x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Dobra recenzja to uczciwa recenzja. Taka, gdy recenzent pisze co myśli, kieruje się własnym zdaniem i nie ogląda za siebie w trosce o to „co ludzie powiedzą”. Od podobnych numerów pod publiczkę to mamy polityków z ich miłością do wskaźników poparcia, a nie jest to najbardziej lubiana i wiarygodna grupa ludzi.
Jak mi się wydaje, to kwestia czysto techniczna i problem zniknie z chwilą, gdy konsekwentnie ocena graficzna zostanie zrównana z merytoryczną albo odwrotnie.
Z tego powodu wątpliwości popopo uważam za jak najbardziej uzasadnione, jako że ocena opisowa podana w podsumowaniu recenzji ma się nijak do graficznej (gwiazdkowej)oceny punktowej:
[link]
Jeśli w tej samej recenzji autor ocenia anime raz jako średnie, a drugi raz jako bardzo dobre, to coś ewidentnie jest nie w porządku. Aż się prosi, żeby recenzent wprowadził poprawkę i zdecydował się na jedną, spójną wersję.
Poza tym, pomijając nawet słowne opisy poszczególnych ocen,
tak na zdrowy chłopski rozum: jeśli przyjąć, że osiem dla kogoś jest oceną średnią, czyli mieszczącą się mniej więcej w połowie skali, to na pewno nie jest średnią w skali dziesięciopunktowej, a taką tu przecież stosujemy.
Re: Naprawdę fajne^^
Tak czy owak, ten strumień pieniędzy zaraz wyschnie i pytanie, czym wytwornie zamierzają go zastąpić, pozostaje aktualne.
Re: Naprawdę fajne^^
Zastanawiam się teraz nad tym, czy w dobie powszechnego odchodzenia użytkowników od korzystania z nośników fizycznych branża anime podejmuje jakieś próby wprowadzenia w życie innego modelu biznesowego? Za chwilę dorośnie i będzie dysponowała własnymi pieniędzmi generacja przyzwyczajona do korzystania tylko z zawartości dostępnej online, czy to w formie DLC, czy streamingu i ona w ogóle nie będzie kupowała żadnych płyt, a tym samym odpadnie element zbieractwa, specjalnych wydań kolekcjonerskich itd.
Ciekaw jestem, jak branża zamierza ugryźć ten temat.
Krzywe cycki :)
Nie zawiodłem się i przy akapicie o cyckach naprawdę uśmiałem się. Nawet nie wiedząc, jakiej płci jest recenzent da się poznać, że wie o czym pisze bo sam na co dzień nosi biustonosz. I nie mam tu na myśli faceta z monstrualną nadwagą, nabytej przez lata niewstawania z kanapy przed ekranem, na którym obejrzał setki i tysiące animowanych cycków, tak prostych jak i krzywych. :)
Wielkie rozczarowanie
Jako opowieść „Samurai Flamenco” może posłużyć za podręcznikowy przykład tego, jak nie powinno się opowiadać historii. Jak nie popłaca wielokrotne obracanie w niwecz wszystkiego, co do tej pory układało się w mniej lub bardziej sensowną całość i gwałtowne sprowadzanie opowieści na zupełnie inne tory, żonglowanie konwencjami, beztroskie mieszanie komedii z elementami obyczajowymi, parodią, groteską, elementami grozy i mystery, wprowadzaniem sugestywnych wątków pobocznych i pozostawianiem ich otwartymi itd.
Szczerzę żałuję, że opowieść o zwyczajnym śmiertelniku wcielającym się w rolę superbohatera i Rycerza Sprawiedliwości, zamiast supermocy i superbroni mającym do dyspozycji wyłącznie kolorowy kostium i chwytliwą ksywkę, w jednym momencie zmieniła się w szaleńczą galopadę coraz to bardziej nieprawdopodobnych zdarzeń, postaci i zwrotów akcji. Do chwili pojawienia się pierwszego potwora naprawdę dobrze oglądało się zmagania młodzieńca grającego rolę wyimaginowanego obrońcy porządku, na zdrowy będącego ostatnim z ludzi, którzy w ogóle powinni zabierać się za taka robotę. Nieoczekiwana przyjaźń Pana Bujającego w Obłokach z Panem Twardo Stojącym Obiema Nogami Na Ziemi Policjantem, zbudowana na zasadzie dopełniania się przeciwieństw, obiecywała zaskakująco dużo. Refleksyjna obyczajówka z elementami komedii, może też akcji i kryminału… I komu to przeszkadzało? Bandyci napadający w parku na spóźnionych przechodniów, gwałciciele i dręczyciele słabszych byli za mało potworni? Trzeba było do tego mieszać bandę kosmicznych klownów w służbie Wielkiego Złego i całą resztę tego groteskowego tałatajstwa?
Wielkie rozczarowanie i po obiecującym początku – gwałtowny zjazd ku przepaści, ku obłędowi. Szkoda.
Re: Mam wrażenie, że autorka recenzji oglądała inny film niż ja.
Tu wypada odpowiedzieć sobie na pytanie, jak bardzo to spojrzenie zbliżone jest do tego, jakim obdarza się dziecko upośledzone umysłowo? Spojrzenia, w którym odrobina litości wymieszana jest z odrobiną współczucia, a my sami jesteśmy skłonni wybaczyć matołkowi wiele, nawet jedzenie kleju do tapet czy malowanie pastą do zębów po ścianach, bo w końcu to przecież tylko dziecko, w dodatku niepełnosprawne? Że wypada traktować je pobłażliwie, że to nie jego wina itd.
Tu: „bo to przecież anime, bo ten typ tak ma, bo to Japończycy – a oni są przecież z innej planety” itd.
Ile i jakie rzeczy jesteśmy w stanie wybaczyć twórcom tylko dlatego, że tę czy inną historię opowiedzieli w formie anime, a nie np. filmu fabularnego? Fatalnie skonstruowanych i niewiarygodnych bohaterów, nieumiejętnie poprowadzoną opowieść – przedramatyzowaną i przekombinowaną? Bezwstydne stosowanie tanich chwytów pod publiczkę? Powielanie utartych schematów?
Jestem zdania, że aby być w pełni obiektywnym i zachować wiarygodny punkt odniesienia przy wystawianiu oceny, warto patrzeć na anime tym samym krytycznym spojrzeniem, jakim spoglądamy na kino animowane czy fabularne, tak z Polski, jak i z Włoch czy USA. Jeśli ktoś zamiast czapki zakłada na głowę torbę foliową, to nie wynika to z różnic kulturowych, a wyłącznie z niepełnosprawności intelektualnej i tę trzeba nazywać po imieniu. Zerkam na wypadkową ocen użytkowników balansującą w okolicy siódemki i zastanawiam się, jak bardzo zły musiałby być scenariusz i jak bardzo beznadziejni bohaterowie, żeby widzowie w końcu dostrzegli, że sprzedaje im się torbę kleju do tapet zamiast pieczywa? I jak wiele można wybaczyć scenarzystom, zanim podziękuje im się za współpracę i ześle do pracy w kamieniołomach albo przy wyrębie lasu?
Gdzieś w tym wszystkim prawdopodobnie kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego oceny recenzentów czy redakcji potrafią być nieraz tak skrajnie różne w porównaniu z wypadkową oceną ogółu użytkowników. I że nie chodzi o to, by ocenić czy klej do tapet jest smaczny ale o to by dostrzec, że to klej i jako taki w ogóle nie powinien być spożywany, nawet pod postacią anime.
Na koniec serialu - niespodzianka
Miła niespodzianka
To zaskakujące, ale znalazłem tu bohaterów, których charakterystyki i osobowości górują nad wieloma postaciami z seriali, jakie dane mi było oglądać ostatnimi czasy. Przyjemnie było patrzeć na gwałtownie rozwijające się i zmieniające relacje między nimi, postawy bez ogródek prezentujące całą gamę tych ludzkich cech, których na co dzień raczej się wstydzimy: uprzedzeń, pogardy, tępego uporu, ślepej nienawiści, żądzy zemsty, żądzy krwi, niechęci do porozumienia. Z drugiej strony, przyjemnie było patrzeć, jak członkowie załogi powoli budują zaufanie do siebie nawzajem, jak przełamują uprzedzenia, cementują przyjaźń, jak pojawia się miłość, jak samotna walka przeciwko wszystkim tworzy i umacnia więzi. Jak bardzo boli utrata przyjaciół i że na wojnie każdy może paść ofiarą, nikt nie jest bezpieczny. Postaci i ewolucja ich charakterów to stanowczo najlepsza część serialu, w dodatku najbardziej wiarygodna. Zwłaszcza postaci kobiece: nie dość, że grają tu najważniejsze role, to jeszcze są najbardziej wyraziste.
Wielka szkoda, że pod względem wizualnym serial tak bardzo się zestarzał. Fajnie jest wyobrazić sobie, jak mógłby wyglądać dzisiaj, zwłaszcza gdyby twórcy nie musieli udawać, że to radosna i kolorowa produkcja dla dzieci a w związku z tym nie musieli poświęcać połowy czasu ekranowego na sekwencje bitewne, zamiast tego skupiając się na postaciach i relacjach między nimi.
Re: Podobieństwo
Sam motyw pt. „wchodzi twardziel do baru i robi kęsim miejscowym żulom” jest uniwersalny i stary jak historia barów, zajazdów i zamtuzów. Western szczególnie go sobie ukochał i pokazywał na setki, jeśli nie na tysiące sposobów sposobów. Ba! Nawet u Sienkiewicza w „Ogniem i mieczem” jest scena, w której Skrzetuski robi porządek z podstarościm Czaplińskim („Nie wylewaj waćpan wina!”), rozbijając nim drzwi karczmy. Fakt, nie pochlastał go i nie usiekł, ale też z miejsca wyrobił sobie renomę i popularność nie gorszą, niż wiedźmin w Wyzimie. :)
Co większe muchy...
Podam dwa przykłady.
Pierwszy to pojawiająca się znienacka scena pokazująca królową Krishny w pościeli, w skąpym negliżu, w wybitnie erotycznej pozie, z apetycznie wypiętym tyłeczkiem. Niby, że zasnęła pracując nad planami technicznymi do późna w nocy. Akurat. Scena nie wnosi do filmu niczego, nic jej nie zapowiada, nic z niej nie wynika. Równie dobrze mogłoby jej nie być w ogóle. W ostateczności twórcy mogli pokazać śpiącą królową‑inżyniera opartą o biurko zasypane podręcznikami i blueprintami, co pasowałoby zarówno do charakteru postaci, jak i do okoliczności. Ale nie, zamiast tego dostaliśmy jednorazowy wizualny zastrzyk podtekstów erotycznych. Dla fetyszystów stanowczo za mało, dla widzów cieszących się samą opowieścią – nieprzyjemne zaskoczenie i mucha w zupie.
Drugi przykład: nocna scena rozmowy Zessa, dowodzącego oddziałem specjalnym, z najstarszym towarzyszem broni. Poważna rozmowa poważnych ludzi, wytrawnych wojowników. Kamera wędruje od twarzy do twarzy, pokazując zatroskane oblicza. A potem budzi się śpiąca w kokpicie mecha dziewczyna. Zbliżenie kamery zaczyna pokazywać ją od brzucha, wędruje w górę ciała opiętego kombinezonem, pokazuje wielkie piersi wypełniające połowę ekranu, w końcu (niechętnie) dociera do twarzy. Nie ma to jak właściwe priorytety. Scena ma pokazać, jak z beztroskiej trzpiotki i ciamajdy rodzi się wojowniczka, zdeterminowana do walki za sprawą niedawnej śmierci najbliższej przyjaciółki. I wszystko byłoby OK, nawet z obecnością ujęć zrobionych tylko po to, żeby pokazać cycki, ale na koniec tej absolutnie poważnej sceny dziewczyna odwraca się, potyka się o własne nogi i ląduje twarzą w piachu. ?! W sitcomie takim scenom zawsze towarzyszy śmiech z offu i w tym momencie naprawdę bardzo go brakowało. Jednym głupim zabiegiem poważny, a nawet dramatyczny charakter sceny został przekreślony.
