x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: pytanie
W przypadku tej serii wypada zadać sobie pytanie: czym w ogóle Bleach jest? To kwestia kluczowa dla widza, bo autor postanowił się nad tym nie zastanawiać i poczekać aż odpowiedź sama się wyklaruje. Anime rozpoczyna się jako historia z lekko mrocznym klimatem i wyraźnym nastawieniem na osobiste historie postaci. Z biegiem czasu przeobraża się jednak w historię o grupie znajomych, by niezbyt płynnie przejść w niekończącą się bijatykę, w której wszystko obraca się wokół głównego bohatera. Dopiero ostatnie 30 odcinków stara się wrócić do poprzednich pomysłów. Które podejście było dobre? Niestety żadne. Do mnie najbardziej przemówiła ostatnia historia (Fullbringer arc). Niezdecydowanie autora bezpośrednio stworzyło bodaj największą wadę tej serii. Zupełny brak logiki w świecie przedstawionym oraz brak spójności w konstrukcji świata. Niestety przez całą długość serii bombardowani jesteśmy sprzecznymi informacjami, dotyczącymi zarówno kwestii błahych (jak starzenie się postaci w Soul Society) oraz spraw kluczowych (jak prawdziwa natura Hollowów). Na domiar złego autor zdaje się tego nie zauważać i dostajemy takie potworki jak kliknij: ukryte walka Ichigo z Ulquiorrą, gdzie przeciwnik przedstawiony jest jako twór bez uczuć. Ma to być cechą typową dla Hollowów. Niestety w tym momencie serii tworzy to dysonans niemożliwy do zignorowania, bo większość tego ‘gatunku’ zaprzecza takiemu przedstawieniu. Są pełni emocji i nie ukrywają ich w żaden sposób podczas starć.Początkowe odcinki mogą się przez to wydawać lepsze, jednak nie powinniśmy dawać się tak zwodzić. Są lepsze jedynie dlatego, że nie było czasu jeszcze niczego zepsuć zupełnym brakiem przykładania uwagi do konstrukcji świata. Częścią tego braku logiki jest też skalowanie się siły bohaterów. Panuje tu prosta zasada. Postaci są tak silne jak wymaga tego fabuła w danym momencie. A jeśli nie są, to przy zastosowaniu kilku prostych sztuczek fabularnych zaraz będą. Ten punkt wykracza poza wszelkie granice absurdu. Postać potrafi przegrać pojedynek z głównym bohaterem; poczekać 2 tygodnie, podczas których główny bohater staje się kilkukrotnie silniejszy. A następnie jednym uderzeniem pokonać przeciwnika, z którym protagonista nie miał najmniejszych szans. Podobnych przykładów można by wymienić wiele.
Drugą w kolejności wadą jest tempo akcji. Zdaję sobie sprawę, że wynika to po części z ekranizacji mangi, która nie dobiegła końca. Jednak z perspektywy odbiorcy nie ma to dla mnie znaczenia. Cała seria mogłaby zostać zamknięta w +-70 odcinkach, a i wtedy treść nie byłaby upchnięta dostatecznie gęsto (za to wady w konstrukcji świata stałyby się jeszcze bardziej widoczne) . Twórcy dwoili się i troili jak sprawić, by w odcinku nie zawrzeć niczego z mangi. Dostajemy więc (często ponad) pięciominutowe przypominajki z poprzedniego odcinka. Pomimo tak długich wstępów, w odcinkach i tak pojawiają się retrospekcje do wydarzeń z poprzednich odcinków. Twórcy raczą nas również najazdami na twarze bohaterów przerwane krótkim dialogiem, by po chwili jeszcze raz wszystkich ich pokazać. W ten sposób można zyskać nawet 2 minuty. Cierpi też dynamika walk, gdyż te co chwile przerywane są losowym potokiem słów, płynących ze strony jednego z rywali. Zazwyczaj piętnowanych przez jego oponenta słowami: „za dużo gadasz”.
