x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: pytanie
Co do samego Shouwa Genroku… jest to świetnie zrealizowana seria przedstawiająca jeden z bardziej niszowych elementów kultury japońskiej. Jej głównymi atutami są realistycznie nakreślone postaci o złożonych, pełnych sprzeczności i niedoskonałych charakterach. Całość opowiada o różnych podejściach do wspólnej pasji, jaką jest rakugo. W pewnym momencie wkrada się wątek miłosny, przedstawiony jednak stokroć bardziej dojrzale, niż w wielu innych seriach z romansem w tle.
I dokładnie o tym, bardzo zresztą wyraźnie, mówi recenzja. Jeśli na podstawie tych opisów nadal nie wiesz, czy może Cię ten tytuł zainteresować, to nie sądzę, żeby ktoś inny potrafił Ci dać satysfakcjonującą odpowiedź ;) Moim zdaniem jest to absolutna perła japońskiej animacji – jedna z lepszych serii, jakie widziałam od miesięcy, jeśli nie lat. No ale ja jestem w końcu dziewczyną, więc trudno oczekiwać po mnie obiektywizmu… ;P
Re: bzdura
Czy dla osoby poszukującej krwawego tytułu faktycznie recenzja będzie dezinformująca? Nie wydaje mi się, żeby jej przekaz był aż tak niejasny. Z tekstu wynika, jak sądzę, że wersja dostępna na DVD pozbawiona jest cenzury i że zastosowanie jej w telewizji, w której większość z nas oglądała TG w pierwszej kolejności, pachnie trochę wyrachowanym chwytem marketingowym. Widz zostaje poinformowany o istnieniu wersji niecenzurowanej. Faktycznie, tej nie poddaję dokładnej analizie, ale wbrew dość agresywnemu komentarzowi, który rozpoczął całą tę dyskusję, nie uważam, żeby moim obowiązkiem było zapoznawanie się ze wszystkimi wersjami danego tytułu.
Rozumiem, dlaczego Twoją uwagę zwróciło zacytowane zdanie z ostatniego akapitu recenzji i przyznaję, że dopuściłam się tutaj zbyt dużego skrótu myślowego. Niezależnie od cenzury czy jej braku, nie uważam TG za dobry horror, bo zwyczajnie nie ma tu dobrze budowanego napięcia (to już z kilku powodów wynikających z konstrukcji fabuły i obecnych w niej postaci). Na pewno jednak dla fanów gatunku obecność przysłowiowego „mięsa”, byłaby jakimś plusem – pozwoliłaby na nieco lepsze ocenienie TG w kategorii horroru. Być może w tym miejscu raz jeszcze powinnam zaznaczyć, że inne wrażenia mogą mieć osoby, które obejrzą wersję na DVD. Żywię jednak przekonanie, chyba nie do końca bezpodstawne, że większość z nas zapoznała się z tą serią (jak i każdą inną, którą ogląda się w czasie rzeczywistym, a nie np. po roku od emisji) w jej wydaniu telewizyjnym.
Co do ostatniego Twojego pytania. Tak, w punktowej ocenie nie brałam pod uwagę cenzury wersji telewizyjnej, gdyż uważam, w pewnym sensie nawet wiem, wnosząc po innych, ale też i sobie, że oceny punktowe są dla osób, które chcą na szybko zorientować się, jaki poziom zdaniem recenzenta prezentuje dany tytuł. Sama często najpierw patrzę na cyferki, a dopiero gdy te są jako tako pozytywne, zaczynam czytać tekst, by w tym zapoznać się z całą paletą wrażeń autora. Dlatego osobie, która chce na szybko dowiedzieć się, jak ocenione zostały poszczególne aspekty serii, udzielam na tym etapie informacji, że grafika TG to 7/10, czyli pozytywnie, ponad średnią, ale nie bez zarzutu. Dopiero w recenzji, po którą sięgną już, moim zdaniem, osoby zainteresowane dokładniejszymi informacjami, wspominam o cenzurze. A poświęcam jej tyle miejsca, gdyż mocno zaprzątała ona moją uwagę podczas oglądania. Recenzję rozumiem jako tekst, który w pewnej części streszcza główne wątki i założenia danej produkcji, a w pewnej pozwala jej autorowi na zaprezentowanie subiektywnych odczuć. Podczas seansu TG wiele mówiło się o karykaturalnych formach cenzurowania, dlatego nie widzę powodu, dla którego opisując swoje wrażenia, nie miałabym o tym wspomnieć, jednocześnie informując widza, że o ile nie sięgnie po wersję DVD, to musi być gotowy na to, że będzie regularnie tych form cenzury doświadczał.