Nie znoszę podobnych zabiegów. Nie znoszę wprowadzania na ekran ujęć i scen, które burzą rytm i nastrój opowieści w imię sam nie wiem czego: pragnienia dotarcia do jak największej ilości potencjalnych widzów (jeśli tak, to gdzie są seksowne lolitki, ja się pytam?)? Bo twórcy naoglądali się i naprodukowali tyle anime, że nie potrafią już wypuścić serialu, w którym dziewczyny nie będą kusić krągłościami i zachowywać się jak idiotki? I nieważne, że przez takie zabiegi dramat zamienia się w groteskę. Nawet, jeśli dokładnie tak wyglądają sceny w mandze, obowiązkiem reżysera i scenarzysty anime jest wykazanie się zdrowym rozsądkiem i krytyczne podejście do materiału i fabuły, które zostaną poddane adaptacji. Nie zrobiono tego ani za pierwszym, ani za drugim podejściem. Wielka szkoda, bo jak napisałem na początku, Break Blade to naprawdę przyjemna historia i skrojenie jej po latach do wielkości dwunastoodcinkowego serialu było świetną okazją do wyciągnięcia much z animowanej zupy, z korzyścią dla serialu, bohaterów i samej opowieści. Niestety, okazja ta została zmarnowana i opowieść, która mogłaby być naprawdę dobra, jest tylko niezła.
CG
I jeszcze jedno. W nadaniu wyścigom brawurowego i dynamicznego charakteru bardzo pomógł odpowiedni montaż i kompozycja scen. Zabierając się za realizację serialu autorzy prawdopodobnie spędzili wiele godzin na zbieraniu materiałów, oglądaniu relacji sportowych i filmowych scen samochodowych pościgów. Dzięki temu nie brakuje w Initial D efektownych ujęć jak gwałtowne zbliżenia na rozgrzewające się hamulce kół czy nagłe zatrzymania kamery, by pędzący samochód mógł majestatycznie i w zwolnionym tempie przesunąć się przed oczyma widza, jak drapieżnik uchwycony w trakcie skoku przez filmowców National Geographic.
To naprawdę kawał porządnej scenopisowej roboty.
Re: DARK FANTASY!!!
W ten sposób chyba najlepiej i najpełniej można oddać charakter tego anime, tu mogę się tylko z Tobą zgodzić. Podejrzewam, że w moim przypadku elementy komediowe wygrywają z przygodowymi o kilka długości, ponieważ serial wzbudza moją wesołość w momentach, w których twórcy woleliby, żeby zachował kamienne oblicze. Mimo najlepszych chęci nie mogę traktować poważnie anime, którego bohaterką jest lolitka w stroju francuskiej pokojówki, z magiczną snajperką w dłoni i trumną na plecach, z premedytacją nazwana tak, by kojarzyła z cudem motoryzacji krajów demokracji ludowej. :)
Re: DARK FANTASY!!!
Kwestia tego, czy walkę uważamy za brutalną, czy nie wypada pozostawić indywidualnemu gustowi każdego widza. Jeden ziewa z nudów widząc na ekranie wyrywane flaki, inny mdleje w scenie, gdy bohaterowi pielęgniarka pobiera krew. Ja ani przez chwilę nie widziałem w nich choćby cienia Berserka. No bo zastanów się tylko: jakie Zło może czaić się za kimś, kto nazwał swoją córkę Czajka Trabant Gaz (wszystkie trzy słowa to marki samochodów produkowanych kiedyś w NRD i ZSRR). Imperator „Gazik”, jak kiedyś nazywaliśmy w Polsce ten samochód terenowy. Jeśli wiesz o tym, a mimo to w głowie nie zapala Ci się lampka z pulsującym napisem „komedia”, to trudno będzie mi znaleźć argumenty, aby przekonać Cię do tego, że naprawdę nie mamy tu do czynienia z fantasy pożenionym z horrorem.
Re: DARK FANTASY!!!
Żenująco słabe
Słaby, nudny, pusty, bez polotu, nieśmieszny, bez choćby cienia oryginalności, ale za to zawiera chyba wszystkie od dawna zgrane do cna klisze, schematy i inne żelazne pozycje repertuaru dla niedzielnych fetyszystów. Główny bohater – beznadziejnie nieporadna sierota, która „jeszcze nigdy”? Check! Harem? Check! Bielizna, więcej bielizny? Check! Boobgrab? Check! Lolitkowata tsundere? Check! Ukryte przed niepowołanymi zbiory pornosów, które wysypują się na podłogę w najmniej spodziewanym (akurat!) momencie? Check! Lista zgranych do cna numerów jest długa jak lista leków, których przyjmowania uparcie odmawia Antoni Macierewicz i jego zespół ekspertów smoleńskich.
