Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Komentarze

Sezonowy

  • Avatar
    Sezonowy 26.03.2014 17:15
    Re: Szczerze, nie polecam
    Komentarz do recenzji "Toaru Hikuushi e no Koiuta"
    Prawdopodobnie znalazłeś w serialu inne elementy, które wynagrodziły Ci i wyrównały wymienione przeze mnie braki. Pozostaje tylko cieszyć się z tego, bo ja praktycznie już na etapie czołówki miałem poważne zastrzeżenia. W moim przypadku pewnie też nie pozostaje bez znaczenia fakt, że lubię realistyczne podejście do militariów i zawsze stawiam wyraźną granicę między fantazją a dziwactwem wynikającym z lenistwa czy ignorancji.

    Z drugiej strony, nie mogę nie docenić tego, że przeciwnicy używają tu m.in. samolotów będących kopią niemieckich Sztukasów, gdzie jedyną różnicą jest to, że zamiast w bomby, zostały wyposażone w rakiety. Poza tym , to wciąż stare, dobre Ju 87. Nie pierwszy raz mogłem się przekonać, że Japończycy mają potężny sentyment do III Rzeszy, co w kwestii uzbrojenia uważam akurat za plus. :)
  • Avatar
    A
    Sezonowy 26.03.2014 10:27
    Szczerze, nie polecam
    Komentarz do recenzji "Toaru Hikuushi e no Koiuta"
    Pod względem rozwiązań fabularnych serial prezentuje się gorzej niż słabo, do tego jest pełen pompatycznych, drewnianych dialogów, patosu i obowiązuje w nim zasada „im bardziej jestem wściekły, tym skuteczniej walczę”. To wszystko jeszcze bym przełknął, bo oglądałem wiele gorszych pod tym względem produkcji. Niestety, jest tu też sporo mniejszych i większych absurdów, poddających w wątpliwość zdrowy rozsądek twórców, że wymienię tylko dwa, z których pierwszy wywołał u mnie wybuch śmiechu, a drugi – niesmak i politowanie.

    Będzie długo (i trochę złośliwe, za co fanów serialu z góry przepraszam), ale przynajmniej, mam nadzieję, ciekawie.

    Pierwszym absurdem jest scena z honorowym pogrzebem poległych lotników. Orkiestra, wieńce, flagi, przemówienia, saluty i galowe mundury. Obserwujemy tradycję przeniesioną żywcem z marynarki, kiedy to trumnę ze zwłokami ekspediuje się za burtę, by w ciszy i z godnością spoczęła na dnie morza, na wiecznej wachcie. Na wielkiej, latającej wyspie taki zwyczaj nie tylko nie ma sensu, ale jest zwyczajnie śmieszny. Raz, bo skoro jest na niej miejsce na miasta, lasy, góry, jeziora, rzeki itd, to jest też mnóstwo miejsca na cmentarze, czego nie można było powiedzieć kiedyś o żaglowcach. Dwa, już po wszystkim obserwujemy bohaterów na cmentarzu(!), wśród nagrobków. Jak się domyślam, są to puste groby, takie honorowe miejsce pamięci, bo przecież ciała wcześniej posłano za burtę. Tylko po co, skoro jest tu cmentarz i zadano sobie trudu, żeby po wszystkim poległym i tak wystawić nagrobki? No i tak naprawdę, ile w powietrznym pogrzebie faktycznie jest z majestatycznej morskiej ceremonii? W pogrzebie marynarskim, gdy trumna ląduje na dnie morza, mamy i ciszę, i majestat, i wieczne odpoczywanie. Ale w pogrzebie powietrznym? Przecież trumna z ciałem musi w końcu opaść na ziemię. Uderzyć w nią, rozsypać się i wyrzucić na zewnątrz ciało nieszczęśnika, daj Bóg – w jednym kawałku? Pół biedy, jeśli spadnie do morza, górskiej przepaści, czy do lasu. Ale co w sytuacji, gdy spadnie na pole? Albo do domowego ogródka? Na ulicę w centrum miasta? Wychodzisz rano z koniem by zaorać pole, a tam – trup, a na nim ptaszyska w trakcie uczty, delektujące się świeżą padliną. Albo siedzisz sobie z rodziną na werandzie, popijasz herbatkę i rozkoszujesz się zachodem Słońca, a tu nagle prosto z nieba spada trumna, niszczy grządkę z warzywami, wybija dziurę w ziemi, a wyrzucone w powietrze siłą uderzenia martwe ciało w wojskowym mundurze ląduje na ogrodzeniu, nabijając się na sztachety. Gdzie tu honor, gdzie majestat śmierci, gdzie wieczne odpoczywanie? Postaw się na miejscu biedaka, któremu przyjdzie to wszystko sprzątać. Nawet jeśli trumny były puste, bo ciał poległych nie znaleziono albo faktycznie zostały pochowane w ziemi (tylko po co wtedy cała ta ceremonia?), pusta trumna wpadająca do czyjegoś domu przez dach, wciąż jest tak samo niebezpieczna jak bomba lotnicza. I tak samo na jej widok można dostać zawału serca. No, chyba, że zrządzeniem losu trafi w twoją teściową. W większości przypadków – makabra.

    Drugi, o dużo większym znaczeniu absurd to pojedynki powietrzne. Trudno o lepszy przykład tego, że twórcy nie mają bladego pojęcia na temat tego, co pokazują widzom. Wstyd, panie Autorze, wstyd panie Scenarzysto, bo tak głupich pomysłów związanych z lotnictwem i walką w przestworzach nie widziałem w anime chyba jeszcze nigdy, a bez wątpienia najgłupszym z nich (i na nim się skupię) jest pomysł, by zamiast uzbrojenia pokładowego wyposażyć obserwatora w broń indywidualną, z której będzie strzelał do wroga. W tym przypadku: karabinek wojskowy, nawet nie karabin, a strzela się oczywiście z wolnej ręki. Na początku pierwszej wojny światowej właśnie tak wyglądały pierwsze pojedynki powietrzne, gdy strzelano do siebie z rewolwerów, karabinów, próbowano nawet rzucać granatami. Strzelanie w ruchu, do ruchomego celu, z ruchomej broni małokalibrowej, do maszyny z silnikiem tłokowym było tak samo nieskuteczne, jak obrzucanie jej jajkami. Już samo trafienie w samolot graniczyło z cudem, a strącenie go było praktycznie niemożliwe, chyba że taka pojedyncza kula ugodziła śmiertelnie pilota. Owszem, zdarzały się takie przypadki, ale za każdym razem była to sensacja na miarę zwycięstwa kaleki w tenisowym turnieju Rolanda Garrosa i można je było policzyć na palcach obu rąk. Kozactwo i fantazja, a nie sztuka wojenna. Zarzucono to tak szybko, jak rozpoczęto i zamiast tego na samolotach pojawiła się broń maszynowa. Zabawne, ale nie od razu wpadnięto na pomysł, by ją unieruchomić i celować we wroga całym samolotem: zamiast tego broń montowana na ruchomej podstawie trafiła w ręce obserwatora pełniącego rolę strzelca pokładowego. Skuteczność takiego rozwiązania była bardzo niska. Anglicy, którzy przez długi okres stosowali samoloty z silnikiem pchającym, umieszczonym z tyłu, mieli obserwatora w przedniej gondoli, który w walce miał „kręcić” karabinem, wodząc lufą za ruchomym celem i liczyć na to, że trafi. Pilot nie zajmował się tu walką i celowaniem, a był jedynie kierowcą, woźnicą. Cwani lotnicy wpadli na pomysł, by tę broń unieruchamiać za pomocą specjalnych klamer i w ten sposób celowanie oddać w ręce pilota, który celował całym samolotem, tak jak w późniejszym klasycznym lotnictwie myśliwskim. Skuteczność natychmiast poszybowała w górę. Po co klamry? Ano dlatego, że siedzące za biurkami dowództwo oczywiście wiedziało lepiej i zabraniało takich praktyk, dlatego na czas inspekcji lotnicy klamry usuwali, a montowali je z powrotem już chwilę po tym, jak generalicja i towarzyszące jej damy opuściła teren lotniska. Tyle, jeśli chodzi o historię, rzeczywistą skuteczność w walce i zdrowy rozsądek.

    Wstyd, panie Autorze, pisać serię light novel o tematyce lotniczej i nie mieć większego pojęcia na temat tego, o czym się pisze. W Toaru Hikuushi e no Koiuta strzelanie z broni indywidualnej bije na głowę serie oddawane z pokładowych karabinów maszynowych. Co rusz mamy do czynienia ze scenami pojedynków powietrznych, w których po jednej stronie występuje nowoczesny myśliwiec tłokowy – skrzyżowanie Me 109 z Mustangiem – plujący we wroga gradem kul z karabinów maszynowych, a po drugiej samolot szkolny z obserwatorem uzbrojonym w karabinek i strzelającym z wolnej ręki. Paf! i pojedynczy pocisk z karabinka niemal zawsze trafia i Bum! samolot wroga niemal zawsze wybucha, jak po trafieniu z działka lotniczego. Można odnieść wrażenie, że strzelanie seriami zwyczajnie przeszkadza w walce (tak dużo kul naraz znajduje się w powietrzu, że prawdopodobnie przeszkadzają sobie nawzajem, wpadając na siebie) i im więcej samolotów po stronie wroga, tym trudniej im o trafienie, z tego samego powodu. A kiedy później widzimy, jak jeden z bohaterów zamiast karabinka zabiera na pokład rusznicę przeciwpancerną, zastanawiamy się, dlaczego to robi, skoro strzelając z lekkiego karabinka, małokalibrową amunicją, osiąga takie same rezultaty? Ręce opadają. Ja wiem, że to anime, że shounen, w dodatku adresowane do wyjątkowo mało wymagającego widza, ale jest różnica między opowiadaniem z fantazją, a opowiadaniem głupot.

    Strzały z karabinka, zawsze celne i zabójczo skuteczne, lekkie pociski rażące z siłą wielokalibrowego działka, w jednej chwili zabiły we mnie przyjemność z oglądania. Nie pomogło nawet to, że już w pierwszych scenach zostałem wyraźnie ostrzeżony, gdy pokazano rozgniewanego bohatera ruszającego do boju z okrzykiem na ustach: „Muszę obronić wszystkich! Muszę uratować Islę!” Toż już nawet nie shounen: to shoutnen.

    Miłośnikom fabuły, dobrych dialogów, lotnictwa, zdrowego rozsądku i osobom uczulonym na wciskanie ciemnoty – nie polecam.
  • Avatar
    Sezonowy 23.03.2014 19:43
    Re: Wrażenia świeżo po seansie.
    Komentarz do recenzji "Shin Sekai Yori"
    Najbardziej żal zrobiło mi się szczuroludzi, co każdemu może wydawać się niedorzeczne.


    Nie jesteś sama w tym żalu, choć współczucie byłoby prawdopodobnie lepszym słowem. To jeden z plusów serialu: historia nie jest czarno­‑biała i obie strony mają na swoją obronę solidne argumenty. Łatwo opowiedzieć się po stronie ludzi, którzy zdradziecko napadnięci nagle znaleźli się na krawędzi całkowitej eksterminacji. Do tego zdradzieckie, skrytobójcze środki użyte przez szczuroludzi nie miały wiele wspólnego z tzw. „czystą walką” i gdyby użyto ich przeciwko nam samym, nasz gniew i chęć zemsty miałyby solidne podstawy do tego, by rozpalić się na całego, do białości, bo metody walki używane przez szczuroludzi w gruncie rzeczy niewiele się różniły od tych, jakie stosują wszelkiej maści terroryści z zimną krwią urządzający rzezie w szkołach, metrze, na placach targowych czy podkładający bomby wśród kibiców na trasie biegu sportowego. A jeśli przyjąć, że wystawienie Akkiego było praktycznie jak użycie broni masowej zagłady, bo to ani się przed nim schować, ani się obronić, trudno nie życzyć masowemu mordercy, żeby zmarł gwałtowną i okrutną śmiercią, razem ze swoim szefem i jego krecią hałastrą.

    Z drugiej strony, szczuroludzie walczyli o wolność i prawo do samostanowienia. W walce pozornie skazanej z góry na przegraną wykazali się pomysłowością, przebiegłością i konsekwencją. A było to nic innego jak powstanie niewolników przeciwko panom ich życia i śmierci, tak jak kiedyś powstanie Spartakusa przeciwko Rzymianom, powstanie murzynów i mulatów przeciwko Francuzom na Haiti, powstania Indian amerykańskich i wiele, wiele innych. Słabsi przeciwko silniejszym – tu nawet zryw śmiertelników przeciwko bogom, w chwili gniewu gorszym od Hitlera z jego holokaustem, gestapo i obłąkaną ideą czystości rasowej. Trudno nie podziwiać błyskotliwości planu Yakomaru i tego, jak niewiele zabrakło mu do zwycięstwa, co więcej – zwycięstwa w szlachetnej i jak najbardziej słusznej sprawie. Na jego przykładzie można w pełni zrozumieć sens powiedzenia „cel uświęca środki” – ulubionego powiedzenia przywódców politycznych i wojskowych od zarania dziejów, niezależnie od rasy, religii, koloru skóry i barwy sztandarów, pod którymi przyszło im walczyć o swoje. Niewykluczone, że gdyby w RPA, zamiast Mandeli, czarni mieli za przywódcę kogoś na miarę Yakomaru, byłaby duża szansa na to, że apartheid skończyłby się dużo, dużo wcześniej, choć na pewno ludziom po obu stronach przyszłoby za to zapłacić nieporównywalnie większą cenę.
  • Avatar
    Sezonowy 16.03.2014 21:19
    Re: odc. 11
    Komentarz do recenzji "Space Dandy"
    A czy koniecznie trzeba szukać inspiracji? A co, jeśli ich tu w ogóle nie było? Już sam fakt, że komentujesz każdy odcinek najlepiej świadczy o tym, że serial nie pozostawił Cię obojętnym. Za ten element – dawanie do myślenia czy wywieranie wrażenia – w dodatku za każdym razem w inny sposób i za pomocą innych środków – lubię Kosmicznego Dandysa. Jest jak pudełko z czekoladkami: po otwarciu nigdy nie wiesz, co ci się trafi. Podoba mi się ta zabawa formą i treścią, bo za każdym razem jestem mile zaskoczony, a po obejrzeniu kilkuset tytułów anime to mi się już niemal nie zdarza. I to prawdopodobnie najlepszy dowód na to, że mam do czynienia z produkcją niesztampową i na swój sposób wyjątkową, którą na pewno zapamiętam.

    A wracając do inspiracji, Aloha Gun i sposób, w jaki Dandys z niego strzela, to oczywisty ukłon w stronę Wave Motion Gun i Kosmicznego Pancernika Yamato. Nawet moment oddania strzału wypada w chwili, gdy poziom „energii” naładowanej broni wynosi dokładnie 120 procent. :)
  • Avatar
    Sezonowy 8.03.2014 11:01
    Komentarz do recenzji "Uchuu Senkan Yamato 2199"
    Ja również nie utożsamiam fanserwisu z ecchi, ale odnoszę wrażenie, że na tym przykładzie najłatwiej go omawiać, ponieważ jest chyba najłatwiejszy do wyłapania. Poza tym, Ty sama zaczęłaś ze skąpo ubraną kobietą w kapsule, co sugerowało ukryty erotyczny wabik kryjący się tą sceną. Nie ecchi, oczywiście, ale również przemawiający w określony sposób do męskiej wyobraźni. Taki cukierek dla oczu, puste kalorie, co by się pewnie zawierało w definicji fanserwisu. Że nie wspomnę już o przywołanym przez Ciebie obrazie Desslera w kąpieli. :)

    Z drugiej strony, tak pół żartem, pół serio, już sam serial Yamato to jeden gigantyczny fanserwis dla miłośników militariów i SF: te smukłe kształty okrętów mknących przez kosmiczną pustkę, malownicze gejzery wybuchów, całoburtowe salwy dział artylerii głównej, pojedynki myśliwców w walce manewrowej, kakofonia bojowych komunikatów radiowych, rajdy komandosów i bezpardonowa walka na pokładach, poderwani alarmem piloci biegnący do maszyn, dzielni ludzie w mundurach wypełniający obowiązek wobec Ojczyzny, a do tego wszystko to na poważnie, bez genialnych licealistów z ich emocjonalnymi problemami, bijących na głowę starych wyjadaczy zarówno talentem, jak i siłą okrzyków bojowych. I wszystko to dla wiernych fanów, skręcających się dotąd bezsilnie na fabularnym i kosmicznym głodzie. :)

    A nawet jeśli nie zgadzamy się ze sobą w kwestii obecności fanserwisu w Yamato (niewykluczone, że i wśród innych widzów zdania są również podzielone), to fajnie było zastanowić się nad tym zagadnieniem i wymienić myśli. Sam nigdy nie próbowałbym doszukiwać się w Yamato fanserwisu, a tak miałem okazję zrewidować swoje poglądy. I za tę okazję jestem wdzięczny.
  • Avatar
    Sezonowy 7.03.2014 23:53
    Komentarz do recenzji "Uchuu Senkan Yamato 2199"
    Oczywiście, że fanserwis nie musi (i zwykle nie jest) obrazą dla dojrzałego widza. Moim zdaniem, to kwestia kontekstu, w jakim się pojawia. Kiedy mam do czynienia z fanserwisem w filmach ecchi, odcinkach specjalnych stworzonych z myślą o ubawieniu czy zaszokowaniu mnie, zwłaszcza takich łamiących konwencję serialu, do którego nawiązują, pozycjach stworzonych przez otaku dla otaku – wszystko gra. Taki fanserwis mieści się w konwencji dopuszczalnych ulepszaczy: to jakby niepisana umowa między klientem a producentem. Porównałbym tu fanserwis do ketchupu: skoro klienci lubią ketchup i przyzwyczaili się do niego, a nawet domagają się go i bez ketchupu nie kupią burgera czy blureja, to rolą producenta jest dać klientowi fanserwis i grzecznie skasować należne mu pieniążki. Jak w " Highschool of the Dead”, gdzie mamy fanserwisu na pęczki, tak w postaci golizny jak i scen zawierających elementy gore czy sugestywny erotyzm, ale też taka z założenia jest konwencja tego serialu, zaś fanserwis jest integralną częścią opowieści. Wiedząc to, świetnie się bawiłem oglądając zmagania licealistów z zombiakami.

    Oczywiście, trzeba znać umiar. Nawet jeśli klienci lubią ketchup to nie znaczy, że trzeba go lać bez umiaru i do wszystkiego. Drażni mnie fanserwis w filmach, które ewidentnie mogłyby się bez niego obejść. Ciekawa historia, ciekawi bohaterowie, zwrotne momenty akcji, a tu nagle bohaterka błyska majtkami i z zabawnej opowieści o dorastaniu robi się komedia ecchi, a inteligentny protag zamienia się w napalonego protaga tylko dlatego, by dać żer konsumentom ketchupu.

    Ale wracając do Yamato: skoro moja interpretacja sceny z kapsułą ratunkową Yurishy Cię nie przekonała, dam Ci inny, warsztatowy przykład na to, że w Yamato nie ma ketchupowego fanserwisu. W drugim odcinku widzimy scenę, w której Yamamoto Akira dowiaduje się, że choć zaciągnęła się do załogi Yamato, będzie służyła w administracji, a nie jako pilot myśliwca. Kamera pokazuje jej szyję z charakterystycznym naszyjnikiem, zaczyna wędrować w dół wzdłuż łańcuszka, po czym następuje cięcie i zbliżenie na zawieszkę naszyjnika. Gdyby w Yamato rzeczywiście występował fanserwis taki, jak to sugerujesz, byłaby to świetna okazja do zademonstrowania go. Zobaczylibyśmy kamerę powoli wędrującą w dół i nie byłoby zbliżenia, a oddalenie i stopklatka, żeby pokazać nie tylko sam naszyjnik, ale i piersi (Akia ma na sobie czarny, obcisły golf). Tymczasem nic takiego nie ma miejsca. Kompozycja i wymowa tej sceny jest tak samo aseksualna, jak sceny z kapsułą. A wystarczyłby drobny zabieg, który tu pokazałem, żeby jej wymowa niosła typowe dla fanserwisu wizualne atrakcje. Skoro ja to zauważyłem, na pewno zauważyli to również scenarzysta z reżyserem, a mimo tego nie skorzystali z okazji. Gdyby chcieli, żeby w Yamato znalazł się fanserwis, raczej nie przepuściliby takiej okazji.

    Innymi słowy: nie widzę fanserwisu w scenach, które przytaczasz, a w tych, gdzie z łatwością mógłby się znaleźć, również się on nie pojawia. Z prostej przyczyny: opowieść o Yamato i jego załodze nie potrzebuje żadnych ulepszaczy i ze strony twórców był to z całą pewnością krok świadomy i starannie przemyślany. To oczywiście tylko moja bardzo subiektywna interpretacja tego, co widziałem na ekranie, ale starałem się poprzeć ją rozsądnymi argumentami.

    I na koniec – piszesz:

    „Trudno mi też przekonać się do kwestii, że seria ta była robiona dla wąskiej grupy odbiorców i tylko dla nich. "

    Zauważ, że sam napisałem wcześniej iż "Po serial sięgną w pierwszej kolejności Ci, którzy oglądali oryginalną serię, w drugiej kolejności miłośnicy SF, i to raczej starsi niż młodsi." To nie jest zamknięta grupa. W trzeciej kolejności będzie mody Yamada­‑kun, o którym piszesz i ci, którym pierwsze dwie grupy polecą to anime, w czwartej pewnie widzowie przypadkowi, jak choćby uciekinierzy z krainy szkolnych komedii. O tym, że pierwsze dwie grupy dominują wśród widzów możesz się przekonać choćby zerkając na bardziej niż skromną listę oddanych głosów czy wypowiedzi osób komentujących tutaj czy na innych stronach tematycznych. Szkoda, bo w mojej opinii serial zasługuje na dużo większą popularność i dużo większe grono widzów.
  • Avatar
    Sezonowy 5.03.2014 19:19
    Komentarz do recenzji "Uchuu Senkan Yamato 2199"
    O, teraz to zupełnie inna sprawa: wszystko czarno na białym, konkretnie i treściwie. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że wyłapałaś jakieś elementy czy sceny, które mogły mi umknąć, ale na szczęście tak się nie stało.

    Nie odważyłbym się nazywać tego, o czym piszesz, fanserwisem. Raz, bo nie pamiętam, żebym odniósł podobne wrażenie w trakcie seansu, dwa, bo wydaje mi się, że w przypadku Yamato fanserwis zwyczajnie nie ma racji bytu. Po serial sięgną w pierwszej kolejności Ci, którzy oglądali oryginalną serię, w drugiej kolejności miłośnicy SF, i to raczej starsi niż młodsi. Żadnej z tych grup nie trzeba kusić fanserwisem do tego, by usiadła przed ekranem, bo seriali robionych z myślą o nich jest jak na lekarstwo. Więcej nawet: fanserwis w serialu stawiającym przede wszystkim na scenariusz, gdzie najważniejsze są fabuła, bohaterowie i relacje miedzy nimi, byłby błędem, odciągając uwagę widza od tego, co najważniejsze: od opowieści. Tu, szczęśliwie, nie popełniono tego błędu, bo wtedy część bardziej dojrzałych widzów z pewnością byłaby zawiedziona stosowaniem „ulepszaczy”. Ja poczułbym się po prostu oszukany.

    Co zaś do sceny ze skąpo ubraną kobietą, o której piszesz, w mojej ocenie jest doskonale aseksualna. Niezwykła uroda, doskonała figura i egzotyczny strój kosmitki mówią jasno: kobieta jest nieziemsko, doskonale piękna i tak też mówi o niej Kodai, kiedy widzi ją po raz pierwszy. Jeśli wziąć pod uwagę, że jej siostra jest praktycznie boginią, trudno sobie wyobrazić, żeby w kluczowej scenie pokazano ją jak zwykłą przedstawicielkę płci pięknej. Tak jak napisałem, scena jest aseksualna. Postać Yurishy ma budzić nabożny podziw swoją doskonałością, jak niepowtarzalne i doskonałe arcydzieło sztuki, a nie wywoływać podniecenie. I jak sądzę, sztuka ta udała się animatorom nad wyraz dobrze.
  • Avatar
    Sezonowy 4.03.2014 13:02
    Komentarz do recenzji "Uchuu Senkan Yamato 2199"
    Chętnie dowiedziałbym się, które elementy w Yamato uważasz za fanserwis (byłaby okazja do spojrzenia na serial pod innym kątem, dowiedzenia się czegoś nowego, może do dyskusji). Niestety, nie napisałaś dosłownie nic poza tym, że Grisznak się myli. W związku z tym, byłabyś uprzejma przedstawiać jakieś rzeczowe argumenty? Jestem autentycznie ciekaw.
  • Avatar
    Sezonowy 27.02.2014 11:50
    Re: Dobry film
    Komentarz do recenzji "Grobowiec świetlików"
    To nie jest głupi argument, a raczej argument nietrafiony. Głupi argument byłby taki, że film nie wzrusza, bo tak naprawdę Japońce dostali za swoje za to, że napadli na Pearl Harbor i dlatego nie ma się co nad nimi litować czy płakać. Niestety, zdarzają się i takie wypowiedzi dotyczące „Grobowca świetlików”, na szczęście nie tutaj.

    Nie ma filmów, które docierają w ten sam sposób do każdego widza, bo nie wszyscy mamy (i całe szczęście) tę samą wrażliwość. Jednemu, żeby zapłakał, wystarczy pokazać zdjęcie pluszowemu misia z urwaną łapką, innemu trzeba obcęgami zrywać paznokcie.

    To co mnie szczególnie cieszy w przypadku „Grobowca świetlików”, to uniwersalność przesłania. Na międzynarodowych forach filmowych, ilekroć wymieniony zostanie ten tytuł, natychmiast powracają głosy i komentarze ludzi, którzy wzruszyli się w trakcie seansu. Jedni mieli łzy w oczach, inni nie, ale tak samo dostali w miękkie od Isao Takahaty i Studia Ghibli. Japończycy, Polacy, Rosjanie, Niemcy, Amerykanie, Chińczycy, Brytyjczycy, Szwedzi, Irańczycy czy Brazylijczycy: różne – czasami wręcz skrajnie różne – kultury, ale wszędzie podobna reakcja.

    Cierpienie dzieci w zniszczonej nalotami Japonii czy Niemczech, konających z głodu w gettach czy oblężonym Leningradzie, pozostawionych na pastwę losu w trakcie niedawnej wojny w byłej Jugosławii, umierających w trakcie ucieczki z ogarniętej wojną domową Syrii, Somalii czy Sudanu to przecież wciąż ta sama, ponura historia i obawiam się, że pozostanie aktualna jeszcze długo po tym, jak rozrywka znana jako anime odejdzie w niepamięć.
  • Avatar
    Sezonowy 20.02.2014 16:35
    Re: Grafika 10/10 ???
    Komentarz do recenzji "Mushishi Tokubetsu Hen: Hihamu Kage"
    Piotrek napisał(a):
    Zrobienie tak szczegółowego, ciemnego obrazu to majstersztyk. Nie często się to spotyka.


    O tym samym pomyślałem w trakcie seansu. Te wszystkie cienie i półcienie tworzyły co najmniej niepokojący półmrok, naturalny i nienaturalny jednocześnie. Przypomina mi się scena, w której Ginko i wieśniacy na wyścigi ciągną wóz z niezwykłym ładunkiem, byle tylko wyprowadzić go z cienia na słońce. Połowa ekranu w ciemnych i przygaszonych barwach, połowa jasna, rozświetlona i kolorowa. To był bardzo malarski obraz, jeśli mogę się tak wyrazić i pewnie dlatego zapadł mi w pamięć.

    Jestem przekonany, że graficznie film został bardzo starannie przemyślany. Nie tylko pod kątem tego, jak osoby, przedmioty, tła będą prezentowały się na ekranie, ale też jak będą jako całość oddawały nastrój opowieści. A nastrój w historii tropiciela mushi, dodatkowo potęgowany przez znakomitą muzykę, jest tym, co przykuło mnie do ekranu już od pierwszego odcinka pierwszej serii. I cieszę się bardzo, że nic z tego, co podbiło moje serce przed kilkoma laty, nie przepadło.

    Z niecierpliwością czekam teraz na drugi sezon.
  • Avatar
    Sezonowy 31.01.2014 18:12
    Re: Ciekawostka muzyczna :)
    Komentarz do recenzji "Hoozuki no Reitetsu"
    I założę się, że znają wszystkie zwrotki, bo w Polsce, na jakim tradycyjnym weselu się nie pojawię, żaden biesiadnik nie jest w stanie zaśpiewać więcej niż dwie, a przecież w oryginale zwrotek jest dziewięć.

    Mazowsze, Chopin, do tego jeszcze jakaś gwiazda popu i niedługo podbijemy Japonię przy pomocy naszej kultury, tak jak w Outbreak Company Shinichi podbijał krainę fantazji przy pomocy kultury otaku. :)
  • Avatar
    A
    Sezonowy 31.01.2014 16:05
    Ciekawostka muzyczna :)
    Komentarz do recenzji "Hoozuki no Reitetsu"
    To się dopiero nazywa być zaskoczonym.

    W czwartym odcinku, w scenie szkolenia nowych pracowników, kiedy Hozuki wyświetla film poglądowy, w tle słychać melodię piosenki ludowej (dzisiaj: biesiadnej) „Szła dzieweczka do laseczka”.

    Niezbadane są drogi, jakimi nasz folklor dociera pod japońskie strzechy. :)

  • Avatar
    Sezonowy 20.01.2014 14:46
    Komentarz do recenzji "Coppelion"
    Komentarz faktycznie wyszedł mi złośliwy, tu mogę tylko przyznać Ci rację. Ale z drugiej strony, oceny wystawiane przez użytkowników składają się na zasadniczą część ich profilu, mówią o ich guście i tym, czy mogę znaleźć z nimi wspólny język. Jestem pewien, że wystawienie samych dziesiątek, zresztą podobnie, jak byłoby nim wystawienie samych jedynek, to skrajnie nieprawdziwy obraz tego, co lubi czy też nie lubi użytkownik. Jeśli miałaby to być np. próba ukrycia prawdziwego gustu, to czy nie prościej byłoby nie wystawiać żadnych ocen w ogóle? A jeśli nie, to czy mogę, mniej lub bardziej poważnie, podejrzewać fanatyzm, zabawę, prowokację?

    Moja złośliwość nie wynika tu z bezpośredniej oceny użytkownika jako osoby (mam wrażenie, że nigdy nie dyskutowaliśmy ze sobą w komentarzach, bo wtedy raczej zapamiętałbym piękny ciemnozielony gustomierz na profilu), a z oceny zabawy, którą do niedawna uprawiali niezalogowani użytkownicy, na masową skalę wystawiający jedynki i dziesiątki, i w ten sposób fałszujący średnią. To jest sytuacja, o której pisał(a?) Drzonson: wystawianie z premedytacją ewidentnie fałszywych ocen. Taką postawę oceniam skrajnie negatywnie, niezależnie od tego, z czego ona się bierze i niech mi będzie wolno ją skrytykować, nawet jeśli i przy pomocy szyderstwa, do czego użytkownik w swoim profilu sam wystosował prowokacyjne zaproszenie, umieszczając w nim fałszywy gustomierz.
  • Avatar
    Sezonowy 20.01.2014 05:50
    Komentarz do recenzji "Coppelion"
    Drzonson napisał(a):
    „10” została przyznana przez osobę która na 400 tytułów 399 oceniła na „10”


    Przyznaję, nie miałem pojęcia, że są tu takie osoby. Nie dość, że same dziesiątki, to na dokładkę wszystkie „ulubione”. „Fanatyczny wyznawca” – takie słowa przychodzą mi teraz na myśl. Tylko przy „Golden Time”, nie wiedzieć dlaczego, czwóreczka. Ręka z myszką drgnęła na ułamek sekundy przed oddaniem strzału? :)

    Gdyby to był wortal piłkarski, narodowy czy religijny – zacząłbym się bać. Zresztą, może i teraz powinienem? Jedno niebacznie napisane zdanie na temat Coppeliona, Yosuga no Sora czy wyższości kina fabularnego nad chińskimi bajkami dla zboczeńców i użytkownik Hiromi, z okrzykiem „Anime akbar!” na ustach, wysadzi się w powietrze na wycieraczce przed moimi drzwiami. :)
  • Avatar
    Sezonowy 12.01.2014 14:47
    Re: No nie
    Komentarz do recenzji "Pupa"
    Matsurika napisał(a):
    Cenzura to bolączka dzisiejszych anime – nie można pokazać nawet majtek bohaterki bo już wszystko zasłania nam cień/rozjaśnienie/śmieszny obrazek, etcetera.


    Coś jest na rzeczy, niezależnie od przyczyny autocenzury. Akurat odświeżam sobie serial Ranma (1989) i tam główny bohater(ka) niemal w każdym odcinku biega z gołymi cyckami na wierzchu, kłując widza w oczy brodawkami sutkowymi. I nie tylko on(a). I to jest absolutnie OK, i wszyscy dobrze się bawią, choć produkcja dla widowni 12+.

    Moja pierwsza myśl, kiedy parę dni temu usiadłem do pierwszego odcinka i Ranma zaświecił(a) mi w oczy cyckami: „dzisiaj, w podobnej produkcji – nie do pomyślenia”. I to jest kolejny argument za tym, żeby oglądać starsze produkcje. :)
  • Avatar
    Sezonowy 6.01.2014 14:38
    Re: Shinihiro Watanabe! Yōko Kanno! Nie idźcie tą drogą!
    Komentarz do recenzji "Space Dandy"
    Samóraj napisał(a):
    Yōko Kanno! Nie idźcie tą drogą!


    Co właściwie masz do Yoko Kanno, skoro w trzecim zdaniu piszesz pochlebnie: „Na plus jedynie oprawa graficzna, nienajgorsza muzyka"?

    O ile mnie pamięć nie myli, to oprawę muzyczną robi tu ze dwudziestu artystów. Dlaczego więc akurat Yoko dostała od Ciebie żółtą kartkę? I za co, bo jej udział jest raczej skromny (aranżacja muzyczna piosenki z endingu – nawet nie kompozycja)? Za współudział? Eee, naprawdę.


    PS W nagrodę za sparafrazowanie słów byłego prezydenta – limeryk (z przymrużeniem oka):

    Pewien samuraj z Ogure
    Zarzucił Yoko chałturę
    Domagał się od niej seppuku
    Mieczem lub strzałą z łuku
    Bo hańbą okryła kulturę.


