Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 4/10 grafika: 8/10
fabuła: 4/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 11 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,36

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 424
Średnia: 7,31
σ=1,82

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Zegarmistrz)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

K-ON!!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2010
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • けいおん!!
Postaci: Artyści, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Kwintesencja nurtu moé, czyli bezgraniczna nuda? Niezbyt interesujące anime tylko dla zatwardziałych otaku.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Piotrek

Recenzja / Opis

Pisanie recenzji dla znanego serwisu o anime ma w stosunku do blogowania, któremu od jakiegoś czasu się namiętnie oddaję, kilka zalet, ale niestety też i wad. Wśród zalet wymienić należy fakt, że serwis taki gwarantuje sporą widownię i poczytność tekstów. Wadą natomiast jest to, że w odróżnieniu od pisania notki, należy zachować względną obiektywność i uczciwość, spychając nieco na bok własne odczucia, nawet jeśli omawiany tytuł jest kiepski. Tak jak druga seria K­‑ON!!.

– Dlaczego wyrażam się tak brzydko o tym anime? – może się ktoś zapytać. – Przecież ma bardzo ładną kreskę!

Prawdę mówiąc, słysząc takie słowa, tylko pokiwam głową. Faktem jest, że K­‑ON!! wygląda całkiem nieźle. Widać poprawę nawet w stosunku do poprzedniczki, której zdarzało się co jakiś czas stosować charakterystyczny trik rozmycia i deformacji, przez co postacie wyglądały jak oglądane spod wody. Anime wykorzystuje ten sam typ grafiki, co poprzedni sezon. Kreska na pierwszy rzut oka jest bardzo uproszczona, bohaterowie nie wyglądają, nawet jak na standardy anime, zbyt realistycznie. Przeciwnie, nawet postacie dorosłych sprawiają wrażenie bardzo młodych dziewczynek, bardziej gimnazjalistek niż licealistek albo nauczycielek. Schematyzm rysunku jest poważną wadą anime. O ile tła obfitujące w szczegóły wyglądają naprawdę fajnie, tak niestety ludzie wyraźnie się od nich odcinają, psując cały efekt i zwyczajnie szpecąc szatę graficzną. Oczywiście to nie Seitokai Yakuindomo, gdzie pomimo ogólnej schludności oprawy wizualnej bieda wyglądała z każdego kąta. Tu wyraźnie widać, że na rysunek była kasa i potrafiono ją wykorzystać.

Oczywiście w granicach rozsądku. Kyoto Animation, studio odpowiadające za K­‑ON!!, wyprodukowało bowiem w swej historii już niejedno naprawdę śliczne anime, jak Kanon 2006, Suzumiya Haruhi no Shoushitsu czy kilka innych podobnych dzieł, stanowiących istną ucztę dla oka. Oczywiście K­‑ON!! nie wytrzymuje z nimi porównania. Niemniej jednak trudno odmówić mu starannie wykonanej oprawy graficznej. To z całą pewnością wielka zaleta serii.

– Hej! W K­‑ON!! nie tylko grafika jest dobra! – zakrzyknąć może ktoś inny. – Ta seria ma także genialną muzykę!

I z tym twierdzeniem będę się już kłócił. Bowiem K­‑ON!! dobrej ścieżki dźwiękowej, zwłaszcza jak na anime traktujące (przynajmniej teoretycznie, o tym jednak napiszę dalej) o muzykach, nie ma. Taką pochwalić się mogło na przykład Nodame Cantabile, ale nie ta seria. Owszem, podkładowi głosów trudno cokolwiek zarzucić. Jest typowy dla dobrych japońskich produkcji, a seiyuu dobrze wpasowują się w role i charaktery poszczególnych dziewcząt. Podobnie ma się ze wszystkimi odgłosami tła, efektami dźwiękowymi i całą resztą, jednak muzyka?

Próbkę tejże można usłyszeć w openingu, który odrzucił mnie już przy pierwszym odsłuchaniu. Piosenka, jaką dostajemy, jest zwyczajnie tragiczna… Połączenie melodii (jeśli to można tak nazwać), słów i zachowania postaci na pierwszy rzut oka sprawia bardzo dziwne wrażenie. Tak dziwne, że puściłem sobie ową czołówkę z pięć czy sześć razy, żeby ustalić w czym tkwi problem. Tym czymś jest całkowity brak rytmu piosenki. W zasadzie miała być ostra, podchodząca pod jakiś bardziej kontrowersyjny nurt, jednak nie udało się tego osiągnąć. To, co powstało, trudno nazwać nawet muzyką. Muzyka jest bowiem „sztuką organizowania struktur dźwiękowych w czasie”, cytując popularną encyklopedię internetową, tu natomiast zabrakło tych struktur. W efekcie z głośników leje się kakofonia, a postacie usiłują podrygiwać do taktu, którego nie ma…

Na szczęście opening nie jest jedynym (choć z całą pewnością najgorszym) utworem, jaki pojawia się w anime. Prawdę mówiąc, pozostałe są niezłe i zapewne znajdą jakichś zwolenników. Jednakże większość z nich nie wyrasta poza poziom normy dla anime. Owszem, jakość muzyki nie osiąga stanów alarmowych, ani tym bardziej nie przekracza, ale powiedzmy sobie szczerze: melomani nie mają tu czego szukać.

To co w takim razie jest w tym anime takie złe? I dlaczego uważam, że gdyby szalony Arab, Abdul al Hazred, autor bluźnierczego Necronomiconu, kręcił filmy animowane zamiast pisać książki, to byłyby one podobne? Otóż powodem tego jest fabuła, czyli układ wydarzeń, jakie mają miejsce na ekranie oraz ich, że tak powiem, wydźwięk.

Aby wyjaśnić, o co mi chodzi, musimy cofnąć się do czasów, gdy zaczęto tworzyć teorię sztuki, czyli do starożytnej Grecji, kolebki teatru. Starożytni Grecy, jak być może niektórzy z nas pamiętają ze szkół (za moich czasów to był materiał obowiązkowy w 1. klasie liceum), wierzyli, że głównym celem udziału widza w przestawieniu teatralnym jest przeżycie uczucia katharsis czyli „oczyszczenia”, mającego uczynić go lepszym człowiekiem. Czyli tłumacząc to na język ludzki: nauczyć go czegoś o życiu. Powiedzmy sobie szczerze, starogrecka teoria sztuki nie przetrwała próby czasu i nikt już nie kieruje się jej wytycznymi. Jednak mimo to zasada, że dzieło powinno zawierać jakiś przekaz, nadal jest żywa. Dlatego też, czegokolwiek by o tym nie mówić, filmy nas uczą różnych rzeczy. Tak więc romanse, serie obyczajowe i „okruchy życia” pokazują nam, jak należy postępować w zwykłych, codziennych sytuacjach i wobec innych osób. „Strzelanki”, że należy być odważnym w obronie swoich wartości i sprzeciwiać się złu (choć niekoniecznie z karabinem w ręku), a haremówki, że nie można mieć wszystkiego i czasem trzeba zdecydować, co (kto?) w życiu jest dla nas naprawdę ważne. W zasadzie jedynymi znanymi mi dziełami, które nie realizują zasady katharsis, są K­‑ON!! i filmy pornograficzne.

K­‑ON!! pozornie przypomina konstrukcją seriale z gatunku tak zwanych „okruchów życia”. Podobnie jak one, składa się z serii nudnych (przy czym w „okruchach życia” jest to nuda pozorna, w omawianym dziele prawdziwa) fragmentów codziennej egzystencji. Mamy więc wycieczkę szkolną, wizyty w sklepach, dyskusje o instrumentach muzycznych, kupowanie żółwia, karmienie go i wiele innych zdarzeń, czyli połączenie typowej komedii szkolnej z typowym filmem o życiu muzyków. Problem polega na tym, że K­‑ON!! nie jest śmieszny. Jego głównym celem nie jest wywołanie u widza rozbawienia, więc liczba gagów, żartów i dowcipów pozostaje bardzo skromna. Także o życiu muzyków niewiele się dowiadujemy, bowiem twórcy wyraźnie wiedzieli o nim bardzo mało. Co do egzystencji, to ta wiedziona przez bohaterki składa się głównie z bitew na poduszki, jedzenia ciastek i zabawy z akwariowym żółwiem wodnym. Nie ma w niej kłótni, sprzeczek, przepychanek, szkolnych awantur, zazdrości o sukcesy, zakuwania do sprawdzianów, jedynek i rodziców wracających z wywiadówek. Jest słodka, szczęśliwa, cukierkowa i mdła. Zwyczajnie nudna.

W serii tej brakuje elementów dramatycznych albo jakiegoś rodzaju konfliktu, sytuacji, w których można byłoby bohaterom kibicować. No chyba że za takie uznać dylematy „jakie ciastko wybrać” albo „Chrystusie Nazarejski! Nie nakarmiłam żółwia!” Prawdę mówiąc, bardzo trudno mi powiedzieć, dla kogo jest to anime. W zasadzie mogę wskazać dwie grupy docelowe, które mogą na nie się rzucić: dziewczynki w wieku 10­‑12 lat i facetów w wieku 30­‑40 lat, tęskniących do czasów szkolnych i je idealizujących, którzy chcą pogapić się na narysowane uczennice.

Paradoksem jest fakt, że – jak na anime o szkolnym zespole muzycznym – sama muzyka, koncerty i inne związane z nimi sprawy grają bardzo nikłą rolę. Gdyby nie to, że dziewczęta od czasu do czasu paradują z gitarami przez miasto albo zatrzymują się przed wystawą sklepu muzycznego, trudno byłoby odgadnąć tematykę serii. Tak naprawdę jednak wątek akwarystyczny został chyba bardziej rozbudowany niż wątek klubu muzycznego.

Spotkałem kilka osób, które dokonały pewnego skrótu myślowego i słysząc, że seria ta jest kwintesencją moé, spodziewały się istnego majtkowiska. Tymczasem czegoś takiego w tym akurat anime nie ma. Tak więc fani prezentowanej całkowicie bez polotu erotyki, jakże typowej dla japońskiej animacji, tym razem nie będą zachwyceni. Zamiast tego obserwujemy cukierkowe życie cukierkowych laleczek. Powiem szczerze: z mojego punktu widzenia brak budzących uśmiech zażenowania na twarzy każdego dojrzałego mężczyzny z jako tako poukładanym życiem erotycznym ujęć i scen majtczanych jest tylko zaletą. Przynajmniej człowiek nie czuje się, jakby robiono z niego naładowanego hormonami smarkacza. Marna to wprawdzie pociecha, ale w warunkach całkowitego braku jakiejkolwiek akcji, humoru, sytuacji dramatycznych czy choćby codziennych ludzkich spraw, mogących zająć kogokolwiek na dłużej, zawsze jest to jakiś pozytyw.

Ostatnim elementem, o jakim zwykle piszemy na Tanuki, są postacie. Powiem szczerze: gdybyśmy wydawali papierową gazetę, a nie czasopismo elektroniczne, to pominąłbym ten punkt, żeby oszczędzić życie kilku drzewom, a czytelnikowi pieniędzy. Powód jest prosty: postaci są płaskie i jak to się mówi, papierowe. Opisać je można w zasadzie jednym słowem, a brzmi ono „moeblob”. Azusa, Yui, Mio, Ritsu czy Tsumugi różnią się w zasadzie tylko kolorem włosów, projektem postaci i tłem fabularnym. Teoretycznie jedne mają być ciapowate, inne zaradne, jeszcze inne dobroduszne i marzycielskie, a kolejne stąpające twardo po ziemi czy pochodzące z dobrych domów i bardzo grzeczne. Faktycznie jednak, o ile w innych seriach zwykle udaje się te różnice podkreślić, tak tutaj jakoś to nie wyszło. Miałem wrażenie, że wszystkie bohaterki zachowują się identycznie, od czasu do czasu wtrącając tylko jakieś zdanie należące do roli. Tak naprawdę twórcy mogliby im zamiast imion nadać numerki, wyszłoby w zasadzie na to samo.

Powiem uczciwie: K­‑ON!! uważam za anime raczej słabe. Podstawową przyczyną tego stanu rzeczy jest wylewająca się z ekranu nuda, brak emocji, problemów czy sytuacji, które mogłyby przyciągnąć uwagę kogoś spoza dość specyficznej widowni, jaką są otaku. Tak naprawdę dziwi mnie, że tak usypiające i nudne anime zyskało tak dużą popularność. Uczciwie mówiąc, ja w tym tytule nie dostrzegam niczego, co czyniłoby z niego dobrą rozrywkę. W zasadzie jedyną pozytywną jego cechą jest dobra, pieczołowicie wykonana oprawa graficzna. Prócz tego niestety K­‑ON!! nie posiada niczego godnego uwagi.

Zegarmistrz, 12 października 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Kyoto Animation
Autor: kakifly
Projekt: Yukiko Horiguchi
Reżyser: Naoko Yamada
Scenariusz: Reiko Yoshida
Muzyka: Hajime Hyakkoku

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o K-ON! na forum Kotatsu Nieoficjalny pl