Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 8/10
fabuła: 7/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,71

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 106
Średnia: 6,84
σ=1,7

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Buddy Complex

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • バディ・コンプレックス
Widownia: Shounen; Postaci: Uczniowie/studenci; Miejsce: Ameryka, Japonia; Czas: Przyszłość; Inne: Mechy, Trójkąt romantyczny
zrzutka

„Czy wyjdziesz za mnie?” – czyli seria o wielkich robotach, w której główny bohater oświadcza się koledze niemal w każdym odcinku.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Pierwszego września 2014 roku szesnastoletni Aoba Watase wraca do szkoły po letnich wakacjach i odkrywa, że po zmianie miejsc w klasie będzie sąsiadem nieco tajemniczej dziewczyny, Hiny Yumihary, która dopiero od niedawna mieszka w Japonii. Nie znają się zbyt dobrze, ale chłopak odnosi wrażenie, że koleżanka zachowuje się przy nim bardzo dziwnie. Niespodziewanie w trakcie przerwy Aoba dostaje na telefon ostrzeżenie o silnych wstrząsach. Jednak zamiast trzęsienia ziemi nad szkołą pojawia się… olbrzymi robot, którego pilot najwyraźniej próbuje go zabić. W chwili, gdy bohater mało co nie zostaje zmiażdżony, pojawia się Hina w drugim robocie i każe chłopakowi wejść do kokpitu. Zdezorientowany i mocno zaskoczony Aoba próbuje się czegokolwiek dowiedzieć, ale skupiona na walce dziewczyna prosi tylko, żeby jej zaufał i wyjaśnia, że od dawna go obserwuje, ponieważ wiedziała, iż pewnego dnia będzie grozić mu niebezpieczeństwo. Wygląda bowiem na to, że Hina i Aoba już się kiedyś spotkali, a wrogi pilot też ją zna i w przypływie szału postanawia zabić ich oboje, przy okazji niszcząc sporą część miasta. W momencie, kiedy wszystko wydaje się już stracone, gdzieś na niebie pojawia się dziwny tunel, zaś Hina stwierdza, iż to jedyna droga ucieczki. A że prowadzi do przyszłości… Zanim jednak Aoba dowie się czegoś więcej, Hina znika, zdążywszy tylko powiedzieć: „Dio na ciebie czeka”. Tym sposobem jeszcze bardziej zdezorientowany nastolatek budzi się za sterami robota w samym środku zaciętej bitwy. Problem polega na tym, że mamy rok 2088, chłopak imieniem Dio nie ma pojęcia, kim jest Aoba, a po jedynej osobie, która mogłaby cokolwiek wyjaśnić, ślad zaginął…

Mechy i Sunrise to para tak oczywista, że nikogo nie powinno dziwić, iż kolejne oryginalne anime, które wyszło spod skrzydeł tego studia, będzie opowiadać o pilotach wielkich humanoidalnych robotów. Tym bardziej że tuż przed premierą Buddy Complex zakończyła się emisja pochodzącego z tej samej „stajni” Kakumeiki Valvrave. Z bardziej znanych tytułów można by jeszcze przywołać któregokolwiek z Gundamów (ze szczególnym naciskiem na serię Seed i jej kontynuację) oraz Code Geass. Przy takim zestawieniu chyba wszystko powinno być jasne – teoretycznie oryginalna, bo pozbawiona pierwowzoru seria, która na pewno będzie powielać wykorzystane już wcześniej pomysły. Czy może wyjść z tego coś dobrego? Zwykle w takim przypadku odpowiedź jest negatywna, gdyż twórcom często brakuje wyczucia i idą po linii najmniejszego oporu, odhaczając jedynie obowiązkowe punkty, mające teoretycznie prowadzić do marketingowego sukcesu. Czasami jednak zdarza się, że z morza wysłużonych wątków wybiera się te może i stare, ale jednocześnie sprawdzone, mając w zanadrzu kilka niezłych pomysłów.

Najprostszym opisem Buddy Complex będzie chyba: stary przepis, dobre wykonanie. Dlaczego? Jasno widać, że twórcy nie mieli zamiaru eksperymentować w tym przypadku, chociaż już na samym początku udało im się przemycić kilka elementów, które sprawiają, że całość staje się mniej schematyczna, niż można by przypuszczać. Oczywiście nadal mamy do czynienia z chyba już nieśmiertelnym motywem całkiem zwyczajnego nastolatka wciągniętego w sporych rozmiarów intrygę. Gdy w całej zabawie biorą również udział mechy, można być pewnym, że chodzi o konflikt wojenny. Nie inaczej jest tym razem, jednakże już sam fakt, że bohater zostaje przeniesiony w czasie (i to w dodatku nie przez przypadek) daje większe pole do manewru i zmusza kompletnie niedoświadczonego protagonistę do radzenia sobie w zupełnie obcym środowisku, umożliwiając twórcom przekazanie w naturalny sposób potrzebnych informacji. Bo nie ma chyba nic gorszego jak wrzucenie nieświadomego widza na głęboką wodę fabularną, gdzie postaci teoretycznie powinny być kompetentne, a jak idioci obrzucają się nawzajem wyjaśnieniami różnych kwestii, wyraźnie przeznaczonymi dla oglądającego. Gdy zaś przebrniemy przez wszystkie potrzebne informacje, rysuje nam się niezbyt nowatorski, ale w miarę spójny i nieprzekombinowany obraz sytuacji, w której dwa wielkie mocarstwa walczą ze sobą o dominację nad światem. Oczywiście nie udało się uniknąć polaryzacji, w związku z czym widzimy tutaj żądne władzy imperium (tutaj: Zogilia, która chyba wszystkim będzie kojarzyć się z Rosją i to nie tylko z powodu umiejscowienia na mapie świata) oraz próbującą mu się przeciwstawić konfederację. Mimo braku dokładnego rysu historycznego konflikt zostaje umotywowany i raczej nie ma się czego czepiać. To, co aktualnie dzieje się na ekranie, można zaś nazwać wojennym mikrokosmosem, bo chociaż docierają do nas wieści z frontu, akcja w większości rozgrywa się z dala od wielkich bitew, można wręcz napisać, że na peryferiach wojny. Nie można jednak powiedzieć, żeby brakowało walk, zwłaszcza że na pokładzie statku „Cygnus” (taki śliczny biały łabądek), na który trafia Aoba, znajdują się prototypy nowej broni, mogącej zmienić dotychczasowy układ sił. Ale jeśli dodam, że jeden z nich pilotuje akurat protagonista, to całość powinna zabrzmieć dziwnie znajomo… Trudno nie odnieść również wrażenia, że bohater miał zbyt dużo szczęścia, lądując akurat w takim miejscu i w otoczeniu takich, a nie innych ludzi. Fakt, jest to zabieg mający ułatwić twórcom poprowadzenie fabuły w zamierzonym kierunku, bo losy Aoby rzuconego nieszczęśliwym trafem w sam środek bitwy skończyłyby się pewnie przy okazji pierwszej zbłąkanej kuli zaliczeniem bohatera do anonimowych ofiar wojny (choć biorąc pod uwagę, w jak cywilizowany sposób prowadzona jest wojna – jeśli w ogóle można coś takiego napisać – to kto wie). Oczywiście, że tak byłoby bardziej realistycznie, ale przecież nie o to w takich anime chodzi…. Prawda?

Powiedzmy jednak, że udało nam się przejść nad tym faktem do porządku dziennego. Co dalej? Kwestia pilotowania super­‑ekstra­‑wypasionego prototypu? Tu też raczej nie będzie niespodzianek, acz przynajmniej posadzenie akurat tego żółtodzioba za sterami robota ma jako taki sens w takich a nie innych okolicznościach. Tym razem mechy nazwano Valiancerami i cały myk nowej technologii polega na połączeniu nerwowym dwóch specjalnie wyszkolonych do tego pilotów. Ta osobliwa więź łącząca ich umysły ma bowiem pomóc w walce – taki duet dzieli ze sobą doświadczenie i umiejętności, przez co pomagają sobie wzajemnie, podnosząc na przykład poziom koncentracji lub poprawiając refleks (jeśli ktokolwiek oglądał Pacific Rim, powinien kojarzyć pomysł). Gdzie w tym wszystkim Aoba? Jego atutem jest niespotykana kompatybilność i umiejętności dostosowania się do innych bez uprzedniego szkolenia, czym spędza sen z powiek naukowcom odpowiedzialnym za projekt. A że przy okazji sam pomysł i słownictwo używane do opisu tego procesu jest świetną pożywką dla miłośniczek wiadomego fanserwisu, to już inna sprawa. Mając na uwadze powyższe, mogę chyba napisać, że twórcy wybrnęli z tego w miarę obronną ręką.

No dobrze, to może teraz weźmy na warsztat samą fabułę – jak już wspominałam, jest to nadspodziewanie dobrze skomponowana mieszanka bardziej lub mniej znanych pomysłów. Nie dostaniemy tutaj tak wybuchowej mikstury, jak w przypadku nieco starszego Kakumeiki Valvrave, rzucającego na prawo i lewo szalonymi zwrotami akcji, ale mimo braku większych zaskoczeń trzeba napisać, że scenariusz stanowi kawał niezłej roboty. Weźmy na przykład fakt, że Aoba nie ma pojęcia o wojennej codzienności i zdarza mu się popełniać głupie błędy, które nie pozostają bez czasem wyjątkowo bolesnych konsekwencji. Miło też było widzieć coś takiego jak strategia wojenna (oczywiście na mniejszą skalę, ale zawsze). W sprawach wojskowości jestem laikiem, ale mimo to odniosłam wrażenie, że decyzje podejmowane przez poszczególnych dowódców były… logiczne. Z tym wiąże się również główna zaleta serii – w miarę twardo stąpa ona po ziemi, nie zapominając o drobiazgach, na które aż miło popatrzeć, a jednocześnie jej fabuła jest dość prosta i nie stara się udawać czegoś, czym nie jest. A czym jest? Anime czysto rozrywkowym, może odrobinę bardziej zakręconym poprzez dodanie motywu podróży w czasie, który jednocześnie stanowi największą tajemnicę serialu. Zagadka ta zostaje w większości rozwiązana pod sam koniec, jednak pewne rzeczy pozostają niejasne. Miejmy więc nadzieję, że zapowiedziana kontynuacja rozwieje wszelkie wątpliwości. Tym samym oczywiste jest, że Buddy Complex to historia niezamknięta, ba, nawet urwana, ale mimo wszystko jej zakończenie należy do tych przynajmniej w części satysfakcjonujących, które nie wywołują skrętu kiszek i chęci rzucenia wszystkiego w diabły (tym bardziej że nie wiadomo, kiedy opowieść ta otrzyma sequel). Jest to danie wystarczająco apetyczne, by nieprzeżarty, ale i niepozostawiony na głodzie widz mógł wyczekiwać ciągu dalszego. A, jeszcze jedno: niesamowicie spodobało mi się to, że załoga „Cygnusa” podchodzi do sprawy naprawdę profesjonalnie i słysząc o rzekomej podróży w czasie Aoby, puka się w czoło i przez większość czasu traktuje go jako ciekawostkę przyrodniczą.

Skoro już o protagoniście mowa, to warto wspomnieć, że mimo zerowego doświadczenia wojskowego i okazjonalnej lekkomyślności, całkiem nieźle odnajduje się w nowej rzeczywistości. Nie jest może osobą wyjątkowo inteligentną, potrafi być uparty i ma w sobie sporo młodzieńczej naiwności i idealizmu, ale potrafi wykazać się spostrzegawczością, a czasem nawet zdrowym rozsądkiem (który u nastoletnich bohaterów jest rzadkością). Najważniejsze jest jednak to, że uczy się na błędach, nie jest rozwydrzonym egoistą i mimo zagubienia i początkowego osamotnienia z dystansem akceptuje zaistniałą sytuację. Powoli przyzwyczaja się również do realiów wojennych, ale na szczęście proces ten pozbawiony został monologów wyrażających cierpienie z powodu zabijania innych ludzi – owszem bohater okazuje emocje i żal, ale wtedy, gdy krzywda dzieje się komuś, kogo przynajmniej odrobinę zna i o kim wie, że może mu zaufać. Na zasadzie przyciągających się plusa i minusa skonstruowano jego partnera (zanim jednak wszystkie fanki yaoi zaczną radośnie piszczeć, muszę ostudzić ich entuzjazm, bo takie wątki w ogóle tu nie występują), Dio. Ten równie młody, ale w przeciwieństwie do Aoby świetnie wytrenowany, utalentowany i obowiązkowy – słowem: wzorowy żołnierz, jest osobą zamkniętą w sobie, zdystansowaną i chłodną w obyciu. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, zaczynamy od niezbyt przyjaznych stosunków, choć na szczęście obyło się bez nienawiści – wystarczyły niechęć i brak zaufania, które są czymś oczywistym, gdy mamy współpracować z „niewiadomo kim, niewiadomo skąd”. Nie może się również obyć bez majaczących gdzieś w tle traum z przeszłości, ale potraktowanych zaskakująco normalnie, bez zbędnego melodramatyzowania. Cóż, panowie może nieszczególnie się na początku lubią, ale widać, że jest między nimi chemia i powoli zaczynają się jako tako dogadywać, oczywiście w dalszym ciągu żrąc się niemiłosiernie, gdy któryś z nich nadepnie drugiemu na odcisk. Nie przechodzą nagłej transformacji od zaciekłych rywali/wrogów do najlepszych przyjaciół i właśnie to – mimo braku głębi psychologicznej – wypada naprawdę dobrze.

Nie ma jednak co ukrywać, że tak jak w przypadku scenariusza, postaci to w gruncie rzeczy zlepek znanych schematów, choć na szczęście żaden z nich nie został doprowadzony do ekstremum. Każdy spełnia swoją mniej lub bardziej istotną rolę i jest szansa, że nawet występujący tylko w jednym odcinku bohaterowie zaskarbią sobie sympatię widza. Nie będę opisywać każdej osoby, która związana jest bliżej z Aobą, ale na pewno warto wspomnieć, że zaginiona w tajemniczych okolicznościach Hina znowu pojawi się na ekranie, być może zaskakując niektórych widzów. Poznamy również inne osoby z obu stron barykady, o dziwo całkiem kompetentne i w odpowiednim wieku do swoich stanowisk. Pod tym względem chyba najlepiej wypadają kapitan „Cygnusa”, Gengou Kuramitsu, i młodszy, ale bardzo zdolny oficer w szeregach Zogilii, Alfried Gallant, którzy są odpowiedzialni i przede wszystkim dwa razy pomyślą, zanim wpakują swoich podwładnych w niepotrzebną walkę. Poznamy również inne osoby z załogi, pilotów oraz członków ich rodzin(!). Każda z tych postaci ma jakąś osobowość, a choć stan jej rozwinięcia w dużym stopniu zależy od roli, jaką dana osoba pełni, oraz czasu ekranowego, jaki dostaje, to w żadnym z przypadków nie mamy do czynienia ze scenariuszowymi marionetkami. Miłą niespodzianką było również to, że przynajmniej z początku, trudno wskazać oczywistego złego (a gdy już pojawia się odpowiedni kandydat, to wiemy, dlaczego podążył taką, a nie inną drogą), bo może i na ekranie toczy się wojna, ale ludzie z obu stron nawiązują ze sobą przyjaźnie, mają wspomnianych wyżej bliskich i nie uświadczymy sceny z cyklu „banda psycholi na usługach Złego Imperium i szlachetni bohaterowie z drugiej strony”. Owszem, zdarzają się jednostki bezwzględne, wyrachowane lub po prostu wredne, ale większość postaci naprawdę da się lubić.

Pod względem technicznym seria nie jest może wyjątkowo olśniewająca, ale już na pierwszy rzut oka widać, że całość wykonano solidnie, z dbałością o większość szczegółów, acz bez przesadnego efekciarstwa. Projekty postaci są raczej typowe, ale przyjemne dla oka, poprawne w standardach animowej anatomii i w miarę zróżnicowane. Tła wykonano porządnie i miło, że możemy podziwiać w miarę zróżnicowane krajobrazy, od miejskich, poprzez leśne, na morskich kończąc; wnętrza wydają się może nieco zbyt sterylne, ale nie zapominajmy, że bohaterowie są na wojnie, a nie na wakacjach w luksusowym kurorcie. Elementy trójwymiarowe odcinają się w zestawieniu z tradycyjną animacją (widać to w szczególności przy okazji licznych wybuchów), ale nie gryzą się z nią, a wręcz przeciwnie, naprawdę dobrze współpracują, dzięki czemu jest na czym zawiesić oko. Muzycznie Buddy Complex niekoniecznie rzuca na kolana, ale to również niezła, choć nieco ustępująca jakością grafice, robota. Ścieżka dźwiękowa pełni tu raczej rolę obowiązkowego tła niż czegokolwiek innego, jednak piosenki towarzyszące serii są przyjemne dla ucha (w szczególności opening Unisonia w wykonaniu TRUE) i choć to raczej przedstawiciele typowego j­‑popu, to przynajmniej wokalistki potrafią śpiewać. Usłyszymy też ChouCho, znaną pewnie niektórym widzom z anime takich jak Suisei no Gargantia, Girls und Panzer czy Hyouka. W projekcie wzięło udział również sporo znanych seiyuu – zarówno młodszych, jak i bardziej doświadczonych: Yoshitsugu Matsuoka, Kouki Uchiyama, Saori Hayami, Kana Hanazawa, Toshiyuki Morikawa, Takahiro Sakurai, Shou Hayami, Tomokazu Sugita czy Takehito Koyasu. Ich występ nie był może wyjątkowo imponujący, chociaż podkładający głos pod głównego bohatera Matsuoka na pewno miał więcej okazji, żeby się wykazać, zwłaszcza po roli Kirito w Sword Art Online.

Buddy Complex chyba najlepiej sprawdzi się jako propozycja dla początkujących widzów, jest bowiem w miarę lekkie, nieprzeładowane pomysłami, mocno schematyczne (tak, to wszystko gdzieś już było i zagorzali fani Gundamów lub innych serii robotycznych mogą się zwijać ze złości), ale wszystkie obowiązkowe elementy zostały tu bardzo zgrabnie przycięte i pasują do siebie nawzajem. Niewykluczone również, że starzy, ale zmęczeni nadmierną oryginalnością fani będą mieli ochotę na coś, co znają, a co nie okaże się przypalonym odgrzewanym kotletem. To anime oferuje przyjemną i niewymagającą rozrywkę, mogącą zainteresować spore grono osób, nieoczekujących może zbyt wiele, ale uczulonych na absurd i infantylizm. W skrócie? Schematy w bardzo przystępnej i niezwykle sympatycznej wersji.

Enevi, 27 maja 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Sunrise
Autor: Hajime Yatate
Projekt: Asako Inayoshi, Daiki Tokuda, Hiroyuki Taiga, Kanta Suzuki, Ken'ichi Tomioka, Masahiko Kaneda, Noriyuki Jinguuji, Satoshi Kimura, Takeyuki Takahashi, Tomohiro Kawahara, Tomoshige Inayoshi
Reżyser: Yasuhiro Tanabe
Muzyka: Tatsuya Katou