Re: bzdura
Re: bzdura
Na początek myślę, że warto przeczytać tekst ze zrozumieniem. W żadnym miejscu nie napisałam „nie oglądajcie, bo jest cenzura”. Podzieliłam się wyłącznie swoimi subiektywnymi wrażeniami po seansie. Równie dobrze mogłabym napisać, że nie podobał mi się projekt postaci, bo miały dziwne oczy albo śmieszne fryzury. Nie oznacza to jednak, że z tego powodu odradzam oglądanie :)
Druga kwestia. Jeśli dobrze rozumiem, sprzeciwiasz się obniżaniu oceny grafiki za cenzurę. Rzecz w tym, że w mojej ocenie Tokyo Ghoul nic takiego się nie zadziało. Czy z cenzurą czy bez, wystawiłabym grafice tej serii 7/10. W pierwszej chwili kusiło mnie, by dać mniej, ale potem doszłam do wniosku, że faktycznie cenzura wersji telewizyjnej nie powinna mieć na to wpływu. Dlatego też wspomniałam o tym jedynie w tekście, by uprzedzić osoby przystępujące do oglądania wersji telewizyjnej, że jest tutaj dużo cenzury i że jeśli liczą na krwawe sceny, to muszą sięgnąć po wydanie DVD. Wydaje mi się, że udzielenie takiej informacji potencjalnym widzom jest z mojej strony uczciwe…
uczta dla fanów serii obyczajowych
Bardzo rozsądnie ukazana została wewnętrzna przemiana, czy raczej proces dojrzewania Handy. W takich opowieściach łatwo uderzyć w zbyt moralizatorski, przepełniony patosem ton. Tutaj tego nie ma, gdyż wątek dojrzewania przełamywany jest porcją świetnych, choć bardzo prostych gagów.
Barakamon wpisuje się również w dość nieliczny poczet serii, w których jedna z głównych, dziecięcych postaci jest tak niesamowicie niedrażniąca, choć ma na to wszelkie zadatki – wszędobylska, nachalna Naru z jakiegoś powodu nie irytuje, a wzbudza jak najserdeczniejsze uczucia. Jest tak bezpośrednia, prostolinijna i wdzięczna, że nie sposób jej nie polubić.
Nie jest to może wybitna seria, wyjątkowo odkrywcza dla swojego gatunku, ale w moim odczuciu na jego tle wypada nad wyraz dobrze. Cieszy też niezmiernie fakt, że jest tak dobrze zrobiona – zachwycają nie tylko widoczki, czy przyjemne dla oka projekty postaci, ale również dobrze wykonana animacja, czy dynamiczne, pełne pasji niekiedy momenty tworzenia przez Handę swoich dzieł.
Dla mnie seria okazała się niesłychanie piękną perłą, wisienką na torcie bardzo udanego letniego sezonu :) Pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów lekkich, okruszkowych komedii z odrobiną powagi przeplatającej się między wierszami.
