x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Nie rozumiem, ale nie muszę.
No i poza tym dla mnie osobiście momentami mocno wiało nudą przy co większym natężeniu scen gadanych. No, ale to już bardziej indywidualny zarzut, nie wszystkich musi ciekawić to samo :>
A poza tym to fajny odcinek wprowadzający, zaskakująco sporo konkretnej akcji, nie przegadany. Jedyne co mnie nieco uwierało to dość flegmatyczne podejście głównego bohatera do swojej mocy. Jakby chodziło o szybkie obieranie ziemniaków a nie podróże w czasie :v
Re: dlaczego dycha
A serio, to nawet mi to trochę zgrzytnęło. Ot, taka tam ryska.
Re: dlaczego dycha
Ale abstrahując od tego- Ciebie drażnią charaktery, które innym się podobają. Kwestia gustu, nie ma tu raczej pola do dyskusji.
Analogicznie, jeżeli te braki w realizmie widzisz w Twoim zdaniem słabo skonstruowanych postaciach, to też raczej nie pogadamy (chociaż zabij mnie, nie wiem gdzie tego brakującego realizmu szukać).
PS. Moim zdaniem School Days miało potencjał na naprawdę dobrą serię z mrocznym twistem. Ale niestety niepohamowana chuć głównego bohatera przykryła absolutnie wszystko.
A soundtrack też propsuję. A jeszcze bardziej bym propsował jakby sobie dali spokój z rapem w „Don't lose your way”.
A jeszcze odnośnie tego ostatniego. Chociaż nie sposób uciec od porównywania z KlK, to wydaje się, że obie serie uderzają do trochę innej widowni, nawet jeśli bazują na mega zbliżonym schemacie: TTGL ma w przerwach między radosną rozwałką więcej dramatyzmu, którego w KlK aż tak się nie odczuwa.
Re: dlaczego dycha
dlaczego dycha
Cóż, niedawno skończył się ostatni odcinek, a wraz z nim moje złudzenia. Werdykt pozostaje, jak co roku, ten sam- Toradora broni się absolutnie na wszystkich frontach i praktycznie nigdzie nie daje sobie nigdzie wetknąć szpili.
Zasługuje na wysoką ocenę za bohaterów, ani jakoś specjalnie skomplikowanych ani złożonych, ale naturalnych i wiarygodnych w swoich poczynaniach, reakcjach i emocjach. Przy całej swojej „normalności” główni protagoniści serii zostali jednocześnie wyposażeni w unikatowe dla nich problemy, spojrzenie na świat, systemy wartości. Dzielą się nimi z widzami i między sobą w licznych dialogach i wewnętrznych monologach, których naprawdę w żadnym momencie nie chce się przewijać albo pomijać.
Zasługuje na wysoką ocenę za historię, która zabiera widza na przejażdżkę po wszystkich możliwych scenach z życia szkolnej bandy znajomych. Zawartość fillerów- minimalna. Bywa wesoło, smutno, poważnie, refleksyjnie. Z całą pewnością nie jest to historia jednej emocjonalnej barwy albo jednego głównego motywu. Przy tym wszystko w Toradorze ładnie się ze sobą klei w logiczną fabularną całość.
Zasługuje na wysoką ocenę za to, że jest doskonałą komedią, z szerokim wachlarzem gagów. A to nie zawsze udaje się osiągnąć, z główną bohaterką jako modelową tsundere, która lubi często gęsto wyżywać się na innej pierwszoplanowej postaci. Ale tutaj takie sytuacje nie ściągają na siebie przeważającej części żartów.
Zasługuje na wysoką ocenę za to, że wszędzie gdzie było trzeba, seria kładzie kawę na ławę. Żadnych niedopowiedzeń, wątpliwości boleśnie zawieszonych w powietrzu. Koniec końców w zasadzie każdy wie, kto do kogo czuł/czuje mięte. Za tym idzie kolejna, sympatyczna zwłaszcza dla „zachodniego” widza rzecz. kliknij: ukryte Gdy główni bohaterowie na końcu wchodzą w fazę regularnego związku nie szczędzą sobie czułości, co jest rzeczą oczywiscie zupełnie naturalną, a jednak pomijaną w większości serii spod „szkolno‑romantycznego” szyldu.
Zasługuje na wysoką ocenę za to, że reżyser i scenarzyści naprawdę wiedzą jak dobrze podać plottwisty lub wyjątkowo emocjonalne momenty z fabularnej karuzeli. Poziom tychże sztuczek- Houdini łamany przez Copperfielda.
Zasługuje na wysoką ocenę za to, że jest serią pełną dyskretnego ciepła i mądrości, przemyconych zwłaszcza w końcowych odcinkach.
Zasługuje na wysoką ocenę za to, że to wszystko co wymieniłem powyżej podaje w świetnej oprawie audio‑wizualnej. Wspaniale oddano zwłaszcza emocje bohaterów, a animacja poradziła sobie także z co bardziej dynamicznymi scenami (postacie nabiegały się przez 25 odcinków tyle, jakby próbowały rzucić rękawicę Forestowi Gumpowi). Openingi i endingi raczej wpadają w ucho, pierwszy zestaw bardziej żywiołowy i beztroski, drugi- uderzający w poważniejsze, nostalgiczne tony. Pomiędzy nimi kilkanaście melodii tła- wszystkie co najmniej porządne, a niektóre nawet bardziej niż to („Lost my pieces” chociażby)
Zasługuje na wysoką ocenę za pracę seiyuu, która sprawia, że zdawanie się na dubbing powinno być poczytane jako grzech, co najmniej ciężki.
Na koniec zaś, dla mnie, zasługuje na najwyższą możliwą ocenę, ponieważ Toradora kupiła mnie całkowicie: zżyłem się z bohaterami, ich przeżyciami i kłopotami a sama historia, nie odrywająca się specjalnie od dość przyziemnych tematów i wydarzeń, które każdy pamięta ze szkolnych lat, zabrała mnie jak zwykle w fantastyczną podróż.
Szczerze współczuję tym, którzy z wrodzonej alergii na tsundere odbili się od Toradory, bo moim zdaniem naprawdę tracą kawał dopieszczonego w najdrobniejszych szczegółach anime.
Po połowie- w sumie nie jest tak źle.
Po ostatnim epku- dajcie wincyj!
W trakcie oglądania zaskakująco szybko znikło u mnie poczucie, że coś mi przy tej serii „zgrzyta między zębami”, które wynikało z faktu kliknij: ukryte przeplatania uroczych scenek ze scenerią zombie‑apokalipsy i coraz silniej zaznaczanych dość mrocznych wątków psychologicznych. Może to zasługa tego, że nawet przy momentach odprężenia cały czas czuje się, że to tylko makijaż na ponurej rzeczywistości i, że seria i tak za moment do niej powróci? Albo, że same bohaterki dość często głośno mówiły o tym, że potrzebują czegoś do „podładowania baterii” i zapomnienia o swoim położeniu, w związku z czym te wstawki były jako tako umotywowane fabularnie? Trudno powiedzieć.
Ale koniec końców jakoś mi się to wszystko ładnie złożyło do kupy. Nie rzucałem się co prawda na każdy kolejny odcinek z niewiadomo jakim zapałem, kliknij: ukryte „nie płakałem po Kaori”. Ale było bardzo sympatycznie. Pewnie na moją korzyść zadziałał też sposób w jaki podano tematykę związaną z muzyką klasyczną, ćwiczeniami, koncertami- romantycznie i emocjonalnie, w sam raz dla laika w tych kwestiach. Ominęło mnie zgrzytanie zębami na to, czy jakieś kwestie nie zostały nadmiernie uproszczone albo wykrzywione.
PS: OP1- genialny, moja prywatna ścisła topka.
Re: Rozmowa
Re: Rozmowa
Muzyka
Nawet tym, którzy nie zamierzają się za Shiki zabierać polecam poświęcić kilka minut i przesłuchać sobie z ost'a np. „Day and Night” albo „Shi‑ki”. Dla mnie eargasm.
Re: Idealne pod każdym względem.
Wspomniane pierwsze odcinki odpowiadają na Twoje pytanie „gdzie w Another przytłaczający i ciężki klimat”. Pojawia się zarys tajemnicy, dziwna zmowa milczenia wśród uczniów, atmosfera jest ponura i niepokojąca. Gdyby tylko całość utrzymana była w takim klimacie, zamiast pod koniec wysuwać do przodu przede wszystkim kliknij: ukryte jatkę i słynne bzdurne walki na koniec, to na pewno wyszłoby to Another na dobre.
A co do „efekciarskich zgonów” to i w Shiki znalazłoby się takich więcej niż kilka :>
Toć już przecież wcześniej w Seitokai Yakuindomo i Nichijou udowodniono, że na serię opartą na yonkomie można sobie zwykle ostrzyć zęby.
kliknij: ukryte Shaft mogło więc albo majstrować swoje własne zakończenie historii (nie wiem jak często twórcy anime decydują się na coś takiego przy ciągle wydawanej mandze) albo iść wiernie za mangowym pierwowzorem (zakładam, że robienie drugiego sezonu chodziło im od początku po głowie, ale czekali na wyniki sprzedaży).
Re: A ludzie padają jak muchy…
Ja przeżyłem przy oglądaniu serii zasadniczo dwa zgrzyty- pierwszy gdy twórcy załączyli kliknij: ukryte „Oszukać przeznaczenie‑mode” (to nie tak, że nie pasowało to zupełnie, ale zrzynka to zrzynka) i drugi, większy- przy zakończeniu. Jak to szło? kliknij: ukryte „Gimnazjaliści nie powinni mordować siebie nawzajem” :D A i tym bardziej całkiem fajnej serii przy okazji.
Odnośnie tego, że kliknij: ukryte Mei nie powiedziała kto jest dodatkową osobą- pełna zgoda. Spektakularny strzał w stopę.
W sumie jestem też ciekawy, czy główny bohater dysponuje jakąś szerszą paletą zachowań i emocji czy już zawsze będzie zachowywał się jak robot.
Re: War-maiden.
Ale fakt, oglądało się przyjemnie.
"Oglądalne" Nisekoi
Odnosząc się zaś do całości, muszę przyznać, że nabiła mi ona całkiem niezłego ćwieka.
Z jednej strony nie sposób przejść obojętnie obok wszystkich słabości Nisekoi, sypiących się hojnie jak z rękawa, a które wszystkie wychodzą z jednego grzechu głównego: schematyczności. Stosunkowo łatwo zdzierżyć można jeszcze wszystkie obowiązkowe dla szkolnej komedii romantycznej checkpointy (wycieczka szkolna‑checked!, gorące źródła‑checked!, festiwal kulturowy‑checked!), a nawet delikatne zrzynki z innych serii kliknij: ukryte (niektórym motyw zamieszania wokół kupowania szkolnych zdjęć czy ratowanie tonącej na basenie bohaterki skojarzą się być może z pewną serią na literkę T). Samo w sobie nie jest to może i jakaś straszna tragedia, bo każda kolejna seria obracająca się wokół szkolnej tematyki zwykle poza ten stateczny kanon po prostu nie wychodzi. Niestety jednak sytuacji nie ratują zachowania głównych bohaterów, to w jaki sposób wchodzą oni między sobą w interakcję oraz jakie gagi i żarty z tego powstają. Tutaj też bowiem wieje nudą.
kliknij: ukryte Główny protagonista, który z wzajemnością podkochuje się w koleżance z klasy, lecz nigdy nie jest w stanie zebrać dość cojones aby wyznać jej swoje uczucia. Wspomniana koleżanka, wiotka, delikatna i równie strachliwa jak on sam. Koleżanka druga, wersja tsundere, dla odmiany nadpobudliwa i złośliwa. Plus jeszcze parę innych osób. Wszyscy oni popychają opowieść wyłącznie od jednego zaczerwienienia się Raku i Kosaki do następnego czy od jednego ciosu Chitoge w gębę Raku do kolejnej kłótni między wspomnianą dwójką. W międzyczasie całość przeplatana jest jeszcze szeregiem zbiegów okoliczności (rzecz jasna całkowicie niespodziewanych), kliknij: ukryte masą scen prawie‑wyznań przerywanych w ostatnim momencie czy różnorakich nieporozumień, które plączom losy bohaterów w momencie, gdy wszystko zaczyna się im jako tako układać. Cała historia z każdym kolejnym odcinkiem wygląda jak tworzona z tych paru wymienionych elementów metodą kopiuj‑wklej. Traci na tym również humor- w Nisekoi niewątpliwie jest zabawnie, co nie znaczy, że dla widza śmiesznie.
Po tej całej litanii utyskiwań muszę jednak przyznać, że, o dziwo, przy Nisekoi bawiłem się naprawdę dobrze. Między innymi za sprawą owych schematycznych bohaterów, których po prostu ciężko nie polubić, mimo, że czasem irytują. Do kolejnych odcinków przykuwał też interesujący motyw kliknij: ukryte obietnicy z dzieciństwa, wokół której koncentrowała się znaczna część wydarzeń w Nisekoi. Z monotonią skutecznie pozwala także walczyć klasyczna „shaftowska” grafika, z wykorzystująca wiele różnorodnych sposobów pokazywania postaci, nieszablonowych projektów pomieszczeń itp.
Wątkiem dobrze pokazującym jak nierówne jest Nisekoi jest dla mnie kwestia „głębszych uczuć” pomiędzy bohaterami. Z jednej strony sprawę potraktowano tu zdecydowanie powierzchownie: bohaterowie w szczątkowy sposób tłumaczą czemu swoje uczucia lokują w tej a nie innej osobie, a szczytem rozważań nad istotą ich namiętności jest niekontrolowane czerwienienie się i niepokojące pytania „dlaczego moje serce bije tak szybko?”.Nie ukrywam, że lubię gdy pod tym względem dana seria wolna jest od niedopowiedzeń a odpowiedź na pytanie „kto z kim” jest jasna i czytelna. Tym bardziej frustrujące więc było obserwowanie jak kliknij: ukryte Kosaki i Raku co chwilą znajdują się o krok od pchnięcia swojego związku na właściwe tory, lecz z woli niebios zsyłających im kolejne kłody pod nogi, nigdy ostatecznie do tego nie dochodzi. Jednocześnie jednak z jakąś masochistyczną przyjemnością śledziłem dalsze ich losy, licząc, że może autorzy choć raz pozwolą Raku zachować się jak facetowi z minimum odwagi.
Sorry za tl;dr, ale za wątłe te uwagi aby ubierać je w alternatywną reckę. Co oszczędza mi też kłopotu z wystawianiem oceny dla potworka, którego obejrzałem z pełną świadomością jego wad i równie świadomą, niekłamaną przyjemnością.