromnej oprawy audiowizualnej, niedociągnięć reżyserii, średniego drugiego planu i tonu, który nie każdemu przypadnie do gustu, Giji Harem zdecydowanie się broni. Urocza i odświeżająca relacja głównych bohaterów sprawiła mi mnóstwo przyjemności, a to przecież najważniejszy element tego anime. Szczególnie polecam miłośnikom spokojnych romansów, serii obyczajowych i iyashikeiów. Na razie to moje największe pozytywne zaskoczenie tego roku, choć nie w tak spektakularnym stylu, jak zeszłoroczne Boku no Kokoro no Yabai Yatsu. Tutaj po zapoznaniu się z założeniami spodziewałem się serii fatalnej, a dostałem prostą, urzekającą historię, której wystawiam szóstkę i to taką, której bliżej do siódemki niż piątki.

Sulpice9, 15 października 2024

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Nomad
Autor: Yuu Saitou
Projekt: Yoshihisa Satou
Reżyser: Toshihiro Kikuchi
Scenariusz: Yuuko Kakihara
Muzyka: Takeshi Watanabe