Już osoba głównego bohatera jest dyskusyjna. Ja rozumiem, że mógł być mistrzem strategii, wybitnym wprost żołnierzem (choć czy koniecznie trzeba było podkreślać jego wybitność nieudolnością absolutnie każdej innej postaci w tym anime??), ale to całkowite wypranie z ludzkich emocji, chłodny, wiecznie kalkulujący sposób patrzenia na świat i życie otaczających go ludzi? To też jest jakiś typ protagonisty, ale nie taki, z którym widz ma ochotę czy potrzebę sympatyzować. To ja już chyba wolę, gdy przeciętnego nastolatka wrzucają w jakąś super zaawansowaną maszynę, każą mu być pilotem i okazuje się, że w ten sposób można ratować świat. Jak dziwnie by to nie brzmiało, to już chyba scenariusz bardziej realistyczny, aniżeli wrzucenie w kompletnie przeciętną maszynę, którą technologia wroga przewyższa po stokroć, człowieka‑robota, przy którym najlepiej przeszkoleni dowódcy wojskowi wydają się dziećmi błądzącymi we mgle…
Dalej mamy księżniczkę, która jest słodka i niewinna jak płatek róży i równie użyteczna dla fabuły. Mdła, ugrzeczniona panienka z dobrego domu, która marzy o pokoju i błękitnym niebie. Wszystko pięknie, ale ile można na taką patrzeć? Ile można słuchać jej idealistycznych wywodów? Ile można czekać, aż coś ciekawego się z jej postacią zadzieje? Taka kolejna, do bólu przeciętna kopia Euphemii z Code Geass, kliknij: ukryte która kończy tak samo jak swój pierwowzór, niestety w przeciwieństwie do niego nie daje się wcześniej wciągnąć w szalony plot twist całkowicie zmieniający kierunek dalszej fabuły. Naprawdę trudno jest się zaangażować w serię, która posiada tak nijakich, nieciekawych i nieewoluujących protagonistów.
Na koniec ten nieszczęsny Slaine… Z nim to już w ogóle dramat. Albo jest największym nieudacznikiem, jaki po Ziemi chodził albo po prostu ma największego pecha, jakiego można by sobie wyobrazić. Całą serię czekałam aż na serio wkroczy do akcji, przestanie być marionetką przerzucaną z jednego miejsca w drugie, aż coś wreszcie zacznie od niego zależeć, no i doczekałam się… Rozumiem, że chłopak ma straszny mętlik w głowie, jest nieustannie, z każdej strony oszukiwany i zdradzany, ale wydawało się, że nadrzędnym celem jego życia jest ochrona księżniczki – kliknij: ukryte tymczasem, koniec końców, ratuje naczelnego zdrajcę, który prosto w twarz powiedział mu, że zamierza zabić rzeczoną księżniczkę i dzięki akcji ratunkowej Slaine'a ostatecznie mu się to udało. Zupełnie niezrozumiałe – do tego stopnia, że nawet nie jest mi go szkoda, że będzie musiał dalej żyć z takimi wyrzutami sumienia. kliknij: ukryte Już nawet nie wnikam po co mu było na koniec strzelanie do Inaho – powiedzmy, że działał w afekcie, wszystko jedno.
Cały sezon, w obliczu zapowiedzianej kontynuacji, jawi się teraz jako preludium do właściwej fabuły, która równie dobrze może wcale nie nastąpić. Nie rozumiem, czemu miało służyć te 12 odcinków? kliknij: ukryte Jeśli Inaho i Seylum faktycznie nie żyją (wątpliwe, choć uważam, że jakieś cudowne ich wskrzeszenie po strzałach w głowę byłoby już naprawdę żenującym posunięciem ze strony scenarzystów), to na co poświęcano im aż tyle czasu antenowego? I co teraz? Kolejne naście odcinków spędzimy oglądając poczynania szukającego zemsty Slaine'a, który teraz ma przechlapane zarówno u wiernych księżniczce Marsjan (pozwolił ją zabić), jak i u Marsjan‑zdrajców (zabił przywódcę spisku), jak i Ziemian (pozwolił zabić księżniczkę, która była gwarantem jakiejkolwiek przewagi taktycznej Ziemian, że już nie wspomnę o tym, że zabił Inaho, jedynego, jak udowodniła cała seria, myślącego ziemskiego żołnierza).
W moim odczuciu Aldnoah cechuje fatalne rozłożenie czasowe wydarzeń fabularnych – niepotrzebne dłużyzny, czy wątki poboczne, stworzone jakby tylko po to, by czymś zapchać te 12 odcinków. Jeśli zamysł serii od początku opiewał na dłuższą historię, to czy nie lepiej było poczekać, zebrać ekipę i fundusze, które od razu pozwoliłyby nakręcić 20‑parę epizodów o wyraźnie zaznaczonej głównej osi fabularnej i dobrze rozplanowanych wydarzeniach? Nie twierdzę, że kontynuacja nie poprawi ogólnego wydźwięku tego tytułu, być może zaprezentowane zostanie nam coś, co pozwoli łaskawszym okiem zerknąć na poszczególne elementy pierwszej serii, niemniej ta, jako osobna całość, kompletnie się nie broni. Świetna muzyka, piękna animacja, dużo akcji, ale co z tego, skoro główni bohaterowie irytują (w najlepszym przypadku nudzą), zaś po zakończeniu ostatniego odcinka ciśnie się na usta krótki komentarz typu: „No i po co to wszystko było?”.
Re: czyżby jakiś progres...?
czyżby jakiś progres...?
A już bardziej merytorycznie – widać coraz większe odstępstwa od mangi, coraz bardziej rosną też nadzieje na to, że jakaś część serii zostanie poświęcona kliknij: ukryte flashbackom z życia księżycowego – nie tylko kolejno oszczędza się generałów ciemności, nie tylko Jadeite zwrócił uwagę na Rei, ale teraz pojawiają się również hinty, że Nephrite ma jakieś wspomnienia związane z Makoto. Jak dla mnie, to ciekawy kierunek, choć część fandomu może nie przeżyć, jeśli pojawią się sugestie związane z Zoisite/Ami i Kunzite/Minako :P W każdym razie motyw księżycowego królestwa byłby naprawdę miłym bonusem do tej z założenia wiernej adaptacji.
Re: troll level: master :P
I myślę, że wiele osób było zaskoczonych nagłą zmianą kierunku. O ile pierwsza seria była mimo wszystko bardziej komedią obyczajową, tak druga zdaje się być dramatem obyczajowym. Mnie akurat ta zmiana odpowiada. Zwłaszcza, że – jak piszesz – w poważnych momentach twórcy potrafią wykazać się niezwykłą jak na siebie subtelnością.
Co do jedenastego odcinka obstawiam, że Makoto może powiedzieć Haruce o swoich planach na przyszłość, nie zdziwię się, jeśli związanych z wyjazdem z ich rodzinnego miasteczka. Tak naprawdę punktem kulminacyjnym drugiego sezonu powinien być jakiś konkretny ruch ze strony Haruki. Wiemy już, że lubi pływać z przyjaciółmi i wszystko pięknie, ale wiemy też, że kończy szkołę i choćby się od tego wzbraniał, musi coś zadecydować w sprawie dalszej swojej edukacji/kariery zawodowej. Haruka jest oporny na zmiany, bardzo źle sobie z nimi radzi. Często mówię to w żartach, ale gdyby brać tę serię serio‑serio, to powiedziałabym, że chłopak może cierpieć na lekką odmianę zespołu Aspergera, a przynajmniej na tego typu osobę jest kreowany. Widzi, że wszystko wokół niego się zmienia i póki co próbuje się temu przeciwstawiać, tudzież to ignorować. Ale wszystko jest przeciwko niemu. Najpierw turniej indywidualny i Rin naskakujący na niego za brak planów na przyszłość i marnowanie talentu. Kolejnym, całkiem sensownym krokiem byłaby wiadomość o wyjeździe najlepszego przyjaciela – być może to dobitniej uświadomiłoby Haruce, że po zakończeniu szkoły wszystko się zmieni i on musi również jakąś zmianę w swoim życiu wprowadzić. Oczywiście nie twierdzę, że dobrym posunięciem byłoby teraz wymyślenie, że Haru zostanie jednak zawodowym pływakiem i będzie śmigał po różnych turniejach, bo to faktycznie nie w jego stylu. Ale musi być przecież coś, co będzie chciał i mógł robić w zgodzie ze swoim charakterem. Szczerze mówiąc jestem bardzo ciekawa, jak to z tym wątkiem wyjdzie, bo póki co sytuacja, a przede wszystkim nastawienie Haruki wyglądają beznadziejnie.
Nie no, o tej części fandomu, która ślepo idzie w jeden ship i z płonącą nienawiścią zwalcza osoby kibicujące innemu pairingowi, to już nie mówię. Nie cierpię ekstermistów, niezależnie od tego, czy mowa o anime, czy o polityce, czy o religii, czy o czymkolwiek innym ;) Masz rację co do tego – za każdym pairingiem stoją jakieś argumenty i tutaj właśnie KyoAni dało niesamowity popis. Tak sobie myślę, że z tej serii powinni się uczyć twórcy adaptacji otome – bo widać da się zrobić serię taką, żeby każdego z każdym łączyła jakaś chemia, i żeby z jednej strony to wszystko się nawzajem nie wykluczało, a z drugiej nie stanowiło zlepku oderwanych od siebie wątków ;)
Ja bym bardzo chętnie wysłuchała Twoich argumentów, bo rzeczywiście w tym sezonie jest poświęcone bardzo dużo czasu na analizę charakteru i emocji Makoto i jego relacji z Haruką i na pewno na kanwie tego można sobie uciąć bardzo przyjemną pogawędkę. Co więcej z pewnością dałybyśmy radę to zrobić bez obrzucania się błotem, bo mimo iż dla mnie headcanonem nadal jednak są Rin/Haru (Makoto najchętniej zatrzymałabym dla siebie, po w drugim sezonie szalenie, ale to szalenie go ubóstwiam :P), to nie mam nic przeciwko innym wariacjom :) Niewątpliwie jednak masz rację, że natychmiast dostałybyśmy burę za to, że spłycamy przekaz tej historii i że takie rzeczy to się na prywatnym kanale załatwia, a nie w komentarzach :P
Re: troll level: master :P
A co do kwiku fandomu – też nie lubię przegięcia. Nie przeszkadzają mi fanki shipujące na wyrost – ba, sama świetnie się bawię przy wyłapywaniu tych wszystkich podtekstów, a czasem i, na szczególnej fazie, z lubością przeglądam co lepsze fanarty, ale na pewno nie podoba mi się sprowadzanie tej serii do wojny shipów, bo obecnie udowadnia ona, że potrafi być czymś znacznie więcej. Niemniej nie do końca dziwi mnie, że takie są tendencje wśród fanek, bo po prawdzie, to właśnie dla takiego efektu Free zostało stworzone – owszem, obecnie KyoAni doszło najwyraźniej do wniosku, że da się z tego wycisnąć i inny rodzaj rozrywki i jestem im za to niesłychanie wdzięczna – ale i tak główną grupę odbiorców stanowią fanki bishów, tudzież mniej lub bardziej nakręcone fujoshi. Gdyby nie one (a raczej „my” :P), druga seria raczej by nie powstała, więc choć sama shipuję raczej na wesoło i z wielkim dystansem do przedmiotu tej rozrywki, to staram się nie oceniać zbyt surowo dziewczyn, które dostają kociokwiku na widok swojej ulubionej pary, po czym w twórczym uniesieniu płodzą fanfiki i/lub fanarty +18, żeby dać upust swoim niezaspokojonym potrzebom :> W sumie nikomu się od tego krzywda nie dzieje, a KyoAni wręcz na tym zarabia, więc czemu by nie? ;)
Re: troll level: master :P
troll level: master :P
Re: Kimi ni Todoke
zaskakująco niebanalne, dające do myślenia
Kontrowersyjny jest tu nie tylko fakt, że Nanoka i Koshiro są rodzeństwem, ale również, że dzieli ich tak duża różnica wieku – co w momencie, gdy dziewczyna nie jest jeszcze pełnoletnia, tym bardziej może bulwersować. Efekt potęguje zresztą kreską – już abstrahując od tego, w jakich aspektach jest estetyczna, a w jakich niekoniecznie, Nanoka jest często rysowana w taki sposób, że zupełnie nie wygląda, jak licealistka, tylko jak 12‑letnia dziewczynka, a przy swoim wysokim, barczystym bracie przypomina niekiedy wręcz 10‑letniego szkraba. Tak czy inaczej, zostają tu poruszone dwie bardzo poważne kwestie.
Przez większą część serii podobało mi się to, iż nie próbowano tu w żaden sposób oceniać zachowania bohaterów. Nie był to ani moralitet potępiający ich wzajemne uczucia, ani też nie podejmowano prób bagatelizowania czy idealizowania problematyki, której się tutaj dotyka. Sytuacja przedstawiona została bez komentarza, co tym bardziej zmuszało widza do myślenia.
