Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 6/10 grafika: 6/10
fabuła: 3/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 11
Średnia: 5,82
σ=1,27

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Nanatsu no Maken ga Shihai Suru

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 15×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Reign of the Seven Spellblades
  • 七つの魔剣が支配する
zrzutka

Opowieść o przyjaźni i dorastaniu w świecie magii i czarodziejstwa. Wyjątkowo wciągająca i rozrywkowa seria. A że przy tym głupia jak but? Cóż, nie można mieć wszystkiego.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Początek roku szkolnego. Na szlaku prowadzącym do szacownej akademii Kimberly spotyka się sześcioro pierwszoroczniaków: Katie – miłośniczka zwierząt i stworzeń magicznych, Michela – perfekcyjna panna z dobrego domu, Guy – potomek rodu sławnych czarodziei­‑rolników, Pete – mól książkowy pochodzący z niemagicznej rodziny, Oliver – typowy lider, który od samego początku przejmuje inicjatywę w grupie, i wreszcie Nanao – samurajka, która przybyła aż z Dalekiego Wschodu (kraina nazywa się „Azia”, ale wszyscy wiemy, że to odpowiednik Japonii). W czasie wędrówki do nowej szkoły nawiązują oni pierwsze nitki przyjaźni, a ich relacje wyraźnie się pogłębiają, gdy jeszcze przed rozpoczęciem szkolnego apelu muszą wspólnie stawić czoło potężnemu trollowi. Podtrzymanie tej więzi będzie miało szczególne znaczenie na terenie placówki, w której tylko 80% uczniów dożywa do rozdania dyplomów…

Na początek muszę wspomnieć, że serial wziął mnie z zaskoczenia, bo w pewnym momencie ton i struktura serii ulegają zmianie. Co prawda już pierwsze odcinki serwują nam kilka bzdur z pogranicza parodii, jednak wciąż myślałem, że to w miarę poważna historia z elementami pastiszu. Jakie to głupotki? Przede wszystkim akademia Kimberly z wyraźną dumą przedstawia dane prezentujące wysoki odsetek zgonów, jednakże te 20% to moim zdaniem zdecydowanie zaniżony wynik. Główną przyczyną tej niezbyt chlubnej statystyki jest starożytny labirynt, do którego wejście pojawia się w szkole, gdy tylko zajdzie słońce. Tam uczniowie założyli swoje małe anarchistyczne państwo w państwie, prowadząc rozmaite interesy bez nadzoru wykładowców. Rozumiem, że dyrekcja stawia na kreatywność uczniów i nauczycieli (tak, kadra pedagogiczna również korzysta z braku ograniczeń etyczno­‑moralnych tego miejsca), ale zastanawiam się, kto w ogóle posyła swoje pociechy do takiej placówki? W każdym razie, jeśli ktoś narzekał, że Albus Dumbledore miał w nosie bezpieczeństwo swoich uczniów, to w porównaniu do tutejszej pani dyrektor jest niczym nadopiekuńcza włoska matka, która najchętniej karmiłaby swoje dziecko łyżką aż do sześćdziesiątki (dziecka, nie swojej).

Ponieważ anarchia to przyjaciółka bezprawia, uczniowie niczym we Władcy much wprowadzają na terenie labiryntu swoje zasady, łącząc się w koterie i organizacje niewiele różniące się od młodocianych gangów. Starsze roczniki polują na młodsze, potężniejsi na słabszych, a pojedyncze służby porządkowe przypominają samotnych szeryfów rodem z Dzikiego Zachodu. Nasi bohaterowie mieli spore szczęście, że poznali się tak szybko, bo aspołecznym typom pozostaje zabarykadować się w pokoju i modlić, by nie spotkało ich nic złego. Ponownie – grono pedagogiczne pozostaje niewzruszone nawet wtedy, gdy w pierwszych odcinkach bohaterowie spotykają młodocianą chuligankę, która potrafi rodzić chimery (tak, w tym dosłownym, biologicznym znaczeniu), a grupka piętnastolatków może sobie zorganizować podziemne walki z przerażającymi bestiami. Prawdopodobnie kadra spała na szkoleniu BHP, o ile ma jakiekolwiek pojęcie, co to takiego.