Popularne w tej serii są również zabiegi, które czasu nie zyskują, a mimo to mocno zaburzają tempo. Chyba najbardziej irytującym jest retrospekcja do wydarzeń, które zdarzyły się kilkanaście sekund temu, ale nie zostały ukazane na ekranie w czasie rzeczywistym. Wygląda to następująco: przeciwnik atakuje bohatera A, ten ląduje w rękach swojego sojusznika B. I w tym momencie pojawia się scena, w której widać jak ten sojusznik B zobaczył, że bohater A jest atakowany. Sojusznik B biegnie więc, chwyta bohatera i retrospekcja dobiega końca. Większość z tych scen nie jest w żaden sposób potrzebna, bo domyślić się sytuacji sprzed kilku sekund może każdy. Skoro twórcy postanowili je umieszczać, to mogli się chociaż postarać o niezaburzanie tempa akcji.
Postaci w Bleachu zdają się stanowić główny trzon serii. Bohaterów jest wielu i często dostają własne odcinki na przedstawienie swoich motywacji oraz przeszłości. Niestety brakuje tutaj nawet jednego dobrze wykreowanego. Owszem, można polubić Ichigo, Rukię, czy któregoś z kapitanów, ale chyba nie istnieje człowiek, który z czystym sumieniem powie, że są to postaci dobrze wykreowane. Duża część stanowi kalkę z innych serii, większość postaci jest statyczna i założę się, że dodatkowe 300 odcinków nic by w tej kwestii nie zmieniło. Dodać można praktycznie zupełny brak dynamicznych relacji między postaciami. „Truskawką” na torcie jest główny bohater, który przez całą serię dostał tylko jedną próbę rozbudowania charakteru. Próba ta mogła wydawać się udana, bo przedstawiała niezłomnego protagonistę, który zawsze stanie naprzeciw zagrożenia, bez zważania na to jak wielkie ono jest. Bohater ten złamał się i stracił tę werwę potrzebną do stawienia czoła niebezpieczeństwu… ale wrócił! Zmiana odbyła się na przestrzeni około 70 odcinków, więc mogła się wydać naturalna. Jednak w samej serii minęło ledwie kilka godzin, co autor postanowił zignorować (raczej przez brak umiejętności, a nie umyślnie).
Design bohaterów i antagonistów jest mocno nierówny. Są takie perły jak finałowa forma Ichigo (10/10 praktycznie), Ulquiorra czy Aizen. Jednak więcej jest tutaj nędznych karykatur. Wynika to głównie z tego, że każda postać musi mieć swoją porcę „lepszych form”, więc autor miał niemało pracy do wykonania. Pracy, którą sam sobie narzucił poprzez nieprzemyślany pomysł na serię. Na tym zamyśle ucierpiały standardowe postaci. Posiadają podobne sylwetki, a ich strojom brakuje różnorodności. To sprawia, że muszą wyróżniać się twarzami. Generalnie oceniam ten aspekt na plus, chociaż mogło być dużo lepiej.
Aktorzy głosowi spisali się dobrze. Znalazło się tutaj kilku specjalistów w swoim fachu. Jedyne zastrzeżenie miałem do głosu głównego bohatera, jednak z biegiem czasu nabrał wprawy. Z postaciami wiążą się też sceny, których założeniem jest wywołanie emocji. Należą się pochwały za samą próbę, bo i te emocje miały szansę się pojawić. Niestety nie sposób wzruszyć się śmiercią postaci, której nie widzieliśmy na dobrą sprawę od kilkudziesięciu odcinków lub takiej, która nigdy nie była istotna dla fabuły. Główną przyczyną – znowu – tempo oraz zupełny brak logiki.
Fabuła opiera się na jednym kluczowym założeniu. Plot armor. Zabija to całą przyjemność z oglądania. Wraz z postępem historii coraz częściej dane jest nam obserwować koślawe próby zachowania wszystkich przy życiu. Nawet lubowanie się w wyśmiewaniu słabych zagrywek fabularnych przestaje dostarczać rozrywki po dziesiątkach powtórzeń. Sama fabuła na dobrą sprawę składa się jedynie z trzech elementów: porwanie, pogoń, walki. Wyjątek stanowi ostatni arc, który dość dobrze radzi sobie z kilkuwątkowym śledztwem, gdzie postaci mają różną wiedzę na temat badanej sprawy. Gdyby cały Bleach utrzymał ten poziom, to fabułę byłbym zdolny pochwalić. Niestety tak nie jest. Cały wątek głównego antagonisty nie ma najmniejszego sensu. Długofalowy plan, który wymaga tworzenia specjalnych istot (ostatecznie tak słabych, że 1 główny kapitan byłby w stanie zabić je wszystkie na raz), porwanie, czy wojna psychologiczna z Ichigo. Wszystko to podporządkowane zostało emocjom i efektowności, ale jest zupełnie bezsensowne. Zwłaszcza zważywszy na to, jak absurdalnie potężny jest ten antagonista. Zapychacze są tak fatalne, że w serii Bountów znajduje się filler, który nie wprowadza nic do arcu fillerów. To zabiło moją radość z życia… Nigdy wcześniej nie porzuciłem żadnego odcinka anime. Tutaj porzuciłem około 80. zapychaczy. W kwestii głównej fabuły nie jest wiele lepiej, ale bardziej liczą się walki, czyż nie?
Niestety walki są niczym lustro, które ukazuje wszystkie wady serii. Zupełny brak przykładania uwagi do świata spowodował, że moce bohaterów skalują się według aktualnego widzimisię autora. Postaci są puste, przez co wynik starcia i stojąca za nim ideologia nie są interesujące. Starcia przerywane są skokami do innych wątków, dziejących się symultanicznie oraz przerywane są prostymi monologami czy dialogami. A na sam koniec posypane garścią plot armora. Bleach nie byłby jednak Bleachem, gdyby jakiś element miał tak mało wad. Do walk doszedł więc fakt, że w 90% podczas starcia liczy się jedynie to, kto dysponuje większą liczbą form. Oprócz jednej walki nie uświadczycie tu za grosz taktyki, a gdy już pojawi się coś, co z dużą dozą prawdopodobieństwa autor uznał za taktykę, to poświęcone będzie kilka minut na wyjaśnienie tego zagrania (zazwyczaj nieskutecznego, bo musi wygrać lepsza forma, a nie intelekt). Spotęgowane jest to faktem, że mimo pozornie różnych umiejętności, które dostał każdy z bohaterów, ich wykorzystanie jest w praktyce zawsze takie samo. Wynik starcia można przewidywać już w pierwszej sekundzie, na podstawie podejścia postaci podchodzącej do starcia. Włącza formę przed przeciwnikiem? Przegra. W całej serii jestem w stanie wymienić jedynie 3 starcia na dostatecznym poziomie. kliknij: ukryte
Byakuya vs Tsukishima – jedyna walka, gdzie taktyka miała znaczenie. Zdecydowanie najlepsza walka w Bleachu.
Ichigo vs Byakuya – sama walka jest ok, ale wynika to z faktu, że autor ukradł ją z Naruto (Gaara vs Lee)
Ichigo vs Ulquiorra – walka jest dobrze zanimowana, ale to wszystko. 0 taktyki, emocji i do tego wprowadza ten nieszczęsny wątek pojawienia się uczuć u Hollowa.
Animacja jest w większości przypadków słaba, co jeszcze bardziej dobija dynamikę walk. Szczęśliwie, najważniejsze starcia dostały więcej uwagi w tym względzie.
By nie znęcać się nad tą serią dłużej, na koniec zostawiłem jej największą zaletę. Muzyka jest bardzo dobra: różnorodna, zmieniająca się w zależności od odwiedzanego miejsca. Szczególnie dobre są tutaj utwory bitewne – potrafią wprowadzić uczucie grozy, potęgi oraz wyróżnić moment na tle serii. Jednak jest też kilka dobrych emocjonalnych utworów. Brakuje trochę bardziej spokojnych, które pasowałyby do codziennego życia bohaterów, ale to nie jest główna część tej serii, więc przeszkadza to tylko sporadycznie. Niestety muzyka jest tak dobra, że ciężko znaleźć miejsca w serii, do których ona pasuje. Dużo zapychaczy dostaje dobre utwory, przez co rozmywają się one i tracą swój początkowy impakt. Seria posiada bardzo dużo openingów i endingów, więc ciężko wydać jednoznaczny werdykt dla tej części. Większość jest standardowa lub słaba, ale trafiły się też bardzo dobre zarówno muzycznie i graficznie. Cała warstwa audio idzie więc na spory plus.