Realistycznie ukazane zostało zachowanie obydwojga w obliczu zaistniałej sytuacji. Nanoka, ze względu na młody wiek i związany z nim brak doświadczenia, nie myśli o konsekwencjach, kliknij: ukryte ostatecznie to ona pierwsza przyznaje się do uczuć wobec brata, to ona deklaruje, że nie zamierza z niego zrezygnować, ślepo, z głową nabitą naiwnym idealizmem, idzie za swoimi uczuciami i choć z początku wydaje się, że są one bardzo niewinne, właściwie platoniczne, to końcówka serii pokazuje, że dziewczyna wcale nie jest taka nieświadoma, jakby mogło się wydawać na początku. Koshiro z kolei od początku bardzo usilnie walczy ze swoimi uczuciami, nawet jeśli to bezsensowna walka na zasadzie wyparcia – próbuje wszelkimi sposobami ukrócić relację z siostrą, zwłaszcza że dla niego ta od początku ma podłoże w fascynacji erotycznej. Nanoka, wbrew kresce, o której już wspomniałam, nie jest już dzieckiem i wie, czego chce, ale mimo wszystko, to na Koshiro spoczywa odpowiedzialność za późniejsze przeobrażenie ich związku – i to zresztą ten jeden punkt w serii, który dość mocno mnie gryzie. W to, że w którymś momencie bohaterów poniesie, nie wątpiłam – poświęcono 11 odcinków na budowanie napięcia, które ostatecznie musiało znaleźć jakieś ujście. Zaskakuje mnie jednak dość sielankowe zakończenie Koi Kaze. Wbrew unikaniu idealizacji i wybielania problemu, o którym już pisałam, końcówka jest zaskakująco pogodna, bajkowa i happy‑endowa. Jakby na koniec twórcy odpuścili sobie odrobinę realizm i powagę w imię ładnego zamknięcia wątku – spodziewałam się, że pociągnięte zostanie to dalej, że bohaterowie będą zmuszeni do konfrontacji swojego związku, jeśli nie ze społeczeństwem w ogóle, to przynajmniej z rodziną, przyjaciółmi… Tymczasem o prawdziwym charakterze tej relacji dowiaduje się jedynie koleżanka z pracy Koshiro i po kilku próbach dotarcia do niego za pomocą logicznych argumentów, odpuszcza temat i postanawia bohaterom już nie przeszkadzać. Nie do końca pasuje mi to, że Koshiro, który tak usilnie walczył z wyrzutami sumienia, ostatecznie całkowicie je wyciszył i z uśmiechem na ustach postanowił przyznać się do swoich uczuć i pielęgnować związek, który zostałby potępiony społecznie, nawet w otoczeniu, w którym nikt nie wiedziałby o pokrewieństwie bohaterów – wystarczyłaby wspomniana różnica wieku.
Nieżalenie jednak od dyskusyjnej końcówki, seria robi bardzo duże wrażenie. Anime to w lwiej części produkcje o charakterze stricte rozrywkowym – te, które naprawdę zmuszają do myślenia i to na temat bardzo poważnych problemów życiowych, są w zdecydowanej mniejszości, dlatego tym bardziej jest to tytuł godny uwagi. Problem uczuć między rodzeństwem jest przez twórców anime na ogół traktowany jako żart – pieprzny motyw służący podkoloryzowaniu serii na zasadzie wzbogacenia haremu średnio rozgarniętego protagonisty o jego malutką siostrzyczkę, ewentualnie dorzucenia do obsady lekko zboczonego starszego brata, który ślini się na widok młodszej dziewczynki. Rzadko podchodzi się do tego tematu na serio i w sumie nic dziwnego, bo to trudna kwestia i przedstawienie jej w realistyczny, obiektywny i pozbawiony moralizowania sposób wymaga niemałego wyczucia. W Koi Kaze bez wątpienia udało się osiągnąć ten efekt.
Re: grupa docelowa poszukiwana...
