Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 4/10 grafika: 6/10
fabuła: 3/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,50

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 158
Średnia: 6,61
σ=1,97

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Jokobo, Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Seirei Tsukai no Blade Dance

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Bladedance of Elementalers
  • 精霊使いの剣舞
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Ecchi, Harem, Magia
zrzutka

Zero no Tsukaima w odświeżonym wydaniu, czyli przepis na kolejną pozbawioną głębszego sensu haremówkę ze zmarnowanym potencjałem. Danie główne – żab… tfu, damskie udka z dodatkiem pyskatych nastolatek!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Blade Dance to ważna i prestiżowa uroczystość, mająca postać turnieju, w którym udział biorą najpotężniejsze kapłanki. Jedną z nich poznajemy już w pierwszej scenie, oglądając zmagania niejakiej Ren Ashbell – pięknej nastolatki, która w kilkanaście sekund rozgramia swoją przeciwniczkę na arenie, tym samym kończąc rytuał. Wtedy także zostają nam przedstawione główne bohaterki, które, oglądając walkę z trybun, zachwycają się nową zwyciężczynią. Trzy lata później Claire Rouge, biorąca kąpiel w jeziorku pośrodku lasu, zostaje przypadkowo zauważona przez tajemniczego chłopaka. Uznaje go za podglądacza i reaguje bardzo agresywnie, używając jako broni swojego bicza. Po załagodzeniu sprawy okazuje się, że Kamito Kazehaya, bo tak nazywa się ów zbereźnik, zmierza do Areishia Seirei Gakuen – miejsca, w którym gromadzone są szlachetnie urodzone dziewczyny, trenowane na kapłanki. Ale zaraz, czego on szuka w szkole wyłącznie dla kobiet? Tylko przedstawicielki płci pięknej są w stanie okiełznać istoty nadprzyrodzone określane mianem seirei – a przynajmniej tak sądzono, bowiem sama egzystencja chłopaka zaprzecza tejże tezie. W zaistniałych okolicznościach chłopak zostaje zmuszony zawiązać kontrakt z seirei, którego pragnęła Claire. Zrozpaczona dziewczyna nie zamierza puścić mu tego płazem i postanawia, że Kamito musi wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i zostać jej niewolnikiem. Niebawem chłopak nieświadomie stworzy sobie harem, gdyż wpadnie w oko jeszcze niejednej panience, która zechce mieć go na własność.

Seirei Tsukai no Blade Dance to adaptacja light novel pod tym samym tytułem. Wiecie, co to oznacza? Złożone, rozbudowane wątki? A może zróżnicowane postaci? Zapierające dech w piersiach pojedynki, świetne dialogi, poruszające tematy wręcz filozoficzne? Nigdy w życiu. Jak spora część tytułów będących mieszanką komedii, haremu, fantasy, no i oczywiście ecchi, tak i ten nie wyróżnia się absolutnie niczym w żadnym z tych gatunków. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że anime jest schematyczne do bólu. A żeby nie było za mało, dodam, że schematy te wykonane zostały niedbale. No dobrze, ja tutaj obrzucam to anime błotem, ale czy rzeczywiście było tak tragicznie? I tak, i nie. Ta seria jedynie udaje, że ma fabułę, pełną nieścisłości, a raczej niedopowiedzeń. Już w pierwszych odcinkach zostaje wprowadzone kilka wątków, które będą powracać i rozwijać się w trakcie trwania akcji. Na razie nie brzmi to tak źle, ale im więcej człowiek obejrzy, tym silniejsze będzie odnosił wrażenie, że wszystko jest rozwijane w odpowiednim tempie, ale praktycznie nic nie zostaje wyjaśnione. Zarówno historia, jak i motywy działania bohaterów pozostają nieznane, przez co tak naprawdę nie wiemy, czemu jedna postać stała się zła, druga zachowała się tak, a nie inaczej, a trzecia ma akurat taką moc. Jeden z wątków (sami domyślicie się, który mam na myśli, jeśli odważycie się sięgnąć po ten tytuł) był uzupełniany co kilka odcinków, przez co widzowi wydaje się, że będzie miał duże znaczenie, ale potem następuje moment, w którym widz uświadamia sobie, że twórcy całkowicie to zignorowali. Brak wyjaśnienia w niektórych przypadkach sięga zenitu, jakby scenarzysta oczekiwał od widza, że ten będzie już zaznajomiony z magicznym światem przedstawionym w opowieści. Przykładowo, pojawia się bohater, o którym zupełnie nic nie wiemy. Ta osoba ma pewien wpływ na wydarzenia i wprawdzie zostaje przedstawiona w jakiś szczątkowy sposób, ale wiedza o niej pozostawia sporo do życzenia. To samo dzieje się z fabułą, co każe mi ją potraktować jako twór ubogi i pozbawiony większego sensu – ser szwajcarski z masą dziur logicznych i fabularnych.