Gdyby przynajmniej podano je w oryginalny sposób i z polotem… Ale tu nawet klasyczne gagi, jak choćby przypadkowe złapanie dziewczyny za pierś, z których pewnie śmiałbym się oglądając je w jakimś fabularnym sitcomie, wywołują co najwyżej grymas politowania. Siedząc przed ekranem miałem wrażenie, że twórcom po prostu się nie chciało silić na oryginalność, jakby wyszli z założenia, że ciemny lud i tak to kupi i że kiedy tylko zobaczy na ekranie boobgrab, będzie zanosił się śmiechem, bo tak każe animowana tradycja i dlatego że „boobgrab wielkim poetą jest”. Już nie jest, choć może kiedyś był. Dzisiaj to nudy na pudy. Najwyższy czas, żeby pozycje spod znaku ecchi podłapały parę nowych sztuczek, bo ścieżka, którą podąża „Mangaka‑san to Assistant‑san to” prowadzi donikąd.
PS Ja wiem, że to produkt klasy D (G?), ale czy wspomniałem już, że pomimo tego jest żenująco nudny i słaby?
A skoro wspomniałeś o Queens Blade, to zasunęła mi się zabawna refleksję na temat tego, w jakiej dwuznacznej pozycji bohaterki tego serialu stawiają tam inne, zwyczajne kobiety i jak nieświadomie utrudniają im pożycie intymne. :)
Załóżmy, że żona młynarza pokłóciła się z mężem, a wina była ewidentnie po jej stronie. Żeby go przeprosić i ugłaskać, przygotowała dlań przepyszną kolację, złożoną z jego ulubionych potraw. Mąż zjadł, ale nic nie powiedział – zamiast tego milczał i tylko patrzył spode łba. Kobieta nie zniechęciła się ani trochę, szybciutko polała mu najlepszego wina, jakie specjalnie na tę okazję kupiła od zamorskiego kupca. Mąż wypił, ale dalej nic nie mówił, tylko patrzył wilkiem. „Nie ma rady, trzeba sięgnąć po środki ekstremalne” – pomyślała zdesperowana. Zgasiła świece w świeczniku, zostawiając tylko dwie, najmniejsze i tym samym pogrążając pokój w intymnym półmroku. Wyszła na środek pokoju i zaczęła tańczyć zmysłowo, nucąc głośno ich ulubioną niegdyś piosenkę. W tańcu zrzucała z siebie szmatki, jedną po drugiej, co rusz wypinając w stronę ślubnego którąś ze swoich apetycznych krągłości, a miała ich całkiem sporo. W końcu, gdy już została w samej bieliźnie, którą również specjalnie na tę okazję kupiła u tego samego zamorskiego kupca, przyjęła najbardziej kuszącą z póz i rzuciła mężowi namiętne, gorące spojrzenie. To w końcu zadziałało. Mężczyzna dopił wino, otarł usta wierchem dłoni i wbiwszy zimny wzrok w praktycznie gołą kobietę, wycedził przez zęby: „A ty co? Na wojnę się wybierasz?” I to był pierwszy krok w stronę rozwodu. :)
A nie ulega wątpliwości, że muszą je ubrać tak, żeby już na pierwszy rzut oka odróżniały się od najemniczek, zabójczyń i innych fighterek. Bo wyobraźmy sobie: idziesz wieczorkiem do karczmy bo chcesz się zabawić, kładziesz dłoń na kolanie ponętnie i skąpo ubranej (rozebranej?) kobiety, ale zamiast spodziewanego przyzwalającego uśmiechu dostajesz pięścią w nos albo i nożem pod żebra. Jak je odróżnić, żeby nie stracić zębów? W jakim stresie muszą żyć serialowi miłośnicy kobiet lekkich obyczajów! Czy twórcy o tym pomyśleli?
Poważna sprawa. :)
Re: Coraz dziwniejsze(gorsze ?)
Nie są, wystarczy że sięgniesz po tytuły, które zostały stworzone z myślą o widzach, którzy mentalnie wyrośli już z wieku dziecięcego i nie tkwią w nim choćby nawet tylko jedną nogą. Bardziej dojrzały odbiorca nie kupi historii, w której można zostać gwiazdą jakiejś dyscypliny sportu tylko dlatego, że opanuje się lub odkryje w sobie jakaś nadzwyczajną technikę, a nie dlatego, że ma się talent, który jest pielęgnowany i rozwijany latami morderczego treningu. No, chyba że wrzuci taki film czy serial do kategorii „bajki sportowej”, co pozwoli wyłączyć zdrowy rozsądek i oglądać do woli.
Na dobrą sprawę większość produkcji mających sport za motyw przewodni a zawierających solidną historię i ciekawych, pełnokrwistych bohaterów obywa się bez „czarów”, bo w ich przypadku nie ma potrzeby zapełniania fabularnej czy charakterologicznej pustki, jako że te nie istnieją. „Major” – talent i lata treningu, „Initial D” – talent i lata treningu, „Chihayafuru” – talent i lata treningu, „Hajime no Ippo” – talent i lata treningu, „Slam Dunk” – talent i lata treningu (zwłaszcza treningu, o czym główny bohater boleśnie przekona się na własnej skórze), „Yawara!” – talent i lata treningu. Długo by wymieniać.
Re: Sidonia
Mało tego: zastosowana w serialu paleta barw również wydaje mi się szczególnie pociągająca, zbliżona do naturalnej. Prawie nie ma tu tych nasyconych barw i pastelowych kolorów jak z kolorowanki dla dzieci, straszących w większości animacji. Sceny we wnętrzach, na platformach startowych, w kosmosie – w moich oczach wyglądają szczególnie dobrze. Szczególnie barwy i oświetlenie w scenach na zewnątrz statku, gdzie przeważa światło białe i blade, zbliżone jest bardziej do filmu dokumentalnego niż do kosmicznych przygód młodocianego pilota.
A myślałem, że tej wiosny nic mnie już nie zdziwi
To takie absurdalne i obłąkane, że aż na swój sposób fajne. A myślałem, że tej wiosny nic mnie już nie zdziwi. :)
Znajdziemy tu więc opowieść o miłości, która może dopaść każdego i choć nieodwzajemniona, to nawet elektronicznym odkurzaczom dodaje odwagi i skrzydeł, a wtedy możemy góry przenosić. Przez chwilę będzie o starości i samotności (kosmiczny ramen), o istocie istnienia (czy to pleonazm?) i o śmierci (nie w dosłownym tego słowa znaczeniu), bo „rośliny też ludzie”. Pojawi się wątek o stawianiu czoła własnej przeszłości i pytaniom, na które boimy się usłyszeć odpowiedź (Miau wraca do domu), o bezinteresownym poświęceniu i instynkcie opiekuńczym, silniejszym od worka pieniędzy i wizji półnagich panienek pląsających w kosmicznym barze (dziewczynka z parzydełkami). W każdym przypadku byłem zaskakiwany przebijającą z ekranu nutą melancholii i to było naprawdę fajne, tym bardziej że zgrabnie podane.
Zabijcie mnie, ale lubię Kosmicznego Dandysa.
Re: Szczerze, nie polecam
W takim razie zwrócę Twoją uwagę na jedną, kluczową scenę, w której dywizjon bohaterów zostaje otoczony przez przeważające siły wroga. „Nasi” używają samolotów naśladujących rozwiązania techniczne amerykańskiego V‑22 Osprey, posiadającego zdolność do pionowego startu i lądowania. Zamiast rzucić się do ucieczki, formują koło, tak jak kiedyś wozy amerykańskich osadników broniące się przed napadem Indian, tyle że wiszące w powietrzu. Nieruchome koło. Nieruchomy cel. Nie mogłem uwierzyć, gdy to zobaczyłem. Czy twórcy w ten właśnie sposób wyobrażali sobie pojęcie walki kołowej? Przez wystawianie samolotów na strzał? Owszem, wyglądało to malowniczo, ale do tego stopnia stało w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem, że mogło rywalizować nawet ze wspomnianym wcześniej bombardowaniem trumnami. Całe szczęście, że tym razem zakończyło się to masakrą Ospreyów, bo naprawdę zasłużyły sobie na to.