    :)
  • Avatar
    A
    Sezonowy 4.01.2014 21:13
    Obejrzałem Marmoladę :)
    Komentarz do recenzji "Marmalade Boy"
    Niewykluczone, że jestem ostatnią osobą, która powinna sięgać po takie seriale. Ale że ostatnimi czasy naprawę nie mam czego oglądać, bo pomijając nieliczne wyjątki, co nowsza produkcja, to wydaje mi się bardziej durnowata… W akcie desperacji i poszukiwania fabuły sięgnąłem po Marmoladę, spodziewając się słoika kolorowej słodyczy, od której psują się zęby i dostaje się mdłości.

    Tymczasem – podobało mi się. Z zastrzeżeniami, ale mimo wszystko podobało mi się.

    Marmalade Boy to w gruncie rzeczy trzy powiązane ze sobą historie miłosne, z trzema bohaterkami. Pierwsza i zarazem najważniejsza dotyczy Koishikawa Miki i gatunkowo można ją zakwalifikować jako bardziej jako absurdalną komedię obyczajową (pod koniec niepotrzebnie i w wydumany sposób przeradzającą się w dramat). Druga kręci się wokół Suzuki Arimi i jest to czystej wody komedia romantyczna, bardzo przyjemna w treści i formie. Niestety, również najkrótsza. Trzecia opowieść dotyczy Akizuki Meiko, od lat po cichu romansującej ze starszym mężczyzną, który zarazem jest jej nauczycielem. Ta historia to dramat, w dodatku bardzo udany, przekonujący i ładnie poprowadzony. To najciekawsza opowieść, nie tylko najbardziej prawdziwa i wiarygodna, zmuszająca widza do zaangażowania, ale też nieprzewidywalna. Dzięki zwrotom akcji sam dałem się nabrać dwa czy trzy razy, nie mając pojęcia, jaki będzie jej finał. To zarazem ten rodzaj historii, który spodobałaby się dorosłym, gdyby tylko przenieść ją do kina fabularnego. No i Meiko jest najlepiej skonstruowaną drugoplanową bohaterką Marmolady, a do tego towarzyszy jej najlepszy męski bohater drugoplanowy, Miwa Satoshi. Facet ma klasę, której ze świecą szukać po animowanych bohaterach, niezależnie od gatunku filmowego. Kibicowałem mu po bratersku w nierównej walce o serce i inne części ciała pięknej Meiko. Jestem zdania, że ta para stanowczo powinna dostać własny serial.

    Marmolada jest długa, wyraźnie podzielona na części. Część ostatnia, kiedy to ukochany Miki wyjeżdża za ocean do szkoły, jest wyraźnie najsłabsza, momentami nawet głupawa. Brakuje jej tego nerwu, z jakim opowiadano wcześniej choćby historię Meiko. Tu już się nudziłem, a główna bohaterka, która nie tylko jest głupiutką gąską, ale ma też paskudny zwyczaj wierzyć we wszystko, co się jej mówi i wyobrażać sobie Bóg wie co na podstawie błahostek, które potrafi rozdmuchać do rangi życiowego problemu – irytowała mnie. Doprawdy, tyle fajnych dziewczyn pojawia się w tej opowieści, a Yuu musiał wybrać właśnie ją? Jeszcze rozumiem, gdyby chorował na oczy, ale on wyglądał całkiem zdrowo. Ech… No, ale może niepotrzebnie narzekam: przecież gdyby oboje prezentowali ten sam poziom urody i inteligencji, nie byłoby mangi i nie byłoby anime. A tak, jest Książę, jest Kopciuszek i jest bajka. Ale i tak „amerykańską” część historii z czystym sumieniem mogli sobie darować.

    Jak napisałem na początku, podobało mi się. Dobrze ogląda się opowieść, która ma dużo miejsca na rozwinięcie skrzydeł, gdy producent nie zmusza zespołu do wciśnięcia jej kolanem w jeden sezon. Jest czas, żeby poznać bohaterów z różnych stron, przyzwyczaić się do nich, polubić. Wątki jak wątek Meiko i Satoshi mają czas pięknie się rozwinąć i wybrzmieć do końca, bez wkurzającej ingerencji nożyczek scenarzysty, wycinających co bardziej soczyste kąski, byle tylko zmieścić się w limicie odcinków.

    To napisawszy, mogę z czystym sumieniem wrócić do animowanych mechów, wybuchów, samurajskich mieczy i czarodziejek w marynarskich mundurkach. :)
  • Avatar
    Sezonowy 26.12.2013 18:40
    Komentarz do recenzji "Suisei no Gargantia"
    Sezonowy napisał(a):
    kończących się samogłoską, może za wyjątkiem tych kończących się na „n”


    Co innego myślisz, co innego piszesz: „n” to oczywiście spółgłoska, a nie samogłoska. W mojej wypowiedzi chodzi o japońskie słowa kończące się spółgłoską. Amu sori, weri sori :)
  • Avatar
    Sezonowy 26.12.2013 18:07
    Komentarz do recenzji "Suisei no Gargantia"
    Mam wrażenie, że dodawanie samogłoski na końcu obcojęzycznego słowa nie bierze się ze zwykłej chęci, by słowo brzmiało bardziej po japońsku. Podejrzewam, że są do tego zmuszeni i że stoi za tym fonetyczna przyczyna nie do przeskoczenia dla przeciętnego zjadacza ryżu. Niewykluczone, że ta sama lub podobna do tej, co opisana tutaj

    Kiedyś mnie to bardzo bawiło („mad scientist” -> „maddo sajentisto”, „Merry Christmats” -> „meri kurisumasu”), potem przestałem zwracać na to uwagę. Inna rzecz, że „z nasłuchu” odnoszę wrażenie, że w swoim języku Japończycy w ogóle niewiele mają słów kończących się samogłoską, może za wyjątkiem tych kończących się na „n” (reisen, ryokan, oyabun itd.).

