Anime
Oceny
Ocena recenzenta
4/10postaci: 4/10 | grafika: 6/10 |
fabuła: 4/10 | muzyka: 6/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Gakuen Babysitters
- 学園ベビーシッターズ
- Gakuen Babysitters (Komiks)
Osierocony chłopiec i grupka uroczych dzieciaczków. Porcja słodyczy mocno zalatującej sztucznością.
Recenzja / Opis
Nieszczęście potrafi spaść jak piorun – tak właśnie stało się w przypadku nastoletniego Ryuuichiego Kashimy, którego rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. To oznacza, że chłopiec nieoczekiwanie został na świecie sam z młodszym braciszkiem, kilkuletnim Kotarou. Ich przyszłość rysuje się w ponurych barwach, dlatego też Ryuuichi postanawia przyjąć bardzo nieoczekiwaną propozycję pomocy od pewnej ekscentrycznej starszej pani. Youko Morinomiya, właścicielka i dyrektorka Liceum Morinomiya, w tej samej katastrofie straciła syna i synową. Teraz postanawia wziąć Ryuuichiego i Kotarou na wychowanie, jednak stawia starszemu z braci pewne warunki. Ma on przenieść się do jej szkoły (to akurat dość zrozumiałe) oraz spędzać cały wolny czas między lekcjami i po lekcjach w przyszkolnym przedszkolo‑żłobku dla dzieci nauczycieli, jako (jedyny) członek Klubu Babysitterów pomagając zatrudnionemu tam opiekunowi, panu Usaidzie. Ryuuichi godzi się na to bez poważniejszych oporów – dzieci lubi, a w ten sposób może spędzać więcej czasu z Kotarou. Co więcej, w obowiązkach przedszkolanki niebawem zaczyna mu pomagać kolega z klasy (i starszy brat jednego z podopiecznych przedszkola), Hayato Kamitani. Mimo wszystko jednak opieka nad dziećmi pochłania wiele czasu, a maluchy, jak to maluchy, potrafią być przeurocze, ale też nieznośne, a przede wszystkim pomysłowe w najbardziej nieprzewidywalny sposób.
Tu muszę przyznać, że moje spojrzenie na tę serię jest krytyczne w sporej mierze dlatego, że dziury w logice świata, jakie wybaczam komedii, w dramacie są dla mnie niedopuszczalne. Tymczasem tutaj całe założenie, pomysł na główny wątek i jego prezentacja nie trzymają się kupy, a pytania „ale dlaczego” oraz „jakim cudem” można by ułożyć w zgrabny i wysoki stosik. Powiedzmy jednak, że nie będziemy wymagać od anime przyziemnego realizmu. Skoro potrafią mnie rozbawić sceny komediowe oparte na sztucznie zaaranżowanych założeniach, to mogę zrozumieć, że na innych podziałają skonstruowane w podobny sposób sceny wzruszające. Nic w tym złego – ale niestety Gakuen Babysitters można postawić także bardziej konkretne zarzuty, jak choćby to, że prezentowane tu rozwiązania problemów bywają mocno wątpliwe zarówno pod względem pedagogicznym, jak i etycznym, szczególnie z punktu widzenia odbiorcy zachodniego. Nie raz i nie dwa po happy endzie danego epizodu zamiast z przyjemnym ciepełkiem w sercu pozostawałam z dość niekomfortowym uczuciem lekkiego niesmaku.
Przede wszystkim jednak kuleje sama konstrukcja fabuły. Odcinki dzielone są na dwie części, co w zasadzie można uznać za lepszy pomysł niż rozciąganie siłą jednego epizodu na dwadzieścia minut. Okazuje się jednak, że często materiału nie wystarcza nawet na pół odcinka, jeśli całą jego treść stanowią monotonne przygotowania do zaprezentowania pojedynczego gagu lub innej puenty. Całość sprawia też trochę wrażenie sieczki, wątki i tematy dobierane są zdecydowanie zbyt przypadkowo. Czy to poważny problem? Powiedziałabym, że tak. Tego rodzaju rozwiązanie sprawdziłoby się w absurdalnej i oderwanej od rzeczywistości komedii, tutaj jednak mamy powracający wątek główny związany z samym Ryuuichim, który musi przystosować się do nowego życia i braku rodziców. Jeśli chcemy wzruszać widza losem bohatera, trzeba jego perypetiom i doświadczeniom nadać jakąś ciągłość, pozwolić na obserwowanie zachodzących w nim przemian. Tymczasem właśnie ta poszarpana struktura serii oraz konieczność zachowania status quo w relacjach między postaciami bardzo skutecznie to uniemożliwiają. Czas płynie nierównomiernie; przeskakuje o tygodnie i miesiące, ale wszystko trwa w miejscu. Jeśli ktoś (tak jak ja) liczyłby, że będziemy oglądać osieroconego chłopca powoli wracającego do siebie po tragedii, która go dotknęła, znajdującego nowych przyjaciół i przypominającego sobie radość życia, to się paskudnie rozczaruje. Problemy Ryuuichiego pojawiają się i znikają jak za naciśnięciem guziczka, żeby wywołać wzruszenie albo nie przeszkadzać – zależnie od chwilowej potrzeby. To samo dotyczy zresztą także innych postaci i ich wątków. Może właśnie dlatego Gakuen Babysitters wydało mi się serią zaskakująco chłodną i zupełnie nieangażującą emocjonalnie.
Jak widać powyżej, tego rodzaju wadliwa konstrukcja fabuły bardzo źle wpływa na postaci. Jeśli nawet machnąć ręką na jakieś ich przemiany wewnętrzne, Gakuen Babysitters w gruncie rzeczy nie wykorzystuje okazji, by choć trochę przybliżyć swoich bohaterów. Każdego poznajemy w ciągu może trzydziestu sekund, góra minuty, i potem dokładnie już wiemy, jakiego zestawu wypowiedzi i zachowań należy się po nim spodziewać. To dziwne, bo czasu akurat na to byłoby dostatecznie dużo – ostatecznie codzienne interakcje to świetna okazja, by pokazać postaci w najróżniejszych sytuacjach i z najróżniejszych stron. Nie chodzi mi nawet o to, że bohaterowie są nierealistyczni – oni są po prostu płascy i mało wyraziści. Jak zwykle w takich przypadkach oznacza to, że stosunkowo lepiej wypadają postacie drugoplanowe i epizodyczne (takie jak asystent pani Morinomiyi, Saikawa), ponieważ w ich przypadku niedobór informacji nie jest aż tak rażący. Gdyby kogoś interesowały maluchy (sztuk w sumie sześć), to donoszę uprzejmie, że każdy został obdarzony jedną cechą charakteru, która musi wystarczać na wszystkie okazje… Z wyjątkiem Kotarou, który został obdarzony temperamentem i osobowością nadwiędłego kartofla. Wiem oczywiście, o jaki charakter i efekt chodziło w teorii, ale praktyka rozjechała się z nią zdecydowanie za daleko.
Jeden rzut oka wystarczy, by wiedzieć, że Gakuen Babysitters to ekranizacja mangi shoujo – główny bohater ma oczy już nie jak spodki, a jak talerzyki deserowe. Odróżnia się tym zresztą od pozostałych postaci męskich i może dlatego sprawia wrażenie młodszego w porównaniu ze swoimi rówieśnikami, ale nie uważałabym tego za aż taką wadę. Projekty postaci w ogóle przywodzą na myśl raczej starsze produkcje, przy czym rzuca się w oczy – jak zwykle w takich przypadkach – kontrast między starannie narysowanymi bohaterami znanymi przynajmniej z imienia i kompletnie nierozpoznawalnym „tłumem statystów”. Tła są raczej puste i nieruchome, animacja ograniczona, co zwykle nie stanowi problemu, ale w epizodach bardziej niż inne pozbawionych treści dokłada się to do ogólnego odczucia monotonii. Przyznam też uczciwie, że chociaż zwykle potrafię zaakceptować styl i konwencję graficzną danego anime, tak tutaj okropnie mnie irytował sposób rysowania dzieci. Nie chodzi nawet o to, że w ogóle się nie zmieniają (a w serii upływa chyba dobry rok). Chodzi o to, że kilkulatki narysowane są jak rozkoszne kluski sięgające dorosłym w najlepszym razie do kolan, co sprawia, że wszystkie ich interakcje z ludźmi i otoczeniem stają się absurdalne. Sceny, w których opiekunowie muszą prowadzić maluchy dosłownie zgięci do ziemi, wyglądają najzwyczajniej idiotycznie.
Obsada składa się ze średnio i mało znanych nazwisk, ale prawdę mówiąc, żadna rola tutaj nie zapada w pamięć (może poza wspomnianym już Saikawą, dla odmiany granym przed gwiazdę z wyższej półki, czyli Daisuke Ono). Muzyka… Przejrzałam odcinek czy dwa na potrzeby tej recenzji, żeby spróbować coś sobie przypomnieć, i stwierdzam, że ścieżka dźwiękowa prawie nie istnieje. Znika na długie chwile (także tam, gdzie w sumie by się przydała), a jeśli się pojawia, ma często postać plumkania na pojedynczych instrumentach. Zresztą tak czy inaczej jest przyciszona do tego stopnia, że trudno zauważyć jej obecność – pełni jakieś tam swoje elementarne funkcje i nic więcej. Natomiast miłym zaskoczeniem okazały się piosenki w czołówce i przy napisach końcowych, ponieważ postawiono w nich na męskich wykonawców, co w ogóle jest ostatnio rzadkością w anime, szczególnie w tego rodzaju słodkich i puchatych seriach. W dodatku obie są nieźle zaśpiewane, mimo że wykonują je seiyuu, z których umiejętnościami wokalnymi bywa różnie. W nastrojowej czołówce, Endless Happy World, usłyszymy Daisuke Ono, natomiast zamykające odcinek energiczne Oshiete yo wykonują Koutarou Nishiyama (seiyuu Ryuuichiego) oraz Yuuichirou Umehara (grający Hayato).
Zabawna ciekawostka: Gakuen Babysitters przegrywało u mnie we wszystkich kategoriach z emitowanym równolegle Miira no Kaikata. Opowieść o chłopcu wychowującym miniaturową mumię była ciekawsza, bardziej wzruszająca i zabawna, a do tego miała o wiele lepiej skonstruowane postaci. Jak więc łatwo zgadnąć, nie czuję szczególnej potrzeby, by polecać komuś akurat tę serię. Nie jest specjalnie szkodliwa, może natomiast poważnie znudzić. Gdybym miała sięgnąć do porównań kulinarnych, Gakuen Babysitters kojarzyłoby mi się ze słodzikiem opartym na stewii. W sumie i tak to niezdrowe, a zwyczajny cukier byłby po prostu smaczniejszy.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Brain's Base |
Autor: | Hari Tokeino |
Projekt: | Mina Oosawa |
Reżyser: | Shusei Morishita |
Scenariusz: | Yuuko Kakihara |
Muzyka: | Ruka Kawada |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Gakuen Babysitters - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |