Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 3/10 grafika: 7/10
fabuła: 1/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 13 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,31

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 558
Średnia: 6,87
σ=2

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Inu x Boku SS

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2012
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Inuboku Secret Service
  • 妖狐×僕SS
Tytuły powiązane:
Postaci: Uczniowie/studenci, Youkai; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Magia
zrzutka

Opowieść o trudnym związku… Kogo ja próbuję oszukać? Opowieść kompletnie o niczym.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Nastoletnia Ririchiyo zawsze była traktowana jak osoba szczególna – co jednak nie znaczy, że jej życie było przesadnie szczęśliwe. Przyszła na świat w jednym ze starych japońskich rodów, w żyłach członków którego płynęła krew nadprzyrodzonych istot. Mało tego – jako osoba o najsilniejszej w swoim pokoleniu mocy, od urodzenia otoczona była niemalże czcią, ale też izolowana od świata i rówieśników. Dlatego też podjęła decyzję o wyprowadzce z domu do miejsca, w którym miałaby szanse na bardziej normalne życie: luksusowego apartamentowca, którego lokatorów i obsługę stanowią ludzie tacy jak ona, odlegli potomkowie youkai. Każdy lokator ma też przydzielonego własnego ochroniarza, mającego chronić go zarówno przed zwykłymi, jak i nadprzyrodzonymi niebezpieczeństwami. Ririchiyo nie jest zachwycona tą perspektywą – jej celem jest wyrwanie się spod klosza, pod którym była chowana – jednakże oddelegowany do niej Soushi Miketsukami nie daje się łatwo zbyć. Idealny ochroniarz i dżentelmen od pierwszej chwili deklaruje absolutną wierność i posłuszeństwo nowej pani, daleko wykraczające poza jego obowiązki służbowe. Nie to jednak przekonuje do niego dziewczynę, a raczej to, że wyraźnie zależy mu na niej jako takiej – a nie na potomkini starego i bogatego rodu. Jak potoczą się ich losy w pełnej dziwacznych mieszkańców i jeszcze dziwniejszych pracowników posiadłości?

Dobre pytanie, na które odpowiedzi w zasadzie nie poznamy… Ocena 1 przyznawana jest fabule zazwyczaj za jakąś kompletną i całkowitą katastrofę logiczną – za ciąg przypadkowo dobranych scen, między którymi na próżno szukać jakiegokolwiek związku. Tutaj jednak jej przydzielenie ma inne przyczyny. Mianowicie, brak. Fabuła… nie istnieje i ja wcale w tym momencie sobie nie żartuję. Kolejne odcinki wypełniają rozwleczone do absolutnych granic możliwości nieistotne detale z życia bohaterów, a pięć końcowych odcinków dałoby się z powodzeniem zamknąć w jednym – no, dwóch, jeśli chcielibyśmy mieć w ich trakcie czas na drzemkę. I bardzo proszę mi nie próbować wciskać, że o to chodziło i że to okruchy życia, a nie „strzelanka z mechami”. Tak się składa, że okruchy życia stanowią mój ulubiony gatunek, co jednak nie znaczy, że będę połykać wszystko z tą etykietką jak gęś kluski. Ta seria została pod względem fabularnym tandetnie spartaczona i tyle, innego określenia na to nie znajdę. Nie wykluczam zresztą, że materiał źródłowy jest lepszy: pomysł wyjściowy i pokazany świat dają naprawdę duże możliwości. Przypuszczam jednak, że ekranizując niedokończoną mangę, chciano uniknąć ciachnięcia jakiegoś większego wątku i w efekcie ograniczono się do „reklamówki”, pokazującej to, co zwykle dzieje się w pierwszych rozdziałach, czyli przedstawienie postaci. A i to rozciągnięto jak makaron, względnie uzupełniono własnymi pomysłami scenarzystów.

Fabularna nicość ma też niestety bardzo niekorzystny wpływ na bohaterów, co najlepiej widać na przykładzie Ririchiyo. Moje pierwsze wrażenie, jeśli o nią chodzi, było naprawdę bardzo dobre: introwertyczna, inteligentna dziewczyna o trudnym charakterze, która ma poważne trudności z komunikacją interpersonalną – ale naprawdę stara się nad sobą pracować. Innymi słowy, postać potencjalnie bardzo dynamiczna i ciekawa, tyle że nie dano jej się z tego punktu wyjściowego ruszyć nawet na krok. Niestety pewnie dlatego, żeby nie straciła swojego „uroku” nadąsanej tsundere. Kolejne odcinki wypełniają więc jej bliźniaczo do siebie podobne monologi wewnętrzne, w których w kółko i obszernie wałkuje swoje trudności w kontaktach z innymi, oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem ww. ochroniarza. Co więcej, pozostaje przy tym osobą skrajnie bierną i nieasertywną, pozwalającą się dowolnie manipulować innym i niezdolną do wyrażenia przekonującego sprzeciwu. Przepraszam, ja tam wolę bohaterki dysponujące kręgosłupem. Na podobną jednostronność charakteru cierpi też Soushi – przez większość serii zachowuje się jak dobrze wytresowany robot, a dramatyczne objawienie w odcinku jedenastym (którego kluczowej części domyśliłam się ładne kilka odcinków wcześniej) wypada raczej komicznie niż wzruszająco. Niestety, twórcy mieli dwie dobre drogi do pokazania relacji między tą dwójką: albo przedstawić ją z lekkim przymrużeniem oka (na co początkowo się zanosiło), albo szybko zamieść pod dywan i zająć bohaterów głównym wątkiem (że czym proszę?). Z żadnej nie skorzystali, a rzeczona relacja, potraktowana łzawo­‑serioznie powodowała nieprzyjemne ciarki – chyba że ktoś ma słabość do stalkerów.

Powiedzmy, że mogę uwierzyć, iż z większości postaci drugoplanowych dałoby się zrobić naprawdę fajnych, pełnokrwistych, lekko „zakręconych” bohaterów. Dałoby się, ale nie zrobiono, w większości przypadków pozostawiając im tylko „zakręcenie” na poziomie kwalifikującym się do pilnego leczenia. Z nielicznymi wyjątkami (na pozytywną wzmiankę zasługują uroczy sąsiad Ririchiyo, Renshou Sorinozuka, a także „młodociany chuligan”, Banri Watanuki) całe to towarzystwo z odcinka na odcinek traciło resztki mojego szacunku i cierpliwości. W rezultacie przyznaję za postaci ocenę 3: jeden punkt za Sorinozukę, jeden punkt za Watanukiego i jeden punkt za to, że Kagerou pojawiał się tylko epizodycznie. Tu muszę jednak nadmienić, że osoby, dla których cechy takie jak bezustanna żarłoczność, ślinienie się do nieletnich dziewczynek albo kliniczna obsesja na punkcie sado­‑maso wydają się urocze, zabawne lub seksowne, mogą dodać po dwa punkty za każdy z tych przymiotników i odpowiednio do tego zmodyfikować ocenę całości.

Projekty postaci (i ogólnie oprawa graficzna) były tym, co przyciągnęło mnie do tej serii. Prezentują się dość klasycznie, ale ładnie, w stylu typowym bardziej dla ekranizacji seinenów niż cukierkowych adaptacji eroge. Bohaterowie są szczupli, o lekko kanciastych sylwetkach i zróżnicowanych twarzach z całkiem bogatą mimiką. Tła zrobiono starannie, miejscami poświęcając wiele uwagi detalom, chociaż zdarzają się także sztampowe widoczki, tłuczone spod sztancy. W przypadku tego typu serii pewne niedopracowanie, upraszczanie rysunku jest jego cechą charakterystyczną, a nie błędem – pewnie ileś ujęć dałoby się zrobić lepiej, ale generalnie celem twórców nie była wizualna perfekcja. Szkoda natomiast, że na nielicznych scenach akcji oszczędzano, jak tylko się da – tutaj deformacji nie można zrzucić na karb celowej decyzji artystycznej. Warto też podkreślić, że większość bohaterów ma po dwie postaci – ludzką i mniej lub bardziej fantastyczną, nawiązującą do rodzaju youkai, z którym są spokrewnieni. W niektórych przypadkach te dodatkowe postaci są naprawdę atrakcyjne dla oka, w innych – uproszczone jak dziecinny rysunek, a jedna niestety składa się z bardzo kiepskiej grafiki komputerowej. Tak czy inaczej widzimy je bardzo rzadko i raczej przelotnie, więc potraktować je można najwyżej jako dodatkową atrakcję.

Rina Hidaka (m.in. Last Order z Toaru Majutsu no Index, Kaede z Tiger & Bunny) nieźle poradziła sobie z rolą Ririchiyo, podobnie przyzwoicie wypadł partnerujący jej jako Soushi Yuuichi Nakamura (Alto z Macross Frontier, Tomoya z Clannad, Grey z Fairy Tail). W rolach drugoplanowych usłyszymy między innymi Kanę Hanazawę (Karuta Roromiya), Mamoru Miyano (Zangu Natsume) i Tomokazu Sugitę (Kagerou Shoukiin). Oprawa muzyczna jest standardowa – przeważają w niej przyjemne dla ucha utwory wykorzystujące klasyczne instrumenty. Nie da się ukryć, że ja najbardziej zapamiętałam z niej powtarzany wiele razy zabieg polegający na nagłym zwolnieniu romantycznej lub podniosłej melodii w sposób kojarzący się z nagle popsutym magnetofonem, stosowany w momentach zmiany nastroju sceny. Jako dodatkowy akcent komiczny był dość skuteczny, jednak – przynajmniej w moim odczuciu – stosowano go trochę za często. Opening, Nirvana wykonywana przez wokalistę (zespół?) ukrywającego się pod pseudonimem Mucc, wypadł dość standardowo, natomiast do wykonywania piosenek przy napisach końcowych zatrudniono seiyuu bohaterów, w niektórych przypadkach przystawiając im chyba nabity pistolet do głowy. Efekt… chciałabym, żeby nie zapadał w pamięć, ale podejrzewam, że tu sporo zależy od osobistego odbioru i poczucia humoru.

W serii nie brakuje dyskretnego fanserwisu z bohaterką – bez ujęć bielizny, ale koncentrującego się na pokazywaniu jej w rozmaitych „apetycznych” sytuacjach. Dlatego całkiem niezłośliwie mogę rzecz polecić tym, którym zamiast fabuły spokojnie wystarczy scena zakładania przez nastolatkę pończoch samonośnych – jeśli szukają tego typu smaczków, powinni być usatysfakcjonowani. Jeśli zaś ktoś polubi bohaterów, to może śledzić… nie, nie ich losy, bo tych tu nie ma, ale ich nicnierobienie. Też jakaś opcja. Reszcie świata stanowczo odradzam: pomysł jest obiecujący, oprawa techniczna przyjemna dla oka, ale zamiast sensownej historii dostajemy wprowadzenie, które powinno zająć w sumie najwyżej trzy odcinki, a zostało rozciągnięte na dwanaście. I to musiało boleć.

Avellana, 5 kwietnia 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: David Production
Autor: Cocoa Fujiwara
Projekt: Haruko Iizuka, Rei Nakahara, Takuya Satou
Reżyser: Naokatsu Tsuda
Scenariusz: Toshizou Nemoto
Muzyka: Koutarou Nakagawa