    Byłoby wspaniale, gdyby któryś tanukowicz znający język japoński oderwał się na chwile od świątecznych przysmaków i rzucił odrobinę światła na tę kwestię, dla umilenia sobie i nam trawienia.
  • Avatar
    Sezonowy 23.12.2013 10:59
    Re: Śmierć w Log Horizon
    Komentarz do recenzji "Log Horizon"
    To bardzo dobra wiadomość. Mogę teraz przestać żałować, że przeczytałem Twój spoiler, bo taki bieg wydarzeń już wcześniej wydawał mi prawdopodobny z powodów, o których napisałem w pierwszym komentarzu.

    Coraz bardziej podoba mi się ta historia oraz jej starannie przemyślany i konsekwentny scenariusz.
  • Avatar
    Sezonowy 22.12.2013 11:59
    Re: Śmierć w Log Horizon
    Komentarz do recenzji "Log Horizon"
    No naprawdę… A samemu używać tagu 'spoiler' to nie łaska?!


    Spoiler?! Czyli, że niechcący odgadłem przesłanie kolejnych odcinków serialu?! ;D

    Przyznaję, nie pomyślałem o tagowaniu, bo z jednej strony to co napisałem jest zaledwie hipotezą  – interpretacją wziętą z powietrza, ale z drugiej odwołuje się do komentarza Altramertesa. Przepraszam i obiecuję, że w przyszłości będę bardziej uważny.
  • Avatar
    Sezonowy 22.12.2013 11:10
    Re: Śmierć w Log Horizon
    Komentarz do recenzji "Log Horizon"
    Żałuję, że przeczytałem Twój spoiler, ale trudno, stało się (mądry Polak po szkodzie).

    Czy dobrze rozumiem, że konsekwencją jest  kliknij: ukryte 

    No naprawdę… A samemu używać tagu 'spoiler' to nie łaska?!
  • Avatar
    Sezonowy 6.11.2013 19:55
    Komentarz do recenzji "Walkure Romanze"
    Nie było ofiar śmiertelnych, bo organizatorzy dbają o BHP i nałożyli obowiązek stosowania opancerzenia ochronnego. Nic tak nie chroni przed skutkami upadku z konia w galopie jak żelazny kostium, który amortyzuje lepiej niż puchowa poduszka. :)

    Swoją drogą, muszę pochwalić tego, kto projektował postaci. Oparł się pokusie narysowania „rozbieranych” zbroi płytowych, które, jak w większości „rycerskich” zbroi dla pań, chronią tylko odrobinę cycków, podbrzusze i łokcie (tu) i zamiast niej zaprojektował takie, które chronią praktycznie wszystko za wyjątkiem górnej części ud, podbrzusza i bioder (tu).

    Dziewczyny nawet mają hełmy, co już samo w sobie zasługuje na oklaski, bo nawet animowana królowa Arturia nie używała metalowych kapeluszy, choć sukienkę miała jak najbardziej z metalu.

    Z drugiej strony, panny rycerki nie używają tarcz, ale to akurat rozumiem: tarcza zasłaniałaby najbardziej cycate części napierśnika. No i brak opancerzenia w rejonie „części niesfornych” też ma swoje logiczne uzasadnienie: jak można byłoby pokazać majtki, gdyby zasłaniała je pancerna płyta? Wizualnie byłaby to przecież katastrofa.

    W sumie, w kwestiach pancernych jest nieźle – jak na komedię i do tego animowaną, ma się rozumieć. :)
  • Avatar
    A
    Sezonowy 2.11.2013 20:06
    Powrót do korzeni
    Komentarz do recenzji "Furusato Saisei Nippon no Mukashibanashi"
    Oglądając Mukashibanashi przypomniałem sobie, co w animacji jako takiej, nie tylko japońskiej, zawsze uważałem za najlepsze i najciekawsze: prostotę i umowność tego, co widać na ekranie, a co mimo to pobudza wyobraźnię tak, że w moich oczach te wszystkie kreski, kropki i maźnięcia przekładają się na bogatą w detale opowieść. I wszystko to przy pomocy nad wyraz skromnych środków technicznych, które dziś kojarzą się z epoką kamienia łupanego.

    Nie powiem, fajnie jest oglądać anime, które graficznie zapiera dech bogactwem teł, kolorystyką, szczegółowością detali itd. Ale na filmach animowanych w bardziej niż skromnym stylu, jak to możemy oglądać w Mukashibanashi, nauczyłem się kiedyś, że nawet przy pomocy najprostszej i najbardziej oszczędnej animacji można snuć opowieść tak, że jest trudno oczu oderwać od ekranu. Bo przecież, jeśli się nad tym zastanowić, dobra opowieść nie musi mieć w ogóle żadnych obrazków. Wystarczy zrobić mały eksperyment i zamknąć oczy podczas seansu, po czym słuchać wyłącznie głosów narratorów. I gwarantuję, że to będzie tak, jakby ktoś opowiadał nam bajkę na dobranoc. Bardzo przyjemne uczucie. I nie trzeba do tego superkomputerów, efektów 3D ani palety 16,7 milionów kolorów.
  • Avatar
    R
    Sezonowy 29.10.2013 08:48
    Komentarz do recenzji "Panda Kopanda"
    Jestem zaskoczony tym, jak dużą część recenzji zajmują porównania z innymi opowieściami dla dzieci, głównie filmami Studia Ghibli. Poza pierwszym, najkrótszym, nie ma ani jednego akapitu który wprost nie odwoływałby się do nich. Jakbym czytał rozprawkę na temat „Panda Kopanda w kontekście kinematografii dziecięcej drugiej połowy dwudziestego wieku”.

    Podobna analiza jest oczywiście bardzo ciekawa, ale wydaje mi się, iż przez nią stanowczo zbyt mało jest tu o samym filmie, recenzowanym z perspektywy siedzącego przed ekranem widza, nie zaś wykładowcy. Aż zacząłem się zastanawiać nad tym, jak wyglądałaby recenzja gdyby została napisana w roku 1972, od razu po seansie, bez świadomości dokonań czterdziestu lat historii i czy po jej przeczytaniu łatwiej byłoby mi łatwiej zdecydować, czy mam Pandę obejrzeć czy nie.