Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10
postaci: 9/10 grafika: 6/10
fabuła: 7/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,67

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 7
Średnia: 7,14
σ=1,12

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Melmothia
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Muchuu sa, Kimi ni

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2025
Czas trwania: 5×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Captivated, by You
  • 夢中さ, きみに.
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Nic się nie zdarzyło, tylko twoja twarz… Recenzja w zasadzie bezspojlerowa.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

W sezonie letnim Roku Pańskiego 2025 pomiędzy wieloma dziwnymi seriami objawił się projekt dość, jak mi się zdaje, nietypowy. Oto w jednym bloku czasowym wyemitowano dwie odrębne serie, będące adaptacjami dwóch komiksów jednej autorki. Skąd taki pomysł? Być może chodziło o to, że oba pierwowzory, Karaoke iko! oraz Muchuu sa, kimi ni, są dziełami kompaktowymi, z których żadne szanujące się studio nie stworzyłoby pełnowymiarowej serii. Jak z tego wybrnąć, zapytacie? Otóż powstały dwa anime w cenie jednego, co, jak mniemam, pozwoliło również sporo zaoszczędzić na promocji. Jako fanka obu tytułów, jak i ogólnie twórczości Yamy Wayamy, nie miałam prawa narzekać. Przynajmniej w teorii. Recenzja też powinna być jedna, ale ponieważ portal Tanuki ma swoje zasady… Powstały dwie. Również w cenie jednej.

Poniższy tekst stanowi recenzję Muchuu sa, kimi ni, emitowanego jako drugie anime z kolei. Podobnie jak w przypadku Karaoke iko!, jest to adaptacja jednotomowego komiksu będącego pierwszym dłuższym dziełem Wayamy. Chociaż, po prawdzie, nazywanie go „dłuższym” jest trochę na wyrost. Mówimy o kompilacji dwóch odrębnych historyjek, z których każda składa się z luźno powiązanych epizodów. Łącznie ośmiu, chociaż zważywszy na fakt, że nie wszystkie mają porównywalną długość, można śmiało stwierdzić, że jest ich siedem i pół. Jakby pani autorka dopiero uczyła się komponować fabuły niebędące oneshotem… Miejsce akcji to bezpieczne środowisko japońskiego liceum, motywem przewodnim zaś jest szeroko pojęte zauroczenie. Innymi słowy: podręcznikowy przykład tego, co zwyczajowo nazywa się „okruchami życia”. Chociaż, jak już wspomniałam na wstępie, jestem fanką, po obejrzeniu Karaoke iko!, która to adaptacja porwała mnie w sposób umiarkowany, z rezygnacją obniżyłam oczekiwania. Cóż za zaskoczenie jednak! Muchuu sa, kimi ni wydało mi się przeniesione na ekran z o wiele większym wdziękiem! Sprawa tym dziwniejsza, że oba tytuły wyreżyserowała ta sama osoba i zastosowano te same zabiegi artystyczne, jak rozpisanie pojedynczych drugoplanowych motywów na niemalże samodzielne wątki, albo adaptowanie do fabuły okładki rozdziału, która tu przybiera formę snu postaci. Możliwe jednak, że wdzięk animowanej wersji może wypływać z faktu, że omawiany tytuł sam w sobie jest dziełkiem uroczym i pociesznym, prześlizgującym się zaledwie nad poważniejszymi wątkami. Porównam je do filiżanki gorącej czekolady: małe, słodkie i grzeje od środka, a jak się dobrze przyjrzeć, to można znaleźć w tym nawet jakieś znikome witaminki. No i nie sposób przestać się uśmiechać od samego początku do samego końca.

Jak napisano wyżej, fabuła podzielona jest w dość nieoczywisty sposób na dwie nierówne części. W każdej z nich w centrum wydarzeń postawiony zostaje chłopiec, jednostka ekscentryczna i ciut tajemnicza dla osób postronnych, bezwiednie, lub nawet wbrew sobie, przyciągająca ich uwagę. Pierwszy z tych bohaterów, Hayashi, nie wyróżnia się w zasadzie niczym szczególnym, poza zamiłowaniem do kreatywnego zabijania czasu. Padł nawet ofiarą mody na diagnozowanie autyzmu u postaci odstających od trudnej do określenia normy, ale jak na moje, oryginalne hobby to trochę za mało, by stwierdzić, że ktoś jest w spektrum. Drugi, Nikaidou, to głęboko straumatyzowany osobnik pragnący pozostać poza obrębem czyichkolwiek zainteresowań. O ile Hayashi żyje spokojnie i beztrosko w pełnym słońcu, Nikaidou całkiem intencjonalnie buduje wokół siebie fasadę mroku. Hayashi wprowadza kolor i światło w życie różnych, często przypadkowych ludzi, życie Nikaidou zostaje niespodziewanie rozjaśnione przez przypadkowego kolegę. Innymi słowy dziwacy przyciągają uwagę innych dziwaków. Jest więc zauroczenie, a właściwie seria rozmaitych zauroczeń. Różnych, różnistych, ale zawsze uroczych i niewinnych.

Widzieliście tytuł, być może widzieliście plakat. Macie pytania. Czy to, co się tu pojawia, jest to przyjaźń, czy to jest kochanie?

Trudno powiedzieć.

W obu historiach Wayama uderza, mniej lub bardziej dyskretnie, ale niewątpliwie wyczuwalnie, w BL­‑owe tony. W przypadku Hayashiego mamy wydarzenie podczas szkolnego dnia sportu, kiedy nasz bohater trochę desperacko zostaje przez kolegę z klasy, Emę, wytypowany na „kogoś uroczego” i w ramach powtarzającego się żartu dopytuje od tej pory: „czy jestem uroczy/czy podobam ci się, kiedy (tu wstaw dowolną zwyczajną czynność)?”. Czy Hayashi naprawdę się Emie podoba? Być może? Jest jeden jedyny moment, który pokazuje, że może trochę tak, chociaż ja od początku do końca traktowałam całą sytuację jako żart. Później pojawiają się inne postacie i ten wątek zupełnie się rozmywa. W przypadku Nikaidou i jego klasowego kolegi sprawa ma się jednak trochę inaczej. Kolega ów, Medaka, odkrywa przypadkiem prawdziwą twarz Nikaidou i to rozbudza jego nie do końca jasno zmotywowane zainteresowanie. W tym przypadku nie zachowuję ani grama neutralności. Otóż zaokrętowałam się na ten „ship” i, jeśli trzeba, pójdę z nim na dno. Nawet jeśli jedyne, co wskazuje, że coś jest na rzeczy, to atmosfera. Jednocześnie jestem bardzo zadowolona ze sposobu, w jaki poprowadzono tę opowiastkę. Nawet jeśli Medaka nie darzy Nikaidou stricte platonicznymi uczuciami, zachowuje się wobec niego jak wzorowy przyjaciel. Podobno Wayama powiedziała kiedyś, że nie rysuje prawdziwych BL­‑ów, bo ma trudności z przedstawianiem odpowiednich emocji. Nie wiem, czy to prawda, ale emocje, które widzimy tutaj, wydają mi się pokazane idealnie. Jak odbierze to ktoś, kogo mózg nie jest ustawiony na fudziosiowe fale? Wierzę, że jako coś uroczego.

Muzycznie i graficznie jest poprawnie. Opening i ending to przyjemne dla ucha piosenki. Zwłaszcza ending. Nie na tyle zapadające w pamięć, żeby je potem długo nucić, ale na tyle przyjemne, że ręce i nogi same naśladowały taniec, który wykonują postacie przy napisach końcowych. W kwestii animacji mogłabym powtórzyć dokładnie to samo, co w recenzji Karaoke iko!. Strona graficzna istnieje. Nie robi krzywdy, momentami jest nawet bardzo ładna, ale trudno mówić o jakimś wiekopomnym, pozbawionym błędów dziele. Kreska autorki została odwzorowana z należytym szacunkiem, a ponieważ sama w sobie jest ładna, miło się na nią patrzy.

Uważam, że jest to anime słodziutkie i milusie, akurat tak, żeby było przyjemnie, ale nie do tego stopnia, żeby zemdliło. Bardzo miło spędzony czas.

tamakara, 16 listopada 2025

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Doga Kobo
Autor: Yama Wayama
Projekt: Jun'ichirou Taniguchi, Mai Matsuura
Reżyser: Asami Nakatani, Yukiko Tsukahara
Scenariusz: Yoshimi Narita
Muzyka: Takurou Iga