Anime
Oceny
Ocena recenzenta
7/10postaci: 8/10 | grafika: 8/10 |
fabuła: 6/10 | muzyka: 8/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Ai Yori Aoshi
- Bluer Than Indigo
- 藍より青し
Klasyka animowanego romansu. Spojrzenie po piętnastu latach.
Recenzja / Opis
Kaoru Hanabishi to dwudziestoletni student z Tokio, wiodący spokojne, chociaż skromne samodzielne życie. Pewnego dnia na stacji spotyka piękną dziewczynę ubraną w kimono, która poszukuje w Tokio swojego dawnego znajomego. Chłopak szybko zauważa, że nie orientuje się ona w sieci komunikacji miejskiej, więc postanawia jechać razem z nią, skoro jej adres docelowy znajduje się po drodze do jego mieszkania. Gdy docierają na miejsce, okazuje się, że pod adresem nie pozostało nic poza pustą działką budowlaną. Nagła ulewa zmusza chłopaka do zabrania załamanej nieznajomej ze sobą do mieszkania, gdzie podczas rozmowy pokazuje mu ona zdjęcie z dzieciństwa. Zdjęcie, które kompletnie odmieni jego dotychczasowe życie.
Aoi Sakuraba, bo tak owa piękność się nazywa, okazuje się narzeczoną z dzieciństwa Kaoru. Obydwoje pochodzą z bogatych, tradycyjnych japońskich rodów, a dziewczyna wychowywana była na idealną żonę. Narzucone zaręczyny nie były dla niej jednak przykrym obowiązkiem – zakochała się od pierwszego wejrzenia, a miłość nie osłabła nawet po kilkunastu latach. Problem polega na tym, że wszystkie te plany legły w gruzach z powodu decyzji Kaoru, który nie wytrzymał presji, dyscypliny i poniżania jego zmarłej matki przez ród Hanabishich. Uciekł do miasta, by prowadzić samodzielne życie. Aoi nie potrafiła jednak pogodzić się z zaistniałą sytuacją i wyruszyła na poszukiwania ukochanego, którego nie widziała od dzieciństwa.
Jak widać, założenia fabularne są bardzo klasyczne, a rozwój wydarzeń nietrudno przewidzieć już po pierwszym odcinku. Główny wątek śledzi losy Aoi i Kaoru, którzy będą musieli pokonać wiele przeciwności, a w przypadku chłopaka – stawić czoło przeszłości i życiu, od którego uciekł. Jeśli jednak sądzicie, że tylko ta dwójka zajmie czas ekranowy, to się grubo mylicie – wokół Kaoru szybko pojawia się harem dziewcząt, a każda z nich jest mniej lub więcej nim zainteresowana.
Jakby nie patrzeć, powyższy opis czytany w roku 2017 zapowiadać może jedynie komedię romantyczną, do tego wiejącą schematycznością na kilometr. Czy tego udało się uniknąć? A raczej jak tego udało się uniknąć? Kreując bohaterów. Indywidualnych, zróżnicowanych, a przede wszystkim sympatycznych. Każde z całej gromadki ma coś, czym przyciąga uwagę oraz wyróżnia się z tłumu. Twórcom udało się dokonać też rzeczy niemal niemożliwej – Aoi, która w każdym niemal calu wykreowana jest na typową japońską żonę służącą swojemu mężowi, nie denerwuje ani nie wywołuje innych negatywnych emocji. Mimo niemal dyskwalifikujących ją elementów charakteru zachowuje indywidualność, potrafi podejmować decyzje i co najważniejsze, wchodzić w interakcje z resztą postaci. Dużym plusem jej charakteru jest też kierowanie się rozumem, a nie emocjami – nie ujrzycie tutaj wybuchów zazdrości czy popadania w przesadny dramatyzm.
Właśnie dzięki tak udanym postaciom powiodło się stworzenie serii przedstawiającej codzienne, spokojne i niemal sielankowe okruchy życia. Każdy z bohaterów dostał wystarczająco dużo czasu ekranowego, byśmy mogli go poznać i nikt nie sprawia wrażenia przypadkowo plączącej się na ekranie postaci. Dodatkowo poszczególne historie są ze sobą powiązane, przeplatają się, nie spychając nikogo na dalszy plan. Nie popełniono też największego grzechu haremów – natarczywego wieszania się panienek na szyi głównego bohatera. Duża w tym zasługa jego charakteru i sposobu interakcji z nimi. Kaoru, mimo całej swojej życzliwości w stosunku do nich, nie daje im do takich zachowań pretekstów i potrafi zachować odpowiedni dystans. Odniosłem też wrażenie, że chociaż główna para bohaterów stara się ukrywać swoje uczucia, cała reszta podświadomie zdaje sobie z nich sprawę.
Wśród tych wszystkich niewątpliwych zalet widać też niestety sporo poważnych wad. Pierwszą i najbardziej widoczną jest traktowanie głównego wątku fabularnego po macoszemu. Po dwudziestu czterech odcinkach postępów niemal nie da się zauważyć – wątek stoi niemal w tym samym miejscu, mimo że upłynął szmat czasu. Sama relacja Aoi i Kaoru również nie doczekała się konkluzji, czy nawet wyraźniejszych postępów. Wątki poboczne trapiły podobne problemy, a dodatkowo uciekano od odpowiedzi na trudne pytania czy podejmowania decyzji, które pozwoliłyby bohaterom zrobić krok naprzód. Wszystko to sprawiało, że oprócz niemiłosiernego braku akcji, momentami rosła moja irytacja. Śledzenie spokojnego codziennego życia może koić nerwy widza, ale w pewnym momencie zaczyna po prostu nudzić, a później denerwować. Efekt ten widać zwłaszcza dzisiaj, gdy ogląda się zakończoną serię w większej dawce niż jeden odcinek na tydzień.
Oprawa wizualna mimo upływu lat prezentuje się naprawdę dobrze. Sylwetki postaci rysowane są dokładnie, miękką i staranną kreską. Anatomii też nie można nic zarzucić, no może poza Chiką, która nawet jak na najmłodszą bohaterkę wydawała się zbyt drobna. Bohaterowie są wyraźnie zróżnicowani, o indywidualnych twarzach i budowie ciała, co pozwala bez problemu identyfikować każde z nich z osobna. Duże pochwały należą się też za tła, szczegółowe, ale nieprzesadzone. Całość ubrano w pastelowe, ciepłe barwy, co idealnie odzwierciedla klimat serii.
W samych superlatywach można pisać także o udźwiękowieniu. Ścieżka dźwiękowa jest bogata, a utwory świetnie podkreślają akcję na ekranie. Większość z nich jest nastrojowa, spokojna, wprost sentymentalna, ale gdy zachodziła potrzeba, pojawiały się nuty wprowadzające niepokój czy negatywne emocje. Wielu powinna spodobać się też czołówka, Towa no Hana w wykonaniu Youko Ishidy, która pogodnym, ale spokojnym brzmieniem rozpoczynała wszystkie odcinki. Ending za to, Namo Shirenu Hana zespołu The Indigo, przypominał mi jeszcze starsze serie, klasyki wyjęte wprost z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Być może nie jest to utwór, którego mógłbym słuchać godzinami, jednakże bardzo silnie wzbudzał sentyment. Drugą jego zaletą był fakt, że jeśli przysnąłem podczas oglądania, nie budził rytmem czy głośnym wokalem.
Ai Yori Aoshi to seria, która zestarzała się bardzo dobrze i pozostaje aktualna pomimo upływu piętnastu lat. W mojej opinii zalet jest tu więcej niż wad, chociaż to mocno subiektywne odczucie, pozostawiające ogromne pole indywidualnym upodobaniom każdego widza. Bardzo pozytywnie wypadają przede wszystkim bohaterowie, jakich w dzisiejszych produkcjach trudno spotkać. Docenić też muszę oprawę techniczną, która sprawia wrażenie klasycznej w każdym calu. Rzecz jasna, wrażenia z seansu można sobie poprawić, jeśli ogląda się ten tytuł w znacznie mniejszych dawkach, dzięki czemu elementy powodujące irytację nie będą się kumulować. Oglądanie Ai Yori Aoshi jako przerywnik między dynamiczniejszymi tytułami skutecznie zniweluje uczucie nudy, a spotęguje kojące działanie. Czy warto? Moim zdaniem tak, o ile nie jesteście zbytnio uczuleni na stare już w odbiorze elementy tego anime.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | J.C.STAFF |
Autor: | Kou Fumizuki |
Projekt: | Kazunori Iwakura |
Reżyser: | Masami Shimoda |
Scenariusz: | Masaharu Amiya |
Muzyka: | Toshio Masuda |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Ai Yori Aoshi - artykuł na Wikipedii | Nieoficjalny | pl |