x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Dodatek ;D
Re: Duża dolina vs. Mała rzeka?
Duża dolina vs. Mała rzeka?
Werdykt? Anime dla zabicia nudy. Tyle.
Re: Szczerze? Niech Death Note się schowa!
I także uważam, że CG jest lepsze pod względem fabularnym i ma drugie dno, a oglądanie DN służy czystej rozrywce. (;
"Am I really a demon's child?"
Postacie są kapitalne! Szczególnie Rin i Mephisto przyciągają uwagę swoją osobowością. Cóż, zwykle jest tak, że główny bohater skupia uwagę, z kolei postać tajemnicza, potencjalnie dobra bądź zła, wzbudza ogromne zainteresowanie widza.
Póki co – najwyższa nota. Ale poczekajmy do końca, bo kto wie, co z tego naszego szatańskiego egzorcysty wyrośnie.
Stalowe serce.
Cytat, który idealnie podsumował całą serię.
Tak. To najdłuższa podróż do domu, jaką mógł zaserwować nam świat M&A. Najdłuższa, ale też niesamowita i budująca w wielu kwestiach. Akcja nie przebiega w infantylny sposób, jak można było się spodziewać ze względu na głównych bohaterów w wieku przeciętnego widza. Wszystko rozwija się w swoim czasie, okrywa kolejne elementy układanki i dokładnie obrazuje nam cały przebieg wydarzeń na podstawie refleksji, wspomnień, krótkich przebłysków, a także splotów zdarzeń i przypadkowych, teoretycznie epizodycznych bohaterów. Fabuła nie wydaje się być nudna nawet przez setną sekundy. Co prawda nie jest tak zaskakująca jak ta, ukazana w pierwszej wersji, ale z kolei został tutaj w pełni wykorzystany jej potencjał, a także predyspozycje do „przerzucania” silnych emocji na widza.
Utożsamianie się z bohaterami było kolejnym charakterystycznym aspektem przy oglądaniu – różnorodność charakterów pozwoliła na wytypowanie swoich ulubieńców. Pojęcie ideału było tutaj wyjątkowo abstrakcyjne, gdyż każda przedstawiona postać cechowana była silnie zaletami, jak i wadami. Uważam, że postać Edwarda została wykreowana w szczególnie precyzyjny i trafny sposób. Nie zrobili z niego niezwykle dojrzałego, zrównoważonego chłopaka, który doskonale wiedział jak zachować zimną krew w obliczu zagrożenia – był w istocie zwykłym nastolatkiem, który zachowywał się lekkomyślnie i często dziecinnie, jak na jego wiek przystało. Nie potrafił zapanować nad emocjami i działał pod wpływem impulsu, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. Jak większość ludzi. W przypadku Roy'a również można mówić o zaskoczeniu – z pozoru spokojny, zrównoważony kobieciarz ze statusem Pułkownika, który pod wpływem emocji związanych z przyjacielem tracił jakąkolwiek zdolność do opanowania gorącej chęci zemsty. Postać ważna, ale zepchnięta na drugi plan w ostatecznym starciu. Z kolei Ling – trzeci w kolejności z Trójcy, która dzierżyła jako tako władzę w tej serii – był postacią bardzo charyzmatyczną i intrygującą w wielu kwestiach. Podobała mi się jego rola – to, w jaki sposób został wykorzystany. Kapitalny pomysł! Postacie w istocie były przedstawione realistycznie, zachowane w ryzach i podporządkowane wykreowanym przez autorkę charakterom. Naprawdę – to niesamowicie duży plus dla serii. W przypadku każdej odrębnej postaci.
Komizm i dramatyzm wyszedł nadzwyczaj dobrze w tym połączeniu. Charakterystyczne gagi śmieszyły za każdym razem, a w chwilach grozy ściskało za gardło i roniło skrycie łzy.
Brotherhood zasługuje na mocną 10. Dlaczego? Bo seria nie zawiodła mnie w żadnym calu. Każdy element wydawał się być na swoim miejscu, a ostatnie odcinki trzymały w napięciu i wywołały odpowiednie emocje na sam koniec. Nie czuję się niedosytu albo też wręcz jego nadmiaru. Jest wprost idealnie. Jedyne, co mnie trochę zirytowało, to patetyczne i już przesadnie abstrakcyjne kliknij: ukryte zagranie Homunculusa z Bogiem. Ale w sumie można na to przymknąć oko. Taki mały szczegół nie jest w stanie zniszczyć mojej opinii o tym remake'u, który jednak chyba wydaje się być lepszy niż seria pierwsza. Ścieżka dźwiękowa była naprawdę odpowiednia – budowała napięcie i atmosferę w zależności od zdarzeń. Grafika też zasługuje na wysoką notę. A co do zakończenia? – Takie być powinno.
Brotherhood spycha na drugi plan wszystkie inne serie, które dotychczas obejrzałam – nawet Code Geass, których dotychczas wydawał mi się najlepszy pod względem fabularnym. Dochodzę do wniosku, że bardzo trudno będzie przebić tak wysoki rating. Ale cóż – pożyjemy, zobaczymy!
W kwestii końcowej mogę powiedzieć tylko jedno – OGLĄDAĆ I TO NATYCHMIAST!
Re: "We're not gods. We're only humans."
Co do porównania między tymi dwoma seriami – naprawdę trudno to uczynić, ponieważ, jak na mój gust, obydwie serie warte są uwagi. FMA nie ma tak dobrej grafiki i rozwiniętej akcji jak remake, ale z kolei dużo dramatyzmu oraz splotów zdarzeń, których się nie spodziewamy. Brotherhood właściwie nie zaskakuje zbyt często, ale podoba mi się rozwinięcie fabuły i projekty postaci, a także większy udział tych charakterów, które w pierwszej wersji miały raczej niewielkie znaczenie albo też w ogóle nie istniały jak np. Ling Yao.
To wszystko. (;
"I'll be waiting for you to return."
Więc dlaczego moja ocena wynosi 10/10? Bo, choć innym może się to wydać żałosne i nietaktowne, to jednak uważam to jedną z najbardziej wiarygodnych miłosnych historii, jakie przyszło mi obejrzeć w tej kategorii. Gdyby spojrzeć na to z bliska, główna bohaterka nie była idiotką, jak można zakładać powierzchownie – była zwyczajną dziewczyną, momentami po prostu samolubną i widzącą czubek własnego nosa, ale kochająca i po prostu ludzką. I chyba nie wmówicie mi, że każdy człowiek jest nieskazitelnie czysty. W dodatku zwykle w romansidłach wyobraża się kogoś perfekcyjnego, kogoś ponad wszystko. Ilość wylanych łez świadczyła o wrażliwości, a nie o tym, że była „beksą” czy coś podobnego – po prostu stawiano ją przed trudnym wyborem, w obliczu trudnych decyzji. To oczywiste, że monologi głównej bohaterki nie zadowolą osobnika lubującego się w akcji czy też komediach, ale z kolei uwrażliwiają i uczulają osoby na to podatne.
Yano był równie wiarygodną postacią – z jednej strony typowy chłopaczek z miasta, cieszący się popularnością, przystojny i w dodatku wcale nieobojętny na przyziemne sprawy. Jednak z drugiej strony przywiązany do spraw uczuciowych, a szczególnie tego jednego, zwanego miłością. W jego przypadku wątek z Naną, byłą dziewczyną, był trafnie rozegraną kwestią. Podobało mu się, że Takahashi nie próbowała go przymusić do udowodnienia, że jest dla niego ważniejsza – kliknij: ukryte zdawała sobie sprawę, że był ktoś taki, któremu Moto już zawierzył serce. I to całkowicie. A ona chciała je po prostu uleczyć i to ją różniło od wielu innych bohaterek. Nie kazała mu wybierać.
Co do Takeuchi'ego. Był on równie dobrą postacią, tyle, że od początku wydawał mi się jedynie dobrym materiałem na przyjaciela. kliknij: ukryte Jego wyznanie zapewne było szczerze, ale to, w jaki sposób to rozegrał, świadczyło, że równie ważne jest dla niego kumplowanie się z Yano i zachowanie jego szczęścia, kliknij: ukryte nawet jeśli on sam ma z tego powodu cierpieć oraz wiecznie czekać na Nanami. Bynajmniej takie wrażenie daje on w anime.
Seria, fakt faktem, nie jest wybitna, ale ma w sobie coś wartego uwagi, nawet dla potencjalnego antyfana. Choć szczerze bardziej ją polecam osobom obeznanym w tym gatunku aniżeli fanatykom akcji. Kreska nie zachwyca, ale z czasem zaczynasz zdawać sobie sprawę, że to jej urok. A te bańki mydlane oraz niedokończone tła – myślę, że to miało skupić naszą uwagę na bohaterach. I uświadomić, że w ich wyobraźni naprawdę momentami byli całkiem sami. Cóż, w pierwszych odcinak boleśnie daje Ci po oczach ich brak u bohaterów albo inne zdeformowane kształty, ale – przywykniesz.
Teraz czytam też mangę, która, z tego co słyszałam, mknie dalej własnym torem. Jestem ciekawa! I czuję, że się nie zawiodę.
"Don't call me Miss Rank Two!"
Polecam jedynie na zabicie czasu, jednak nie zaboli, jeśli ktoś nie obejrzy. Chyba, że należy do zagorzałych fanów tego gatunku.
"To będziesz nasza wspólna przygoda."
A teraz muszę się wyżyć, więc najgorszy element – POSTACIE.
Edward – totalne nieporozumienie. kliknij: ukryte Uciekać od brata w imię swojego chorego bohaterstwa, podczas gdy ten przez bite lata szukał sposobu na odzyskanie go i w dodatku poświęcił ludzkie istnienia.
Wrath – chłopiec, który nikogo bardziej nienawidził niż Edwarda, kliknij: ukryte a w efekcie końcowym poświęca wszystko, aby Al i Ed mogli się spotkać.
Roy Mustang – w gruncie rzeczy jedyna postać zachowana w ryzach, kliknij: ukryte poza faktem, że utraciła swoją dumę i w absurdalny sposób odzyskuje ją w chwili zagrożenia.
Envy – zielony smok. I chyba nie skomentuję.
Jest parę momentów, gdzie krew leje się strumieniami, a ty już nie wiesz, czy oglądasz Teksańską Masakrę Piłą Mechaniczną czy też bajkę. Tak, bajkę. Bo dopóki w serii TV wszystko się logicznie układało, tak tutaj tej logiki brakuje. Ale cóż – sentyment pozostaje.
Co jest jeszcze większym absurdem? kliknij: ukryte Antagonistka serii, której motywem jest zniszczenie świata na podstawie zwykłego strachu, a po przekroczeniu bramy, w niewyjaśnionych okolicznościach zostaje obdarzona alchemicznymi zdolnościami.
Jeśli chodzi o zalety, to podobał mi się wątek z cyganką i poświęcenie Alphonse'a z naszego (dla nich alternatywnego) świata. Tak samo pomysł na to, aby mieszkali w Niemczech i umieszczone tam elementy historyczne były ciekawym tłem. I jakby nie patrzeć, została zachowana zasada równowartej wymiany – kliknij: ukryte za bycie razem, musieli zostawić swój świat. Tak samo dobre było, że Ala wsadzili w stary strój Eda, a ten drugi wyglądał jak Sherlock Holmes, haha. Ścieżka dźwiękowa była nawet przyzwoita – w sumie najlepszy element.
Ogólnie film taki sobie. Bawi granicami absurdu, wzrusza w chwilach przesadnego dramatu, ale wcale nie jest aż taki zły.
Daję 6/10. Bo sentyment i całkiem niezłe efekty.
Re: "We're not gods. We're only humans."
Podobnie było w przypadku Roy'a Mustanga. Pokazał klasę. Szczerze powiedziawszy, odniosłam wrażenie, że najlepsze zagrywki zostawili na koniec. I strasznie pokomplikowali sprawę z tym kliknij: ukryte „światem za Bramą”. Nie wiem czy jestem usatysfakcjonowana takim zakończeniem. W gruncie rzeczy trudno jest określić jako pozytywne. To takie neverending story. Trzeba dopowiedzieć samemu, skoro drugi sezon to jedynie remake, wiernie oddany mandze. Z tego co udało mi się wywnioskować na samym początku, skończy się o wiele szczęśliwiej.
"We're not gods. We're only humans."
Krytycy – mówcie co chcecie, ale jak dla mnie historia z wzruszającym wątkiem o pogoni za celem, który jest niemal nieosiągalny, wyjątkowo trudny do spełnienia, w gruncie rzeczy daleki od świata rzeczywistego, w dodatku na tle sekretów skrywanych w dziedzinie alchemii nadaje nowego znaczenia słowu „niesamowite”. W gruncie rzeczy może to się wydawać dość kontrowersyjne, ponieważ z drugiej strony schemat się powtarza – jest zdeterminowany główny bohater w beznadziejnym położeniu, mnóstwo tajemnic i „ci źli”. Ale alchemia jest dobrze wykorzystanym materiałem, nawet jeśli czasem przez kilka odcinków odczuwasz pewien niedosyt. Jednakże czy to nie sprawia, że sięgasz po następny? Ja jestem usatysfakcjonowana, że w końcu wzięłam się za anime, które obrazowałam sobie jako przydługiego tasiemca. A teraz nie mogę się od tego oderwać. Niebawem nadejdzie czas na mój ostateczny werdykt, bo trudno wystawić coś konkretnego, nawet po 20 odcinkach. W końcu wszystko się może zmienić.
Re: Ma potencjał...
Hm? kliknij: ukryte Sytuacja z nauczycielem? Rozumiem, że jeszcze go nie poznaliśmy? Dobra, muszę, niestety, trochę poczekać. Ale naprawdę nie czuję się zawiedziona. Sam motyw, fabuła bardzo mi się podoba.
Re: Ma potencjał...
Mangi jeszcze nie czytałam, więc nie mogę się wypowiedzieć. Ale nie spodziewam się zawodu, bo tematyka ciekawa i przedstawiona w nieklasyczny sposób. Może to i nawet lepiej, że pozbyli się ciężkiego klimatu… (;
Ma potencjał...
Re: Zbrodnia Ikara ;)
WHAT THE HELL WAS THAT?!
Wiernie czekamy...
Co do podobieństwa do Junjou Romantica – mimo, iż bardzo lubiłam Misaki'ego czy też Hiroki'ego, to jakoś nie wyobrażam sobie kolejnej postaci wykreowanej ich wzorem. Wolę zachować sobie ich obraz tak, jak pamiętam, a nie przyrównywać do innych. Fakt faktem, niektóre cechy aktualnych bohaterów przypominają tych, z JR, ale nie zapominajmy, że byli oni na tyle różnorodni, że trudno byłoby się chociaż w pewnej mierze nie powtórzyć. Ale nie mnie to oceniać na tak wczesnym etapie!
Co mi pozostaje? Czekać na ciąg dalszy!
"I'll treasure this."
Myślę, że jest to seria, nad którą trzeba ze spokojem posiedzieć. Nie zadowoli się nią osoba szukająca przygód, mrożącej krew w żyłach akcji czy też nawet komedii. Owszem, były momenty, z których można było się śmiać, ale zostały one przyćmione przez krzyżujące się spojrzenia nieświadomie zakochanych. Piękne. Nie nudziłam się – tak szczerze wam powiem. Właśnie szukałam odpoczynku od tych wszystkich horrorów, przygodówek, science‑fiction i takich tam. Nie żałuję!
Dojrzewanie do miłości?
Owszem, drażnią niektóre przydługie fragmenty, szczególnie końcówka, która, niestety, napawa mnie rozczarowaniem. Mam nadzieję na lepsze rozwinięcie w drugiej serii, a nie „odgrzewanie kotleta”. Jest to anime dla osób wrażliwych, przyzwyczajonych do romansów i okruchów życia.
Co ja więcej mogę? POLECAM! Wkupiło się w moje łaski i wręcz zajmuje szczególne miejsce.
Milusio.
"Jiiiiiiiiiiiii"
I tak, to fakt. Anime nie zaskakuje w żaden sposób. Fabuła jest prosta, szablonowa, przewidywalna, ale też interesująca i można doszukać się w jej uroczych momentów oraz komizmu. Choć zwykle nie oglądam komedii romantycznych, to zdecydowałam się obejrzeć KWMS i wcale nie żałuję. Jeszcze nie czytałam mangi, ale mam to jak najbardziej w zamiarze – też dlatego trudno mi jest cokolwiek przyrównać.
Jeśli chodzi o osobowości postaci to były to skrajne przypadki jak na komedię przystało. Choć miało się wrażenie, że Usui został wycięty z bajki o kopciuszku i wstawiony do przypadkowej komedii, w której oczkiem w głowie jest istna terrorystka i sadystka w stroju francuskiej pokojówki. Ano właśnie, przechodzimy do gwoździa programu. Usui jako wszechmocny, wszechwiedzący i wszędobylski „zboczony kosmita” w formie idealnego w każdym calu anioła stróża, a po drugiej stronie Misa jako zażarta, ambitna, całkowicie ślepa (co było trochę irytujące!) diablica w ciele przewodniczącej rady uczniowskiej w dodatku w przebraniu pokojówki po godzinach, która przez całą serię próbowała dogonić na pełnym gazie wspaniałego Usui'ego, podczas gdy on biegł truchcikiem przed nią i nawet nie dostał zadyszki… Ach, i tu właśnie poprawka. Ja to bardziej odebrałam jako próba bycia idealnym dla samej Misaki. Może był taki, by jej coś udowodnić? A może jakieś zdarzenia z przeszłości mu tak nakazywały? W gruncie rzeczy wszystko mu zwisało i powiewało, więc dlaczego miałby się starać? Ano bo najwidoczniej w komediach romantycznych wszystko jest idealizowane. Ale nawet to mi, o dziwo, nie przeszkadzało. Jeszcze polubiłam postać Aoi'ego, który nawet przypominał mi Ciela z Kuroshitsuji. kliknij: ukryte W dodatku odcinek, w którym byli na przesłuchaniu dla kamerdynerów, uczynił z Usui'ego istnego Sebastiana. Poza tym też ciekawiło mnie dlaczego siostra Misaki, Suzuna, jest taką nietypową postacią. Szkoda, że nie poznaliśmy jej bliżej. I w sumie w efekcie końcowym trochę było mi szkoda Hinaty. On tak się starał. I był naprawdę uroczy! Może jeszcze błyszczy w dalszej części? Dowiem się jak przeczytam mangę.
Uważam, że to naprawdę dobra komedia romantyczna. Niektóre rzeczy były naciągane, ale w gruncie rzeczy ich relacje były interesujące. Nie był to typowy romans, bo w rezultacie niewiele się zmieniło. Tym bardziej, że Usui nie był typem romantyka. Podporządkowywał się pod Misaki w każdej kwestii, co czasem drażniło – bo, wiadomo, chciałoby się poznać jego ciemną stronę. Chyba, że nieustanne znudzenie na twarzy i tajemniczość to jego mroczna osobowość. Poza tym nic nie przebije jego tekstów i bycia bezpośrednim.
A więc w efekcie końcowym – 8/10. W sumie zastanawiam się czy to nie za wysoko, w dodatku dałam też gwiazdkę, ale czuję, że będę wracać do tego anime, gdy sama przeżyję miłosną przygodę.
Re: Krew, flaki i zombie, to jest to!
Hm.
Daję 6/10, bo choć wywarło pozytywne wrażenie, to jednak trudno mi porównywać to do wcześniej obejrzanych anime.
Nieprzyzwoicie idiotyczne, ale...
Cóż, 7/10. Trochę ujmują niektóre żarty niskich lotów i brak rozwinięcia fabuły, która w sumie też nie jest zbytnio porywająca.
Czekajmy na ciąg dalszy. O ile będzie.