x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Obejrzałam ale za jaką cenę...
...i rany, strasznie się wynudziłam. Początek jeszcze nienajgorzej, bo wmawiałam sobie, że jeszcze się rozkręci. Tylko że się nie rozkręciło, potem już oglądałam chyba tylko dlatego, bo nie lubię porzucać czegokolwiek w połowie. Ufff… W zasadzie daje 3/10 i to tylko za Gilgamesha, którego można lubić albo nie, ale nie brak mu charyzmy i charakteru. No i zaintrygowana byłam czemu „Rin” się tutaj pojawiła, w skórze Ishtar. No i myślałam, że więcej będzie wątku z Enkidu, meh. Główny bohater i jego servant totalnie mi nie podpasowali.
Re: Kami no Tou (Tower of God) po 12 odcinku
Re: Unikatowe, ale... ugh
Unikatowe, ale... ugh
Mushoku Tensei to porządny kawał niesamowicie pięknego isekaja. Świat przedstawiony zdaje się być rozbudowany i bardziej w klimacie zachodniego fantasy. Są ludzie, są i inne istoty. Są i potwory – które naprawdę wyglądają jak potwory, a nie kolorowe mięso armatnie, które wzbudza litość. Jest i magia. Magia, której nie dostaje się „ot tak”, ale której się uczy, którą się rozwija, która ma prawa którymi się rządzi. Do tego ciekawe zwroty akcji, wartka historia… dopełniona piękną grafiką. Może nie na poziomie „masterpiece”, ale oferująca bardzo fajną kolorystykę, świetnie tworzącą klimat. Gdyby to było wszystko, co ta seria oferuje, to spokojnie dałabym 10/10.
Niestety to jednak nie wszystko. Mam sporo problemów z głównym bohaterem, Rudeusem. Otóż nasz główny bohater odradza się w innym świecie, ale jako zupełnie nowa istota – czyli od momentu narodzin, zachowuje jednak psychikę dorosłego faceta. A niestety w poprzednim życiu umarł jako dorosły człowiek z masą problemów… bezrobotny, śliniący się do pornografii wyrzutek społeczny. Wyobraźcie sobie więc bobasa śliniącego się na widok cycków własnej matki, a to naprawdę jeszcze nic. Tak naprawdę byłam w stanie przełknąć taką konwencję – no, okej, po prostu twórcy podeszli aż nazbyt poważnie do tematu i nadali anime mocno zaakceptowaną warstwę erotyczną. Tak mocno zaakcentowaną, iż czasem miałam wrażenie, że główny bohater to chyba do nieba trafił, mogąc delektować się majtkami, cyckami, dorosłymi kobietami zupełnie‑przypadkowo wyglądającymi fizycznie na nastolatki, chętnymi małoletnimi… oj. Elementy te są na tyle kontrowersyjne, że nie trzeba szukać daleko, by znaleźć głosy oskarżające tą produkcję o pedofilię. Czujcie się ostrzeżeni.
To anime potrafi momentami mocno zniesmaczyć. Naturalnie każdy widz, nawet dojrzały, ma trochę inną granicę co jest dla niego akceptowalne, a co już nie. Jestem pewna, że sporo osób skusiło się na seans, ale szybko odpadło z gwizdem i głębokim zniesmaczeniem, gdy natknęli się na któryś element, który im zepsuł całą radość z oglądania. Są oczywiście i osoby, którzy będą wręcz próbować usprawiedliwiać zachowanie Rudeusa – w końcu to dorosły facet w ciele dziecka! Facet z problemami i bagażem doświadczeń, które nagle się nie naprawiają no. A poza tym „on się zmienia”... tak jakby jego zachowanie to usprawiedliwiało. No cóż. Jak dla mnie to co odwala momentami na ekranie jest obleśne i nic tego nie zmieni. Nie raz i nie dwa miałam ochotę za te akcje anime odwalić 1/10 i wyrzucić przez okno.
To takie anime, które jednocześnie uwielbiam i nienawidzę. Uwielbiam, bo niesamowicie mnie wciągnęło swoją strukturą i pięknością; szczerze nienawidzę, bo po tym jak mnie oczarowało, to chwilę potem przywaliło bezlitoście z liścia akcjami Rudeusa. Na szczęście w pewnym momencie jego zachowanie osiąga apogeum, a dwa ostatnie odcinki oglądało mi się znów niesamowicie przyjemnie, stąd ostatecznie ocena 7/10 i z chęcią czekam na kolejny sezon.
Re: Kami no Tou (Tower of God) po 12 odcinku
Re: Kami no Tou (Tower of God) po 5 odcinku
A co do samej sceny – o ile w webtoonie faktycznie wyszło „bardziej tajemniczo”, tak wadą na pewno było to, że nigdy do tego już nie wrócono i nie pokazano co się właściwie stało. Co zresztą dotyczy wielu wydarzeń… nie lubię „zawieszonych” tajemnic bez odpowiedzi.
No i zmiany cały czas są, ale jak dla mnie to i lepiej, o ile SIU trzyma nad tym pieczę. Głównie w przedstawieniu Khuna, jego motywacji, relacji z Marią. Są bardziej 'jak w mangach' ;-)
I z tej sceny bardziej mnie intryguje zupełna rozbieżność komentarza Lero Ro co do tego, co się stało.
Ja się tam dalej nieźle bawię (a z manghwą jestem na bieżąco).
„Bam” (po koreańsku) to „yoru” (po japońsku) to po prostu „noc” (po polsku). Czyli tłumaczą jego imię. Inne znaczenie jego imienia to „kasztan”, zapewne ta jadalna odmiana, bo czasem jest używane w formie żarciku typu „wyglądasz smacznie”.
Tak samo niektóre inne słowa… „shinsu” zostało „kami no mizu”, czyli dosłownie boską wodą.
Generalnine tu jest spory misz masz językowy, bo i Jahad czyta się jako „Zahard” (i tak też było kiedyś tłumaczone, więc tak funkcjonuje póki co najsilniej w sieci), tak samo imię „Rachel” się czyta na zupełnie inną modłę itd.
W końcu inna nieoficjalna nazwa tej serii to kliknij: ukryte „Game of Backstabbing” ;-)
Re: Dobre, ale nie rób więcej
Sezon pierwszy urzekł mnie, oczarował, kusił tajemnicą Otchłani. Ale… to tak bardzo fałszywy wabik. Dalej nie jest coraz piękniej, coraz bardziej tajemniczo. Jest coraz bardziej ohydnie, coraz bardziej odczłowieczająco, odpychająco. I jeszcze silnie skontrastowane z małoletnim wiekiem bohaterów. I ja naprawdę mam wysoką tolerancję na różne udziwnienia, ale to była pierwsza manga, którą przerwałam, bo mnie odrzuciła. I na myśl, że to ma być zanimowane… Okej, jest coś fascynującego w tym szaleństwie, ale tak, to jest chore ;-)
Aczkolwiek muszę przyznać – końcówka jest całkiem niezła. Bo i pozostali yuusha dostają po tyłkach i nie paradują tak bezczelnie po ekranie.
Całkiem nieźle odkurzona perełka!
Jak dla mnie Production I.G. poradził sobie naprawdę dobrze – zwłaszcza w świetle tych wszystkich ostatnich prób odkurzania „antyków” przez różne studia. Bo po prostu nie przekombinowali, nie chcieli stworzyć czegoś nowego i nie chcieli obcinać wątków, by upchać jak najwięcej.
Nie pamiętam, by w oryginalnej serii było aż tyle podtekstów wątków miłości między chłopcami hahahahah. Ale w sumie polityczna intryga i charyzma porywały mnie zdecydowanie bardziej, niż jakieś pełne uwielbienia spojrzenia czy poklepywanie się po ramieniu i tak dalej.
Zastosowana technika 3D nie razi po oczach! Ogromny plus. I cóż, studio bardzo dobrze wykorzystało współczesne możliwości, by przenieść na ekran te futurystyczne wizje nowoczesnej technologii – ładny cukierek, doceniam.
A że nie mogę się doczekać ciągu dalszego, to pewnie znów wezmę się za oryginalną serię hahaha…
8/10
Generalnie to co mnie przytrzymało przy seansie to na pewno ciekawy plot‑twist oraz ogólny zamysł.
Bohaterów da się podsumować w dwóch słowach, ale cóż, nie spodziewałam się od nich głębi.
Piosenki są znośne, a „Song of Destruction” uwielbiam hahah.
W ostatnim odcinku poza kwikogennymi zwrotami akcji w sumie chciałabym jednak usłyszeć, co spowodowało konkretnie, że Finis zmieniła zdanie… I czy je w ogóle zmieniła? kliknij: ukryte Bo do tamtego momentu byłam przekonana, że ma dosyć bycia nieśmiertelną i po prostu chce przeprowadzić samobójstwo rozszerzone o cały świat. A tu w ostatnim momencie stwierdziła, że skoro piosenki pasują do siebie (co było ciekawe samo w sobie), to zaśpiewa… ale ani ukochanego nie odzyskała (bo Pony okazała się księżniczką, w której ukochany w tej wersji świata się zakochał – lol) ani utraty nieśmiertelności. Chyba. No cóż.
No i jak dla mnie to anime mogłoby mieć nawet te 7. odcinków – epickie zakończenie dla typowo Disneyowskiej historii!
Całościowo daję 6/10 hahahah.
Ale już absolutnie rozwalił mnie odcinek 24, gdy nagle „aaa no tak, Kirito nie siedzi sobie tam w tej grze na luzie tylko mieli go uratować, bo on przecież umiera” i powrót do rzeczywistego świata po wielu odcinkach zapomnienia tylko po to, by kliknij: ukryte pokazać, że oni tam są napadnięci, jakaś jednostka anty terro najechała im na chatę i w sumie to O SO CHODZI.
4/10.
I ostatni odcinek!
Wyszła z tego taka lekka seria z „okruchami życia”, do której przyjemnie usiąść z kubkiem gorącej herbaty wieczorem, zatopić się w fotel i niezobowiązująco sobie odpalić kolejny odcinek.
Lubię koty, więc sam element „koci” już jest dla mnie zaletą samą w sobie.
Ciekawie poprowadzona narracja – pół odcinka to Subaru i jego perspektywa, a potem zamiana ról – oglądamy jeszcze raz te same wydarzenia, ale z perspektywy kociej. I zasadniczo nie odntowałam żadnych większych wpadek, które by świadczyły, że autor o kotach nie ma zielonego pojęcia. Całkiem nieźle wyszło ukazanie tego, że człowiek (aczkolwiek totalnie zielony człowiek, który na dodatek ma również problemy z fobią społeczną) zupełnie inaczej może odbierać różne rzeczy niż zwierzę, które posiada.
Animacja może nie była najwyższych lotów, ale utrzymywała stały poziom. Muzyka tak samo.
I w sumie mi tam się spodobała „przemiana” Subaru – że zaopiekowanie się kotem zmusiło go do większej liczby interakcji z ludźmi, że nagle dostrzegł tych ludzi wokół siebie… że zaczął dostrzegać wiele rzeczy, o których nigdy wcześniej nie myślał.
Jak dla mnie ostatecznie takie 7,5/10.
- drugi główny bohater Eiji pełni rolę, którą zwykle mają kobiety w tego typu seriach (mentalne wspieranie głównego bohatera oraz posiadanie ogromnej empatii i wrażliwości)
- pomimo tego, jest tylko jeden męsko‑męski pocałunek między nimi i pełni on rolę utylitarną, a nie romantyczną (przekazanie wiadomości).
Jak to opisują w fandomie, jest to seria z parą homoseksualną (mocno naciągając, bo ta kwestia nie jest nigdy wprost poruszana); a nie o parze homoseksualnej.
10 odcinek what.
Kupy to się nie trzyma w ogóle, leci na tych samych schematach typu Kirito jest ponad zasadami i zawsze się zjawia, by uratować dzień [tm]. Ale mimo wszystko nie jest złe jako zapychacz czasu.
W ogóle ten cały taboo index pomijając, to gdzie do jasnej anielki są ich przełożeni?!
Re: odcinek 22
Z tym przygotowaniem to jak z 22 odcinkiem… kliknij: ukryte Niby wiedzieliśmy, że Eiji dostanie kulkę, ale Mappa jeszcze dodatkowo okraszyli to odpowiednim napięciem, zmienili ot tak, by ich ostatnia interakcja to było „SAYONARA” oraz urwali odcinek w momencie, w którym Eiji traci przytomność, a może w sumie umiera. Sadyści.
Re: odcinek 22
Nie da się być przygotowanym na to zakończenie…
Re: 1 ep
Re: 1 ep
- licznych odwołań do dziecięcej pornografii i wykorzystywania młodych chłopców przez starych obleśnych dziadów,
- gwałtów, głównie w wykonaniu mężczyzn na mężczyznach (w celu upodlenia i uprzedmiotowiania niż pożądania jako takiego)
- jednego buziaka, w wątpliwie romantycznym kontekście ( kliknij: ukryte w celu przekazania sprytnie wiadomości, a nie okazania uczuć)
- relacja między głównymi bohaterami nie jest w żadnym momencie ich znajomości oparta na pożądaniu, przynajmniej wg mnie.
Jest tu sporo patologicznych sytuacji, które w żadnym momencie nie są gloryfikowane czy podkolorowane. Są takie jakie mają być – odrażające i obleśne. Ale są. Ale nie podciągałabym tego nigdy pod „shonen‑ai” czy „yaoi”.
I dłuższy moment zastanawiałam się jakie zaś „wątki miłosne” (bo ja żadnych nie zauważyłam), dopiero po komentarzu Tamakary zaczaiłam. No, to było wymuszone, ewidentnie, jednostronnie. Najwyraźniej i taki wątek zostanie później poruszony, ja to potraktowałam jako jeden z wielu licznych lampek, o czym dalej to to może być.