Wspomniałem o komedii, i na tym się na chwilę zatrzymam. Niestety, jak to często bywa, gagi skupiają się na elementach ecchi – piersiach dziewcząt, kolorze ich majtek, albo podsłuchaniu w nieodpowiedniej chwili dwuznacznej rozmowy. Zapomniałbym także o tym, jak w całkowicie magiczny sposób dziewczyny znajdują się w łóżku protagonisty, gdy ten po kolejnej ciężkiej batalii budzi się w apartamentach Claire. Zdarzało się, że wątki komediowe zostawały wciśnięte w momencie, w którym były niepotrzebne – na przykład przysłuchujemy się rozmowie o piersiach… w drodze do świątyni, w której należy wykonać bardzo ważne zadanie. Zgrabnie zrobiona niejednolitość nastroju nie jest wadą, ale wciskanie tego rodzaju gagów w takich momentach nie spełni swojej funkcji – nie rozśmieszy widza. Zdarzały się oczywiście takie sceny, w których tego rodzaju humor sprawiał, że na mojej twarzy mimowolnie zagościł uśmiech – niestety głównie w pierwszej połowie serii.

Oprócz części komediowej w serii znaleźć można sporo walk, na które bardzo liczyłem. Miałem nadzieję, że podratują, a może i zastąpią nieudaną intrygę. Niestety okazały się słabym punktem anime, a chyba największą ich bolączką jest fakt, że absolutnie każde starcie ma podobny przebieg. Istnieją dwa warianty: Kamito rozwala przeciwnika jednym ciosem albo bardziej rozbudowana opcja – to przeciwnik bierze nad nim górę i wtedy z pomocą przychodzi mu Claire. Co interesujące, choć może niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jej pierwszy atak jest zawsze identyczny. Pomijając już rażący schemat, dynamika pojedynków pozostawia wiele do życzenia. Ataki są ubogie i powtarzają się, a sceny walki mieczem daleko odbiegają od tych z chociażby Sword Art Online. Często jest to krótka wymiana ciosów, po czym któryś z uczestników używa jednego bądź kilku swoich popisowych numerów, a jeśli to nie zakończy starcia, to druga strona to zrobi, wykorzystując (ciągle tę samą) umiejętność. Była w sumie jedna dłuższa i mniej standardowa potyczka, która potrafiła choć odrobinę zwrócić moją uwagę.

Ciekawostką natomiast pozostaje kwestia ecchi – zwykle kamera klei się do piersi bohaterek. To nie tak, że tutaj tego nie ma, ale najważniejszą częścią kobiecego ciała są zdecydowanie uda. Zobaczymy je wszędzie – w kąpieli, w trakcie przechadzek po szkolnym korytarzu, a nawet podczas bitwy. Jeśli po dwudziestej minucie pomyśleliście sobie, że to wszystko, to muszę was ostrzec – cały ending poświęcony jest właśnie udom. Gdyby nie to, że wraz z rozwojem akcji sceny fanserwisowe stają się coraz bardziej odczuwalne, to ten aspekt mógłbym jeszcze docenić. Jestem jednak uczulony na nachalność, a istnym apogeum było wsadzenie sobie przez jedną z bohaterek czekoladki między piersi i zaproponowanie protagoniście jej zjedzenia.

Miałem tego nie robić, ale po dłuższym zastanowieniu – czemu nie. Poświęcę odrobinę uwagi dialogom. O zgrozo, bardziej pospolitych i uboższych już chyba się nie dało napisać. Pojawiające się co i rusz kwestie w wykonaniu Claire: „Spalę cię na popiół” czy „Jesteś moim zaprzysiężonym duchem!”, ewentualnie Ellis i jej „Kazehaya Kamito!” bądź „Zrobię z ciebie (tu wstaw jakieś danie, o którym nigdy w życiu nie słyszałeś)” – wszystko to było męczarnią dla moich uszu. Dodatkowo bohaterki powtarzają to tym samym tonem i w podobnych sytuacjach, więc tak po szóstym razie miałem już dość. Brakuje tu jedynie „Baaka, baaka!” i „Urusai, urusai, urusai!”, abym mógł stwierdzić, że od dawna nie widziałem bardziej irytujących wypowiedzi.

Przejdźmy do naszej „zróżnicowanej” gromadki. Czymże byłby harem bez samca, więc jego pozwolę sobie przedstawić jako pierwszego. Kamito, drugi w historii męski osobnik, który potrafi zawrzeć kontrakt z duchem, to w rzeczywistości bardzo przeciętny szesnastolatek, na pierwszy rzut oka niczym się niewyróżniający. I tak też jest – pomijając to, że jest wredny i prowokuje zabawne sceny, głównie zawstydzając koleżanki, nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Tak jak każdy właściciel haremu jest nad wyraz pomocny, pragnie każdą dziewczynę zadowolić (tylko nie zrozumcie mnie źle), i zgarnia, krok po kroku, wszystkie dziewczyny ze szkoły. No dobra, zgarnia tylko kilka z nich, ale jak to zwykle bywa, są to najbardziej wyróżniające się jednostki, o których zaraz wspomnę – reszta uczennic uważa go za niewyżytą bestię. Nie mam pojęcia, czemu, bowiem facet, choć trochę zboczony, stara się tego na ogół nie okazywać i jak praktycznie każdy inny bohater anime, wokół którego skupiają się dziewczęta… odwraca wzrok na widok nagich kobiet. Akcja obraca się wokół niego, przez co jest najbardziej rozbudowaną postacią, co nie zmienia faktu, że to nadal za mało. Jego miecz, przyjmujący formę białowłosej, niewyżytej lolitki, która nie lubi być ignorowana, a przy tym ma skłonności do zdejmowania z siebie wszystkiego oprócz zakolanówek, bowiem wstydzi się pokazać swoich nóg (tak, nóg), nosi imię Est. Czasem można odnieść wrażenie, jakby skądś znała Kamito, ale w anime nie zostało wyjaśnione, czy tak jest naprawdę. To teraz zaznaczę, że wszystkie pozostałe bohaterki mają jedną wspólną cechę – wszystkie są rozwydrzone. Tym, co je odróżnia najbardziej (pomijając kolor włosów), jest rozmiar miseczki. I tym kryterium będę się kierować, przedstawiając je.

Claire Rouge, najważniejsza postać zaraz po Kamito, jest drobną, czerwonowłosą dziewczyną, która ma obsesje na punkcie piersi, bowiem ona sama ich właściwie nie posiada. Ma nieskomplikowany charakter, reprezentuje znany wam już pewnie archetyp tsundere, która z powodów osobistych pragnie za wszelką cenę zdobyć moc i „stać się silniejsza”. I te właśnie słowa powtarza wielokrotnie, co można dopisać do listy zwrotów zdecydowanie za często wykorzystywanych. Jej „zwierzątko” to ognisty kot, Scarlet, który okazuje się jedną z najbardziej udanych postaci. Tym razem nie dlatego, że ma rozbudowany charakter – za każdym razem, gdy ten śliczny, czerwony kotek pojawiał się na ekranie, po prostu nie mogłem nie bawić się dobrze – jest po prostu przesłodki. O samej Claire nie mam już nic do powiedzenia. Tak, tutaj właśnie uwidacznia się skąpy rozwój charakterów, o którym mówiłem na początku. Zaraz po niej poznajemy Ellis Fahrengart, dowódcę rycerzy Sylfidów, pseudoorganizacji mającej na celu zapewnić bezpieczeństwo uczniom, a także pilnować spokoju. Jak część z was może się domyślać, jedyne źródło problemów, z jakim będzie miała do czynienia, to właśnie nasz Kazehaya. Wyróżniający ją kolor to niebieski, poza tym: średnie piersi, druga tsundere, moc wiatru, zawiązała kontrakt z sokołem o imieniu Simorgh, który przybiera postać włóczni. Trzecią haremetką jest blondynka, Rinslet Laurenfrost, zwana „Lodowym Demonem”, o której dowiadujemy się chyba najmniej. Jej tytuł wziął się z jej mocy i ducha Fenrira – w mitologii skandynawskiej olbrzymiego wilka, który pewnego dnia ma połknąć Słońce. Jest arogancką przedstawicielką szlachty, typową ojou­‑sama, a przy tym, podobnie jak Claire (z którą zresztą zna się od dzieciństwa) i Ellis, jest tsundere. To połączenie wydaje się niezwykle irytujące, ale tylko wydaje, bo o dziwo, milej się jej słucha, niż reszty dziewczyn. Mieszka ze swoją cycatą pokojówką, której imienia nawet nie pamiętam, bo i po co, skoro zupełnie nic nie wnosiła do fabuły. Wraz z rozwojem akcji poznamy Restię, tajemniczą dziewoję ze skrzydełkami, z jakiegoś powodu powiązaną z Kamito, Fiannę – nazywaną „Lost Queen”, lubieżną księżniczkę z arbuzami pod koszulką, a także kilka mniej lub bardziej ważnych kobiet. Oczywiście najciekawszą z postaci jest główny bohater, zapewne dlatego, że twórcy poświęcili mu najwięcej uwagi. Towarzyszy mu trójka tsundere (nie bez powodu zaznaczałem to słowo), co jak dla mnie jest już przesadą. Na szczęście Rinslet wyróżnia się odrobinkę na plus, przez co zostają nie trzy, a „tylko” dwie irytujące baby. No i nie mogę zapominać o najsympatyczniejszym zwierzątku – Scarlet!

Grafika jest po prostu miła dla oka. Nie zaskakuje w żadnym stopniu, projekty postaci wykonane są starannie, chociaż mają czasem niedoskonałości. Tła podobnie – jeśli twórcy chcą przedstawić krajobraz, jest to obraz ostry, kolorowy i w klimatach fantasy, w przeciwnym wypadku drugi plan bywa rozmyty i raczej nie warto się na nim skupiać. Kamera wyraźnie skupia się na akcji (pomijając ujęcia ud), dlatego przypadkowe uczennice, często dodawane tylko po to, aby szkoła nie sprawiała wrażenia wyludnionej, nie ruszają się bądź wykonują jedną niezmienną sekwencję ruchów. Animacja stoi na przyzwoitym poziomie, niczym nie odbiegając od większości nowych produkcji, pomijając sceny walki, o których już wspominałem. Całość jest troszkę lepsza od tego, czego można spodziewać się od przeciętnego haremu.

Największą zaletą jest natomiast muzyka, klimatyczna, zróżnicowana i wstawiana w odpowiednich momentach. Wprawdzie zabrakło jej kopa i nie wywołała we mnie ciarek, ale dobrze pełniła swoją funkcję i pomagała w odbiorze anime. Szczególną uwagę poświęcę czołówce – to zdecydowanie najlepsza nutka, jakiej dane mi było tutaj posłuchać. Kyoumei no True Force w wykonaniu Hitomi Harady brzmi dynamicznie, nadrabia braki w ścieżce dźwiękowej i z pewnością zostanie zarówno w mojej pamięci, jak i na liście odtwarzania. W openingu jest dużo bełkotu, czego powodem, jak się pewnie domyślacie, jest sporo „engrishu”. Ten język to parodia w wykonaniu Japończyków. Piosenkarka wyszła z tego obronną ręką, bowiem pomijając fakt, że bez tekstu części słów bym nie zrozumiał, brzmi to bardzo dobrze i komponuje się zarówno z głosem wokalistki, jak i tekstem w jej ojczystym języku. Ending jest całkowitym przeciwieństwem czołówki, pasowałby do szalonej komedii, ale nie do serii w klimatach fantasy. Okropny nie jest, ale sam w sobie nie wyróżnia się na tle pozostałych utworów.

Seirei Tsukai no Blade Dance mógłbym określić jednym zdaniem – zmarnowany potencjał, ponieważ liczne dziury i niedopowiedzenia, zapychacze w postaci fanserwisu i bohaterki, które odstraszają zachowaniem przeważyły nad zaletami, sprawiając, że oceniam to anime jako średniaka, o którym po roku prawdopodobnie zapomnę. Mimo to nie mogę powiedzieć, że oglądanie sprawiało mi ból i był to czas stracony. Jeśli kiedykolwiek wyjdzie kontynuacja – a słyszałem, że light novel nie jest zakończona, anime ekranizuje treść trzech pierwszych tomów (z trzynastu, jakie się ukazały do tej pory) i jest z czego zrobić drugi sezon – to z chęcią zerknę na niego z nadzieją na poprawę. Tym, czego najbardziej zabrakło, był rozwój – zarówno fabuły, jak i bohaterów. Sceny kąpielowe można byłoby przeżyć, ubogie w akcję sceny walki także, ale nie jestem w stanie cieszyć się seansem, jeśli nie znam nawet świata i tła pokazanej historii. Miałem pewien dylemat, jak odbierać całość – z jednej strony seria dostarczyła mi rozrywki, z drugiej jestem zawiedziony ilością błędów. Tytuł mogę polecić osobom, które podejdą do tego z większym dystansem, oczekując sporej ilości fanserwisu i lekkiej, głupkowatej przygodówki z elementami fantasy. Widzom wymagającym, dla których najważniejsza jest wielowątkowa, rozbudowana fabuła, radzę trzymać się z daleka – tutaj można znaleźć jedynie zalążek tego, co być powinno w dobrze stworzonym uniwersum, a czego zabrakło z niewiadomych powodów. Twórcy kierowali się prostym założeniem – „Chcesz wiedzieć coś więcej? Przeczytaj powieść!”.

Jokobo, 2 grudnia 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: TNK
Autor: Yuu Shimizu
Projekt: Hanpen Sakura, Kenji Miyawaki, Maki Fujii
Reżyser: Tetsuya Yanagisawa
Scenariusz: Takao Yoshioka
Muzyka: Yasuyoshi Suzuki

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Seirei Tsukai no Blade Dance - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl