x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
WRYRYRYRYRYRYRYRYRYRYRY!
RANY, JAKIE TO BYŁO ŚWIETNE!
Jak to możliwe, że tyle razy przechodziłam obok tego anime obojętnie? Tyle recenzji mangi, tyle komentarzy pochlebnych widziałam! Zawsze jak patrzyłam na grafiki z tego, moją pierwszą myślą było – „ach, jakieś anime o tłukących się mięśniakach, to nie dla mnie”. Mało się pomyliłam, tłuką się aż miło a mięśniakami z tego anime można by obdarować parę innych serii cierpiących na nadmiar biszów o wyglądzie dziewcząt. Kurcze, ale jakie to jest epickie! Ten patos, te kolorki! Goście strzelający pociskami z palców, teksty rodem z Gintamy a może to odwrotnie powinnam powiedzieć – Gintama zrzyna od JoJo… ba! Tam też jeden z głównych postaci ma głos Gintokiego Sakaty! Grafika na początku jest słaba, twórcy serwują widzowi głownie pokaz slajdów, ale potrafili je umiejętnie zamaskować. No bo po co w czasie walki wstawiać sam dźwięk jak można w obraz wkleić pisane onomatopeje! ;D Mistrzowska gra seyiuu, świetne połączenie kolorów, wydarzenia wzięte z czapy i muzyka (dubstep pod koniec sezonu? xD), wszystko to składa się na solidną rozrywkę popkulturową, która z odcinka na odcinek staje się coraz lepsza. Na pewno nie trafi do każdego, przed seansem trzeba się przygotować na solidny atak głupawki wylewający się z ekranu, ale jeżeli już się komuś spodoba na początku, to każdy kolejny ep skończy z bananem na twarzy. Najlepsze w tym anime było to, że każdy odcinek trwał standardowo 25 minut a mnie się wydawało jakby trwał godzinę, nie dlatego, że mi się dłużył a dlatego, że tak był napakowany akcją i nie dawał mi czasu na nudzenie się. Z całego serca JoJo polecam i liczę na to, że nie będzie mi dane długo czekać na ekranizacje kolejnych części
Ach, i od dziś wierzę w jednorożce, istnienie żywego metalu z ostatniej kinówki Gundamów i możliwość amortyzacji upadku z samolotu krzesłami. Ta produkcja jest magiczna.
Magiczni chłopcy odnalezieni - check it out~
Re: cukier, lukier i ciasteczka
A co do samej serii – od dawno czekałam na odprężający odmożdzacz z odpowiednią dawką moe. Właściwie od czasu „Nichijou” nie było niczego od KyoAni na czym mogłabym bardziej zawiesić oko a tu bach! Same trailery sprawiły, że „Tamako Market” skoczyło na moja listę „must see” na pierwsze miejsce i jak na razie sie nie zawiodłam. Jest słitaśnie, milutko w dodatku seria nie udaje niczego czym nie jest jak K‑ON!, który udawał, że jest serią traktujacą o muzyce. Jak na razie win sezonu zimowego, który ogólnie ssie.
Haters gonna hate~
A pod recenzja własciwie sie moge podpisac rekami i nogami. Gdy zaczełam ogladac „Tonari…” nawet nie miałam nadzieji na jakas przełomowa historie miłosna, okraszona rubasznym humorkiem. Po skonczeniu seansu stwierdziłam, ze jakby dobrze poszukac to mozna by sporo mang z podobna historia znalezc, ktora by pozniej mozna by było przeniesc na ekran. Nie to ze „Tonari..” jest ogolnie złe, zalezy co sie od tego oczekuje. Odmozdzacza? Lekkiej rozrywki? Nie oczekujesz realnosci, bo bierzesz sie za serie by uciec od własnego swiata? To prosze, ta seria jest skierowana dla Ciebie, ja sie w zyciu odmozdzaczy naogladałam i juz mam mniejsza tolerancje na jakiekolwiek zgrzyty. Moze dlatego własnie zamiast „ochow” i „achow” cały czas sie łapalam za glowe i psioczyłam przed ekranem na głownych bohaterow. O muzyce nawet nie wspominajac… I nie, nie chodzi o opening i ending. Zalezy kto co lubi, innym wpadały w ucho, ja to najzwyczajniej w swiecie przewijałam, ale muzyka, ktora leciała w srodku anime woła o pomste do nieba. Własciwie ta monofonia niszczyła mi wiekszosc seansu, rzadko mi sie zdarza przewijac film z powodu okropnej sciezki dzwiekowej, ale tej po prostu nie dało sie zdzierzyc. Graficznie jest ok, ludzie wygladaja jak ludzie, panowie sa biszni, panie ładne, choc czasem postacie w tle mogły by sie bardziej ruszac. A co mi sie najbardziej podobało w „Tonari…”? Kolorki. Seria nie jest szaro‑bura i jezeli ktos na prawde ma wielkiego doła to nawet krotki rzut oka na anime moze dodac mega zastrzyk energii ;)
Dla fanow gatunku. Dla tych co nie wielbia shoujo, moze to byc kolejny przecietniak.
Na rany Sokratesa!
Takie mamy anime, jakie potrafimy zrobic! Jesli wszystko jest złe...
Kolorki, kolorki i jeszcze raz kolorki~! Niogarnieta głowna bohaterka, słodko‑mdły opening, w ktorym widzimy jej fantazje, bisze i ich teczowe czuprynki plus moj WTF, czyli mamy standard jesli chodzi o anime nakrecone na podstawie gry randkowej dla dziewczyn. Ogladajac pierwszy odcinek miałam wciaz wrazenia jakbym ogladała UtaPrinsow, roznica polega na tym ze głowna bohaterka posiada zrenice, po planie chodzi jakis zołty vokaloid i panowie nie spiewaja, a szkoda bo moze by na ekranie było ciekawiej. Zazwyczaj jestem w stanie obejrzec te koszmarki do konca, ale tym razem tam sie naprawde nic, a nic nie działo, wrecz nie było co przewijac. Sam poczatek anime wydaje mi sie jednym z najdziwniejszych jakie mialam okazje ogladac, tak na prawde nic nie wiemy, zadnego przedstawienia postaci, swiata czy cos, na ekranie lata jakis transwestyta z czterokolorowymi oczetami… ach tam przeciez wszyscy maja nawet oczy w kolorze teczy. Co za duzo to nie zdrowo. 2/10 za to ze dziewczynie namalowali zrenice.
Niezwykła zwyczajnosc ;)
W poszukiwaniu protoplastów UtaPrinsów
Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, trzeba sobie wyobrazić moją minę gdy przed mymi oczyma ukazała się twarz głównego bohatera ze ślepiami na pół twarzy (widoczna inspiracja szojcami) i zdziwienie, kiedy okazało się, że te dziewczynki w zielonych mundurkach okazały się być chłopcami (tak, po prostu pobieżnie przejrzałam dołączone do recenzji screeny i i nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że osobnicy na zdjęciach są płci męskiej). Jak to w haremówkach bywa, znów mamy standard – twórcy zrobili z bohaterów chodzącą tęczę, w dodatku zachowującą się jak zgraja naćpanych Teletubisiów a główny bohater odgrywa rolę tego, w stronę którego rzuca się gromami (no jak tu się nie wściekać na kolesia, który w każdym odcinku zachowuje się i wydaje dźwięki jak by był w stanie napięcia przedmiesiączkowego?). Znów mamy jakiegoś pomylonego pacana (macham do disco Staśka doktorka) i nie obyło się bez mojego poczucia zażenowania gdy kolejny raz poczułam się jak pedofil patrząc na półnagiego kolesia wyglądającego jak dziewczynka w czasie pokwitania (i czemu on ma tak polsko brzmiące nazwisko? D: ). Ciągłej linii fabularnej brak, co sprawiło, że memłałam się z tą serią przez 1,5 miesiąca (w tym dwa razy miałam ochotę ja porzucić), nie zrekompensowała mi to nawet intryga pod koniec serii, wciśnięta na siłę by sprawić pozory, że jednak coś tam na ekranie się dzieje oprócz scen pogawędek z siostrą Yuukiego kliknij: ukryte (to na nią powinno się przypuścić ten atak terrorystyczny! D<). A można było po prostu kogoś na początku zaciukać, nagle go ożywić i znów zaciukać, wsadzić jeszcze jakieś elementy chrześcijańskie, poplątać je z muzułmańskimi, sypnąć paroma garściami wróżkowego pyłku, dodać krejzolski układ taneczny i były hicior.
A dlaczego ja w ogóle wzięłam się za tą serie…? Ach tak!
„Skończyłem opowiadać moja tragiczną przeszłość… to teraz ją zaśpiewam!” . Musical! Tym jest „Marginal Prince”! To właśnie niesamowite hity śpiewane przez wątpliwej jakości seiyuu trzymały mnie przy anime i w ogóle zachęciły do oglądania. Gdyby nie one już dawno bym rzuciła Prinsów z marginesu, każdy kto będzie miał zamiar narzekać podczas seansu (o ile znajdą się tacy masochiści, którzy za to się wezmą) na widmo Henriego wygłaszającego swe serenady do księżyca, powinien dobrze się przysłuchać utworom lecącym podczas trwania serii. Nie dość, że jeden z nich brzmi jak żywcem wyjęty z pornolca, to jeszcze twórcy uraczyli nas monofonią rodem z gry „Mario”. Nic tylko czekać aż nasze wesołe Teletubisie pójdą do lasu zbierać grzybki wąchając przy tym jakieś burżujskie ziele z Amsterdamu. Co do openingu, ku mojemu zaskoczeniu był nawet znośny i normalnie dało się go jednorazowo przesłuchać, na jego tle ending wypadł blado.
Grafika? Hmm… Dużo pokazów slajdów. Co do bohaterów, już dawno nie zdarzyło się żeby w serii nie było postaci mogącej stać się moim ulubieńcem. Zazwyczaj wybieram największych przypałów jakich się da, ale tu… Żadnego! Nawet Alfred vel Jack Sparrow nie był stanie podbić mojego serca ani Różowy Teletubiś (po co zapamiętywać imiona skoro można się posługiwać kolorami włosów w nazewnictwie? Oto potęga haremówek!) zachowujący się gorzej od najbardziej hardkorowych przedstawicieli mniejszości homoseksualnej, ani Enri – mhroczny przodek Masato Hijirikawy z UtaPrinsów. Moje uznanie uzyskały za to takie sceny jak – lot nagiego Dipsy’ego w przestworzach (Evangelion/Madoka?) oraz jego występ muzyczny w 8 epie na tle czegoś co wyglądało jak Wielki Kanion i mój ulubiony motyw ostatnimi czasy – podniosła rozmowa na tle überwitraża przy akompaniamencie organów <3
Lubisz oglądać serie o tęczowych chłopcach z TraumamiTM? Nie wymagasz ścieżki dźwiękowej na miarę Chopina ani porządnej oprawy wizualnej? Nudzi Ci się i chcesz bezpowrotnie zmarnować pięć godzin życia? Ta seria jest stworzona właśnie dla Ciebie! Nie gwarantuje, że dasz radę dojść do końca, gdyż śmiem twierdzić, że nawet ”Pamietniki z wakacji” mają więcej sensu niż ta szmira. A ja chyba zawieszam badania na kolejne pół roku, żeby znów nie nadziać się na podobną minę…
Дa, дa~!
Każdemu epizodowi towarzyszyły openingi w wykonaniu Kimiko frontmenki „nano.RIPE”, której wokal nie przypadł mi do gustu i to bardzo. Za każdym razem jak najprędzej chciałam przewinąć czołówkę, gdyż głos był tak słodki że aż lasował mi mózg. Nie mam pojęcia jak przeżyje gdy przypadkowo usłyszę na ulicy ten opening z telefonu nieznajomej osoby. Ucieknę? Oszaleje i rozniosę okolice? A może natrę na tą biedną osobę w celu wyłączenia dzwonka? Wiem tylko tyle, że nie będę jej mogła przez dłuższy czas wybaczyć, gdyż pierwszy op znalazł się na liście znienawidzonych piosenek z anime. Drugi prezentuje się lepiej tylko dlatego że między startem piosenki a pierwszymi słowami mija około 10 sekund i od razu po włączeniu odcinka nie słyszałam wokalu Kimiko. Endingi odsłuchałam po razie i zapomniałam o ich istnieniu. Reszta ścieżki dźwiekowej po prostu była. Nie wyróżniała się niczym, tylko gdzieś sobie plumkała w tle.
Prowadzenie akcji nie należy do najszybszych, co nie jest wadą. Lubię serie cechujące się wolnym rozkręcaniem akcji, lecz niestety wydarzenia przedstawione w „Hana‑Saku Iroha” mało mnie ciekawiły. Prowadzenie tradycyjnych gorących źródeł, lokalne festiwale i śluby nie należą do mojej ulubionej tematyki, do tego przyprawione szkolnym życiem pełnym dhramatyzmów ( kliknij: ukryte „Ja chce żeby mój chłopak zjadł ten omlet! Buuu!”), kocią walką kliknij: ukryte Minchi vs. Ohana o Tohru i niezdecydowaniem bohaterów (wręcz rozmemłaniem), zrobiły z tytułu danie ciężkostrawne. Z całej serii najbardziej spodobał mi się odcinek ostatni, melancholijny, klimatyczny, bardzo dobrze spełniający swą rolę. A i jeszcze jedno. Onsen często kojarzy się z paniami w negliżu, nieprawdaż? Miało nie być fanserwisu, ileż osób piało nad fantastycznością „Hana‑Saku…” za brak golizn mimo miejsca, w którym odgrywa się akcja. Niestety w końcu co musiało zostać pokazane np. kliknij: ukryte tyłeczek Ohany święcący na monitorze przez około 10 sekund podczas odcinka plażowego. Zawiodłam się trochę, bo myślałam że seria jest w stanie się bronić bez scen kąpielowych itp.
Babciu Ohany, kocham cię! Za twój wspaniały trolling, zabójcze spojrzenia, ten chłód, dostojność i kliknij: ukryte scenę w łaźni! Strzeż się kapustogłowo, bo babcia w razie czego jak umrze to i tak z grobu wstanie i będzie cię szkolić na pokojówkę po nocach! Nie pomogą co twoje kwiatki i wielkie serce jak z Warszawy do Machu Picchu. Szczerze, Ohana nie była najbardziej irytującą osoba z całej serii, byli gorsi. Szastanie czyimiś uczuciami przegrywa z maniakalnym wrzeszczeniem histeryczki „Umrzyj!” (kto tak teraz mówi?! I czemu nikt na to nie reaguje jakoś po ludzku? Liścia w twarz na „dzień dobry” takiej dziuni i byłoby po sprawie). Na wielu postaciach się zawiodłam co doprowadziło do tego, że w ostatecznym rozrachunku szczerze lubię tylko babcie. Tohru, jak mogłeś kliknij: ukryte się zakochać w Ohanie? Ko, dlaczego i jesteś taki rozdziabdziany i dajesz sobą pomiatać? Yuina, twoja nagła przemiana była dość przerażająca. Takako… ingrisz zabija. Togashi, za bardzo się bunkrowałeś w kuchni. Enishi… Jiroumaru… borze sosnowy, który jest którym, przez ponad połowę serii nie potrafiłam ich odróżnić. Nako, nie podpasywała mi charakterem, chociaż miło było zobaczyć, że jej postać (jako jedna z niewielu) jakoś ewoluowała (pomijam teksty temu towarzyszące).
Mimo tego że mi się nie bardzo spodobało, tytułu nie odradzam. Można dać szanse, lecz jeśli nie przypadnie do gustu po pierwszych pięciu odcinkach, nie warto się dalej zagłębiać, gdyż druga połowa jest na pewno gorsza od pierwszej.
Re: Tonight, just you and me 1000% love~!
Tonight, just you and me 1000% love~!
Zaczynając od bohaterów – mamy Nanami, opisaną powyżej (z taką różnicą, że dostaliśmy o niej dość sporo informacji). Idealna postać, z którą większość dorastających nastolatek mogłaby się utożsamić. Ewentualnie idealna postać, którą można hejtować. Nie dość, że najbardziej odblaskowa z całej gromady, to jeszcze ślepa (tak trudno domalować źrenice?) i niedorozwinięta umysłowo. Nie wiem czy twórcy mają nastolatki za idiotki, ale zakładam ze najmłodszy, zarazem najgłupszy plastik z mojej dzielni nie poszedłby do szkoły muzycznej wiedząc, że nie potrafi grać na żadnym instrumencie. Nanami jednak nie miała żadnych oporów przed udaniem się tam, naprawdę nie wiem jak zdała, może miała jakieś układy albo niesamowita miłość do babci ją uskrzydliła? Panowie ją oblegający już są nieco lepsi, znów mamy w czym wybierać i znów bohaterowie którzy wydawali się najbardziej przypałowi/zniewieściali okazują się postaciami najlepszymi. Wielkie przeprosiny teraz składam Shiningowi i koleżance której przydzieliłam go myśląc że ją potyram. Pan dyrektor akademii Saotome pokazał, że książki nie ocenia się po okładce, wnetrze też się liczy, zwłaszcza jeżeli jest ono tak krejzolskie! :D Niestety, mimo że bohaterów nie ma tak dużo to i tak dwaj (Hijirikawa Masato i Ichinose Tokiya) wyglądają prawie identycznie. W „Starry Sky” było jeszcze dopuszczalne, że miałam problem z odróżnieniem trzech postaci, gdyż ogólnie wszystkich było 13. Przy szóstce teoretycznie nie powinien on wystąpić, jeśli okazało się odwrotnie to znaczy, że osoby od chara designu sknocili swoją robotę. A! I jeszcze jedno – GDZIE JEST MÓJ MURZYN?! W każdym szanującym się boysbandzie jest murzyn a tu go nie ma! DDD: kliknij: ukryte I Cecil się nie liczy bo był jakimś arabem, księciem Agnapolis (lol, co?!), do tego latającym w zielonym światełku. Ja się pytam co ci twórcy brali?!
Muzyka! Miłe jest to że autorzy nie zaniechali tego tematu i „UtaPri” z tytułu traktującego o muzyce nie przerodziło się w stuprocentowe love story. To znaczy, jest love story, przeplatane piosenkami UtaPrinsów niewysokich lotów. Właściwie nie powinnam się wypowiadać w tym temacie, bo po pierwsze, nie znam się na dobrych i złych wokalach oraz muzyce popowej i po drugie – przewijałam. Bez pardonu przewijałam kawałki naszych kochanych biszy bojąc się o kondycję mych bębenków. Na tylko jednej piosence natychmiast nie łapałam za myszkę by przesunąć pasek wideo – ENDING! Nie wiem czy to jakieś fatum czuwa nad tymi dziwnymi seriami dla dziewczyn czy co, ale ending „UtaPri” podbił moje serce tak samo jak ending „Starry Sky”. Oczowlaność pierwsza klasa, nieważne jest jak śpiewają i jak tańczą – jest śmiesznie! I to jest najważniejsze! XD Ostrzegam, u niektórych to może wywołać jakąś traumę, zaś wszystkie fangirle boysbandów (SHINee~!) będą wniebowzięte.
Animacja. Tam coś się ruszało! Hip, hip, hura! Gwiezdne Gwiazdki mogą się chować za swoimi teleskopami! Tylko szkoda że zapowiedzi następnych odcinków nie były animowane, a jedyne co można było zobaczyć to nieruchomą twarz UtaPrinsa z podłożonym głosem. Czyżby się za bardzo wykosztowali na ending?
No to na koniec została fabuła. Miło jest zobaczyć coś co ma jakiś ciąg przyczynowo‑skutkowy, naprawdę miło. W Internecie jest masa opowiadań fanek różnych zespołów. W nich główna bohaterka (w domyśle autorka dzieła) spotyka swoich idoli w różnych okolicznościach – na castingu, w metrze, supermarkecie. Sprawy zawsze się tak toczą, że wszyscy się nagle w niej zakochują, a ona biedna nie może wybrać tego jedynego. Do dziewczyn czytujących i piszących takie opowiadania jest skierowany ten tytuł, którego fabuła się niewiele różni od takich fanfików Joli, Ani czy innej Kasi. Może dlatego „UtaPri” ma tyle fanek? W końcu pewna grupa ludzi dostała to co chciała w wersji animowanej, a ja byłam w stanie zobaczyć co się dzieje w umysłach tych dziewczyn. Na pewno nie są one jakieś zdegenerowane, choć dla wielu niepojęte. W „UtaPri” tak jak w fanfiku jest wiele głupich sytuacji, które raz załamują, raz śmieszą – kliknij: ukryte Prinsy latające w kosmosie? Proszę bardzo! Na dokładkę mamy Natsukiego z rozdwojeniem jaźni, Tokiye Ichinose, który okazuje się być własnym bratem bliźniakiem do tego nie potrafiącym wezwać karetki (kto mu przyjedzie na „Potrzebuje karetki! Pośpieszcie się!”? Chłopie bierz się do roboty bo na 1000% nie zdasz z PO!), Hayato‑Tokiyę objawiającego się Nanami w pierwszym odcinku niczym Jezus, serduszkowo‑gwiazdkowy UtaPrinsowy atak na dyrektora, kota‑araba‑Cecila‑księcia Agnapilis, mhrocznego menadżera czyli młodszego brata Kłodka z „Kuroshitsuji II”, babcie – anioła stróża (jakież było moje zdziwienie jak w ostatnim epie się okazało ze ona żyje!) i thraumy, thraumy, thraumy, na szczęście mniej wyeksponowane niż w „Starry Sky”.
Postawiłabym 7 gdyby anime do końca spełniało funkcję śmiesznego odmóżdzacza. Niestety od 9 odcinka zaczęło się robić przeeeeraźliwie nudno i musiałam się zmuszać żeby nie przewijać poniektórych scen. Ogólnie nie jest źle, mogło być lepiej. Jeśli nie jest się grupą docelową (fanki boysbandów i romansów) a chce się obejrzeć serię, to trzeba podejść do niej z dużym dystansem. Na koniec – LUDZIE, ZRÓBCIE NA KONWENCIE COSPLAY Z TEGO, ZATAŃCZCIE UKŁADZIK Z ENDINGU, NAGRODE PUBLICZNOŚCI MACIE GWARANROWANĄ! XD
Próchnica się do mnie uśmiecha T^T
Zaczęło się świetnie, pierwszy ep mnie oczarował, zapowiadał anime urocze bez wszędobylskich pościgów i wybuchów. Takie okruchy życia. Co najważniejsze, nie przeszkadzało mi nawet to, że akcja dzieje się we Francji, gdyż nie lubię tego kraju i używanego tam języka przypominającego mi bełkot a nie śpiew anioła, jak to go niektórzy określają. Budynki, stroje, rzeźby itp. – wszystko było ładne, ale dlaczego, Paryż który ujrzałam w „Ikoku…” sprawiał wrażenie… wypacykowanego? Gdzie brud, smród ogólna kiła i mogiła? Gdzie bezdomni na ulicach, włóczędzy, klasa najniższa? Wszyscy byli w polu czy co? A może jestem taka niedoinformowana z wiedzy o historii Paryża i w drugiej połowie XIX wieku naprawdę było tak czyściutko i ładniutko? Wiem, że nie miała być to seria skupiająca się na mieszczańskich burdelach, wiem, ze Japończycy mają jakieś dziwne wyobrażenia o Europie, ale zabrakło mi ciemnej strony tego miasta. Szkoda że w całej serii przewinął się tylko jakiś jeden stary włóczęga (?) i chłopczyk kliknij: ukryte złodziejaszek.
Straszne obawy miałam do postaci Alice, spodziewałam się narwanej rozpieszczonej Francuzki i… dostałam ją. Jednak w pierwszych odcinkach była do zniesienia, zwłaszcza jej zachwyty nad kulturą japońską i Yune. Ale ileż można słuchać wrzasków typu ‘kyaaaa~!, „łiiii, jakaś ty słodka Yune~!”, „kyaaa, a załóż moją sukieneczkę”? Właściwie cała seria skupiła się na gloryfikowaniu Kraju Kwitnącej Wiśni, poświęcając przy tym mało czasu na Francję! Czyżby Japończycy nie czuli się na siłach by opowiedzieć historię obcego dla nich kraju i wybrali bezpieczniejszą opcję, czyli pokazanie Japonii z jak najlepszej strony? Dla mnie to było zbyt nachalne i na dłuższa metę nużące. W dodatku dość dziwnym faktem było to, że kliknij: ukryte starsza siostra Alice była w stanie się spotykać z Claudem w dzieciństwie pomimo wielkiej przepaści w pozycji społecznej. Inną irytującą sprawą była zbytnia dobroduszność Clauda dla Yune. kliknij: ukryte Pierwszy lepszy kowal za stłuczenie nowego szyldu wyrzuciłby dziewczynkę na bruk, nie chcąc się narazić na dalsze ewentualne straty. Ten zaś nawet kary jej nie dał, strasznie to było nierealistyczne.
„Ikkoku…” jest w moich oczach niestety serią tylko niezłą. Wystartowała ona z mocnej 8 i niestety spadła na słabą, 6 a to wszystko przez monotonność, zignorowanie miejsca dziania się akcji, wypacykowany Paryż i końcowe epy zawierające zbyt dużo thragizmu (każdy animowany bohater musi mieć jakąś ThraumęTM!). Jedyną postacią, którą dałam radę szczerze polubić był nie starzejący się (przynajmniej duchem) Oscar. Ten to dopiero umie wyrywać panienki ;D
Uh… Yune, przez ciebie wizyta u dentysty staje się coraz bliższa D< Zapłacisz mi za to niezależnie od tego jak dobry stanowisz materiał na figurkę! >.<
Wybielanie na srebrnym ekranie – cześć czwarta~!
Tak jak zawsze fabuła koncentruje się wokół naszej Truskawy, który znów musi uratować kogoś mu bliskiego, pojawiają się nowe złe postacie (niekoniecznie ładne, ale to w końcu shonen a nie szojec), które trzeba będzie pokonać oraz dostajemy thragicznego bohatera z TraumąTM. Film próbuje być poważny, większość akcji działa się w Piekle a wszędobylskie czaszunie dodawały tego mhrocznego klimaciq. Tylko szkoda, że został on częściowo zniszczony przez jakieś różowe blaski, ataki i wybuchy (!), a ja tylko czekałam jak pojawi się ni z gruchy, ni z pietruchy magiczny, gwiezdny pyłek ;D Sceny komediowe nie były w ogóle śmieszne (vide rysunki Rukii), prędzej uśmiech na twarzy mogła wywołać kliknij: ukryte ostateczna moc Ichigo pod koniec (czaszunie~!) lub chara design Kokuto (ten z białymi włosami). Bardzo mnie za to ucieszył epizodyczny udział kapitanów z SS w akcji (film bez Byakui to film stracony!!!), zaś na rytualnym „Kurosaki‑kuuun!” prawie mi uszy nie odpadły ;( Chociaż w jednym filmie mogłoby nie być tej małej, cycatej wredoty. Zdziwiło mnie strasznie to jak szybko kliknij: ukryte Rukia i Ishida pokonali swoich wrogów, bo myślałam że będą się z nimi bujać do końca filmu, a szczyty irytacji wzbudzała nadmierna łatwowierność Ichigo. kliknij: ukryte Chłopie, wiem że ci siostrę porwali, ale się czasem lepiej rozglądnij, może wtedy zauważysz wroga, który stoi naprzeciwko ciebie >.> Graficznie – podrasowana kreska i animacja z tego co reprezentuje obecnie seria TV, jeśli chodzi o muzykę to przewijały się stare soundtracki, nowe pewnie leciały, ale nie byłam ich w stanie wyłapać :> Prawdopodobnie były za mało charakterystyczne.
Ogólnie nie było źle chociaż zawsze mogło być lepiej. Sama miałam wrażenie, że ten film był lepszy od poprzedniego, z którego niewiele pamiętam, bo jego senna atmosfera prawie ululała mnie do snu. „Bleach: Jigoku‑hen” jest idealnym dodatkiem dla zapalonych fanów albo dla starych fanów, czujących sentyment do serii i cierpiących na nadmiar wolnego czasu. Spokojnie można to potraktować jako parodię, tylko nie zaśnijcie~! ;D
Atak kosmit... kondomów?! D:
Ach, gdzie była akcja?! Jakaś porządna intryga? Epickie teksty? Niestety z seansu pamiętam bezsensowne kręcenie się w kółko, do tego miałam wrażenie jakbym oglądała naiwną bajkę dla dzieci (te ataki kosmitów D:) ze wstawkami yaoistycznymi. Tak, tutaj twórcy pokłonili się w stronę fanek tego gatunku co można nawet zobaczyć porównując wyznaczniki na Tanuku – „shonen‑ai/yaoi” pojawia się dopiero przy filmie. Mnie to w sumie ni ziębi, ni parzy, tylko szkoda, że czas zmarnowano na umizgi panów zamiast na epickie sceny typu: Ludwig wraz z Iwanem łączą swe siły i rozwalają czołgami całą hordę ufoludków. Zrobiłby to większą furorę niż kliknij: ukryte bariera neutralności Szwajcarii! Widocznie Japończycy nie są specjalnie wymagający i rzeczywiście dają sobie wcisnąć byle chłam >.> Scenę kliknij: ukryte baletu Bałtów pominę milczeniem, to było STRASZNE. Już wolałabym znowu zobaczyć Litwę w stroju pokojówki…
Ogólnie wady można by wymieniać i wymieniać, ale w sumie szkoda miejsca i mego czasu, jak ktoś jest zainteresowany wystarczy zarezerwować sobie 1,5 godziny wolnego czasu i jakieś źródło energii (chipsy, popcorn, cola, cokolwiek!) by sprostać seansowi. Ja dałam radę i nadal ubolewam, że tytuł z takim dużym potencjałem się zmarnował i stał się pożywką dla spragnionych kasy producentów nie tylko filmów, ale też pluszaczków, figurek, przypinek, breloczków itp., itd. Z drugiej strony dziękuję Hidekazowi za wymyślenie „Hetalii”, którą często lepiej potrafią wykorzystać fani.
Ocena: zawyżone 6/10
„Nie jestem homo!!! >.<”
Po pierwszym zderzeniu z japońską dramą, którą był traumatyzogenny „Ouran Koukou Host Club Live Action” porażający sztucznością na kilometr, miałam nic już takiego nie oglądać. Bardzo się cieszę, że zdanie zmieniłam i wzięłam się za „Hana Kimi” bo dostarczyło mi wiele godzin dobrej rozrywki. Polecam, jako sympatyczne odmóżdzanie na ekranie. BABY~!!!!!! xD
Re: Wysadza uszy, wypala oczy, gotuje mózg od nadmiaru głupoty.
Re: Wysadza uszy, wypala oczy, gotuje mózg od nadmiaru głupoty.
Swą radość po przeczytaniu tego już wyraziłam na profilu Qualu, więc powtarzać się nie będę. Po prostu uwielbiam ludków, którzy oceniają ludzi po avatarze… Mam dla Ciebie rade – weź się kopsnij do jej profilu i spójrz na prefencjonomierz, zapewniam Cię, że nie ma w nim magicznych dziewczynek >.>
Re: Co to za śmieć? ><"
by później podleczyć się filmem, którego jeszcze (!) nie oglądałam.
Emo historia w tęczowych kolorkach~!
Tak. Bohaterowie zawodzą (ktoś jeszcze się przejechał na Amaha Tsubasie?) i nie reprezentują sobą nic oprócz wspomnianych wcześniej traum. Ciekawostką jest to, że im bardziej zniewieściale ktoś wyglądał to tym bardziej okazywał się być męski (Aozora Hayato) a trzy postacie wyglądały prawie identycznie (Skorpion, Rak, Baran). Czyżby brak pomysłu na design? Wystarczyło walnąć fluorescencyjną zieleń jednemu, drugiemu róż i byłoby po kłopocie. To już panowie z dalszego planu byli bardziej charakterystyczni. A! Jest przecież jeszcze jedyna kobieta w akademii (cały czas o niej zapominam, hmm…) – Tsukiko, główna bohaterka (tak naprawdę dziewczyna‑statysta), którą dziwnym trafem prawie połowa panów zna z dzieciństwa. Oczywiście wszyscy się w niej kochają, ale niestety żaden romans wyjść nie może co jest założeniem fabularnym (w końcu reklama gry…). A szkoda dziewczyny. Plotki głoszą, że gdyby nie ona to wyszło by z tego niezłe yaoi (nie wiem czy bym chciała zobaczyć te memły w związkach męsko‑męskich :/). Za to pod koniec serii, gdy już wszystko było na pozycji straconej, pozytywnie zaskoczyła mnie postać Azusy Kinose – okazał się być normalnym (na standardy tego tytułu, oczywiście), najmniej użalającym się nad sobą nastolatkiem. I co tam robił ten upiorny czerwonowłosy fotograf w googlach?! D:
Fabuła – nie wiem czy można o takiej mówić. Jeżeli ktoś myśli, że jest to lekka komedia romantyczna w stylu „Ourana…” to jest w wielkim błędzie. Brak tu ciągu fabularnego a tym bardziej romantyzmu. Czasu antenowego (każdy bisz miał dwa trzynastominutowe odcinki) starczyło jedynie na opowiedzenie własnej tragicznej przeszłości i zawiązanie bliższej znajomości z główną bohaterką. Na swoje nieszczęście „Starry Sky” dziedziczy typ narracji po swoim pierwowzorze – grze randkowej co jest strzałem w kolano. Zdaje sobie sprawę że jest to jedynie reklama, ale na litość! Ja oglądam serial animowany – od niego należy wymagać żeby był czymś więcej niż bazą bohaterów z ledwo naszkicowanymi charakterystykami, które można jedynie wykorzystać do napisania własnego fanfika. Usprawiedliwieniem nie jest dla mnie argument „Bo tak było w grze! Tam jest mnóstwo ścieżek, ale żeby w anime nie faworyzować konkretnego pana, bohaterka musi poznać wszystkich, nie wiążąc się z nikim.” O końcówce nawet pisać się nie chce, nawet nie wiem o co w niej chodziło. Śmiem stwierdzić, że nawet „Yosuga no sora” miała lepsze zakończenie.
Grafika – wystarczy spojrzeć na screeny z gry by się przekonać, że jest słabo – panowie tu są mniej biszni. Animacja leży, brak jakiejkolwiek dynamiki, momentami wszystko to przypomina pokaz slajdów.
Muzyka – ...nie pamiętam żeby coś plumkało w tle w ciągu seansu… serio! D: Pierwszy ending nie zachwycił, oko można jedynie zawiesić na dwunastu życiowych cytatach przewijających się wśród dziwnej melodyjki, którą nigdy nie podejrzewałabym że się stanie bazą do jednego z najlepszych endingów zimy/wiosny 2011! Piosenka ta jest dowodem na to, że obciachową serię da się uratować równie obciachowym endingiem! Dla mnie jest to totalny win, „Starry Days” w wykonaniu trzech seiyuu na długo pozostanie w mej pamięci, pomimo tragicznego wokalu Kenichi Suzumury (Tsubasa Amaha). Panom jedynie mogę pogratulować odwagi zaprezentowania swoich możliwości~! xD
Niestety, epicki ending nie był w stanie uratować małego koszmarku. „Starry Sky” nie jestem nawet w stanie komukolwiek polecić, chyba że koneserom produkcji pod szyldem Traumy ™ – ci na pewno będą zachwyceni. Tak więc, jeżeli nim nie jesteś to już lepiej będzie jak zrobisz coś bardziej kreatywnego. Zjedź coś, pójdź na rower, tylko uważaj na krawężniki, bo trauma po wywrotce murowana!
Vanitas vanitatum, et omnia vanitas!
Co do animacji – jest dobrze i to chyba dzięki temu wytrwałam do końca. Niestety w pewnych momentach obraz był tak ciemny, że aby zobaczyć co jest na ekranie musiałam zmieniać swą pozycję z wpółleżącej na wyprostowaną, co nie zawsze skutkowało :/ Muzycznie wyrabia, ale szału nie ma – coś tam sobie plumkało w tle, niekoniecznie mi się podobało, opening zawsze wysłuchiwałam do końca (te święcące klaty~! *.* ) , zaś ending prosi się o to żeby za każdym razem go przewijać. Nie wiem jaki geniusz wpadł na pomysł wciśnięcia do serii takiej piosenki, ale musi mieć niezłe poczucie humoru. Litości… myślałam że za każdym razem padnę ze śmiechu jak po dwudziestu paru minutach rzezi wyskakiwało mi „Shiny, shiny bla, bla, bla~!” xD
Ogólnie, jeśli ktoś lubi kursy przerabiania ludzi na szynkę to może się za to wziąć. Jest szansa że nawet się spodoba. Jednak, jeżeli miałabym komuś polecać serię, która skupia się głownie na latających flaczkach to wskazałabym „Hellsinga”. To anime jest klasą w swoim gatunku ponieważ nie udaje że jest czymś więcej niż krwawą łaźnią z nieźle walniętymi bohaterami, których da się polubić, a nawet pokochać. „Deadmen Wonderland” niestety ląduje na mojej liście tytułów, które bym raczej zaproponowała największemu wrogowi żeby sobie zmarnował około 6 godzin życia na epilog tej przecudownej historii o Gancie i spółce.
„How many pages have I wasted to compose our feelings?”
Ocena – 8/10 z gwiazdką <3
Cielak w Krainie Absurdu~!
innego niż kontynuacji fanserwiśnych przygód naszej kochanej zgrai i nie rozumiem jakichkolwiek oczekiwań na coś w stylu pierwszej serii. Początek może i był żalowy, tak samo jak odcinek ostatni „The Spider's Intention”, ale za to „The Making of Kuroshitsuji II” stylizowany na Hollywood’ki film dokumentalny i „The Tale of William the Shinigami” będący opowiastką o Griellu i Williamie za czasów swojej młodości, zaliczam do nie takich złych ciekawostek. Oczywiście, one tez zostały zrobione w klimacie „Kuroshitsuji II”, ale z taką różnicą że epy miały jakiś sens i ciąg przyczynowo‑skutkowy, o brak którego zarzuca się historyjkę „Ciel in Wonderland”. O spłyceniu postaci zaś nie będę pisać bo każdy kto oglądał drugą serię, wie jak to z nimi jest :D
Ogólnie, ten dodatek idealnie się ogląda w gronie znajomych, którzy mają dystans do tej serii i oczekują od tego jedynie śmieszących idiotyzmów.
kliknij: ukryte I stepujący Kłodek wygrał~! xDDD
Chyba nie jestem wrażliwa...
Ogólnie, „Eago”, zaliczam do serii ambitnych inaczej, do których prawdopodobnie jeszcze nie dorosłam by je zrozumieć i wystawiam 5/10. Rzecz dla wielbicieli krótkometrażówek, zapalonych fanów chomików i wszystkich tych co lubują się w odnajdywaniu szeroko pojętej głembi.
“If you want to die for the good of the universe, call me. I’ll wait”
Chyba nikt nie przypuszczał że anime z gatunku mahoł szodźo podbije serca tylu ludzi, zwłaszcza facetów (była to dla mnie abstrakcja, zanim zobaczyłam to na własne oczy). Ja sama nie wiem jak to się stało, że wzięłam się za ten tytuł, mimo postanowień po oglądnięciu trailera, że patykiem tego nie ruszę. Pierwsze co wyłapałam to muzyka, która już na początku pierwszego epizodu podbiła moje serce i sprawiła, że zaczęłam oglądać „Madokę” regularnie. Druga rzecz to dobra animacja, świetnie przedstawione inne wymiary i design wiedźm. Jeśli chodzi o ogólną kreskę to nie widzę powodów by się jej czepiać, jest to charakterystyczny styl dla nurtu „mahou shojo”, do którego „Madoka” po części się zalicza. No, właśnie po części bo nagle twórcy zrobili nam psikusa i z ekranu zaczął się nam wyłaniać mHrok a biały kotokrólik kliknij: ukryte okazał się być milusim stworzonkiem bez duszy, w dodatku z doktoratem z fizyki i świecącymi oczyma (ach, ta epicka scena na płocie! xD). Wtedy to nastał wielki szał, a najbardziej hardkorowi fani rozszyfrowywali alfabet użyty w „Madoce” i szukali wskazówek dotyczących rozwoju fabuły czytając „Fausta” Goethego gdzie został użyty termin „Walpurgisnacht”.
Jeśli chodzi o postacie, moim faworytem jest QB~ kliknij: ukryte Obojętnie jak bardzo zryty by miał czerep xD Główna bohaterka jest jeszcze znośna na początku kliknij: ukryte dopóki nie lata i nie piszczy za Sayaką, Mami wygrywa pod względem wyglądu kliknij: ukryte szkoda tylko, że było jej tak mało, a Homura… jest po prostu nudna. kliknij: ukryte Do czasu, aż poznajemy jej moe‑przeszłość i odkrywamy, że potrafi się uśmiechać o.O Szczerze, to zaczęłam się trochę bać moe‑Homury w ostatnich epach.
Do atutów serii bym jeszcze zaliczyła zredukowaną ilość przemian dziewczyn w czarodziejki, oraz wszechobecną pustkę na mieście, szkole, kafejkach itp. To wszystko wydawało mi się takie sterylne a zarazem piękne *.*
Zakończenie, czyli spoiler‑chan.
kliknij: ukryte Jest takie słowo ładne słówko, które określa nie tylko moje uczucia: confused. No właśnie: o co kaman? Zakończenie wydaje mi się co najmniej dziwne, może dlatego, że liczyłam na jakąś większą rozwałkę i epicką wygraną arcymrocznego kotokrólika. W zamian dostałam słodko‑gorzkie zakończenie ze sparklującą Jezusem‑Madoką na czele, która świetnie (?) wpasowała się w dzisiejszy dzień, zdobiąc liczne obrazki z napisem „Wielki Piątek 2011 – zginęła za nasze grzechy”. Znając fanów, pewnie już teraz obmyślają kolejną teorię związaną ze zmartwychwstaniem naszej różowej czarodziejki ;3
BTW co ciekawe, te 2 ostatnie epizody są porównywane do 25 i 26 odcinka „Evangeliona” gdzie już w ogóle nie było wiadomo o co chodzi xD
Ogólnie serię polecam fanom ciekawych eksperymentów i mHrocznych klimatów. Warto dać jej szansę, chociaż by zobaczyć czym ludzie się tak podniecają ;3