Pomimo tego zestawu absurdów, w pierwszych odcinkach seria poświęca sporo czasu interakcjom między bohaterami. Co więcej, całkiem przyzwoicie potraktowano wątek edukacyjny: naukę magii, opieki nad magicznymi stworzeniami, podstaw fechtunku (czarodzieje w tym uniwersum to w zasadzie magowie­‑szermierze), a nawet latania na miotle (i był to całkiem zabawny epizod). Zatem pierwszy akt tej historii to może i zestaw bardzo głupich scen, ale znajdziemy też dużo normalnych, solidnie napisanych wątków.

Nastrój zmienia się diametralnie mniej więcej w piątym odcinku, kiedy to seria zrzuca maskę zdrowego rozsądku, radośnie oddając się artystycznemu szaleństwu. Od tego momentu anime zaczyna przypominać mieszankę kilku pisanych w czasach szkolnych fanfików fantasy, których fragmenty są chaotycznie porozrzucane po rozmaitych odcinkach. A ponieważ scenarzysta ewidentnie się poddał (w sumie to mu się nie dziwię), przez pozostałe dwie trzecie historii przyjdzie nam obserwować fabularne pandemonium.

Zacznijmy od elementu, który rozpoczął się fajnie, po czym wyłożył się totalnie – czyli kreacji świata przedstawionego. W pierwszych odcinkach jest jeszcze całkiem nieźle: dowiadujemy się, że bohaterowie pochodzą z różnych państw, w dialogach twórcy przemycają wiedzę o niemagicznych obywatelach i politycznych konfliktach zbrojnych, na zajęciach z fechtunku poznajemy podstawowe reguły walk, a i inne lekcje dostarczają nam kilku cennych informacji. Problem polega na tym, że to, co zostało ładnie zarysowane, tak naprawdę pozostaje szkicem. Jaki jest odsetek osób, które nie władają magią? Jaki jest ich status społeczny? Czym różnią się mieszkańcy poszczególnych państw? W jakiej epoce rozgrywa się historia? Dlaczego dyrekcji pozwala się na tak niekonwencjonalne metody nauczania? Tego się nie dowiemy. Możecie powiedzieć, że czepiam się szczegółów, ale to scenarzyści zaczęli nas oprowadzać po tym uniwersum, po czym szybko z tego zrezygnowali. Doskonałym przykładem takiej niekonsekwencji jest pochodzenie bohaterów – fajnie, że spróbowano ich zróżnicować pod kątem narodowościowym, ale poza Nanao równie dobrze mogliby dorastać w Wąchocku i niczego by to nie zmieniło. Już z dwojga złego lepiej by było o tym nie mówić.

Sprawę pogarsza wręcz operetkowy brak konsekwencji wydarzeń – w jednym z odcinków pewna bardzo istotna dla fabuły postać odsłania swoje karty i zdradza plany na najbliższą przyszłość. Abstrahując już od absurdalnego wprowadzenia tego wątku, możecie być ciekawi, co to zmieni w historii i jak wpłynie na następne odcinki. Odpowiedź brzmi – praktycznie nic i wcale. Bohaterowie mogą opracowywać wielki plan zdobycia władzy nad światem, ale wezmą się do roboty za trzy sezony, bo na razie im się nie chce. W tej serii rzeczy po prostu się dzieją – jeden odcinek może być krwawy i straszny, by następny był spokojną obyczajówką, która nie pamięta o wcześniejszych wydarzeniach i interakcjach z innymi bohaterami. Jednocześnie w czasie emocjonującego pojedynku nieraz dowiemy się o nowych umiejętnościach bohaterów, które dziwnym trafem akurat teraz będą potrzebne. W seriach przygodowych często trafiamy na zbiegi okoliczności, które akurat ratują główne postacie (z ang. plot armor – dosłownie zbroja fabularna), ale tu pancerz jest podgrzewanym fotelem we wnętrzu czołgu M1 Abrams.

Musimy też porozmawiać o wątkach drugoplanowych i porozrzucanych wskazówkach dla odbiorcy. W złych seriach tego typu historie drugoplanowe zwykle prowadzą donikąd, bo scenarzysta zdążył już trzy razy dać samemu sobie mata i zapomniał, o czym w ogóle to miało być. Od strony fabularnej nie nazwę Nanatsu no Maken ga Shihai Suru serią dobrą, ale przyznać trzeba, że przewijające się mniej istotne wątki do nas wracają. Problem polega na tym, że to, do czego prowadzą, jest tak niemożebnie głupie, że nieraz metaforycznie ryłem łbem o blat biurka. Powiedzenie, że lepiej milczeć i sprawiać wrażenie głupiego niż odezwać się, by rozwiać wątpliwości, opisuje serial znakomicie.

Skoro porównałem serię do amatorskich powiastek internetowych, to serial dzieli z nimi jeszcze jeden ważny element – i tu świat czerpie bezwstydnie z innego uniwersum, niemalże na pograniczu plagiatu. Podobieństwa do książek J.K. Rowling pojawiają się zarówno w sprawach fundamentalnych, jak i w rozmaitych drobiazgach. Zaczynając od szkoły magii i czarodziejstwa, która jest fascynującym, ale też niebezpiecznym miejscem, poprzez sposób prowadzenia zajęć, swobodne traktowanie regulaminu szkolnego albo dyskryminację innych ras. Z mniejszych spraw warto wspomnieć, że poczta funkcjonuje w podobny sposób, bohaterowie rzucają zaklęcia o łacińsko brzmiących nazwach, a uczniowie na zajęciach biorą udział w pojedynkach – bezpiecznych (rzadka rzecz w tej szkole), ale istotnych do budowania relacji między bohaterami. Tak w ogóle, to w pierwszym odcinku nasi bohaterowie zaprzyjaźniają się w drodze do szkoły, a później zacieśniają więzi przyjaźni po walce z trollem – czyli schemat wzięty jeden do jednego z Harry’ego Pottera i kamienia filozoficznego. Ja wiem, że emitowany sezon wcześniej Mashle też brał z tej serii, co się da, ale tam mieliśmy do czynienia z czystą parodią, bez roszczenia sobie pretensji do posiadania oryginalnych wątków.

Choć serial w ogromnej mierze nawiązuje do sagi o młodym czarodzieju, to jednak anime pozostanie anime i pewne motywy przekuto na wschodnią modłę. Przede wszystkim jest tu o wiele więcej przemocy niż w Harrym Potterze. O ile Hogwart i okolice aż roją się od niebezpieczeństw, o tyle na co dzień nieszukający zwady uczeń może czuć się w miarę bezpiecznie. Natomiast w tym serialu jeden niewłaściwy krok może doprowadzić do tragedii i niekoniecznie wynika to z nieostrożności bohatera – tu zwyczajnie wystarczy być w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Szczęśliwie ograniczono inny typowy dla japońskiej animacji element, jakim jest fanserwis. Choć z drugiej strony poznamy tu tajemniczą femme fatale, której obecność w licealno­‑studenckiej placówce jest moralnie niepokojąca (bohaterowie zaczynają edukację jako piętnastolatkowie). Poza tym mamy oczywiście momenty celebracji pałaszowania posiłków i… mówienie do siebie formułkami. Nasi bohaterowie zwracają się do innych uczniów (z którymi nie są spoufaleni) per miss/mister, niczym san dodawane w języku japońskim. Podejrzewam, że miało to nadać serii brytyjskiego sznytu, ale bardziej mi to przypomina Świat według Kiepskich, gdzie w nawet najbardziej emocjonalnych chwilach bohaterowie mówili do siebie „panie Ferdku” lub „panie Paździoch”.

Skoro więc fabuła to literacka partanina, wątki przyczynowo­‑skutkowe powalają absurdem, świat przedstawiony nie grzeszy oryginalnością i rozbudowaniem, to dlaczego seans sprawił mi tyle przyjemności? Przyczyn jest kilka.

Przede wszystkim twórcom udało się wycisnąć z każdej minuty tyle wydarzeń, ile tylko się da, prezentując ogromny zestaw barwnych epizodów. To imponujący pomnik kreatywności i nie obchodzi mnie, że tym razem w złym znaczeniu tego słowa. Producentom przyświecała łacińska zasada citius, altius, fortius (szybciej, wyżej, mocniej) i w myśl tej reguły zachowują się w stylu „Ja nie skoczę?”. Już sezon wcześniej, w czasie seansu Iseleve bawiło mnie, z jaką szaleńczą pasją ukazano zestaw młodocianych fantazji z całym pakietem fabularnych niedorzeczności. Zaś w Nanatsu no Maken ga Shihai Suru jest tego zwyczajnie więcej. Historia w fascynujący sposób wręcz krzyczy, by ktoś jej wysłuchał, lecz jednocześnie brnie w tylu kierunkach, że żaden punkt owego manifestu nie ma dość czasu, by się dobrze zaprezentować. Wielka literacka porażka? Owszem, za to jakże imponująca!

Skoro wspomniałem o Iseleve, to muszę pochwalić omawianą dziś serię za coś, co robi zdecydowanie lepiej – mianowicie dysponuje solidnie napisanymi bohaterami. Owszem, byłbym bardziej kontent, gdyby tę szóstkę zredukować do czwórki (a już na pewno do piątki), bo nie wszystkich obdzielono podobnym czasem antenowym, natomiast istnieje szansa, że w potencjalnych przyszłych sezonach dowiemy się więcej nawet o tych nudniejszych postaciach. Po pierwszym sezonie ewidentnie najważniejszymi bohaterami są Oliver i Nanao. Ten pierwszy to całkiem dobrze napisany protagonista – konsekwentnie nie wychodzi z roli dżentelmena z dobrego domu, będąc asertywną, ale przy tym niezadzierającą nosa gwiazdą. Pomijając głupoty scenariusza, kiedy bohater chwilowo rezygnuje z rozmaitych absurdalnych aktywności, z ochotą spędzałem z nim czas. Podobnie sytuacja ma się z Nanao – gdy zapomnieć na chwilę o „poważnych wątkach”, to całkiem ciekawie napisana postać wojaka po przejściach, który jednocześnie robi za element komediowy drużyny (ciekawe, że tym razem Japończycy przypisali sobie najbardziej nierozgarniętą postać w międzynarodowym zespole). Polubiłem też Michelę – co prawda można było dodać jej choć jedną wadę, by zdjąć z niej łatkę doskonałej panny ze znamienitego rodu, jednak odgrywa ten stereotyp zadziwiająco przekonująco, skutecznie matkując całej drużynie. Pozostała trójka już nie budzi mojego entuzjazmu. Katie to jednowymiarowa obrończyni uciśnionych, irytująca jak wasz znajomy/a z zafiksowaniem opowiadający o swojej partyjnej młodzieżówce. Pete dysponuje własnym, nawet ciekawym wątkiem, jednak bez niego pozostaje jednowymiarowym marudą, którego trzeba ciągle wyciągać z tarapatów. Zaś Guy… szczerze mówiąc, jedyne, co pamiętam, to fakt, że lubi rośliny i pochodzi z tamtejszej Australii. Szkoda, bo twórcy mogli mu chociaż dorzucić ten stereotypowy australijski charakter (rodem ze skeczu o australijskim uniwersytecie z Latającego cyrku Monty Pythona). Tym bardziej że taka nieokrzesana i nieobyta w towarzystwie postać wniosłaby sporo koloru do historii.

Natomiast ogromną wartością dodaną jest sposób poprowadzenia ich relacji. Po pierwsze, cała szóstka ma świadomość poczucia zagrożenia i zasada, że „nie porzuca się swoich” przedstawiana jest nadzwyczaj przekonująco. Po drugie, choć nasza ekipa zawiązała się jako drużyna trojga dziewcząt i trzech młodzieńców, anime nie bawi się na siłę w budowanie romantycznych relacji, podkreślając rolę przyjaźni. Cieszy mnie to tym bardziej, bo gdy Pete i Guy zaczynają schodzić na dalszy plan, bałem się, że serial stanie się haremówką. I o ile w pewnym momencie ta irytująca klisza podnosi swój parszywy łeb, o tyle przez zdecydowaną większość seansu sprawy miłosne krążą sobie gdzieś daleko.

Przyznaję, że ta seria sprawiła sporo radochy, a jej imponujący zestaw głupotek ładnie łączy się z przekonującą opowieścią o przyjaźni, natomiast jest jeden element, który chciałbym omówić zdecydowanie na serio. Chodzi mi o nastoletnią perspektywę. Jasne, wiem, że shouneny starają się oddać nastrój ducha tego specyficznego etapu życia, ale ta seria niepokojąco dobrze pokazuje lęki pokolenia Z. Wątek samotności i poczucia presji wybrzmiewa zadziwiająco mocno (jak wspomniałem – samotni uczniowie mogą tu zwyczajnie nie przetrwać), niejedna osoba przechodzi wymagającą wsparcia medycznego traumę, pojawiają się konflikty na tle rasowym (w zasadzie gatunkowym, lecz w warstwie symbolicznej wychodzi na to samo) i te powstałe z powodu stosunku do zwierząt, a nawet poruszymy zagadnienie dysforii płciowej. Tym sposobem przechodzimy do punktu, którego nie sposób pominąć – to, że odbiorcy niekoniecznie będą się zgadzać z przedstawionymi tu zagadnieniami albo zbagatelizują lęki ówczesnego młodego pokolenia (na zasadzie problemów pierwszego świata), nie oznacza, że uczucia nastolatków nie są prawdziwe. Napisałem kilka razy z lekką ironią o jakości młodzieżowych fanfików – jasne, od strony artystycznej zwykle niewiele sobą prezentują, ale przecież oddają mniej lub bardziej uczucia młodszego pokolenia, a to jest ważne. Już dawno przekroczyłem wiek, w którym miałem „naście lat” i jestem szczerze ciekaw, na ile pokazane tu treści korespondują z lękami współczesnych licealistów, bo może coś pominąłem. W każdym razie serial w interesujący sposób miesza amatorszczyznę literacką z całkiem niegłupią analizą generacji Z.

Oprawa wizualna, choć zapowiadała się wręcz widowiskowo (bardzo ładnie przygotowana czołówka), ostatecznie wypada dość przeciętnie – na plus zaliczę zróżnicowane projekty postaci i to nawet na drugim planie, bardzo solidne operowanie światłem (akcja często rozgrywa się w nocy, więc bez dobrze przygotowanego półmroku projekt mógłby wyłożyć się jak długi) i ładną animację kilku walk. Jednocześnie zaskakująco mało tu kreatywnych lokacji, świat przedstawiony trąci wtórnością, a tła nie grzeszą szczegółowością. To solidna rzemieślnicza robota i nic więcej. Z muzyką sprawa ma się nieco inaczej – znalazłem kilka ładnych utworów, jednak słychać desperację kompozytora, by całość brzmiała jak ścieżka dźwiękowa z kolejnej filmowej części Harry’ego Pottera. Tu muszę przytoczyć anegdotę z pierwszego seansu – na początku odcinka jedenastego wprowadzono solówkę na pianino. Jest tak niesamowicie źle dopasowana do całości, że straciłem kilka minut życia, bo sprawdzałem, gdzie w wyszukiwarce włączył mi się jakiś losowy filmik. Dopiero pod koniec sceny z pewnym osłupieniem zorientowałem się, że to jednak utwór z serialu. Na razie (piszę to w październiku 2023) to najgorzej dopasowany podkład muzyczny do anime z tego roku.

Natomiast jest jeden scenopisarsko­‑techniczny drobiazg, który muszę pochwalić – ponieważ historię rozpisano tak, a nie inaczej, serial ma aż piętnaście odcinków. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że można było wyciąć którąś z głupot i spokojnie zmieścić się w standardowej „trzynastce”, ale skoro scenarzysta i reżyser zażyczyli sobie takiego formatu, szanuję producentów, że dali zielono światło. W końcu ile razy w czasie seansu o wiele lepszych serii narzekamy (a przynajmniej ja narzekam), że anime zabrakło tego jednego­‑dwóch odcinków by podomykać wszystkie wątki? Liczę na początek nowego trendu, który da twórcom więcej swobody.

Ostateczna ocena tej serii jest może i brutalna, ale chciałbym podkreślić, że obok tego 4/10 seria dostaje ode mnie gwiazdkę oznaczającą ulubione anime. Mówiąc całkiem serio, polecam ten serial nastolatkom, którzy zapewne odnajdą tu więcej elementów dla siebie niż ja. Co do pozostałych – jeśli lubicie serie z solidnie napisanym, spójnym scenariuszem, to musicie poszukać sobie czegoś innego. Jeżeli szukacie czegokolwiek, co przypomina książki J.K. Rowling, to trafiliście pod dobry adres i sądzę, że będziecie się nieźle bawić. Natomiast miłośnicy złych anime, bezwstydnie skąpanych w swej niedorzeczności, znajdą tu prawdziwy ogród zdrożnych rozkoszy. W każdym razie to chyba moja ulubiona seria letniego sezonu 2023, co dowodzi, że „ulubiony” niekoniecznie znaczy „najlepszy”.

Sulpice9, 7 listopada 2023

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: J.C.STAFF
Autor: Bokuto Uno
Projekt: Ruria Miyuki, Ryousuke Tanigawa, Soudai Suwa
Reżyser: Masato Matsune
Scenariusz: Shougo Yasukawa
Muzyka: Kujira Yumemi