Ach… i wstawki z numerem odcinka są wykonane z pieczołowitością. Wyznaczono do tego prawdziwego artystę. Często była to część odcinka, która najbardziej mnie fascynowała – piszę śmiertelnie poważnie.
Niestety jedyną oceną jaką mogę wystawić Bleachowi jest 1/10. Gdybym pominął wszystkie zapychacze, to być może dałbym 2/10, ale nie jest to w żaden sposób pewne. Ja w końcu jestem wolny od tej serii i być może znowu zacznę czerpać radość z oglądania anime.
Re: Zakończenie na poziomie
A z resztą. Wrzuciłem na imgura nawet:
[link]
Fortuna kołem się toczy
Pasja – Chihaya
Łatwe do polubienia postaci – Haikyuu
Animacja – Kuroko
Realistyczny rozwój – Baby Steps
Przesłanie – Ashita no Joe
Muzyka – Initial D
Utrzymanie tempa, fabuła, głębia postaci, realizacja wyścigu, wstęp fabularny, poczucie humoru.
Można tak wymieniać bez końca. Over Drive jest po prostu „nawet ok” w praktycznie każdej kategorii. I gdyby chociaż jeden aspekt wychodził ponad przeciętność, to być może oddałby reszcie choć trochę swojego blasku. Dając tytuł wyróżniający się.
Mam wrażenie, że twórcy chcieli za dużo standardowych schematów sportowych upchnąć do takiej liczby odcinków. Jakby chcieli zadowolić każdego. Ale do mnie nie trafili takim podejściem.
Wyraźnie pochwalić muszę zakończenie, bo sprawia, że cała seria nabiera odrobiny głębi. Jednak retrospekcje pod koniec wyraźnie psują odbiór całości. Sposób podania zakończenie jest komiczny – przypomina Evangeliona – ale efekt jest zadowalający.
Duży spoiler. Tylko dla tych co skończyli:
kliknij: ukryte
Obliczyłem jak wiele czasu zabrakło Shinozakiemu do uzyskania kwalifikującego czasu:
Czas I miejsca – 5:57:31
Czas Shinozakiego – 6:38:10
Czas do kwalifikacji – 1.1 * (czas I miejsca) = 6:33:16
Brakowało ledwie 4 minuty i 54 sekundy. Bardzo niewiele. Pokazuje to też, że bardzo dobry czas uzyskany przez zwycięzcę miał wpływ na to, że główny bohater nie ukończył wyścigu. Smutne trochę.
Zakończenie na poziomie
Swoją drogą zakończenie robi „recykling” scen z openingu z pierwszego sezonu: kliknij: ukryte Wybuch szkoły oraz serce wyryte w podłożu.
Re: Ckliwa historyjka
Ckliwa historyjka
Zdecydowanie nie miłość.
Re: 6/10
Wszystkie elementy w tym filmie są równie wyolbrzymione: grafika, muzyka i motywy fabularnie. Zrobienie bardziej przyziemnej fabuły stworzyłoby dysonans między historią i pozostałymi elementami.
Niemniej rozumiem opinię. Ten film nie jest dla każdego.
Po dziewiątym odcinku
Teraz tylko dostać bardziej rozbudowany wątek na koniec sezonu, który stworzy ładne zakończenie i będę zachwycony.
Re: Nankurunaisa
Dodatkowo Blood+ podejmuje wiele dość niepopularnych decyzji fabularnych, które potrafią mocno zaskoczyć:
kliknij: ukryte
Zamiana braciszka w wampira sugeruje, że ten prawie główny bohater będzie sobie żył do końca. Nic bardziej mylnego! Zostaje zgwałcony kilkanaście odcinków później!
Kawalerzyści Divy nie są jej oddani.
Coś pewnie by się jeszcze znalazło, ale nie pamiętam.
Zestarzały się sceny walki. Ale Blood akurat kładzie większy nacisk na fabułę i przedstawienie różnych poglądów niż akcję. Ja bardzo lubię serie w tym stylu. Rozbudowana fabuła i postaci kosztem spowolnienia historii. Bardzo bym się „obraził” gdyby remake wyciął te fragmenty tylko po to żeby przyspieszyć akcję. Z chęcią sobie odświeżę tę serię w niedalekiej przyszłości.
Pierwszy raz jak oglądałem to pamiętam, że przez pierwsze 2 / 3 odcinki myślałem, że to seria na 4‑5/10, a potem co kolejne 10 odcinków stwierdzałem, że się bardzo myliłem. Ostatecznie ma u mnie 8/10, więc jest w tym gronie serii świetnych.
Zależy też jak rozumiesz manipulację. Ja nigdy nie mam wrogich intencji. Ale rozważmy kilka przypadków z życia wziętych:
1. Przez przypadek dowiedziałem się, że znajoma zaczęła oglądać serię Zetsubou Sensei. Nie chcę jednak rozpoczynać rozmowy na ten temat. Wiem, że w przyszłym tygodniu mamy razem zajęcia. Ustawiam sobie na tapetę kadr z tego anime i czekam. Efekt? Sama zaczyna rozmowę, myśląc (całkiem słusznie), że podejmuje ciekawy temat i fajny zbieg okoliczności nastąpił. Manipulacja? Moim zdaniem tak. Cokolwiek złego z tego wynikło? Raczej nie.
2. 5‑cioletnia znajomość z człowiekiem, który często podawał bzdury jako ciekawostki. To bardzo szkodliwe, bo ja rzucam ciekawostkami na lewo i prawo i mi psuło wiarygodność jak później je powtarzam. Podczas tych lat ani raz nie powiedziałem do znajomego, że powinien weryfikować fakty / sprawdzać źródła (a najlepiej kilka). Co jednak robiłem, to każdą ciekawostkę od niego weryfikowałem i mu mówiłem, że „sprawdziłem, jest prawdziwa / nieprawdziwa”. Efekt? Udało się! Zaczął weryfikować fakty. Manipulacja? Tak. Coś złego? Zdecydowanie nie. To nawrócony człowiek wręcz.
3. Znajomi na studiach zawsze żartowali sobie, że jak byłem nieobecny to jakiś kolos zapowiedziany akurat. Zawsze sobie żartowali i nigdy nie było to jakieś przekonujące. Ale jak się okazało, że raz to ich nie było, a kolokwium zostało akurat zapowiedziane? Cóż… spisek na całą ośmioosobową grupę, żeby pisać wiadomości, że kolokwium zapowiedziane na przyszły tydzień. Że materiał sprzed trzech tygodni i obowiązkowa obecność etc. Oczywiście nie uwierzyli :) Manipulacja? Tak. Coś złego wynikło? No nie. To j. angielski był. A my w tym języku studiujemy, więc żal byłoby tego nie zdać.
Można mnożyć w nieskończoność. Któryś z tych by Cię uraził? Pewnie tak, bo to są dużo cięższe przypadki niż z anime. Ale dla mnie bardzo zabawne i dla ludzi, którym później się przyznałem do manipulacji też. No i czasami godne podziwu. Ale jestem ciekaw Twojego podejścia do tych przykładów. Podałbym więcej, ale czas goni.
Tylko wypada być gotowym na kontratak. I to jest piękne, bo prowadzi do mocno abstrakcyjnych i wymagających umysłowo rozmów. Ludzie są różni i niektórzy zdecydowanie tego nie lubią, ale Nishikata lubi być teasowany. Tak samo ja lubię być teasowany. Chciałbym znać kogoś tak zdolnego jak Takagi, jak Holo, C.C lub Kaiki Deishuu. Ale niestety nie spotkałem nikogo takiego w całym moim życiu. Moi znajomi natomiast spotkali i nie narzekają raczej :)
Jako kontrę dla tego tytułu mogę podać Tonari no Seki‑kun. Mniej znęcania się, a bardziej dwustronna relacja.
Kultowa sportówka.
Jestem pod wielkim wrażeniem poziomu serii sprzed 40‑50 (!) lat.
Akcja toczy się w Japonii, która mocno różni się od dzisiejszej. Slumsy, bieda i podnoszenie się po kryzysie. W tych warunkach poznajemy głównego bohatera – Joe. Nastolatka‑włóczykija porzuconego przez los. Odnajdowanie kłopotów idzie mu równie dobrze co walka na pięści. Nie posiada on jednak motywacji do jakiejkolwiek pracy.
Pierwszy sezon zaczyna się bardzo powoli. Tak ślamazarnie, że nawet dla osoby, która preferuje niespieszne tempo była to przesada. Pierwsze kilkanaście odcinków to tylko wprowadzenie, które raczej nie sugeruje z jak dobrym dziełem właśnie obcujemy. Ot ucieczka nieznośnego głównego bohatera od obowiązków. Dopiero zapoczątkowanie treningu przeciwko swojemu nowemu rywalowi – Rikiishiemu rozpoczyna na dobre tę serię. Rozpala płomień w duszy Joe, a historia mocno na tym zyskuje. Rywalizacja pomiędzy Joe i Rikiishim jest wykonana perfekcyjnie. Ich relacja jest rozbudowana, pełna wzajemnej motywacji oraz szacunku do drugiej strony i zostawia ślad do końca serii.
Pojedynki są wykonane zaskakująco dobrze. Nie są przesadnie długie, komentarz nie wynosi się ponad wydarzenia z ringu, a różnica w poziomie walczących, sile ich uderzeń, wytrwałości oraz woli walki jest świetnie przedstawiona. Pojedynek będący zwieńczeniem pierwszego sezonu wyróżnia się nie tylko podejściem taktycznym, ale też niezwykłym ładunkiem emocjonalnym, który wzbierał się w widzu przez niemal cały sezon. Można się przyczepić do mocno nienaturalnej techniki, z której korzysta główny bohater. Zostaje ona porzucona jednak w drugim sezonie, a całościowo traktuję ją bardziej jako pokazanie różnicy poziomu między Joe, a jego przeciętnymi rywalami.
Odpowiednio dużo czasu dostają też sceny z życia codziennego: trening, praca oraz rozbudowywanie relacji między postaciami. Niektórym wprowadzenie rozrabiających dzieci może przeszkadzać, jednak w dłuższej perspektywie mają one swoje miejsce w historii i uzupełniają postać Joe.
Graficznie seria prezentuje się dość dobrze. Niestety animacja oraz dbałość o szczegóły w wielu miejscach kuleje. Znikające lub przenikające się elementy i przede wszystkim głosy postaci nie są dopasowane do ruchów warg. Jest to niezwykle irytujące i zajęło mi z 20 odcinków, żeby się w końcu do tego przyzwyczaić.
Muzyka jest całkiem dobra. Openingi i endingi słuchałem z przyjemnością, ale podczas serii tylko jeden utwór wpadł mi w ucho. Resztę ciężko pochwalić – szczególnie przez ich powtarzalność. Niestety budowanie napięcia zawsze okraszone jest tym samym dźwiękiem, a i gwizdanie głównego bohatera może się znudzić.
Ostatnie 20 odcinków to jednak wypełniacze, które nie stoją na tym samym poziomie co reszta. Polecam ich nie oglądać. Historia ta będzie lepiej przedstawiona w drugim sezonie.
No właśnie… drugi sezon. Tu właśnie seria wznosi się na wyżyny. Poprawione zostały wszelkie mankamenty graficzne, muzyka zmienia się na lepsze, a openingi i endingi są wspaniałe.
Historia jest bezpośrednią kontynuacją pierwszego sezonu. A raczej poprawia ostatnie 20 odcinków (potrzebując do tego tylko 12) i rusza dalej. Pierwsza rzecz, która przykuwa uwagę to zmiana głosów niektórych postaci. Znowu zajmuje to chwilę, by się przyzwyczaić, ale nie przeszkadza w seansie.
Historia staje się bardziej skoncentrowana na głównym celu. W związku z tym dzieciaki i postaci mocno poboczne nie pojawiają się już tak często. W zamian dostajemy jednak mocniejsze skupienie się na przeciwnikach oraz postaci Joe, który z nieznośnego dzieciaka dojrzał w postać rozbudowaną, bardziej stonowaną, a jednak z duszą obieżyświata. Drugi sezon radzi sobie z tym doskonale. Potrafi ukazać zarówno bokserską część życia jego przeciwników oraz ich ludzką stronę. Perfekcyjnym przykładem jest tu jedna z walk w serii, która skorzystała z zabiegu znanego w innych sportówkach. Zbudowania reputacji niepokonanego boksera. Jednak Ashita no Joe potrafiło zabawić się tym schematem (jeśli można mówić o tym w przypadku tak starej serii) i pokazać, że nie zawsze człowiek jest tak wspaniały jak reputacja na to wskazuje
Pojedynki są wykonane bardzo dobrze. Animacja już nie kuleje. Ba! Jest bardzo ładna. A widz może odczuć nie tylko siłę ciosów, ale też aurę roztaczającą się w ringu. Reputacja, zawziętość oraz potężne uderzenie Joe mocno wpływają na psychikę jego rywali. A ostatnia walka podnosi poziom pojedynków kilka poprzeczek w górę.
Oczywiście bokser mierzy się nie tylko z innym bokserem, ale też z samym sobą. Problemy, które dosięgają Joe są wzorowo przemyślane i swoim rozbudowaniem przyćmiewają walki. Bo to właśnie fabuła jest najmocniejszym punktem Ashita no Joe. Chyba jedyna sportówka, która tak dobrze radzi sobie z przedstawieniem oryginalnej i wiarygodnej historii, która nie opiera się tylko na rywalizacji, potędze przyjaźni, czy samodoskonaleniu. Problemy Joe sięgają dużo głębiej. W jego psychikę, przeszłość oraz naturę awanturnika, która powoli przez całą serię zostaje ujarzmiana.
Zakończenie serii powinno być wzorem dla dzisiejszych anime, że nie zawsze trzeba dawać ludziom dokładnie tego czego oczekują. Że pełne zrozumienie pisanej przez siebie historii pozwala rozwinąć skrzydła i skończyć to dzieło adekwatnie do przesłania, które towarzyszyło jej przez całą jej długość. Że seria sportowa może postawić na fabułę i zostać dzięki temu zapamiętana jako opus magnum gatunku. Całkowicie słusznie moim zdaniem.
Re: Pierwsze cztery zabawne, a potem słabiej
Środek serii jest jednak słaby. Lepiej byłoby zrobić z tego 6 świetnych odcinków. Ale cóż. Nie narzekam, bo dobrych gagów nie brakowało.
Re: Odpowiedź na komentarz użytkownika Lina
O ile shogi jest tak w centrum fabuły, tak gra w shogi nie dostaje dużo czasu antenowego. Mecze nie są najważniejszą częścią , a sam tytuł nabiera charakteru dramatu oraz okruchów życia. Dlatego nie traktuję tego jak serii sportowej. Nie mam jednak problemu z tym, że ktoś tak robi. Tylko wtedy to jest raczej słaba seria sportowa (ten aspekt jest tam zaniedbany), a ciągle świetny dramat / okruchy życia.
No i nie piszę z dwóch kont. Uznałem za warte zwrócenia uwagi, że w 100% podzielam zdanie na temat najlepszych sportówek. W ten sposób chciałem podkreślić, że nasze gusta mogą być podobne, co może mieć wpływ na zrozumienie mojej opinii.
Re: Odpowiedź na komentarz użytkownika Lina
Co do Haikyuu – sportówka wzbudza wielkie emocje, postaci łatwo polubić, jest ładnie narysowana, rozwój drużyny obserwuje się z zainteresowaniem. Ale ma za dużo wad. Fabuła jest niezwykle przewidywalna (nawet jak na sportówkę), postaci są co najwyżej „ok” w kwestii swojej konstrukcji (ale jest fajna chemia między nimi), sceny z życia codziennego nie wynoszą się ponad przeciętność. A to właśnie takie budowanie charakteru jest bardzo ważne w seriach sportowych. Nie twierdzę, że seria jest zła. Sam ją uwielbiam, ale ciężko ją nazwać najlepszą.
Re: Odpowiedź na komentarz użytkownika Lina
Tak na marginesie… najlepsze serie sportowe ostatnich lat to Chihaya i Ping Pong. :)
Miyano Mamoru
Moim zdaniem tylko Bon (z Rakugo) grany przez Ishidę Akirę dorównuje temu voice actingowi, chociaż z trochę innych powodów oczywiście.
Re: Ciekawostka
Zakończenie...