Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 4/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,50

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 8
Średnia: 6,88
σ=0,6

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Melmothia
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Shoushimin Series

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2024
Czas trwania: 10×24 min
Tytuły alternatywne:
  • SHOSHIMIN: How to become Ordinary
  • 小市民シリーズ
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Adaptacja dzieła Honobu Yonezawy, ponownie z geniuszem­‑detektywem w roli głównej. Fenomenalnie narysowany, ciekawy w założeniach i, niestety, według mnie kompletnie chybiony projekt.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Jougorou Kobato jest licealistą jakich wielu. A raczej stara się być licealistą jakich wielu, bowiem w przeszłości udzielał się jako genialny detektyw. Choć było to ekscytujące zajęcie (aczkolwiek szczegółów nie znamy), obecnie chłopak pragnie zakosztować szarej egzystencji. Chcąc odciąć się od starych spraw, zawiera przymierze ze swoją równie tajemniczą koleżanką Yuki Osanai, by w szkole średniej stać się shoushimin, co przetłumaczyłbym jako „zwyczajnego obywatela” (zestawienie kanji to „mały” i „obywatel”). Jednak nie byłoby o czym pisać, gdyby plan udał się w stu procentach. Już pierwszego dnia w nowej szkole Jougorou spotyka Kengo Doujimę, dawnego przyjaciela z podstawówki, który doskonale wie, że z protagonisty żaden „przeciętny Japończyk”. Jak łatwo się domyślić, niedługo potem prosi młodego detektywa o pomoc w śledztwie. Przez cały sezon jesteśmy świadkami rozmaitych łamigłówek; od wyjaśnienia tajemniczej metody robienia kakao, po ustalenie, który z członków klubu zjadł pączka z pikantnym nadzieniem. Skoro wspomniałem o słodyczach, Jougorou poświęca znaczną część wolnego czasu na wypady z Yuki, która chce z nim testować zachodnie łakocie w rozmaitych cukierniach.

Zanim przejdziemy dalej, chciałbym podkreślić, że ta recenzja będzie nieco inna w strukturze od moich poprzednich tekstów. Po pierwsze, o ile zazwyczaj dopiero na końcu omawiam kwestie techniczne, o tyle tym razem nie da się rozdzielić oceny postaci i historii od aspektów audiowizualnych, więc będę je analizować równocześnie. Po drugie, to niejedyne podejście branży anime do dzieł Honobu Yonezawy, znanego autora kryminałów dla nastolatków. W 2012 roku stworzono głośną i dość kontrowersyjną serię Hyouka (do tego stopnia polaryzującą, że w tym portalu doczekała się aż trzech różnych w tonie recenzji). Na potrzeby tego tekstu jestem zmuszony opowiedzieć o moich odczuciach dotyczących tego serialu i jak wypada on na tle Shoushimin Series. Po prostu obie serie są do siebie zbyt podobne i brak jakiegokolwiek komentarza uczyniłby tę recenzję niepełną. Trzecia rzecz – choć nie wystawiłem temu serialowi wysokiej noty, mimo wszystko uważam, że istnieje specyficzna grupa odbiorców, której ta seria może się spodobać. Zatem jeżeli kogoś oburza wystawiona ocena, to obiecuję, że pomimo opasłego katalogu rozmaitych niedociągnięć na pewno wspomnę, dlaczego Shoushimin Series może być mimo wszystko warte seansu.

Krótkie wprowadzenie dla osób nieznających Hyouki – w serii z 2012 roku śledzimy perypetie licealnego klubu literackiego, który przy okazji stara się rozwikłać rozmaite łamigłówki: wyjaśnienie, w jaki sposób ktoś zamknął klasę, choć nie posiadał klucza; znalezienie przyczyny regularnego wypożyczania pewnej książki na bardzo krótki termin; dopisanie zakończenia do już rozpoczętego kryminału przygotowanego na szkolny festiwal. Główny bohater to wycofany geniusz, który tak naprawdę nie chce rozwiązywać zagadek, jednak ulega pod naciskiem bliskich mu osób. Zatem – podobne założenia fabularne, podobna struktura (zamknięte historie trwające odcinek lub nieco więcej), zaś w kwestiach technicznych – podobnie wysoka jakość grafiki. Powiedziałbym wręcz, że Shoushimin Series to recykling rozmaitych koncepcji z poprzedniego dzieła.

Hyouka wywołała duże kontrowersje i rozumiem dlaczego – poziom zagadek jest nierówny, a wiele wskazówek nie otrzymuje stosownej ekspozycji. Ponadto wielki detektyw Houtarou Oreki sprawia wrażenie zblazowanego, superinteligentnego nastolatka, jakich w anime pełno, a główna bohaterka, Eru Chitanda (licealistka, w której chłopak zakochuje się od pierwszego wejrzenia), to bardziej atrakcyjne trofeum dla protagonisty niż pełnokrwista postać. Pozostali członkowie klubu są moim zdaniem ciekawsi (zwłaszcza twardo stąpająca po ziemi Mayaki Ibara), ale również nie wychodzą poza ramy stereotypów. Mimo to uważam Hyokę za serię udaną ze względu na przesycającą wszystko ironię. „Genialny” Oreki niby pozjadał wszystkie rozumy, ale daje się prowadzić jak na smyczy przez pogodną, lecz nieprzesadnie sprytną Eru. Ona zaś stanowi hołd dla szlachetnie bladych obiektów westchnień z książek Agathy Christie i Artura Conan Doyle’a (jak bym nie lubił tych kryminałów, to wątki miłosne nie są ich najmocniejszą stroną). Skoro o tym mowa, Hyouka ma ode mnie dodatkowy punkt za kilka interesujących chwytów nawiązujących do klasyki powieści detektywistycznej. Dobre wrażenie podbija bardzo ładna grafika, pełna ciekawych pomysłów wizualnych, gdy trzeba wyjaśnić konkretną sprawę. Reasumując, chociaż nie brak głupotek i banału, serię jako całokształt wspominam dobrze.

Ta długa dygresja była konieczna, by wytłumaczyć, dlaczego w przeciwieństwie do tamtego anime, Shoushimin Series nie działa. Gdybym miał podsumować jej problemy jednym zdaniem, powiedziałbym, że producenci dokonali aktu artystycznej schizofrenii, gdzie scenariusz swoje, a cała reszta swoje. I o ile niektóre elementy przypadły mi do gustu, o tyle ich połączenie wręcz ociera się o parodię.

Przez większość seansu jesteśmy świadkami rozwiązywania drobnych zagadek przez bystrych nastolatków. Im dłużej myślę o tej koncepcji, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że to obiecujący przepis na urocze, kameralne okruchy życia. Problem polega na tym, że reżyser Mamoru Kanbe obiera inny kierunek. O ile Hyouka jest w założeniach prostą serią obyczajową, lekko ironicznie traktującą genialnych licealistów, o tyle Shoushimin Series kreuje historię, którą będą opowiadać następne pokolenia. A wśród tych podań znajdzie się dwudziestominutowy epos o tym, w jaki sposób Kengo Doujima przygotował kakao… Krótko mówiąc, Kanbe jest przekonany, że tworzy dzieło na miarę antycznej tragedii połączonej z offowym kinem europejskiej nowej fali. Tylko, że robi to ze scenariuszem, który potrzebował reżysera od prostych, bezpretensjonalnych fabuł.

Ten tkwiący w podstawowych założeniach błąd świetnie widać w aspektach technicznych. Pod kątem grafiki niby wszystko gra i analizując poszczególne kadry, można śmiało stwierdzić, że Shoushimin Series to rysunkowe cacko. Kadry są nieprawdopodobnie dopracowane, drugi i trzeci plan może pochwalić się niesamowitą ilością szczegółów, pozornie proste projekty postaci wypadają znakomicie, mamy świetną animację, zaś oświetlenie i paleta kolorów zostały starannie przemyślane. Jednak jest tu jedno specyficzne niedociągnięcie, które świetnie ujął Karo w recenzji serialu Violet Evergarden – ten wysmakowany majstersztyk nie posiada jakiejkolwiek funkcji użytkowej. Rysunek jest przepiękny, lecz szalenie rozpraszający i zwyczajnie niepasujący do założeń fabularnych. Prościutkie zagadki potrafią być zajmujące, jednak potrzeba odpowiedniej oprawy i narracji, by nie znużyć widza opowieściami bez większej stawki. Na tej samej zasadzie niewielu rozpamiętuje miesiącami, że zgubiło pięćdziesiąt groszy – by wciągnąć się w wydarzenia, musimy poczuć, że gra toczy się o coś istotnego. A myślę, że prawie nikt nie będzie siedział na krawędzi krzesła, by w końcu dowiedzieć się, kto zjadł pączka z dodatkiem ostrej papryki.

Użyłem określenia „prawie nikt”, bo reżyserii i producenci chyba mieli inne zdanie. Zamiast budować sceny skrajnie zwyczajnie, ale pozwalające nam lepiej poznać postaci, studio prezentuje bizantyjskie ujęcia przynoszące efekt odwrotny do zamierzonego. Śliczna grafika Shoushimin Series nie ułatwia seansu, wręcz przeciwnie – musiałem powtarzać poszczególne sceny, bo dekoncentrowały mnie szczegóły drugiego planu. A to nie wszystko. Z jakiegoś powodu w czasie rozmaitych ekspozycji, często i gęsto rysownicy bez powodu zmieniają tło lokalizacji, w których bohaterowie rozmawiają (np. w połowie monologu przenosimy się ze szkoły do kawiarni, potem do parku przy świątyni i wracamy do liceum, mimo że rozmowa powinna toczyć się w tym samym miejscu). Gdy pierwszy raz pojawił się ten zabieg, byłem przekonany, że albo przespałem jakiś fragment, albo Crunchyroll coś skopał z emisją odcinka. Jednak ten chwyt jest później regularnie stosowany. Po co? Przykro mi, nie wiem.

Na tym nie kończą się problemy z pompatycznością i pseudo­‑arthousowym charakterem dzieła. By jeszcze podbić monumentalność opowieści, zdecydowano się zaprezentować całość w formacie filmowym (z „uciętą” górą i dołem ekranu), a parę głównych bohaterów często rysuje się en face jakby stali przed kamerą, gotowi do wygłoszenia wielkich monologów. W ten sposób możemy przejść płynnie do dialogów, które chyba miały być błyskotliwe i tajemnicze, a są nieprawdopodobnie pretensjonalne. Reżyser konsekwentnie trzyma się swojej wizji – jak w rasowym kinie moralnego niepokoju protagoniści patrzą na siebie z bladymi, bezemocjonalnymi licami, w tle często nie ma żadnego podkładu muzycznego (na co dzień lubię ten około­‑naturalistyczny zabieg, ale trzeba umieć go stosować), a cała masa pojedynczych zdań jest przedzielona pauzami, które chyba mają podkreślić wagę i ukryte znaczenie poszczególnych fraz. Niestety, w ostatecznym kształcie bliżej temu do sitcomu lub skeczu kabaretowego, gdzie parodiuje się aktorów z wybujałym ego recytujących jedenastozgłoskowcem tekst reklamy leku na kaszel. Pod tym kątem zdecydowanie lepsze wrażenie robi na mnie Hyouka, gdzie grafika oferuje wysokiej jakości produkt, ale przez większość czasu jest konwencjonalna, pozwalając sobie na eksperymenty wyłącznie podczas prezentowania rozmaitych zagadek. Shoushimin Series tworzy sztukę dla sztuki, o którą zwyczajnie nie prosiłem. Aż robi mi się smutno na myśl, że tak imponujący wysiłek można byłoby włożyć w serie, które w szczególnym stopniu wymagają widowiskowej stylistyki.

Zamykając tematy techniczne, z powodu tak chybionego wykorzystania wielkiego trudu rysowników nie potrafię dać jednoznacznej oceny za grafikę. Gdybym miał ocenić to jako osobny byt (obejrzawszy te dziesięć odcinków z wyłączonym głosem, nie wiedząc, o czym jest historia), pewnie dałbym dziewiątkę. Jako element, który ma wspierać historię i rozwój postaci zasługuje maksymalnie na trzy punkty. Nie mogę dać więcej, bo oprawa wizualna zwyczajnie przeszkadzała mi w seansie. Muzykę już mogę ocenić, ponieważ pojawia się od czasu do czasu oraz mamy „normalne” piosenki na otwarcie i zamknięcie odcinka. Na szczęście soundtrack jest całkiem dobry. Nie winię też aktorów za używanie płaskich, wypranych z emocji głosów, bo ewidentnie ktoś kazał im tak grać.

Być może zauważyliście, że jak na tak dużo tekstu, prawie nic nie wspomniałem o bohaterach. I nie jest to przypadek, bowiem skoro nie kupiłem wizji reżysera o głębokiej opowieści, to zacząłem analizować postacie na chłodno, bez traktowania ich jako elementu natchnionej offowej wizji. Rezultaty są dość przygnębiające – oni w zasadzie nie istnieją. Jougorou Kobato i Yuki Osanai to duet uprzejmy, skryty, ale przede wszystkim bezbarwny. Odnoszę wrażenie, że na etapie konceptualizacji serialu podjęto bardzo złą decyzję, próbując stworzyć bohaterów, „w których kotłują się emocje”. W lepszych seriach lub filmach tego typu istnieją postacie bardzo dobrze nadbudowane, które jednak niechętnie dzielą się swoimi uczuciami. I takie zabiegi w anime lubię, zwłaszcza że problem blokad społecznych jest coraz częściej spotykany. Tylko, że jest różnica między dziesiątkami niewykrzyczanych emocji, a zwyczajną pustką. Rezultat tego źle przeprowadzonego zabiegu jest szczególnie widoczny w akcie trzecim, gdzie w jednej z historii bohaterowie niby odsłaniają swoje prawdziwe twarze, ale ja pozostałem obojętny. Nie uwierzyłem w te postacie ani w ich relację. W jednym z odcinków pada zdanie, że wszyscy mają Jougorou i Yuki za parę. Przyznaję, może to szczeniackie, ale aż parsknąłem do ekranu, mówiąc „Ja na pewno nie” (na szczęście ewentualny wątek romantyczny zajmuje sumarycznie ledwie kilka minut).

Co więcej, problem nie dotyczy wyłącznie braku emocjonalności. Z każdym kolejnym odcinkiem coraz jaśniej uzmysławiałem sobie, że prawie nic o tej dwójce nie wiem. Kobato jest miłym, cichym, wycofanym bohaterem i to tyle. Osanai to milcząca maniaczka zagranicznych słodyczy. Nic więcej. Swoją drogą, element kulinarny parę razy niemiło mnie zaskoczył, zaczynając od dziwnego komentarza na temat przesadnie słodkich zachodnich deserów (w Wielkiej Brytanii i na południu Europy to tak, ale poza tym Europejczycy tak mocno nie cukrzą), po kilka dość banalnych „zjaponizowanych” łakoci jak ciasto truskawkowe, które mają robić za przysmaki dla znawczyni europejskiej kuchni.

Nie jestem też fanem wątku wspomnianej „genialności” bohaterów. Przez cały serial jest kreowana narracja promująca Jougorou jako mistrza w swoim fachu, który nieoczekiwanie przeszedł na emeryturę. W filmach hollywoodzkich ten zabieg stosuje się, by podbić napięcie w oczekiwaniu, aż niepozorny bohater nagle popisze się wybitną inteligencją lub (w seriach akcji) niesamowitymi umiejętnościami bojowymi. Szczerze mówiąc, czekałem przez te dziesięć odcinków na próżno. Jasne, Jougorou to niegłupi chłopak, ale po seansie nie czuję, że towarzyszyłem komuś więcej niż z bystremu młodemu człowiekowi. Szkoda, że reżyser zachwala protagonistę, jakby w gimnazjum rozwiązał co najmniej sprawę zaginionych insygniów cesarskich, bo gdyby trochę spuścić z tonu, to mógłby być zwyczajnym sympatycznym nastolatkiem. Zamiast tego dostajemy kolejnego nudnego japońskiego geniusza. Brakuje ironii, która okraszała protagonistę Hyoki. Tym bardziej, że raz czy dwa nawet próbowano zdobyć się na lekki pastisz. Niestety, w zbyt małym stopniu, bym uwierzył, że to wszystko nie miało być na serio. W przypadku Yuki jest o tyle ciekawiej, że wybitność bohaterki jest trochę subtelniejsza i faktycznie istnieje szansa na zaprezentowanie tej postaci w bardziej interesującym świetle w drugim sezonie (zapowiedzianym na 2025 rok). Z tym, że dużo wskazuje na to, iż będzie reprezentować inny stereotyp z tego rodzaju serii, ale omówienie go byłoby poważnym spojlerem do całości.

Pomimo tak licznych zastrzeżeń wspomniałem, że seria może się podobać. Choć anime popełnia mnóstwo błędów, które zwykle są dla mnie dyskwalifikujące (niespójny ton, jednowymiarowi bohaterowie, pretensjonalna narracja), to jednak jakimś cudem mnie nie zirytowało. Dość długo zastanawiałem się, dlaczego i chyba wynika to z konsekwencji całego projektu. Wady Shoushimin Series nie wynikają z zimnej kalkulacji w stylu hollywoodzkiego kina, a dziwnej wizji reżysera i producentów. Inaczej oceniam nietrafione wizje artystyczne, a inaczej jawne filmowe lenistwo. Poza tym muszę przyznać, że jedna rzecz Kanbe zdecydowanie się udała – anime może pochwalić się nastrojowym, małomiasteczkowym klimatem. To na pewno nie jest głęboka japońska prowincja (ponieważ tam nie znalazłoby się tyle modnych knajpek z zachodnimi słodyczami), bliżej jej do miasta­‑satelity, z którego dojeżdża się codziennie do dużej metropolii. Z tego powodu wydaje mi się, że seria może odnieść sukces jako tzw. anime kojące (iyashikei). Przez dużą część seansu mocno się nudziłem, ale gdy nie analizowałem drobiazgowo bohaterów i wydarzeń, to czas upływał mi całkiem przyjemnie. Tym bardziej, że słaba, lecz ostatecznie nieszkodliwa historia rozgrywa się w towarzystwie wysmakowanych kadrów i dobrej muzyki.

Myślę, że jeżeli szukacie czegoś wypełnionego ładnymi obrazkami i relaksującą atmosferą, to istnieje szansa, że anime przypadnie wam do gustu. W każdym innym przypadku obawiam się, że anime może rozczarować. Przy uważnym seansie łatwo wychwycić pretensjonalną reżyserię, drewniane dialogi, niepotrzebne eksperymenty graficzne i jednowymiarowe postaci. Co prawda zapowiedziano już kontynuację przygód Kobato i Osanai, ale nie wiem, czy będzie lepsza, skoro przez cały sezon nie udało się wykreować ciekawych postaci, a ton pozostanie pewnie taki sam.

Sulpice9, 30 września 2024

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Lapintrack
Autor: Honobu Yonezawa
Projekt: Atsushi Saitou, Mayu Gushiken
Reżyser: Mamoru Kanbe
Scenariusz: Toshiya Oono
Muzyka: Takahiro Obata