Tymczasem zaufam Twoim zapewnieniom o ukrytej gdzieś skrzętnie fabule i będę dalej oglądała, niemniej nie ukrywam, że gdyby ubogacono jednak serię o wątki BL (nie tylko niewyraźne hinty), znacznie lepiej by mi się rzeczonej fabuły wypatrywało ;)
grupa docelowa poszukiwana...
Obawiam się, że twórcy zapomnieli sobie ustalić, dla kogo robią tę serię. Jeśli dla osób, które tak jak ja, w grę nie grały i mają tylko mgliste pojęcie o jej tematyce, to chaotyczny sposób prowadzenia akcji, kompletnie uniemożliwia im zrozumienie tego, co dzieje się na ekranie. Jeśli z kolei ma to być adaptacja stworzona dla wiernych fanów gry, to wyrzucenie z niej wiadomych wątków (bo póki co wygląda raczej, jakby miało się bez nich obejść), jest ogromnym błędem. Powiedzmy to sobie wprost – jeśli ktoś sięgnął po to anime, bo lubi grę, to raczej nie dlatego, że cechuje się ona niebywale złożoną fabułą i zestawem fascynujących postaci, a raczej dlatego, że lubi BL, w związku z czym brak tego elementu pozbawi adaptację czynnika, który najmocniej przyciągał fanów gry. Na razie niestety Dramatical Murder zapowiada się na serię, z której nikt nie będzie zadowolony.
Co do głosu Usagi – też mnie to zszokowało. Cieszyłam się, że chociaż Kotono z oryginalnej obsady się ostała, ale obecnie mój entuzjazm opadł. Nie wiem, czy ona czasem nie przegięła w stylizacji swojego głosu na nastoletni – w każdym razie wypada to okropnie. Te 20 lat temu na pewno było lepiej. Przy transformacji może i faktycznie brzmienie jest to samo, ale poza tym, to cały odcinek się zastanawiałam, czy to aby na pewno, tak na 100% ona. Stanowczo przerysowała płaczliwy i dziecinny głosik Usagi. Pozostaje cicha nadzieja, że kiedy fabuła nabierze trochę powagi, to i Kotono się do niej dostosuje, bo w przeciwnym razie nie tylko będzie się to źle oglądało, ale też okrutnie tego słuchało… Gdybym nie była „wierną moonies” chyba bym to rzuciła po pierwszym odcinku ;)
Przyznam, że ja nie odniosłam wrażenia, że obecnie Fujimiya zachowuje się wobec Hasego z większym dystansem, niż na samym początku. kliknij: ukryte Logiczne jest, że nie ufa temu, co przeczytała, w momencie, gdy zupełnie tego nie pamięta. Jest trochę tak, jak powiedział Hasemu ten ich nowy uczeń – skoro jest to tylko zapisane w jej pamiętniku, to bardzo łatwo zmienić taką rzeczywistość. Fujimiya niby wie, że sama to wszystko napisała, ale teraz być może jest jest tym trudniej w to uwierzyć. Na początku pisała tylko o tym, że jedzą wspólnie śniadanie na dachu i on jest dla niej miły. W to, nie posiadając wspomnień, mogła pewnie jeszcze uwierzyć. Teraz jej pamiętnik pełen jest opisów tego, jak spędzali razem całe dnie, u niej w domu, na plaży, po szkole – dla osoby, która uważa się za niezdolną do zawierania przyjaźni i nie ma na ten temat nawet cienia wspomnień, coś takiego brzmieć już musi jak totalna fantastyka. Nic dziwnego, że dziewczyna jest całkiem zdezorientowana. Ostatecznie jednak, kiedy jest tylko w towarzystwie Hasego, zachowuje się tak, jak zwykle – jest serdeczna, uśmiechnięta, już na drugi dzień zrobiła mu śniadanie, ćwierkała o wspólnym wyjściu na naleśniki… Dystans łapie dopiero w klasie, gdzie są pozostali uczniowie, czyli dokładnie tak, jak było na początku ich znajomości. Ja bym była o finał serii spokojna :) Wszystko bardzo wyraźnie zmierza do tego, by wreszcie, metodą bezlitosnej konfrontacji z przeszłością, Fujimiya pokonała swoją traumę i pozbyła się problemu z pamięcią.
Re: Autorowi polecam czasem wyjść z domu :)