x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: średniawe
Uwaga odmoderacyjna
Re: komuna...
Niemniej, powtórzę – ataki osobiste w stosunku do kogokolwiek będą usuwane.
Jak najbardziej można za to odnosić się do recenzji, czy dyskutować – i przecież komentarze odnoszące się do niej, nawet bardzo krytycznie, czy dyskutujące na temat serii dalej wiszą. Nie będzie natomiast w komentarzach wolnoamerykanki i przyzwolenia na flame.
Re: Bełkot, a nie recenzja
A jeśli chodzi o pytanie, to przecież fanserwis akurat autor recenzji pochwalił w przedostatnim akapicie, więc nie rozumiem zarzutu.
Re: Wyśmienite!
Podkreślenie ode mnie.
Przeczysz w tym momencie sam sobie.
Plus, to oczywiście subiektywna ocena, ale kiedy doszła do mnie płyta ze Spirited Away przezornie dałem sobie spokój z dubbingiem. Później jednak film ten chciała obejrzeć moja 5 lat młodsza siostra, która, jakoże dużo wygodniej ogląda się film z głosami w ojczystym języku, dubbing włączyła. Byłem zaskoczony jego jakością. Naprawdę – to jeden z najlepszych polskich dubbingów, jakie słyszałem. I nie wiem czemu uważasz głos Chichiro za piskliwy – jest dość podobny do tego w wersji oryginalnej. Owszem, japoński jest niższy, ale śmiem twierdzić, że polski lepiej pasuje do dziecka, którym przecież Chichiro była.
Seria teoretycznie niezbyt dobra, ale...
Z jednej strony słabość techniczna, z drugiej naiwności fabuły, jakich daaaawno nie widziałem i bohaterowie, którzy czasem zachowują się zupełnie niezrozumiale. Ale po kolei.
Przede wszystkim bohaterki, które irytują. Emo‑kapitan Misa Hayase i piosenkarka Minmay Lynn z problemami osobowości (wygląda to tak, jakby sam scenarzysta miał takowe problemy i nie mógł się zdecydować) irytują wystarczająco, przy czym to która denerwuje bardziej zależy chyba od nastroju scenarzysty.
Właśnie, scenariusz. Mam ochotę powiesić jego autora na suchej gałęzi. Rozpoczynając seans Macrossa nie miałem specjalnie wygórowanych wymagań – ot, myślałem, że dostanę dobre anime z mechami na pierwszym planie i wojną w tle.
Niestety, okazało się, że na pierwszym planie mamy trójkąt romantyczny, wojna owszem gdzieś tam się w tle plącze, ale nawet walki nie są jakoś specjalnie zajmujące. Mówię sobie – ok, mogę i romans obejrzeć, niech już będzie… problem w tym, że scenarzysta chyba uznał, że co on będzie próbował w tró i poważnej wojennej serii z mechami próbował upchnąć jakiś rozwój uczuć i zwyczajnie go olał. W związku z czym mamy takie kwiatki, jak para bohaterów (dobre i to, że nie głównych) poznaje się w jednym odcinku, a zaraz w kolejnym bierze ślub. I nie, nie jest to bynajmniej żaden przeskok czasowy.
Wątek wojenny wypada nieco lepiej, to znaczy przeciętnie. Przynajmniej do czasu, kiedy muzyka nie zaczyna łagodzić obyczajów… kliknij: ukryte dosłownie. Dobrze się prezentuje Global – rola Przeciętnego Generała z Doświadczeniem akurat twórcom (przypadkiem?) wyszła. Owszem, nie ma co liczyć na kompleksowe przedstawienie wojny, jak ma to chociażby miejsce w Legend of the Galactic Heroes, ale summa summarum wypada to nieźle. Być może dlatego, że mechy nie są jakoś specjalnie przegięte (nawet sam Macross nie bardzo na takie miano zasługuje). Eliminuje to jednak efektowne pojedynki mechów – owszem, nieraz widzimy mniejsze mechy w akcji, ale to co się dzieje na ekranie ciężko nazwać efektownym – nawet biorąc na poprawkę rok powstania serii.
Wyliczam tak wyżej wady (a i tak nie wspomniałem chyba nawet o połowie) i wylewam swój jad – ktoś by mógł spytać po co tak się męczyłem i oglądałem tą serię, skoro aż tak bardzo mi się nie spodobała. Sęk w tym, że, sam nie wiem czemu, ale jakoś Macrossa w którymś momencie polubiłem… i zwyczajnie widzę, że ta seria mogłaby być dużo lepsza niż jest, gdyby twórcy się zdecydowali co chcą tworzyć… albo gdyby chociaż pewne rzeczy zrobili dobrze, lepiej niż przeciętnie. Niestety nie udało im się ani jedno, ani drugie. Macrossa więc nie polecam nikomu – nawet jeśli w swoich czasach prezentował się dobrze, to dzisiaj jest naprawdę dużo lepszych pozycji do obejrzenia, sam zaś wystawiam oczko wyżej, niż powiniennem.
Re: sas
Wniosek: moe to określenie na fetyszystę jakiegoś typu postaci, lub na tąże postać. Ergo – nie jest to gatunek. Ergo – waść nie masz pojęcia o czym mówisz, mimo że wyrażasz sądy z pewnością siebie godną jakiegoś eksperta od japońskiej popkultury.
Tak więc recenzent ma prawo, a wręcz obowiązek dany utwór ocenić – pozytywnie, lub negatywnie. Oczywiście takowa ocena jest tylko i wyłącznie jego prywatnym zdaniem i nie wszyscy muszą się z nim zgadzać. Dlatego też na Tanuki posiadamy tzw. recenzje alternatywne, które pozwalają czytelnikowi zapoznać się z innym punktem widzenia. Niemniej, żeby recenzja taka została opublikowana, ktoś musi ją napisać, więc nie do każdego tytułu takowa istnieje.
Wspaniałe, po prostu wspaniałe
Dlaczego? Ano dlatego, że dla mnie Fuujin Monogatari jest niesamowicie nastrojowe i nostalgiczne – i zawsze ten swój klimat, nastrój potrafiło przekazać mnie. W dodatku umiejętnie zastosowana specyficzna, ale przepiękna grafika i świetna muzyka tylko to podkreślały.
Wypadałoby też coś rzec o postaciach, ale tu mi chyba będzie jeszcze trudniej. Najprostsze co mogę powiedzieć to to, że są niesamowicie naturalne, bardzo realistyczne, a przede wszystki zwyczajnie i po ludzku miłe.
Miałem zamiar napisać również coś o samej fabule, ale… epizodyczność historii sprawia, że musiał bym którąś wyróżnić, a tak naprawdę wszystkie bez wyjątku mi się podobały i byłoby to trochę niesprawiedliwe.
Serię tą oglądałem całe dwa miesiące, ale bynajmniej nie dlatego, że mi się nie spodobała – Fuujin Monogatari towarzyszyło mi przez te dwa miesiące, a teraz, kiedy je skończyłem… szkoda mi. Było to anime, które oglądałem właściwie niezależnie od humoru i nastroju – i zawsze po seansie miałem miłe odczucia. Jednocześnie jednak oglądałem je w niewielkich ilościach, jakby bojąc się, że się skończy – jak się okazało, słusznie. Niewątpliwie jeszcze długo będzie mi go brakować…
Re: wtf?
Akane to po prostu czerwony kolor.
PS. Polecałbym na przyszłość ukrywać spoilery… mimo wszystko. Ostrzeżenie wystarczające jest w recenzji.
Nuda, nuda i jeszcze raz nuda
Nie zgodzę się co do „stopniowej ewolucji uczuć” – nagła ni stąd ni z owąd metamorfoza w kliknij: ukryte bodajże dziesiątym odcinku nie zasługuje według mnie na miano „stopniowej ewolucji uczuć”. Jeszcze to zakończenie… brr… ale brawa dla recenzenta, że wziął na siebie oskarżenia o wredne spoilery, a ostrzegł masę potencjalnych widzów.
Nie wiem także – choć przyznaję, że to zwykłe czepialstwo – w którym miejscu przewodnicząca jest charyzmatyczna, ale to może być moje wypaczone pojmowanie tego słowa.
No i najważniejsza rzecz, ujęta w temacie, czyli największe przewinienie twórców – ta seria po prostu nudzi, nudzi niemiłosiernie przez cały czas swojego trwania nie oferując żadnej rozrywki. Naprawdę można przy niej zasnąć. Nie radzę ruszać tej serii nikomu, ytrwałym zaś, którzy jednak wezmą się za oglądanie tego 'dzieua' radzę przespać zakończenie – będą dużo szczęśliwszymi ludźmi.
Ode mnie dwa (i prawdopodobnie alt pójdzie, bo serię bym bardziej surowo potraktował) – tylko i wyłącznie za seiyuu, którzy coś próbowali z tymi postaciami zrobić.
Epicka saga zrealizowana ze wspaniałym rozmachem
Co do samego zaś anime to byłem (jestem dalej?) pod wielkim wrażeniem po obejrzeniu.
Rozmach przedstawionego świata jest niesamowity. Widać to chociażby w mnogości bohaterów – jest ich mnóstwo a każdy ma swoją własną historię i własny udział w fabule – często bardzo ważny. Bardzo podobało mi się to, że postaci pojawiały się jako conajmniej trzecioplanowe, a potem wyskakiwały na plan pierwszy. Przede wszystkim jest tu jednak ukazana strategia i taktyka. Obaj – Reinhard von Lohengramm i Yang Wenli są geniuszami, ale w przeciwieństwie do takich Lighta i L'a z Death Note (nie, nie mam zamiaru tych serii porównywać, bo poza tym jednym motywem niewiele mają wspólnego) operują na zupełnie różnych falach, a i poszczególne zwycięstwa nie są zasługą wyłącznie któregoś z nich, dzięki czemu nie ma się tu wrażenia „pojedynku na genialność”. Nie ma tu też Geassowych strategii polegających na wygrywaniu nowszym modelem broni, kliknij: ukryte a wchodząc w szczegóły – pojawia się dokładnie raz i ponosi z resztą klęskę.
Jest to 110 odcinków, ale za nic nie spotkamy tam fillerów, nie ma się też uczucia niedosytu – wątki zostały wyeksploatowane na tyle na ile trzeba. Ja ze swojej strony byłem przynajmniej parę razy zaskakiwany przez twórców, ale nigdy to nie psuło dalszej przyjemności z oglądania, nawet kiedy we wczesnej fazie serii kliknij: ukryte zginął Kircheis, a potem parędziesiąt odcinków przed końcem Yang.
Co do wykonania technicznego, to grafika mnie się bardzo podobała – pasuje do epickiego klimatu tej serii – całe szczęście nie ma tu CG, bo tylko popsułoby to efekt. Animacji zarzucić też wiele nie można. Przyznam też, że o dziwo spodobały mi się dwa z bodajże czterech openingów. O dziwo, bo wszystkie śpiewane są po angielsku. Muzyka w środku serii jest zaś – jak wspomniał z resztą autor recenzji – wspaniale dopasowana do sytuacji.
Jeśli miałbym wymienić jakieś wady to chyba tylko to, że – mimo, że bitwy są widowiskowe – strzelające lasery są tutaj paskami. Da się to pewnie wyjaśnić wiekiem serii, tyle że w sumie nie trzeba – nie psuje to w żaden sposób przyjemności z oglądania, a równoważą to z nawiązką piękne projekty statków flagowych (Brunhilda?) i nie tylko.
Jednym zdaniem – w pełni zasłużona dziesiątka – oglądać, jeśli tylko wojenne klimaty nie odpychają.
Jedna z lepszych serii sezonu
Ciężko tu mówić o fabule (bo i nie ona tak naprawdę stanowi o atrakcyjności tego anime), zaś akcja jest przez ów nieszczęsny setting z walkami cenzorów i bibliotekarzy zdominowana.
Kreska jest ładna, projekty postaci wykonane bardzo starannie, mnie osobiście grafika zachwyciła (na wspomniany okropny render nie zwróciłem uwagi). Muzyka jest dobra, ale nie znalazłem niczego, coby spodobało mi się na tyle, żebym do tego wrócił.
Siłą Toshokan Sensō są jednak realistyczne i dające się lubić postacie oraz świetnie poprowadzony wątek romantyczny.
Ogółem, mnie oglądało się bardzo przyjemnie i tą serię oceniłbym na 9 w 10‑punktowej skali.