Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 9/10 grafika: 8/10
fabuła: 7/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 12 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,58

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 319
Średnia: 7,75
σ=1,42

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Yahari Ore no Seishun Love Come wa Machigatte Iru. Zoku

zrzutka

Nie wszystko, co rozbite, da się skleić. Szczególnie, jeśli nasze życie przestaje przypominać choćby najmarniejszą szkolną komedię romantyczną, a zaczyna… Cóż, prawdziwe życie.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Wydarzenia z końcówki pierwszej serii ugruntowały pozycję Hachimana jako wyrzutka w szkolnej społeczności – co, jak twierdzi sam zainteresowany, całkowicie mu odpowiada. Jednakże jego pozycja uległa zasadniczej zmianie, jeśli porównać ją z początkiem poprzedniej serii. Hachiman, czy tego chce, czy też nie, nie jest już przezroczystym dla innych samotnikiem, nawet jeśli na pierwszy rzut oka można by dojść do takiego wniosku. Co więcej, jego metoda rozwiązywania problemów, zwykle za pomocą wprowadzenia katalizatora, a przy okazji obsadzenia siebie w roli czarnego charakteru, zaczyna zawodzić. Nawet Yui zaczyna wątpić w jej skuteczność, a Yukino otwarcie ją krytykuje. Hachiman uważa oczywiście, że ma wszystko pod kontrolą – ale z każdym kolejnym zleceniem krucha równowaga panująca w klubie wolontariackim jest coraz bliższa rozsypania się jak domek z kart. Pytanie tylko: czy już na dobre?

Nie mam pewności, ale trudno mi oprzeć się wrażeniu, że Oregairu to jeden z tych tytułów, w których autor zmienił w trakcie pisania koncepcję. A może od razu to planował i tylko dla niepoznaki udawał, że to książka zupełnie o czym innym? Początek pierwszej serii pokazywał historię pod wieloma względami bardzo konwencjonalną, żeby nie powiedzieć: sztampową. Szkolny samotnik zostaje zgarnięty do (wykorzystywanego setki razy) klubu rozwiązywania cudzych problemów, gdzie całkiem przypadkiem trafiła także lodowata szkolna piękność, a dla równowagi dorzucono jeszcze słodką dziewuszkę. Potem wystarczy tylko podsuwać im kolejne problemy do rozwiązania i wykorzystywać naturalne różnice charakterów jako źródło humoru. Oregairu radziło sobie z tą formułą całkiem nieźle, szczególnie że bohater prezentował odświeżające, autentycznie cyniczne podejście do świata i stawianych przed nim zadań. Naprawdę zabłysnęło jednak, gdy zaczęło główny wątek wykorzystywać do całkiem czegoś innego i skoncentrowało się na procesie dojrzewania głównych bohaterów oraz relacjach między nimi, wykraczających złożonością poza zwykłe haremówkowe schematy. Przy tym, co ważne, seria nie staje się realistycznym dokumentem z życia współczesnej japońskiej młodzieży – pozostaje trochę odrealniona, ale bardzo celnie (i często boleśnie) punktuje autentyczne problemy.

Druga seria ma zdecydowanie mniej komediowy charakter, sporo tu także scen, które mogą się na pierwszy rzut oka wydać zabawne, ale gdy się nad nimi zastanowić, zdecydowanie przestają być śmieszne. Trudno niestety analizować fabułę bez zdradzenia kluczowych wydarzeń, ale można napisać, że tak jak poprzednio, mamy tu kilka epizodów, osnutych wokół „zleceń” otrzymywanych przez klub. Znacznie mocniej niż poprzednio spaja je jednak wątek relacji między bohaterami – i tu zdecydowane brawa dla autora. Z jednej strony może się wydawać, że w tym anime panuje święte dla haremówek status quo – z drugiej sytuacja tak naprawdę zmienia się bardzo dynamicznie, tylko nie w sposób, który byłby wyraźnie widoczny. To pasuje – nie tylko do japońskiej kultury, ale przede wszystkim akurat do tych bohaterów. Rozgrywające się na pierwszym planie (a tak właściwie – w tle) historie są mniej lub bardziej interesujące, a ja nie będę chyba oryginalna, jeśli napiszę, że moim zdaniem najbardziej udaną częścią była planowana w kooperacji z innym liceum charytatywna impreza bożonarodzeniowa.

Konstrukcja fabularna ma jednak pewne wady, po części wrodzone, a po części wynikające z wymogów adaptacji. Po pierwsze, trudno nie zauważyć, że część postaci jest tutaj trochę „z innej bajki”, z komedii szkolnej o zwariowanym klubie pełnym oryginałów. Jasne, Saika Totsuka jest uroczy (chociaż ile można ogrywać jeden motyw komediowy?), ale po prostu kontrastuje z innymi bohaterami i wydaje się trochę wyrwany z kontekstu. To samo tyczy się Saki Kawasaki czy Yoshiteru Zaimokuzy. Po drugie i ważniejsze, to klasyczny przypadek kontynuacji, pozbawionej zarówno początku, jak i zakończenia (ponoć light novel zbliża się do finału). Ponieważ ciągle nie dostajemy odpowiedzi na jedno z kluczowych pytań – to znaczy, na czym tak naprawdę polegają problemy rodzinne Yukino – nie tylko trudno powiedzieć, do czego całość właściwie zmierza, ale nawet trudno zrozumieć działania i motywację części postaci. Zachowanie siostry Yukino, Haruno, można interpretować na kilka skrajnie różnych sposobów. A jak tłumaczyć profesor Hiratsukę, która wyraźnie przedkłada doprowadzenie Yukino do pionu (na czym by nie miało polegać, bo to też nie jest jasne) nad wszystko inne, łącznie z równowagą duchową Hachimana? Trochę za dużo tu niewiadomych, zwłaszcza że i bez tego sytuacja bohaterów nie jest szczególnie łatwa.

Hachiman po pierwszej serii zyskał sporą popularność wśród fanów – i chyba potrafię zrozumieć, dlaczego. Inteligentnie i złośliwie komentuje obserwowane postawy i relacje międzyludzkie. Skutecznie, choć nie zawsze eleganckimi metodami rozwiązuje stawiane przed nim problemy (co w fandomie zapewniło mu przydomek „Batman”). Do tego, w odróżnieniu choćby od bohaterki Watamote, sprawia wrażenie samotnika z wyboru, którym w dodatku interesują się przynajmniej dwie atrakcyjne dziewczyny. Czy ktoś to głośno przyzna, czy nie, to bohater z gatunku tych, o których wiele osób pomyśli „chciałbym się znaleźć na jego miejscu”. Dla takich widzów druga seria może być przykrym zaskoczeniem. Monologi Hachimana narzucają jego punkt widzenia, jednak nie oddają obiektywnej prawdy ani o nim samym, ani o jego sytuacji. W pierwszej serii trzeba było się przyjrzeć, żeby to dostrzec – tutaj staje się to całkowicie jasne. Podejście Hachimana nie działa, chociażby dlatego, że – wbrew temu, co mu się wydaje – także jest pozą przybieraną na potrzeby innych. Jeśli złudzenie kontroli nad otaczającą go rzeczywistością pryśnie… Zrobi się nieprzyjemnie i nie ma łatwego sposobu, żeby wszystko naprawić, niechby i prowizorycznie. Przy tym trzeba powiedzieć, że Hachiman pozostaje postacią bardzo wiarygodną mimo wewnętrznych sprzeczności. To przekonujący obraz nastolatka, na pewno bardzo inteligentnego, ale pozbawionego jeszcze potrzebnego doświadczenia życiowego, a także tego, co się mądrze nazywa „inteligencją emocjonalną”. Nie jest żałosny – jest niedojrzały i na najlepszej drodze do tego, żeby stać się całkiem fajnym dorosłym. Dajcie mu tak z dziesięć lat, a potem narzekajcie.

Jak już wspomniałam wcześniej, Yukino pozostaje bardzo enigmatyczna i może dlatego wydaje się tutaj najsłabszą postacią. O ile zachowanie i motywację Yui zrozumieć bardzo łatwo, o tyle w przypadku Yukino nie da się powiedzieć: czy w grę wchodzi tylko jej trudny charakter, czy za rezerwą, z jaką podchodzi do świata, kryje się coś więcej? Nie zmienia to faktu, że główny trójkąt romantyczny serii nakreślony został bardzo przekonująco i gdybym miała robić porównania, przywołałabym Kimagure Orange Road. Tak samo jak tam, tutaj bardzo łatwo zrozumieć, że rzeczywiście mamy do czynienia z trójkątem, a nie dwoma rywalkami: przyjaźń Yui i Yukino stanowi mocną przeciwwagę dla uczuć, jakie każda z nich żywi do Hachimana, dlatego łatwo zrozumieć, dlaczego żadna nie jest skłonna do podejmowania jakichkolwiek kroków. Z takiej sytuacji patowej nie da się łatwo wybrnąć, bo życie to nie komedia romantyczna, o czym złośliwie przypomina tytuł.

Chociaż Komachi, młodsza siostra Hachimana, pozostaje postacią drugoplanową, jej wpływ na wydarzenia jest bardzo wyraźny. To nie uroczy przerywnik komediowy w osobie słodziutkiej gimnazjalistki – to rozgarnięta i mocno stojąca na ziemi kobietka, która na swój sposób stara się wspierać brata. Rozmowy pomiędzy Komachi a Hachimanem są świetne, tym bardziej że nie ma w nich ani pół cienia podtekstów czegokolwiek, co nie jest relacją między rodzeństwem. Smutne, że trzeba to tak podkreślać, ale twórcy anime zdecydowanie za często korzystają z okazji, by wepchnąć jakiś rodzaj kazirodczego fanserwisu. Ta dwójka nie zawsze się rozumie, ale zawsze stara się stanowić dla siebie nawzajem oparcie – bez wielkich słów i gestów, w najbardziej naturalny ze sposobów.

Nie byłam przekonana, gdy na plakatach promocyjnych w szkolnym otoczeniu Hachimana pojawiła się jeszcze jedna dziewczyna. Iroha Isshiki, bo o niej tu mowa, okazała się jednak zaskakująco wyrazistą osóbką. Z jednej strony sceny z jej udziałem często wprowadzały lżejszy nastrój (bardzo, bardzo chwilami potrzebny), z drugiej ją także udało się pokazać w sposób daleki od konwencjonalnej „słodkiej idiotki”, za którą można ją wziąć w pierwszej chwili. Wreszcie większa niż poprzednio rola przypadła Hayato Hayamie, który tutaj nadal jest kreowany na przeciwieństwo Hachimana – ale w zupełnie inny sposób niż wcześniej. Początek pierwszej serii kreślił prostą opozycję między ponurym samotnikiem a popularnym przystojniakiem, potem wzmocnioną przez kontrast ich postaw: cynizm i czarnowidztwo Hachimana, wiarę w ludzi i optymizm Hayato. Jak jednak twierdzi sam zainteresowany, wcale nie jest takim miłym gościem, na jakiego wygląda. Ta seria prezentuje jego – a także jego „świtę” – w trochę innym niż wcześniej, bardziej interesującym i o wiele bardziej realistycznym świetle. Trzeba tylko pamiętać, że pewne rzeczy „działają” w japońskim kontekście i zachodniemu widzowi może być trudno zrozumieć koncept tego, że osoba popularna „ma obowiązek” być „dla wszystkich”.

Oregairu to jedno z tych anime, które wymagają od seiyuu prawdziwej gry aktorskiej. Tu nie wystarczy charakterystyczna maniera mówienia ani jeden przypisany do postaci ton, na którym można jechać w każdym przypadku. Tu trzeba przekazywać emocje, co jest tym ważniejsze, że dialogi (skądinąd świetnie napisane!) nie wykładają kawy na ławę i w większości przypadków intencje bohaterów trzeba odczytywać pomiędzy wierszami. To się udało i nawet nie wiem, kogo powinnam najbardziej chwalić, bo wszyscy seiyuu ważniejszych postaci spisali się na komplet medali. Ja bardzo proszę zwrócić uwagę na drobiazgi: znane z początków pierwszej serii rozbudowane i skomplikowane wymiany złośliwości pomiędzy Yukino a Hachimanem to była ich wersja przełamywania lodów oraz rozmów o pogodzie. Kiedy ich stosunki się psują, z dialogów, pozornie idealnie uprzejmych, wieje takim mrozem, że widza przed ekranem ciarki przechodzą.

Projekty postaci (szybko – przynieście widły i pochodnie!) uległy pewnym zmianom, przy czym umówmy się – Yahari Ore no Seishun Lovecome wa Machigatte Iru to seria o licznych zaletach, ale wyjątkowa i wyróżniająca się grafika do nich nie należała. Jeśli już, można powiedzieć, że pod tym względem kontynuacja stoi na wyższym poziomie. Początkowo obawiałam się, że będę bezustannie mylić Yui z Irohą, ponieważ miały podobny kolor włosów i fryzurę, a twarze dziewcząt są tu zwykle odrysowane od jednego szablonu. Nie pomyliłam ich ani razu, bo różniły się detalami – sposobem poruszania się, gestami. Ani przez moment nie miałam wątpliwości, która z nich właśnie pojawiła się na ekranie. W ogóle mimika i mowa ciała postaci jest niezwykle dopracowana i naprawdę trudno pod tym względem narzekać na oszczędności animacyjne – jasne, to nie jest efektowna animacja, ale miejscami pierwszej klasy. Ciekawe, kto nie miał ochoty zrobić czegoś niemiłego z pewnym gestykulującym bezustannie panem przewodniczącym… Podobnie jak w grze seiyuu, w drobnych gestach i ruchach kryje się tutaj mnóstwo znaczeń i trudno rozpatrywać tę serię, jeśli nie zwracało się na to uwagi. Poza tym sporo jest oszczędności w ujęciach zbiorowych, ale za to trafiają się sceny prześlicznie wykadrowane i oświetlone, pokazane w taki sposób, by najlepiej podkreślić nastrój i emocje bohaterów.

Powinnam coś napisać o muzyce, ale pod tym względem to seria bardzo oszczędna, w wielu miejscach polegająca raczej na ciszy niż na nastrojowym plumkaniu. Tak jak poprzednio, towarzyszą jej ładne ballady – chociaż od Harumodoki śpiewanego przez Nagi Yanagi bardziej podobało mi się Yukitoki (które słyszymy zresztą w jednym z odcinków). Podobnie wykonywany przez Saori Hayami i Nao Touyamę (czyli seiyuu Yukino i Yui) ending, Everyday World, ustępuje ślicznemu Hello Alone z pierwszej serii, chociaż także dobrze wykorzystuje możliwości wokalne obu pań.

Że nie jest to propozycja dla każdego, dowodzą komentarze do pierwszej i drugiej części. To nie jest ani naturalistyczny dokument, ani eskapistyczny konkurs na najlepszy zestaw trzeciorzędnych żeńskich cech płciowych. Oregairu niebezpiecznie balansuje na granicy nastoletniego melodramatu, ale poświęca wystarczająco dużo uwagi swoim bohaterom, by uniknąć ich spłycenia. Nie da się jednak ukryć, że tej części rozpaczliwie brakuje konkluzji, tym bardziej że właściwie wydaje się ona na wyciągnięcie ręki. Czy zakończenie – jeśli kiedyś zostanie zanimowane – położy tę historię i zepchnie ją na poziom przeciętnych light novel? Jako pesymistka nie mogę tego wykluczyć, ale na razie to, co obejrzałam, niezwykle mi się podobało. Zachęcam, żeby spróbować – tym bardziej, jeśli ktoś z założenia nie tyka komedii haremowych. Bo w tej wszystko, co tylko mogło, poszło całkowicie nie tak…

Avellana, 12 lipca 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: feel
Autor: Wataru Watari
Projekt: Ponkan 8, Yuuichi Tanaka
Reżyser: Kei Oikawa
Scenariusz: Keiichirou Oochi, Shoutarou Suga
Muzyka: Monaca

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Yahari Ore no Seishun Lovecome wa Machigatte Iru - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl