Anime
Oceny
Ocena recenzenta
7/10postaci: 8/10 | grafika: 8/10 |
fabuła: 6/10 | muzyka: 6/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Ao Haru Ride
- アオハライド
Kolejny banalny romans szkolny? Owszem. Przy okazji jednak szansa na podróż sentymentalną – również dla starszych widzów – do czasów własnej pierwszej miłości.
Recenzja / Opis
Pierwsza miłość, okupiona bolesnym zawodem, pozostawia po sobie słodko‑gorzki smak. Tak właśnie swoje zauroczenie wspomina Futaba Yoshioka – choć jest już w pierwszej klasie liceum, wciąż nie potrafi zapomnieć o Kou Tanace, koledze z klasy gimnazjalnej, który zrobił na niej wrażenie delikatną urodą, spokojnym charakterem i faktem, że dzięki tym cechom tak bardzo różnił się od swoich rozkrzyczanych, grubiańskich i irytujących rówieśników. Wydawało się, że i Kou wyróżnia Futabę spośród innych dziewczyn. Zanim jednak udało im się wyznać te uczucia, Tanaka niespodziewanie zmienił szkołę i miejsce zamieszkania, znikając tym samym z życia Yoshioki. Pomimo upływu lat pierwsze uczucie przetrwało jednak w głębi jej nastoletniego serca. Nic więc dziwnego, że gdy Futaba już jako uczennica liceum przypadkiem odkrywa, że Kou uczęszcza do tej samej szkoły, nie potrafi opanować tłumionych od dawna emocji. Problem polega na tym, że czas, jaki minął od ich ostatniego spotkania, zmienił więcej, niż dziewczyna jest początkowo w stanie przyznać. Nie tylko z nieznanych jej powodów Kou nosi obecnie inne nazwisko, ale zmienił się również jego wygląd, a co gorsza, charakter – z delikatnego, uprzejmego i nieco nieśmiałego chłopca stał się dość gburowatym, niegrzecznym i nazbyt bezpośrednim młodym mężczyzną. Inną osobą jest też sama Futaba – w gimnazjum wykluczana przez koleżanki ze względu na powodzenie u chłopców, w liceum postanawia zostać typem dziewczyny, która zniechęca do siebie wszystkich przedstawicieli płci męskiej, nie budząc tym samym zazdrości innych uczennic. Kreując się na chłopczycę – hałaśliwą bałaganiarę, opychającą się ogromną ilością jedzenia – dopina swego. Omijana szerokim łukiem przez chłopaków, znajduje wierne przyjaciółki – a przynajmniej tak jej się wydaje, do czasu, gdy „nowy”, bezwzględnie szczery Kou, nie zarzuci jej, że przyjaźń, o którą tak zabiega, jest fałszywa i zbudowana wyłącznie na pozorach. Z czasem Yoishioka musi przyznać mu rację – nie poddaje się jednak i postanawia zacząć wszystko od początku, znaleźć kolejnych, tym razem prawdziwych przyjaciół, oraz na nowo poznać chłopaka, który pomimo tych wszystkich zmian wciąż pozostaje jej pierwszą, młodzieńczą miłością.
Jeśli ktoś się nie zorientował przed przystąpieniem do czytania tej recenzji, to po pierwszym akapicie nie powinien mieć już żadnych wątpliwości – oto przed nami romans szkolny w najbardziej klasycznym ujęciu. Przyznam, że na adaptację Ao Haru Ride czekałam od dawna – właściwie od czasów, kiedy nie było jeszcze na jej temat żadnych oficjalnych informacji. Wszystko to za sprawą pierwowzoru serii, mangi o tym samym tytule autorstwa Iou Sakisaki. Tytuł wydawany od 2011 roku cieszy się w Japonii dużą popularnością, zaś każdy nowy tom ląduje na miesięcznych listach najlepiej sprzedających się mang. Przy takich statystykach powstanie adaptacji było wyłącznie kwestią czasu. Czasu, który, warto nadmienić, wypadł ostatecznie bardzo korzystnie dla polskiego odbiorcy – na kilka miesięcy przed premierą serii telewizyjnej, publikację polskiego wydania Ao Haru Ride, znaną pod tytułem Ścieżki Młodości, rozpoczęło wydawnictwo Waneko, przyczyniając się tym samym do rozpowszechnienia tytułu jeszcze przed jego wejściem na japońskie ekrany telewizorów. Popularność wersji mangowej oraz jej obecność na polskim rynku sprawiły również, że wielu widzów (w tym także i ja) oglądało serię telewizyjną jako produkt wtórny, siłą rzeczy oceniany przez pryzmat pierwowzoru. Dlatego, choć mam świadomość, że anime to, jak każde inne, należy ocenić jako twór samodzielny, pozwolę sobie od czasu do czasu zestawić poszczególne jego elementy z oryginałem, co zaowocuje z pewnością nieco inną perspektywą niż w przypadku osób, które nie miały jeszcze okazji zetknąć się z mangą.
Jeśli jesteście fanami gatunku i wiernie śledzicie coraz to nowe animowane romanse szkolne, nie od dziś odnosicie zapewne wrażenie, że w tym temacie nie da się powiedzieć już nic nowego. Ja sama niejednokrotnie dochodziłam do takiego wniosku, oglądając raz za razem ponawiane banały. Czy Ao Haru Ride wnosi do tematu coś świeżego? Absolutnie nie. Ta definitywna odpowiedź nie jest jednak równoznaczna z definitywną sztampą, jaką z pozoru mogłaby się wydawać ta seria. O dziwo, mimo że opowieść ta nie ma w sobie nic, czego nie widzielibyśmy już w mnóstwie innych tytułów z tego gatunku, to jednak potrafi zauroczyć, a przede wszystkim zaangażować widzów emocjonalnie. Wszystko to dzięki świetnie skrojonemu scenariuszowi pierwowzoru mangowego. Myślę o tym zawsze, ilekroć mam kontakt z twórczością Iou Sakisaki – to autorka, która potrafi tak doskonale łączyć oklepane schematy i wyciągać z nich co ciekawsze motywy, że mimo oczywistej wtórności, czytelnik nie może oprzeć się opowiadanej historii, a przede wszystkim jej bohaterom. Szczęśliwie dla adaptacji, której wiele niestety brakuje do oryginału (ale o tym za chwilę), ma ona równie wciągający klimat.
W porządku – jest nastrojowo. Ale to trochę za mało, prawda? Co tak właściwie sprawia, że ta historia się sprzedaje? Wszak nie jest to fabuła. Na tę bowiem składają się wszystkie obowiązkowe elementy, których mniej i bardziej udane realizacje oglądaliśmy już w setkach innych tytułów. Mamy więc motyw pierwszej miłości, zawieranie pierwszych licealnych przyjaźni, trójkąt miłosny (a nawet dwa, choć drugi to wątek mocno poboczny, mimo iż obiektywnie jest oryginalniejszy i stosunkowo rzadko w romansach szkolnych spotykany), głównego bohatera z tragiczną przeszłością, a nawet dodatki takie jak wycieczka szkolna (o dziwo, nie nad morze, a w góry). Pod tym względem dostajemy więc standard – ani lepiej, ani gorzej, niż gdzie indziej.
Z mojego punktu widzenia tym, co znacząco wyróżnia Ao Haru Ride, są bohaterowie tej historii, przede wszystkim zaś jej protagonistka i główna narratorka – Futaba. To autentycznie sympatyczna i normalna nastolatka, przeżywająca burzę hormonów i próbująca sobie z nią radzić najlepiej, jak potrafi. Miłą odmianą jest fakt, że nie można jej tak po prostu, po pięciu minutach, czy nawet po całym pierwszym odcinku, zaklasyfikować do żadnego klasycznego typu bohaterek anime. Nie jest ani szarą myszką bojącą się brzmienia własnego głosu, niczym Sawako z Kimi ni Todoke czy Mei z Sukitte Ii na yo. Nie jest też stale wściekłą, agresywną i niezdecydowaną tsundere pokroju Misaki z Kaichou wa Maid‑sama! czy Taigi z Toradora!. W niczym na szczęście nie przypomina bezmyślnych i na ogół bezwolnych idiotek z adaptacji otome. Nie jest ani za słodka (tę rolę przejmuje w uniwersum Ao Haru Ride przyjaciółka Futaby, Makita), ani za ostra (w tej kategorii zaś dominuje inna bohaterka drugoplanowa, Murao). Yoshioka jest w sam raz. Może nieco zbyt ugrzeczniona jak na nastolatkę z krwi i kości, ale to już raczej kwestia wymogów gatunkowych. Poza tym mamy tutaj do czynienia z rozgarniętą osobą, która mówi otwarcie to, co myśli, nie boi się konfrontacji z bliskimi jej ludźmi. Owszem, zaczyna nie najlepiej. Poznajemy ją jako postać zafiksowaną na utrzymywaniu pozorów, za wszelką cenę próbującą się dostosować do otoczenia, nawet kosztem własnego indywidualnego charakteru. Futaba szybko jednak przechodzi przemianę – co ważne, nie jest to ukazane na zasadzie arbitralnie wprowadzonego do fabuły cudu, którego doświadcza z dnia na dzień. Wręcz przeciwnie – widzimy, jak wielokrotnie po pierwszym postanowieniu zmiany złych nawyków, dziewczyna trafia na mur własnej niemocy. Raz za razem próbuje jednak przeć naprzód.
Zarówno bohaterce, jak i samej historii służy fakt, że Yoshioka jest tutaj głównym narratorem. Pozwala to bardzo dobrze poznać jej punkt widzenia i emocje, ale nie tylko. Ao Haru Ride to historia pierwszej miłości ukazana z punktu widzenia nastoletniej dziewczyny i z tej perspektywy jest ona wiarygodna, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że autentyczna. Częste huśtawki nastrojów, przeżywanie każdego gestu czy słowa wypowiedzianego przez ukochanego chłopaka, desperacka potrzeba zrozumienia i poznania tegoż, nawet za cenę bycia postrzeganą jako wścibska czy nachalna. To zupełnie naturalne stany dla zakochanej nastolatki, a Futaba jest jej ucieleśnieniem. Czy jest przy tym nieco przewrażliwiona? Owszem. Ale – wierzcie mi na słowo lub sięgnijcie pamięcią do własnej młodości – to stan zupełnie naturalny dla dziewczyny w jej wieku. Przyznam, że choć sama daleka byłam od pełnej identyfikacji z główną bohaterką Ao Haru Ride, to jej emocje i zachowania wydały mi się na tyle normalne i bliskie rzeczywistości, że z łatwością byłam w stanie je zrozumieć, jednocześnie powracając pamięcią do własnych przeżyć z tego okresu życia. To bardzo cenna zaleta, jaką odnalazłam w tej serii – mimo iż jest to produkcja kierowana do młodszych widzów, typowe shoujo, to dzięki autentyczności charakteru Yoshioki nawet starsi odbiorcy będą w stanie, jak sądzę, odnaleźć wspólną płaszczyznę emocjonalną z bohaterami.
Oczywiście na Futabie historia się nie kończy. Jej świat kręci się wszak wokół Kou, dlatego i widz nieustannie próbuje rozgryźć tajemniczego chłopaka. Dość łatwo domyślić się, czemu niespodziewanie zmienił szkołę i nazwisko – to wydarzenie nie wyczerpuje jednak puli problemów, którym Kou musiał stawić czoła w bardzo młodym wieku. Widz poznaje ich przebieg wraz z Yoshioką. Czy tutaj czekają nas jakieś niespodzianki? Ponownie mogę odpowiedzieć, że absolutnie nie. Do kreacji postaci Kou wykorzystany został jeden z bardziej oklepanych motywów z wielkiej księgi chwytów fabularnych zatytułowanej Tragiczna Przeszłość Bohatera™. Jest oczywiste, że to, czego chłopak doświadczył, musiało go zmienić. I zmiana ta ukazana zostaje bardzo trafnie, a jednak bez przerysowania. Kou miewa gorsze momenty, ale na co dzień jest zwyczajnym nastolatkiem. Z banalnych, ale wiarygodnych powodów ma problemy z nawiązywaniem głębszych relacji z innymi ludźmi, ale nie oznacza to, że wszystkich z góry traktuje jak wrogów i roztacza wokół siebie aurę wyrzutka społecznego. Nie straszy nas swoją traumą na każdym kroku – patrząc na jego poczynania, widzimy, że doświadczył czegoś trudnego, zbyt trudnego jak na swój wiek, ale lepiej lub gorzej nauczył się z tym żyć. Naturalnie naznaczyło go to licznymi uprzedzeniami i zahamowaniami, te jednak – jak powoli odkrywa w toku opowieści – jest w stanie przezwyciężyć z pomocą najbliższych, w krąg których niespodziewanie po latach powraca Yoshioka. Kou nie jest bohaterem oryginalnym, dla wielu okazać może się nawet drażniący. Nie sposób jednak odmówić tej postaci bardzo solidnej konstrukcji psychologicznej.
A jak jest z samym romansem w tym szkolnym romansie? Jak przystało na tego typu produkcję, rozwija się on w żółwim tempie. Yoshioka jest zdeterminowana, ale z różnych względów nie może wyznać swoich uczuć Kou. On zaś wysyła bardzo sprzeczne sygnały, ale nie trzeba być Freudem, by zorientować się, jakie emocje tak naprawdę budzi w nim jego pierwsza miłość. Jak przystało na solidne shoujo, dostajemy tu całą masę słodkich, uroczych i niewinnych scen, ukazujących stopniowe zacieśnianie się relacji między bohaterami. Szczęśliwie ani Futaba, ani Kou nie mają problemów z naruszaniem cudzej przestrzeni osobistej, dlatego nie musimy czekać całej serii na to, by w jej finałowym odcinku niby przypadkiem, a jednak celowo, zetknęli się koniuszkami małych palców u dłoni – nie, nie, nie jest tu aż tak słodko i niewinnie. Przez dwanaście odcinków budowane jest napięcie, atmosfera się zagęszcza aż w końcu… Aż w końcu seria się kończy. Owszem, doczekuje się pewnego podsumowania, ale jest ono tak naciągane i desperacko wręcz błagające o kontynuację, że – przyznam szczerze – nie wyobrażam sobie, aby tej miało nie być. Twórcy zresztą całkiem zgrabnie przygotowali sobie grunt pod kolejną serię – osoby zapoznane z pierwowzorem z pewnością wyłapały epizodyczne pojawienie się postaci, które w dalszych rozdziałach mangi odgrywają bardzo znaczące role w życiu naszych protagonistów.
Jeśli więc zapytacie mnie, czy Ao Haru Ride jest dobrym anime – odpowiem, że tak, solidnym i naprawdę udanym. Jeśli jednak zapytacie mnie, czy jest dobrą adaptacją… Tu już będę miała większy problem. Wspomniałam wcześniej, że mimo w miarę oczywistych zalet, wersja animowana nie może się równać z wersją mangową. Trudno mi stwierdzić, na ile to odczucie pokrywa się z wrażeniami innych czytelników i widzów, zwłaszcza że obiektywnie rzecz biorąc, seria telewizyjna jest jak najbardziej wierna pierwowzorowi. A jednak czegoś tutaj brakuje. Długo zastanawiałam się, czego. Ostatecznie doszłam do wniosku, że chodzi o tempo. Jak pozytywnie bym się nie odnosiła do tej serii, to muszę przyznać, że w niektórych momentach niemiłosiernie się ona ciągnie. Sceny, którym w mandze poświęcono pięć stron, w anime potrafią zająć pięć minut czasu antenowego. Rozciągane są przez ujęcia postaci z dwudziestu różnych kątów i choć rozumiem, że w założeniu miało to budować nastrój, w praktyce zwyczajnie męczy – być może tylko tych, którzy w żywszym tempie czytali mangę, ale jednak.
Poza tym jest jeszcze kwestia grafiki. Już po kadrach widać, jak sądzę, że Ao Haru Ride jest serią bardzo ładną. Śliczne projekty postaci, ładne tła, przyjemne kolory i animacja na wysokim poziomie jak na serię obyczajową. A jednak, kiedy zestawimy to z kreską Sakisaki, ponownie coś wydaje się nie do końca grać. Być może to moja prywatna słabość do talentu tej autorki, sądzę jednak, że w zwykłym, czarno‑białym rysunku potrafi ona przekazać więcej emocji, aniżeli udało się to zrobić za pomocą ruchu i koloru w serii animowanej. Coś umknęło z nieprawdopodobnie wręcz ekspresyjnej mimiki bohaterów. Podobnie z kadrowaniem – choć, jak wspomniałam, reżyserzy zaszaleli z mnogością kadrowania ważniejszych scen, to w jakiś pechowy sposób zazwyczaj udawało im się uniknąć tego jednego, kluczowego ujęcia, które na swym rysunku uchwyciła autorka mangi – co tylko potwierdza złotą zasadę, że nie liczy się ilość, a jakość. Nie chcę bynajmniej nikogo zniechęcić do seansu, jeśli jednak macie dylemat, czy po obejrzeniu anime warto sięgnąć po mangę – pragnę Was do tego gorąco zachęcić. Historia ta sama, a jednak nieco inna. A jeśli zastanawiacie się nad wyborem tylko jednej wersji, gdyż nie chce Wam się dwukrotnie poznawać tej samej opowieści, to mimo wysokiej oceny serii telewizyjnej, zdecydowanie polecam Wam pierwowzór.
Ostatnią już kwestią pozostałą do omówienia jest ścieżka dźwiękowa Ao Haru Ride. Czy jeśli powiem, że muzycznie to również standard w ramach gatunku, to wystarczy? Mam nadzieję, że tak, bo wiele więcej o tej warstwie produkcji powiedzieć się nie da. Bardzo miły dla ucha jest opening – zresztą nie tylko dla ucha. Sam klip zwraca uwagę – ilekroć go oglądałam, na usta cisnęło mi się jedno określenie na jego klimat, a mianowicie: dziewczęcy. Wszystko w openingu właśnie takie jest, maksymalnie dziewczęce – muzyka, śpiew, kolory, tła, drobiazgi porozrzucane na poszczególnych planach. To doskonała wizytówka tej, było nie było, wybitnie dziewczęcej historii. Przewodnim motywem muzycznym serii jest przyjemna ballada I Will idealnie wkomponowująca się w nastrój Ao Haru Ride. Szkoda tylko, że jest jedyną piosenką wykorzystywaną w kolejnych odcinkach. Wzbogacenie repertuaru o dodatkowe dwa czy trzy utwory zdecydowanie podziałałoby na korzyść ścieżki dźwiękowej.
Głównym bohaterom głosów użyczyli Maaya Uchida (m.in. Hiyori z Noragami) oraz Yuuki Kaji (z rosnącej w zawrotnym tempie listy jego ról jedną z bardziej wyróżniających się był z pewnością Eren Yeager z Shingeki no Kyojin). Dwudziestopięcioletnia Uchida spisała się w roli Yoshioki znakomicie – jej dziewczęca barwa głosu, zamiast nadmiernej słodyczy, ma w sobie coś mocno charakterystycznego, co dobrze podkreślało osobowość głównej bohaterki. Z początku ogromnie zaskoczył mnie wybór Kajiego do roli Kou – zaskoczył negatywnie, gdyż wydawało mi się, że to jeden z ostatnich aktorów, którzy powinni odtwarzać tego typu rolę. Seiyuu kojarzony z rolami irytujących, rozwrzeszczanych dzieciaków (z których Eren stanowi wierzchołek góry lodowej) nijak nie pasował mi do nieco mrukliwego i wyciszonego Kou. A jednak, co odkryłam z zaskoczeniem, aktor podołał tej roli. Wciąż nie jestem przekonana, czy był idealnym wyborem, ale zdecydowanie udowodnił, że potrafi zagrać inny typ postaci niż zazwyczaj – kogoś, kto niekoniecznie musi nam rozsadzać bębenki przeraźliwym krzykiem, by wywołać odpowiednią reakcję emocjonalną.
Kilkakrotnie w recenzji użyłam słowa „solidny” na określenie różnych aspektów Ao Haru Ride. I sądzę, że to właśnie słowo najlepiej oddaje jakość tej produkcji. Jest to ze wszech miar seria solidnie skonstruowana, nawet jeśli banalna, to w swej strukturze i zachowaniu bohaterów logiczna i poukładana. Poleciłabym ją każdemu miłośnikowi tak shoujo, jak i romansów w ogóle. Odnajdziemy tu nostalgiczny, pełen niewinnego uroku klimat, postaci, które łatwo zrozumieć, a nawet wczuć się w ich sytuacje, miłą dla oka oprawę graficzną i szansę na powrót wspomnieniami do lat własnej pierwszej miłości. Na tle innych pozycji z tego gatunku, które od pewnego czasu prezentują coraz niższy poziom, Ao Haru Ride wypada naprawdę dobrze, zaś jako całokształt stanowi po prostu sprawnie zrealizowaną produkcję, która z powodzeniem łączy najbardziej klasyczne motywy znane z romansów szkolnych.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Production I.G. |
Autor: | Iou Sakisaka |
Projekt: | Rena Igawa |
Reżyser: | Ai Yoshimura |
Scenariusz: | Tomoko Konparu |
Muzyka: | Hiroaki Tsutsumi |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Ao Haru Ride - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |