Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Komentarze

MiszczKoszykufki

  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 30.05.2013 15:28
    WRYRYRYRYRYRYRYRYRYRYRY!
    Komentarz do recenzji "JoJo no Kimyou na Bouken [2012]"
    Ha! I teraz pewnie powiesz „Rany, jakie to było świetne!”

    RANY, JAKIE TO BYŁO ŚWIETNE!

    Jak to możliwe, że tyle razy przechodziłam obok tego anime obojętnie? Tyle recenzji mangi, tyle komentarzy pochlebnych widziałam! Zawsze jak patrzyłam na grafiki z tego, moją pierwszą myślą było – „ach, jakieś anime o tłukących się mięśniakach, to nie dla mnie”. Mało się pomyliłam, tłuką się aż miło a mięśniakami z tego anime można by obdarować parę innych serii cierpiących na nadmiar biszów o wyglądzie dziewcząt. Kurcze, ale jakie to jest epickie! Ten patos, te kolorki! Goście strzelający pociskami z palców, teksty rodem z Gintamy a może to odwrotnie powinnam powiedzieć – Gintama zrzyna od JoJo… ba! Tam też jeden z głównych postaci ma głos Gintokiego Sakaty! Grafika na początku jest słaba, twórcy serwują widzowi głownie pokaz slajdów, ale potrafili je umiejętnie zamaskować. No bo po co w czasie walki wstawiać sam dźwięk jak można w obraz wkleić pisane onomatopeje! ;D Mistrzowska gra seyiuu, świetne połączenie kolorów, wydarzenia wzięte z czapy i muzyka (dubstep pod koniec sezonu? xD), wszystko to składa się na solidną rozrywkę popkulturową, która z odcinka na odcinek staje się coraz lepsza. Na pewno nie trafi do każdego, przed seansem trzeba się przygotować na solidny atak głupawki wylewający się z ekranu, ale jeżeli już się komuś spodoba na początku, to każdy kolejny ep skończy z bananem na twarzy. Najlepsze w tym anime było to, że każdy odcinek trwał standardowo 25 minut a mnie się wydawało jakby trwał godzinę, nie dlatego, że mi się dłużył a dlatego, że tak był napakowany akcją i nie dawał mi czasu na nudzenie się. Z całego serca JoJo polecam i liczę na to, że nie będzie mi dane długo czekać na ekranizacje kolejnych części

    Ach, i od dziś wierzę w jednorożce, istnienie żywego metalu z ostatniej kinówki Gundamów i możliwość amortyzacji upadku z samolotu krzesłami. Ta produkcja jest magiczna.


  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 5.04.2013 15:25
    Magiczni chłopcy odnalezieni - check it out~
    Komentarz do recenzji "Uta no Prince-sama: Maji Love 2000%"
    Te kolorki! Te tyłeczki! Dwa lata czekania sie opłaciło! Czyzby druga seria UtaPrinsow miała byc zabawniejsza i jeszcze bardziej WTFogenna niz pierwsza? Dwa układziki taneczne juz w pierwszym odcinku, coz za uczta dla oczu (i uszu…?) fangirla! Nasza Teczowa Druzyna sie powieksza co daje nadzieje na zmniejszenie czasu antenowego naszej (znow…) slepej głownej bohaterki, tworcy anime nie mogli mi sprawic lepszego prezentu! ;D Do tego tym razem i opening i ending jest powodem pojawiania sie banana na twarzy, bo jak tu sie nie smiac na endingu, w ktorym nagle widzimy magiczna przemiane zwykłych chłopcow w gwiazdki pop! Takiego nie powstydziłaby sie zadna seria z gatunku magical girls! Oby tylko me nadzieje nie okazały sie płonne, bo pierwsza seria wypaliła z grubej rury a pod koniec zalatywało dłuzyznami i zwykła nuda. Tu czekam na epickosc! Chociaz nie wiem co mozna lepszego jeszcze wymyslic od UtaPrinsowych układzikow tanecznych…


  • Avatar
    MiszczKoszykufki 23.02.2013 20:54
    Re: cukier, lukier i ciasteczka
    Komentarz do recenzji "Tamako Market"
    Jaka Yui? Jaka Chitanda? Przecie to odtleniona Mugi z K­‑ON!a >.>

    A co do samej serii – od dawno czekałam na odprężający odmożdzacz z odpowiednią dawką moe. Właściwie od czasu „Nichijou” nie było niczego od KyoAni na czym mogłabym bardziej zawiesić oko a tu bach! Same trailery sprawiły, że „Tamako Market” skoczyło na moja listę „must see” na pierwsze miejsce i jak na razie sie nie zawiodłam. Jest słitaśnie, milutko w dodatku seria nie udaje niczego czym nie jest jak K­‑ON!, który udawał, że jest serią traktujacą o muzyce. Jak na razie win sezonu zimowego, który ogólnie ssie.
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 5.02.2013 11:53
    Haters gonna hate~
    Komentarz do recenzji "Tonari no Kaibutsu-kun"
    Ktos ostatnio napisał ze na Tanuki ostatnio za duzo pojawia sie recenzji, ktore przypominaja streszczenie calej fabuly anime/mangi, czemu mam podobne wrazenie? Nie to zebym sie czepiała (chociaz i tak tak pewnie wyglada ;D), ale odnosze wrazenie, ze po przeczytaniu recki juz nie ma sensu ogladac tego dziełka bo u widza bedzie brak elementu zaskoczenia.

    A pod recenzja własciwie sie moge podpisac rekami i nogami. Gdy zaczełam ogladac „Tonari…” nawet nie miałam nadzieji na jakas przełomowa historie miłosna, okraszona rubasznym humorkiem. Po skonczeniu seansu stwierdziłam, ze jakby dobrze poszukac to mozna by sporo mang z podobna historia znalezc, ktora by pozniej mozna by było przeniesc na ekran. Nie to ze „Tonari..” jest ogolnie złe, zalezy co sie od tego oczekuje. Odmozdzacza? Lekkiej rozrywki? Nie oczekujesz realnosci, bo bierzesz sie za serie by uciec od własnego swiata? To prosze, ta seria jest skierowana dla Ciebie, ja sie w zyciu odmozdzaczy naogladałam i juz mam mniejsza tolerancje na jakiekolwiek zgrzyty. Moze dlatego własnie zamiast „ochow” i „achow” cały czas sie łapalam za glowe i psioczyłam przed ekranem na głownych bohaterow. O muzyce nawet nie wspominajac… I nie, nie chodzi o opening i ending. Zalezy kto co lubi, innym wpadały w ucho, ja to najzwyczajniej w swiecie przewijałam, ale muzyka, ktora leciała w srodku anime woła o pomste do nieba. Własciwie ta monofonia niszczyła mi wiekszosc seansu, rzadko mi sie zdarza przewijac film z powodu okropnej sciezki dzwiekowej, ale tej po prostu nie dało sie zdzierzyc. Graficznie jest ok, ludzie wygladaja jak ludzie, panowie sa biszni, panie ładne, choc czasem postacie w tle mogły by sie bardziej ruszac. A co mi sie najbardziej podobało w „Tonari…”? Kolorki. Seria nie jest szaro­‑bura i jezeli ktos na prawde ma wielkiego doła to nawet krotki rzut oka na anime moze dodac mega zastrzyk energii ;)


    Dla fanow gatunku. Dla tych co nie wielbia shoujo, moze to byc kolejny przecietniak.
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 2.02.2013 18:51
    Na rany Sokratesa!
    Komentarz do recenzji "Hetalia: The Beautiful World"
    Co ja widze? O ja nie wierze! Grafike zmienili! 0.0 Co z tego, ze lubie bardzo ta serie, jak usłyszałam ze maja robic nowy sezon to sobie poprzysiegłam, ze na animacje nigdy juz nie bede marnowac czasu… Klops, skusiłam sie i sprawdziłam pierwszy ep, za samo zmienienie grafiki studio DEEN ma juz u mnie plusa (nie mozna było takiej dac juz w pierwszym sezonie? :/) ;D A ogolnie, standard „Hetalia: The Beautiful World” nie rozni sie niczym od swoich poprzedniczek, mam tylko nadzieje, ze wypuszczenie nowego sezonu anime rozruszy co nieco autora mangi bo ostatnio tworczy to nie jest. W ogole nie jest… W ogole to on zyje? xD
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 1.02.2013 13:12
    Takie mamy anime, jakie potrafimy zrobic! Jesli wszystko jest złe...
    Komentarz do recenzji "Amnesia"
    ..niech nie bedzie niczego!

    Kolorki, kolorki i jeszcze raz kolorki~! Niogarnieta głowna bohaterka, słodko­‑mdły opening, w ktorym widzimy jej fantazje, bisze i ich teczowe czuprynki plus moj WTF, czyli mamy standard jesli chodzi o anime nakrecone na podstawie gry randkowej dla dziewczyn. Ogladajac pierwszy odcinek miałam wciaz wrazenia jakbym ogladała UtaPrinsow, roznica polega na tym ze głowna bohaterka posiada zrenice, po planie chodzi jakis zołty vokaloid i panowie nie spiewaja, a szkoda bo moze by na ekranie było ciekawiej. Zazwyczaj jestem w stanie obejrzec te koszmarki do konca, ale tym razem tam sie naprawde nic, a nic nie działo, wrecz nie było co przewijac. Sam poczatek anime wydaje mi sie jednym z najdziwniejszych jakie mialam okazje ogladac, tak na prawde nic nie wiemy, zadnego przedstawienia postaci, swiata czy cos, na ekranie lata jakis transwestyta z czterokolorowymi oczetami… ach tam przeciez wszyscy maja nawet oczy w kolorze teczy. Co za duzo to nie zdrowo. 2/10 za to ze dziewczynie namalowali zrenice.

  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 5.12.2012 16:02
    Niezwykła zwyczajnosc ;)
    Komentarz do recenzji "Natsume Yuujinchou Shi"
    Nie wiem, naprawdę nie wiem, co ta seria ma takiego ze potrafi mnie tak przykuc do monitora. Jest tak ciepła, tak optymistyczna, ze zal jej ogladac w ciagu lata, wtedy to nie widac jak swietnie potrafi uleczyc sterany umysł. Kazda z czesci „Natsume…” działa lepiej niż tabliczka czekolady! W koncu za mamy głownego bohatera mamy najzwyczajnego w swiecie dzieciaka, tak zwyczajnego, ze wrecz nie zauwaza się jego nadnaturalniej zdolnosci widzenia duchow. Brak wyolbrzymionych traum, zachowanie rownowagi między scenami humorystycznymi i powaznymi – to nadal się utrzymuje, co jest nie lada wyczynem bo wiadomo ze im dalej w las tym bardziej może cos nawalic. Nie znam mangi jeszcze, ale tworcy anime dobrze się spisali gdyż żaden odcinek mi się nie dłuzył ani nie uwazałam go za niepotrzebny, mimo iz wiem ze na przestrzeni czterech sezonow były jakieś fillery (naprawdę nie jestem w stanie wskazac ktore to odcinki gdyż dla mnie wszystkie trzymaja rowny poziom). Pozostaje mi teraz zabrac się za lekture mangi i mieć nadzieje na kolejny sezon anime ;)
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 29.03.2012 14:47
    W poszukiwaniu protoplastów UtaPrinsów
    Komentarz do recenzji "Marginal Prince ~Gekkeijyu no Ouji-tachi~"
    Podobno czas przeznaczony na poznawanie nowego gatunku nigdy nie jest czasem straconym, nawet jeżeli badania te nie przyniosłyby zadowalających rezultatów. Kierując się tą myślą zrobiłam coś szalonego, coś o co nigdy bym się nie podejrzewała, zaczęłam zgłębiać tajniki osobników z gatunku tęczowi chłopcy. Ciekawość wzięła górę i w kolejnym etapie badań Miszczu nie bacząc na ostrzeżenia płynące z recenzji do „Marginal Prince” odpalił pierwszy odcinek, z wypiekami na twarzy wyczekując piórek, kajdanów i męskich koszul skąpanych w strugach deszczu. Czy był to błąd? Yyyyy…

    Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, trzeba sobie wyobrazić moją minę gdy przed mymi oczyma ukazała się twarz głównego bohatera ze ślepiami na pół twarzy (widoczna inspiracja szojcami) i zdziwienie, kiedy okazało się, że te dziewczynki w zielonych mundurkach okazały się być chłopcami (tak, po prostu pobieżnie przejrzałam dołączone do recenzji screeny i i nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że osobnicy na zdjęciach są płci męskiej). Jak to w haremówkach bywa, znów mamy standard – twórcy zrobili z bohaterów chodzącą tęczę, w dodatku zachowującą się jak zgraja naćpanych Teletubisiów a główny bohater odgrywa rolę tego, w stronę którego rzuca się gromami (no jak tu się nie wściekać na kolesia, który w każdym odcinku zachowuje się i wydaje dźwięki jak by był w stanie napięcia przedmiesiączkowego?). Znów mamy jakiegoś pomylonego pacana (macham do disco Staśka doktorka) i nie obyło się bez mojego poczucia zażenowania gdy kolejny raz poczułam się jak pedofil patrząc na półnagiego kolesia wyglądającego jak dziewczynka w czasie pokwitania (i czemu on ma tak polsko brzmiące nazwisko? D: ). Ciągłej linii fabularnej brak, co sprawiło, że memłałam się z tą serią przez 1,5 miesiąca (w tym dwa razy miałam ochotę ja porzucić), nie zrekompensowała mi to nawet intryga pod koniec serii, wciśnięta na siłę by sprawić pozory, że jednak coś tam na ekranie się dzieje oprócz scen pogawędek z siostrą Yuukiego  kliknij: ukryte . A można było po prostu kogoś na początku zaciukać, nagle go ożywić i znów zaciukać, wsadzić jeszcze jakieś elementy chrześcijańskie, poplątać je z muzułmańskimi, sypnąć paroma garściami wróżkowego pyłku, dodać krejzolski układ taneczny i były hicior.
    A dlaczego ja w ogóle wzięłam się za tą serie…? Ach tak!

    „Skończyłem opowiadać moja tragiczną przeszłość… to teraz ją zaśpiewam!” . Musical! Tym jest „Marginal Prince”! To właśnie niesamowite hity śpiewane przez wątpliwej jakości seiyuu trzymały mnie przy anime i w ogóle zachęciły do oglądania. Gdyby nie one już dawno bym rzuciła Prinsów z marginesu, każdy kto będzie miał zamiar narzekać podczas seansu (o ile znajdą się tacy masochiści, którzy za to się wezmą) na widmo Henriego wygłaszającego swe serenady do księżyca, powinien dobrze się przysłuchać utworom lecącym podczas trwania serii. Nie dość, że jeden z nich brzmi jak żywcem wyjęty z pornolca, to jeszcze twórcy uraczyli nas monofonią rodem z gry „Mario”. Nic tylko czekać aż nasze wesołe Teletubisie pójdą do lasu zbierać grzybki wąchając przy tym jakieś burżujskie ziele z Amsterdamu. Co do openingu, ku mojemu zaskoczeniu był nawet znośny i normalnie dało się go jednorazowo przesłuchać, na jego tle ending wypadł blado.

    Grafika? Hmm… Dużo pokazów slajdów. Co do bohaterów, już dawno nie zdarzyło się żeby w serii nie było postaci mogącej stać się moim ulubieńcem. Zazwyczaj wybieram największych przypałów jakich się da, ale tu… Żadnego! Nawet Alfred vel Jack Sparrow nie był stanie podbić mojego serca ani Różowy Teletubiś (po co zapamiętywać imiona skoro można się posługiwać kolorami włosów w nazewnictwie? Oto potęga haremówek!) zachowujący się gorzej od najbardziej hardkorowych przedstawicieli mniejszości homoseksualnej, ani Enri – mhroczny przodek Masato Hijirikawy z UtaPrinsów. Moje uznanie uzyskały za to takie sceny jak – lot nagiego Dipsy’ego w przestworzach (Evangelion/Madoka?) oraz jego występ muzyczny w 8 epie na tle czegoś co wyglądało jak Wielki Kanion i mój ulubiony motyw ostatnimi czasy – podniosła rozmowa na tle überwitraża przy akompaniamencie organów <3

    Lubisz oglądać serie o tęczowych chłopcach z TraumamiTM? Nie wymagasz ścieżki dźwiękowej na miarę Chopina ani porządnej oprawy wizualnej? Nudzi Ci się i chcesz bezpowrotnie zmarnować pięć godzin życia? Ta seria jest stworzona właśnie dla Ciebie! Nie gwarantuje, że dasz radę dojść do końca, gdyż śmiem twierdzić, że nawet ”Pamietniki z wakacji” mają więcej sensu niż ta szmira. A ja chyba zawieszam badania na kolejne pół roku, żeby znów nie nadziać się na podobną minę…
  • Avatar
    MiszczKoszykufki 25.09.2011 21:51
    Дa, дa~!
    Komentarz do recenzji "Hanasaku Iroha"
    Już od początku nie rozumiałam zachwytów nad tą serią. Wyznaje zasadę że dobrą grafikę i animacje może mieć każdy bubel, wystarczy mieć pieniądze. Tu niczego nie brakuje, ładne widoczki, płynna animacja, nie kłujące w oczy kolory, nikt nie nosi różu, fioletu na głowie ani fikuśnych fryzur, design postaci jest dosyć przyjemny i bliski temu co możemy zobaczyć w realu. Jednak coś jest nie tak. Czy to bohaterowie? Może fabuła? Muzyka?

    Każdemu epizodowi towarzyszyły openingi w wykonaniu Kimiko frontmenki „nano.RIPE”, której wokal nie przypadł mi do gustu i to bardzo. Za każdym razem jak najprędzej chciałam przewinąć czołówkę, gdyż głos był tak słodki że aż lasował mi mózg. Nie mam pojęcia jak przeżyje gdy przypadkowo usłyszę na ulicy ten opening z telefonu nieznajomej osoby. Ucieknę? Oszaleje i rozniosę okolice? A może natrę na tą biedną osobę w celu wyłączenia dzwonka? Wiem tylko tyle, że nie będę jej mogła przez dłuższy czas wybaczyć, gdyż pierwszy op znalazł się na liście znienawidzonych piosenek z anime. Drugi prezentuje się lepiej tylko dlatego że między startem piosenki a pierwszymi słowami mija około 10 sekund i od razu po włączeniu odcinka nie słyszałam wokalu Kimiko. Endingi odsłuchałam po razie i zapomniałam o ich istnieniu. Reszta ścieżki dźwiekowej po prostu była. Nie wyróżniała się niczym, tylko gdzieś sobie plumkała w tle.

    Prowadzenie akcji nie należy do najszybszych, co nie jest wadą. Lubię serie cechujące się wolnym rozkręcaniem akcji, lecz niestety wydarzenia przedstawione w „Hana­‑Saku Iroha” mało mnie ciekawiły. Prowadzenie tradycyjnych gorących źródeł, lokalne festiwale i śluby nie należą do mojej ulubionej tematyki, do tego przyprawione szkolnym życiem pełnym dhramatyzmów ( kliknij: ukryte ), kocią walką  kliknij: ukryte  i niezdecydowaniem bohaterów (wręcz rozmemłaniem), zrobiły z tytułu danie ciężkostrawne. Z całej serii najbardziej spodobał mi się odcinek ostatni, melancholijny, klimatyczny, bardzo dobrze spełniający swą rolę. A i jeszcze jedno. Onsen często kojarzy się z paniami w negliżu, nieprawdaż? Miało nie być fanserwisu, ileż osób piało nad fantastycznością „Hana­‑Saku…” za brak golizn mimo miejsca, w którym odgrywa się akcja. Niestety w końcu co musiało zostać pokazane np.  kliknij: ukryte  Zawiodłam się trochę, bo myślałam że seria jest w stanie się bronić bez scen kąpielowych itp.

    Babciu Ohany, kocham cię! Za twój wspaniały trolling, zabójcze spojrzenia, ten chłód, dostojność i  kliknij: ukryte ! Strzeż się kapustogłowo, bo babcia w razie czego jak umrze to i tak z grobu wstanie i będzie cię szkolić na pokojówkę po nocach! Nie pomogą co twoje kwiatki i wielkie serce jak z Warszawy do Machu Picchu. Szczerze, Ohana nie była najbardziej irytującą osoba z całej serii, byli gorsi. Szastanie czyimiś uczuciami przegrywa z maniakalnym wrzeszczeniem histeryczki „Umrzyj!” (kto tak teraz mówi?! I czemu nikt na to nie reaguje jakoś po ludzku? Liścia w twarz na „dzień dobry” takiej dziuni i byłoby po sprawie). Na wielu postaciach się zawiodłam co doprowadziło do tego, że w ostatecznym rozrachunku szczerze lubię tylko babcie. Tohru, jak mogłeś  kliknij: ukryte ? Ko, dlaczego i jesteś taki rozdziabdziany i dajesz sobą pomiatać? Yuina, twoja nagła przemiana była dość przerażająca. Takako… ingrisz zabija. Togashi, za bardzo się bunkrowałeś w kuchni. Enishi… Jiroumaru… borze sosnowy, który jest którym, przez ponad połowę serii nie potrafiłam ich odróżnić. Nako, nie podpasywała mi charakterem, chociaż miło było zobaczyć, że jej postać (jako jedna z niewielu) jakoś ewoluowała (pomijam teksty temu towarzyszące).

    Mimo tego że mi się nie bardzo spodobało, tytułu nie odradzam. Można dać szanse, lecz jeśli nie przypadnie do gustu po pierwszych pięciu odcinkach, nie warto się dalej zagłębiać, gdyż druga połowa jest na pewno gorsza od pierwszej.
  • Avatar
    MiszczKoszykufki 25.09.2011 15:55
    Re: Tonight, just you and me 1000% love~!
    Komentarz do recenzji "Uta no Prince-sama: Maji Love 1000%"
    Napisałam tak, bo jak myślę o boysbandach to jako pierwszy przypomina mi się US5 (oni byli sławni!) a tam jakiś ciemnoskóry był na 100% xD Jak ma być różnorodność to do końca, o fankach czarnych nie powinno się zapominać (nie to żebym była jedną z nich :P).
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 25.09.2011 14:43
    Tonight, just you and me 1000% love~!
    Komentarz do recenzji "Uta no Prince-sama: Maji Love 1000%"
    „Pamiętaj, żeby nosić odblask jak idziesz do szkoły!” mawiali policjanci zaproszeni na lekcję u pierwszaków. Po krótkim szkoleniu zawsze dawali takie plastikowe lub gumowe odblaski o różniastych kształtach, misia, słonia lub zwykłego kółka, które nosiła zazwyczaj tylko połowa maluchów. W marę upływu lat ściągało się te badziewia „bo to przecież siara nosić jakiś plastik przy torbie D:”. Członkowie zespołu STARISH chyba musieli mieć dużo tych szkoleń albo wzięli sobie bardzo do serca rady panów z drogówki, bo po włączeniu pierwszego odcinka „UtaPri” miałam wrażenie jakbym oglądała personifikacje tychże plastikowych badziewi. Po „Starry Sky” nie miałam żadnych wątpliwości, że anime produkowane na podstawie gier randkowych dla pań to są jedne wielkie buble. Zazwyczaj bez animacji, ciekawej muzyki, dokładniejszego przedstawienia heroiny – (nie)zwykłej dziewczyny, która dzięki swej normalności (?) zyskuje serca wszystkich ciach naokoło, zmienia przy tym ich przeznaczenia, pomaga spełniać marzenia i dokonuje za nich życiowych wyborów. Męska obsada jest zawsze piękna i bez skaz, niczym greccy bożkowie a fabuła kuleje. Właściwie „UtaPri” spełnia większość tych zarzutów, ale nie mogę stwierdzić jednoznacznie, że to co oglądałam było totalnym badziewiem. Dobre do końca też nie jest.

    Zaczynając od bohaterów – mamy Nanami, opisaną powyżej (z taką różnicą, że dostaliśmy o niej dość sporo informacji). Idealna postać, z którą większość dorastających nastolatek mogłaby się utożsamić. Ewentualnie idealna postać, którą można hejtować. Nie dość, że najbardziej odblaskowa z całej gromady, to jeszcze ślepa (tak trudno domalować źrenice?) i niedorozwinięta umysłowo. Nie wiem czy twórcy mają nastolatki za idiotki, ale zakładam ze najmłodszy, zarazem najgłupszy plastik z mojej dzielni nie poszedłby do szkoły muzycznej wiedząc, że nie potrafi grać na żadnym instrumencie. Nanami jednak nie miała żadnych oporów przed udaniem się tam, naprawdę nie wiem jak zdała, może miała jakieś układy albo niesamowita miłość do babci ją uskrzydliła? Panowie ją oblegający już są nieco lepsi, znów mamy w czym wybierać i znów bohaterowie którzy wydawali się najbardziej przypałowi/zniewieściali okazują się postaciami najlepszymi. Wielkie przeprosiny teraz składam Shiningowi i koleżance której przydzieliłam go myśląc że ją potyram. Pan dyrektor akademii Saotome pokazał, że książki nie ocenia się po okładce, wnetrze też się liczy, zwłaszcza jeżeli jest ono tak krejzolskie! :D Niestety, mimo że bohaterów nie ma tak dużo to i tak dwaj (Hijirikawa Masato i Ichinose Tokiya) wyglądają prawie identycznie. W „Starry Sky” było jeszcze dopuszczalne, że miałam problem z odróżnieniem trzech postaci, gdyż ogólnie wszystkich było 13. Przy szóstce teoretycznie nie powinien on wystąpić, jeśli okazało się odwrotnie to znaczy, że osoby od chara designu sknocili swoją robotę. A! I jeszcze jedno – GDZIE JEST MÓJ MURZYN?! W każdym szanującym się boysbandzie jest murzyn a tu go nie ma! DDD:  kliknij: ukryte 

    Muzyka! Miłe jest to że autorzy nie zaniechali tego tematu i „UtaPri” z tytułu traktującego o muzyce nie przerodziło się w stuprocentowe love story. To znaczy, jest love story, przeplatane piosenkami UtaPrinsów niewysokich lotów. Właściwie nie powinnam się wypowiadać w tym temacie, bo po pierwsze, nie znam się na dobrych i złych wokalach oraz muzyce popowej i po drugie – przewijałam. Bez pardonu przewijałam kawałki naszych kochanych biszy bojąc się o kondycję mych bębenków. Na tylko jednej piosence natychmiast nie łapałam za myszkę by przesunąć pasek wideo – ENDING! Nie wiem czy to jakieś fatum czuwa nad tymi dziwnymi seriami dla dziewczyn czy co, ale ending „UtaPri” podbił moje serce tak samo jak ending „Starry Sky”. Oczowlaność pierwsza klasa, nieważne jest jak śpiewają i jak tańczą – jest śmiesznie! I to jest najważniejsze! XD Ostrzegam, u niektórych to może wywołać jakąś traumę, zaś wszystkie fangirle boysbandów (SHINee~!) będą wniebowzięte.

    Animacja. Tam coś się ruszało! Hip, hip, hura! Gwiezdne Gwiazdki mogą się chować za swoimi teleskopami! Tylko szkoda że zapowiedzi następnych odcinków nie były animowane, a jedyne co można było zobaczyć to nieruchomą twarz UtaPrinsa z podłożonym głosem. Czyżby się za bardzo wykosztowali na ending?

    No to na koniec została fabuła. Miło jest zobaczyć coś co ma jakiś ciąg przyczynowo­‑skutkowy, naprawdę miło. W Internecie jest masa opowiadań fanek różnych zespołów. W nich główna bohaterka (w domyśle autorka dzieła) spotyka swoich idoli w różnych okolicznościach – na castingu, w metrze, supermarkecie. Sprawy zawsze się tak toczą, że wszyscy się nagle w niej zakochują, a ona biedna nie może wybrać tego jedynego. Do dziewczyn czytujących i piszących takie opowiadania jest skierowany ten tytuł, którego fabuła się niewiele różni od takich fanfików Joli, Ani czy innej Kasi. Może dlatego „UtaPri” ma tyle fanek? W końcu pewna grupa ludzi dostała to co chciała w wersji animowanej, a ja byłam w stanie zobaczyć co się dzieje w umysłach tych dziewczyn. Na pewno nie są one jakieś zdegenerowane, choć dla wielu niepojęte. W „UtaPri” tak jak w fanfiku jest wiele głupich sytuacji, które raz załamują, raz śmieszą –  kliknij: ukryte 

    Postawiłabym 7 gdyby anime do końca spełniało funkcję śmiesznego odmóżdzacza. Niestety od 9 odcinka zaczęło się robić przeeeeraźliwie nudno i musiałam się zmuszać żeby nie przewijać poniektórych scen. Ogólnie nie jest źle, mogło być lepiej. Jeśli nie jest się grupą docelową (fanki boysbandów i romansów) a chce się obejrzeć serię, to trzeba podejść do niej z dużym dystansem. Na koniec – LUDZIE, ZRÓBCIE NA KONWENCIE COSPLAY Z TEGO, ZATAŃCZCIE UKŁADZIK Z ENDINGU, NAGRODE PUBLICZNOŚCI MACIE GWARANROWANĄ! XD
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 19.09.2011 16:52
    Próchnica się do mnie uśmiecha T^T
    Komentarz do recenzji "Ikoku Meiro no Croisée The Animation"
    Ostatnio coś zaczął mnie pobolewać ząb. Wiem, wiem, powinnam się niezwłocznie udać do dentysty i takie tam, ale strach przed wiertełkiem zrobił swoje i znacznie opóźnił moją decyzję o zatelefonowaniu do pani Z. No i najważniejsze – jestem prawie na 100% pewna, że mała Yune wraz ze swoimi francuskimi koleżkami nieźle się dołożyła do potęgowania mojego cierpienia, bo dawno nie widziałam tak słodkiej serii. Słodkiej aż do bólu.
    Zaczęło się świetnie, pierwszy ep mnie oczarował, zapowiadał anime urocze bez wszędobylskich pościgów i wybuchów. Takie okruchy życia. Co najważniejsze, nie przeszkadzało mi nawet to, że akcja dzieje się we Francji, gdyż nie lubię tego kraju i używanego tam języka przypominającego mi bełkot a nie śpiew anioła, jak to go niektórzy określają. Budynki, stroje, rzeźby itp. – wszystko było ładne, ale dlaczego, Paryż który ujrzałam w „Ikoku…” sprawiał wrażenie… wypacykowanego? Gdzie brud, smród ogólna kiła i mogiła? Gdzie bezdomni na ulicach, włóczędzy, klasa najniższa? Wszyscy byli w polu czy co? A może jestem taka niedoinformowana z wiedzy o historii Paryża i w drugiej połowie XIX wieku naprawdę było tak czyściutko i ładniutko? Wiem, że nie miała być to seria skupiająca się na mieszczańskich burdelach, wiem, ze Japończycy mają jakieś dziwne wyobrażenia o Europie, ale zabrakło mi ciemnej strony tego miasta. Szkoda że w całej serii przewinął się tylko jakiś jeden stary włóczęga (?) i chłopczyk  kliknij: ukryte .
    Straszne obawy miałam do postaci Alice, spodziewałam się narwanej rozpieszczonej Francuzki i… dostałam ją. Jednak w pierwszych odcinkach była do zniesienia, zwłaszcza jej zachwyty nad kulturą japońską i Yune. Ale ileż można słuchać wrzasków typu ‘kyaaaa~!, „łiiii, jakaś ty słodka Yune~!”, „kyaaa, a załóż moją sukieneczkę”? Właściwie cała seria skupiła się na gloryfikowaniu Kraju Kwitnącej Wiśni, poświęcając przy tym mało czasu na Francję! Czyżby Japończycy nie czuli się na siłach by opowiedzieć historię obcego dla nich kraju i wybrali bezpieczniejszą opcję, czyli pokazanie Japonii z jak najlepszej strony? Dla mnie to było zbyt nachalne i na dłuższa metę nużące. W dodatku dość dziwnym faktem było to, że  kliknij: ukryte . Inną irytującą sprawą była zbytnia dobroduszność Clauda dla Yune.  kliknij: ukryte , strasznie to było nierealistyczne.
    „Ikkoku…” jest w moich oczach niestety serią tylko niezłą. Wystartowała ona z mocnej 8 i niestety spadła na słabą, 6 a to wszystko przez monotonność, zignorowanie miejsca dziania się akcji, wypacykowany Paryż i końcowe epy zawierające zbyt dużo thragizmu (każdy animowany bohater musi mieć jakąś ThraumęTM!). Jedyną postacią, którą dałam radę szczerze polubić był nie starzejący się (przynajmniej duchem) Oscar. Ten to dopiero umie wyrywać panienki ;D
    Uh… Yune, przez ciebie wizyta u dentysty staje się coraz bliższa D< Zapłacisz mi za to niezależnie od tego jak dobry stanowisz materiał na figurkę! >.<
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 27.08.2011 22:12
    Wybielanie na srebrnym ekranie – cześć czwarta~!
    Komentarz do recenzji "Bleach: Jigoku-hen"
    Jeeee~! Mamy kolejny film~! I co tym razem dostajemy? Kolejnego przeciętniaka, którego nie wiemy gdzie umieścić w uniwersum „Bleach’a”. Właściwie nie było nawet aż tak źle, zwłaszcza, że twórcy bardziej postawili na ciągłe walki niż na przydługawe monologi przeplatane krzykami i potokami łez. Na samym początku wita nas retrospekcja walki  kliknij: ukryte  Wielkim zaskoczeniem, a może zniesmaczeniem, było dla mnie zobaczenie powtórki z rozrywki, czyli  kliknij: ukryte  Po zobaczeniu tego nie miałam wątpliwości, że niestety z filmu dużo przyjemności nie wyniosę i próbowałam się na każdy kroku utwierdzać w przekonaniu, że „Bleach: Jigoku­‑hen” jest jedynie produkcją żerującą na fanach.
    Tak jak zawsze fabuła koncentruje się wokół naszej Truskawy, który znów musi uratować kogoś mu bliskiego, pojawiają się nowe złe postacie (niekoniecznie ładne, ale to w końcu shonen a nie szojec), które trzeba będzie pokonać oraz dostajemy thragicznego bohatera z TraumąTM. Film próbuje być poważny, większość akcji działa się w Piekle a wszędobylskie czaszunie dodawały tego mhrocznego klimaciq. Tylko szkoda, że został on częściowo zniszczony przez jakieś różowe blaski, ataki i wybuchy (!), a ja tylko czekałam jak pojawi się ni z gruchy, ni z pietruchy magiczny, gwiezdny pyłek ;D Sceny komediowe nie były w ogóle śmieszne (vide rysunki Rukii), prędzej uśmiech na twarzy mogła wywołać  kliknij: ukryte  lub chara design Kokuto (ten z białymi włosami). Bardzo mnie za to ucieszył epizodyczny udział kapitanów z SS w akcji (film bez Byakui to film stracony!!!), zaś na rytualnym „Kurosaki­‑kuuun!” prawie mi uszy nie odpadły ;( Chociaż w jednym filmie mogłoby nie być tej małej, cycatej wredoty. Zdziwiło mnie strasznie to jak szybko  kliknij: ukryte , a szczyty irytacji wzbudzała nadmierna łatwowierność Ichigo.  kliknij: ukryte  Graficznie – podrasowana kreska i animacja z tego co reprezentuje obecnie seria TV, jeśli chodzi o muzykę to przewijały się stare soundtracki, nowe pewnie leciały, ale nie byłam ich w stanie wyłapać :> Prawdopodobnie były za mało charakterystyczne.
    Ogólnie nie było źle chociaż zawsze mogło być lepiej. Sama miałam wrażenie, że ten film był lepszy od poprzedniego, z którego niewiele pamiętam, bo jego senna atmosfera prawie ululała mnie do snu. „Bleach: Jigoku­‑hen” jest idealnym dodatkiem dla zapalonych fanów albo dla starych fanów, czujących sentyment do serii i cierpiących na nadmiar wolnego czasu. Spokojnie można to potraktować jako parodię, tylko nie zaśnijcie~! ;D
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 23.08.2011 19:08
    Atak kosmit... kondomów?! D:
    Komentarz do recenzji "Ginmaku Hetalia - Axis Powers: Paint it, White"
    Hetalia ma sporo antyfanów, ci na pewno nie cieszyli się na wieść o tym, że Hetalia zagości na srebrnym ekranie – szkoda zachodu, nerwów i kasy, którą można wspaniałomyślnie darować na grafikę do remake’a/resetu Evangeliona. Istnieją jednak fani (zaliczam się do nich), którzy zamiast odprawiać taniec radości odczuli swoisty lęk o losy tego „dzieła” – szkoda zachodu, nerwów, kasy (jakby nie mogli zainwestować w lepszą grafikę w serii odcinkowej) i właściwie po co? Czy jest jakiś materiał na to? Ależ tak! „Jeżeli coś ma dać nam kasę to sami sobie scenariusz napiszemy~!” pomyśleli pracownicy studia DEEN i dzięki ich wspaniałej pracy powstał równie niesamowity film „Ginmaku Hetalia – Axis Powers: Paint it, White”. Czy jest się z czego cieszyć? Niekoniecznie, choć najgorzej nie jest patrząc na to, że bawiłam się całkiem nieźle oglądając wylewający się hektolitrami totalny absurd z ekranu. Szkoda tylko, że Deen stwierdził „po co się wysilać skoro fani i tak to kupią” i dali nam bardzo średni, fanserwiśny produkt, którego nawet grafika i animacja za bardzo nie odbiega od tego co widzieliśmy w serii ONA. Dorzucili do tego fabułę prostą jak budowa cepa, ograne motywy i Picty czyli traumogenne, białe, plastusiowe ludziki z świecącymi na zielono antenkami na głowach. Uwierzcie mi, one są bardziej przerażające od stereotypowego wyobrażenia kosmity! D:
    Ach, gdzie była akcja?! Jakaś porządna intryga? Epickie teksty? Niestety z seansu pamiętam bezsensowne kręcenie się w kółko, do tego miałam wrażenie jakbym oglądała naiwną bajkę dla dzieci (te ataki kosmitów D:) ze wstawkami yaoistycznymi. Tak, tutaj twórcy pokłonili się w stronę fanek tego gatunku co można nawet zobaczyć porównując wyznaczniki na Tanuku – „shonen­‑ai/yaoi” pojawia się dopiero przy filmie. Mnie to w sumie ni ziębi, ni parzy, tylko szkoda, że czas zmarnowano na umizgi panów zamiast na epickie sceny typu: Ludwig wraz z Iwanem łączą swe siły i rozwalają czołgami całą hordę ufoludków. Zrobiłby to większą furorę niż  kliknij: ukryte ! Widocznie Japończycy nie są specjalnie wymagający i rzeczywiście dają sobie wcisnąć byle chłam >.> Scenę  kliknij: ukryte 
    Ogólnie wady można by wymieniać i wymieniać, ale w sumie szkoda miejsca i mego czasu, jak ktoś jest zainteresowany wystarczy zarezerwować sobie 1,5 godziny wolnego czasu i jakieś źródło energii (chipsy, popcorn, cola, cokolwiek!) by sprostać seansowi. Ja dałam radę i nadal ubolewam, że tytuł z takim dużym potencjałem się zmarnował i stał się pożywką dla spragnionych kasy producentów nie tylko filmów, ale też pluszaczków, figurek, przypinek, breloczków itp., itd. Z drugiej strony dziękuję Hidekazowi za wymyślenie „Hetalii”, którą często lepiej potrafią wykorzystać fani.
    Ocena: zawyżone 6/10
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 23.08.2011 00:01
    „Nie jestem homo!!! >.<”
    Komentarz do recenzji "Hanazakari no Kimitachi e"
    Moja pierwsza drama japońska skończona w całości i cóż mogę napisać… było dobrze! A nawet bardzo dobrze! Nigdy bym nie podejrzewała, że taka produkcja made in Japan tak bardzo mi się spodoba, patrząc na to jak ogólnie wyglądają filmy z Japonii – przez większość są określane jako sztywne z beznadziejną grą aktorską. Tutaj też nie było idealnie, „Hana Kimi” czasami przypominało mi podrzędne komediowe serialiki z Hameryki, ale to nie dla sztuki aktorskiej to oglądałam. U mnie sprawdziło się jako sympatyczna komedia przy której spokojnie można wyłączyć mózg, gdyż seria ma to tyle wspólnego z realizmem co ja z kaktusem czy innym fiołkiem. Dużą zaletą jest brak bombardowania skomasowaną ilością miłostek, TraumTM i dhramatycznych wyznań dzięki czemu „Hana Kimi” da się normalnie oglądać bez przewijania. Bohaterowie – niezwykle zakręceni i sympatyczni, jestem pewna że każdy znajdzie swojego faworyta nawet jeżeli będzie to Sano, wiecznie nadąsany paniczyk, który przez większość serialu zachowywał się jakby połknął kij od szczoty xD Jeżeli bym musiała wymienić jakieś wady to wskazałabym na pewną irytującą przypadłość Mizuki Ashiyi, dziewczątka z marzeniami vel. „Rzep”– gdzie on tam ona. Ashiya wszędzie chodziła za Sano D: Na miejscu głównego zainteresowanego, zamiast strzelać spojrzenia pełne politowania w stronę dziewczyny, to bym się zaczęła zastanawiać czy czasem nie jest coś nie tak z tym „szpiegiem”. Za to do trzech najbardziej epickich momentów bym zaliczyła  kliknij: ukryte 

    Po pierwszym zderzeniu z japońską dramą, którą był traumatyzogenny „Ouran Koukou Host Club Live Action” porażający sztucznością na kilometr, miałam nic już takiego nie oglądać. Bardzo się cieszę, że zdanie zmieniłam i wzięłam się za „Hana Kimi” bo dostarczyło mi wiele godzin dobrej rozrywki. Polecam, jako sympatyczne odmóżdzanie na ekranie. BABY~!!!!!! xD
  • Avatar
    MiszczKoszykufki 31.07.2011 14:18
    Re: Wysadza uszy, wypala oczy, gotuje mózg od nadmiaru głupoty.
    Komentarz do recenzji "Deadman Wonderland"
    Szanownego Pana przepraszam za to, ze się odezwałam i odsyłam do mego komentarza poniżej. Miłego dnia <3
  • Avatar
    MiszczKoszykufki 31.07.2011 10:23
    Re: Wysadza uszy, wypala oczy, gotuje mózg od nadmiaru głupoty.
    Komentarz do recenzji "Deadman Wonderland"
    Nie wytrzymam, muszę…
    Ogólnie to seria skierowana do chłopców i to raczej młodych chłopców więc nie dziwi że Twoje gusta średnio zostały zaspokojone. Tym bardziej, że sądząc po grafice w Twoim avatarze to interesują Cie raczej serie typu Magical Girls(po co w takim razie coś z dopiskiem horror oglądać)...

    Swą radość po przeczytaniu tego już wyraziłam na profilu Qualu, więc powtarzać się nie będę. Po prostu uwielbiam ludków, którzy oceniają ludzi po avatarze… Mam dla Ciebie rade – weź się kopsnij do jej profilu i spójrz na prefencjonomierz, zapewniam Cię, że nie ma w nim magicznych dziewczynek >.>

  • Avatar
    MiszczKoszykufki 23.07.2011 17:06
    Re: Co to za śmieć? ><"
    Komentarz do recenzji "Blood-C"
    Dlaczego to jest takie słabe na tą chwilę i widz ma wrażenie, że nic się na ekranie nie dzieje? Bo tak to jest jak się coś daje Clampowi do zrobienia… Bez obrazy dla wszystkich fanów, ale te panie lubią przekombinowywać swe historie. Naprawdę nie zdziwię się jak nagle w środku walki wyskoczy Syaoran z wesołą zgrają, a historia „Blood­‑C” będzie się przeplatała z innymi ich dziełami tak jak to było w „Tsubasie” i „xxxHolic” xD Słodziutka bohaterka? Oł jes~! Moje przewidywania że okaże się znienawidzoną postacią żeńską się ziściły! No bo ile można patrzeć na moebloba, który ni z gruchy, ni z pietruchy przeistacza się w Terminatora? I tatuś też  kliknij: ukryte ! D: Do tego dochodzi schematyczność trzech pierwszych odcinków – Saya coś robi przed szkołą, przygody Sayi w szkole, Saya walczy z chiropterami (?!) po szkole <ziew>. Nie oczekuje że dalej będzie lepiej, ale nie porzucam i dalej się będę katować po to
    by później podleczyć się filmem, którego jeszcze (!) nie oglądałam.
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 19.07.2011 18:51
    Emo historia w tęczowych kolorkach~!
    Komentarz do recenzji "Starry Sky"
    Gwiezdne Gwiazdki! <3 Jak ja mam skrytykować tą wspaniałą produkcję przy której spędziłam tyle miłych chwil? Serce mi pęka gdy musze napisać słowo „szmira”, bo tym właśnie jest ten tytuł reklamujący grę randkową dla dziewczyn. A jak coś jest dla dziewczyn to oczywistym jest to, że muszą być bisze! Ale ilu! Tutaj ich mamy od wyboru do koloru – mali, duzi, blondyni, bruneci, różowi, niebiescy, brutale, ciepłe kluchy, trafił się nawet „indiański” chłopczyk z koralikami we włosach! Pytanie: czy nie za dużo tych ciach? Nie! Słodyczy nigdy nie jest za wiele! Zwłaszcza jeżeli głównych bohaterów jest aż 12 i każdy ma przypisany swój znak zodiaku dzięki czemu można szybko rozwiązać problem z wybraniem swego ulubieńca. Przykładowo – jesteś panną to bierzesz sobie Aozorę Hayato (sprawa się niestety komplikuje gdy akurat ten ci się nie podoba lub koleżanka z którą oglądasz ten tytuł już go zajęła). Do tego wszyscy mają traumy. Kto by nie chciał kruchego chłopczyka skrzywdzonego w dzieciństwie? Każdy by chciał! Zwłaszcza takiego 185 centymetrowego emosia płaczącego po kątach, ze spineczkami we włosach, który boi się być szczęśliwy…

    Tak. Bohaterowie zawodzą (ktoś jeszcze się przejechał na Amaha Tsubasie?) i nie reprezentują sobą nic oprócz wspomnianych wcześniej traum. Ciekawostką jest to, że im bardziej zniewieściale ktoś wyglądał to tym bardziej okazywał się być męski (Aozora Hayato) a trzy postacie wyglądały prawie identycznie (Skorpion, Rak, Baran). Czyżby brak pomysłu na design? Wystarczyło walnąć fluorescencyjną zieleń jednemu, drugiemu róż i byłoby po kłopocie. To już panowie z dalszego planu byli bardziej charakterystyczni. A! Jest przecież jeszcze jedyna kobieta w akademii (cały czas o niej zapominam, hmm…) – Tsukiko, główna bohaterka (tak naprawdę dziewczyna­‑statysta), którą dziwnym trafem prawie połowa panów zna z dzieciństwa. Oczywiście wszyscy się w niej kochają, ale niestety żaden romans wyjść nie może co jest założeniem fabularnym (w końcu reklama gry…). A szkoda dziewczyny. Plotki głoszą, że gdyby nie ona to wyszło by z tego niezłe yaoi (nie wiem czy bym chciała zobaczyć te memły w związkach męsko­‑męskich :/). Za to pod koniec serii, gdy już wszystko było na pozycji straconej, pozytywnie zaskoczyła mnie postać Azusy Kinose – okazał się być normalnym (na standardy tego tytułu, oczywiście), najmniej użalającym się nad sobą nastolatkiem. I co tam robił ten upiorny czerwonowłosy fotograf w googlach?! D:

    Fabuła – nie wiem czy można o takiej mówić. Jeżeli ktoś myśli, że jest to lekka komedia romantyczna w stylu „Ourana…” to jest w wielkim błędzie. Brak tu ciągu fabularnego a tym bardziej romantyzmu. Czasu antenowego (każdy bisz miał dwa trzynastominutowe odcinki) starczyło jedynie na opowiedzenie własnej tragicznej przeszłości i zawiązanie bliższej znajomości z główną bohaterką. Na swoje nieszczęście „Starry Sky” dziedziczy typ narracji po swoim pierwowzorze – grze randkowej co jest strzałem w kolano. Zdaje sobie sprawę że jest to jedynie reklama, ale na litość! Ja oglądam serial animowany – od niego należy wymagać żeby był czymś więcej niż bazą bohaterów z ledwo naszkicowanymi charakterystykami, które można jedynie wykorzystać do napisania własnego fanfika. Usprawiedliwieniem nie jest dla mnie argument „Bo tak było w grze! Tam jest mnóstwo ścieżek, ale żeby w anime nie faworyzować konkretnego pana, bohaterka musi poznać wszystkich, nie wiążąc się z nikim.” O końcówce nawet pisać się nie chce, nawet nie wiem o co w niej chodziło. Śmiem stwierdzić, że nawet „Yosuga no sora” miała lepsze zakończenie.

    Grafika – wystarczy spojrzeć na screeny z gry by się przekonać, że jest słabo – panowie tu są mniej biszni. Animacja leży, brak jakiejkolwiek dynamiki, momentami wszystko to przypomina pokaz slajdów.

    Muzyka – ...nie pamiętam żeby coś plumkało w tle w ciągu seansu… serio! D: Pierwszy ending nie zachwycił, oko można jedynie zawiesić na dwunastu życiowych cytatach przewijających się wśród dziwnej melodyjki, którą nigdy nie podejrzewałabym że się stanie bazą do jednego z najlepszych endingów zimy/wiosny 2011! Piosenka ta jest dowodem na to, że obciachową serię da się uratować równie obciachowym endingiem! Dla mnie jest to totalny win, „Starry Days” w wykonaniu trzech seiyuu na długo pozostanie w mej pamięci, pomimo tragicznego wokalu Kenichi Suzumury (Tsubasa Amaha). Panom jedynie mogę pogratulować odwagi zaprezentowania swoich możliwości~! xD


    Niestety, epicki ending nie był w stanie uratować małego koszmarku. „Starry Sky” nie jestem nawet w stanie komukolwiek polecić, chyba że koneserom produkcji pod szyldem Traumy ™ – ci na pewno będą zachwyceni. Tak więc, jeżeli nim nie jesteś to już lepiej będzie jak zrobisz coś bardziej kreatywnego. Zjedź coś, pójdź na rower, tylko uważaj na krawężniki, bo trauma po wywrotce murowana!
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 3.07.2011 20:13
    Vanitas vanitatum, et omnia vanitas!
    Komentarz do recenzji "Deadman Wonderland"
    Co tu dużo mówić – zawód wiosny 2011. Miałam spore nadzieje, szkoda że „Deadman Wonderland” okazał się serią mierną, która przyciąga widza jedynie łacinką kuchenną, krwią, latającymi kończynami, krwią, tekstami rodem z „Naruto”, czerwonym płynem ustrojowym, ogólnym szaleństwem wszystkiego co się rusza i jeszcze krewką na dokładkę <3 W sumie mogłaby wyjść z tego niezła komedia gdyby nie to, że wielokrotnie musiałam załamywać ręce nad beznadziejnością bohaterów i ich poczynaniami. Nie wiem czy w jakiejkolwiek serii z typu shonen widziałam tak niepomocną dla własnych kolegów postać główną, która nic nie umiała zrobić i tyle razy się załamywała nad własną marnością. Wybaczyłabym jeszcze kilka niewytłumaczalnych power­‑upów, ale niezwykłej błyskotliwości już nie.  kliknij: ukryte  Reszta bohaterów również nie grzeszy zdrowym rozumem, co w tej serii jest raczej plusem, ale szkoda że wszyscy mają nieźle zjechane berety, gdyż może w innych okolicznościach nasi weseli przyjaciele nie kręcili się w kółko niczym Pszczółka Maja z kwiatka na kwiatek. Tyle ze ona miała z tego jakieś profity a Deadmen’i tylko złojone tyłki >.> Na dokładkę powiem że nielubiana przez większość osób Shiro była moją faworytką – przynajmniej nie udawała że myśli.

    Co do animacji – jest dobrze i to chyba dzięki temu wytrwałam do końca. Niestety w pewnych momentach obraz był tak ciemny, że aby zobaczyć co jest na ekranie musiałam zmieniać swą pozycję z wpółleżącej na wyprostowaną, co nie zawsze skutkowało :/ Muzycznie wyrabia, ale szału nie ma – coś tam sobie plumkało w tle, niekoniecznie mi się podobało, opening zawsze wysłuchiwałam do końca (te święcące klaty~! *.* ) , zaś ending prosi się o to żeby za każdym razem go przewijać. Nie wiem jaki geniusz wpadł na pomysł wciśnięcia do serii takiej piosenki, ale musi mieć niezłe poczucie humoru. Litości… myślałam że za każdym razem padnę ze śmiechu jak po dwudziestu paru minutach rzezi wyskakiwało mi „Shiny, shiny bla, bla, bla~!” xD

    Ogólnie, jeśli ktoś lubi kursy przerabiania ludzi na szynkę to może się za to wziąć. Jest szansa że nawet się spodoba. Jednak, jeżeli miałabym komuś polecać serię, która skupia się głownie na latających flaczkach to wskazałabym „Hellsinga”. To anime jest klasą w swoim gatunku ponieważ nie udaje że jest czymś więcej niż krwawą łaźnią z nieźle walniętymi bohaterami, których da się polubić, a nawet pokochać. „Deadmen Wonderland” niestety ląduje na mojej liście tytułów, które bym raczej zaproponowała największemu wrogowi żeby sobie zmarnował około 6 godzin życia na epilog tej przecudownej historii o Gancie i spółce.


  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 25.06.2011 19:04
    „How many pages have I wasted to compose our feelings?”
    Komentarz do recenzji "Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai"
    Może nie jest to anime ROKU 2011, ale WIOSNY 2011 na pewno. Seria pokazała że nie potrzeba jakiś wielkich, wstrząsających zwrotów akcji w stylu Madoki by podbić serca widzów  kliknij: ukryte . Historia jest prosta, obserwujemy życie codzienne grupki nastolatków – dawnych przyjaciół, których drogi w pewnym momencie się rozeszły i nagle muszą spełnić życzenie zmarłej koleżanki. Wszystko to rozwija się w dosyć wolnym tempie, ale na pewno nie powooooooolnyyyym niczym w opiewanym „Hana­‑Saku Iroha”, gdzie podczas seansu wskaźnik mego hormonu szczęścia i adrenaliny zatrzymuje się na skali minusowej. Wielkim plusem serii są przekonywujący, sympatyczni bohaterowie, zwłaszcza główna postać – NIEIRYTUJĄCA Menma. Tak, to jest bardzo ważne bo zazwyczaj protagonista jest solą w oku widza. W AnoHanie (na szczęście) nie znajdziemy magii, co sprawia że anime wydaje się bardziej realistyczne. Animacja jak na obyczajówkę jest niezwykle porządna, a opening i ending są tak ładne, że aż się nie chce ich przewijać ;D Na ocenę jedynie może znacząco wpłynąć końcówka – dla jednych przedramatyzowana, rodem z kiepskich romansideł  kliknij: ukryte , dla innych po prostu piękna i wzruszająca.

    Ocena – 8/10 z gwiazdką <3


  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 23.06.2011 22:03
    Cielak w Krainie Absurdu~!
    Komentarz do recenzji "Kuroshitsuji II Specials"
    W przeciwieństwie do poprzedniczki, z historią Cielaka w Krainie Czarów nie raczyłam się nawet zapoznać – szybkie przewinięcie obu epów oraz tego z wizytą u Phantomhive'ów oszczędziło mi na szczęście ubytku na psychice. Po speszalach nie spodziewałam się niczego
    innego niż kontynuacji fanserwiśnych przygód naszej kochanej zgrai i nie rozumiem jakichkolwiek oczekiwań na coś w stylu pierwszej serii. Początek może i był żalowy, tak samo jak odcinek ostatni „The Spider's Intention”, ale za to „The Making of Kuroshitsuji II” stylizowany na Hollywood’ki film dokumentalny i „The Tale of William the Shinigami” będący opowiastką o Griellu i Williamie za czasów swojej młodości, zaliczam do nie takich złych ciekawostek. Oczywiście, one tez zostały zrobione w klimacie „Kuroshitsuji II”, ale z taką różnicą że epy miały jakiś sens i ciąg przyczynowo­‑skutkowy, o brak którego zarzuca się historyjkę „Ciel in Wonderland”. O spłyceniu postaci zaś nie będę pisać bo każdy kto oglądał drugą serię, wie jak to z nimi jest :D

    Ogólnie, ten dodatek idealnie się ogląda w gronie znajomych, którzy mają dystans do tej serii i oczekują od tego jedynie śmieszących idiotyzmów.

     kliknij: ukryte 
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 2.06.2011 00:21
    Chyba nie jestem wrażliwa...
    Komentarz do recenzji "Egao"
    „Trudno tu mówić o fabule czy akcji, są to raczej migawki z życia, które, choć zaprawione nutką nostalgii, wywołują uśmiech na twarzy (...)”. No właśnie, uśmiech. To towarzyszyło mi przez prawie cały klip, nie licząc WTFa na twarzy. Właściwie, nic konstruktywnego nie potrafię o tym powiedzieć, oprócz tego, że biegający w kółko chomik nie skradł serca takiemu wielkiemu fanowi gryzoni jak ja. Te dwie minuty skłoniły mnie jedynie do zadania jednego pytania „gdzie ten geniusz, o którym wszyscy mówią?”. Czyżbym miała deja vu, podobne odczucia miałam po seansie „On Your Mark” od Ghilbi, które miało równie pochlebne noty…


    Ogólnie, „Eago”, zaliczam do serii ambitnych inaczej, do których prawdopodobnie jeszcze nie dorosłam by je zrozumieć i wystawiam 5/10. Rzecz dla wielbicieli krótkometrażówek, zapalonych fanów chomików i wszystkich tych co lubują się w odnajdywaniu szeroko pojętej głembi.


  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 22.04.2011 16:31
    “If you want to die for the good of the universe, call me. I’ll wait”
    Komentarz do recenzji "Mahou Shoujo Madoka Magica"
    Oto nastał ten dzień, wyczekiwany przez tysiące fanów na całym globie (w tym i mnie): ostatnie dwa odcinki przygód magicznej dziewczynki Madoki, wyemitowane mimo trudności stawianych przez warunki pogodowe i fochy jakiejś tam telewizji~! A może to wszystko było spiskiem wiedźm? Dobra, nieważne, liczy się to, że „Madoczka” się skończyła tylko dlaczego akurat w Wielki Piątek? O tym może później (w spoilerze)...

    Chyba nikt nie przypuszczał że anime z gatunku mahoł szodźo podbije serca tylu ludzi, zwłaszcza facetów (była to dla mnie abstrakcja, zanim zobaczyłam to na własne oczy). Ja sama nie wiem jak to się stało, że wzięłam się za ten tytuł, mimo postanowień po oglądnięciu trailera, że patykiem tego nie ruszę. Pierwsze co wyłapałam to muzyka, która już na początku pierwszego epizodu podbiła moje serce i sprawiła, że zaczęłam oglądać „Madokę” regularnie. Druga rzecz to dobra animacja, świetnie przedstawione inne wymiary i design wiedźm. Jeśli chodzi o ogólną kreskę to nie widzę powodów by się jej czepiać, jest to charakterystyczny styl dla nurtu „mahou shojo”, do którego „Madoka” po części się zalicza. No, właśnie po części bo nagle twórcy zrobili nam psikusa i z ekranu zaczął się nam wyłaniać mHrok a biały kotokrólik  kliknij: ukryte  Wtedy to nastał wielki szał, a najbardziej hardkorowi fani rozszyfrowywali alfabet użyty w „Madoce” i szukali wskazówek dotyczących rozwoju fabuły czytając „Fausta” Goethego gdzie został użyty termin „Walpurgisnacht”.
    Jeśli chodzi o postacie, moim faworytem jest QB~  kliknij: ukryte  Główna bohaterka jest jeszcze znośna na początku  kliknij: ukryte  Mami wygrywa pod względem wyglądu  kliknij: ukryte  a Homura… jest po prostu nudna.  kliknij: ukryte 
    Do atutów serii bym jeszcze zaliczyła zredukowaną ilość przemian dziewczyn w czarodziejki, oraz wszechobecną pustkę na mieście, szkole, kafejkach itp. To wszystko wydawało mi się takie sterylne a zarazem piękne *.*

    Zakończenie, czyli spoiler­‑chan.
     kliknij: ukryte 

    Ogólnie serię polecam fanom ciekawych eksperymentów i mHrocznych klimatów. Warto dać jej szansę, chociaż by zobaczyć czym ludzie się tak podniecają ;3
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 9.04.2011 00:52
    Komentarz do recenzji "Be-Boy Kidnapp'n Idol"
    Dobra, jeszcze niedawno myślałam, że krótkie serie jałoistyczne nie mogą być dobre. Wszystkie miały fabułę wytrzaśniętą z kosmosu, jeżeli o jakiejkolwiek można mówić (wiadomo, w ciągu około 2­‑3 odcinków nie za bardzo da się porządnie pokazać relacje między partnerami już nie wspominając o niszowych fanserwiśnych produkcjach lub tych, które udają ambitne np. „Naked Youth”). A jak jest z „Be­‑Boy Kidnapp'n Idol”? Jest śmieszne i dobre przy okazji. Podczas seansu nie śmiałam się ze scen typu „on mnie chce, ja go też, ale się wstydzę” tylko ze zdarzeń, które z założenia miały bawić. W dodatku muzyka w ciągu tych 26 minut (rytmy lat '80) nie irytowała a relacje między dwójką bohaterów były w miare normalne. Nie jest to dzieło wspaniałe, wątek  kliknij: ukryte  może się wydawać kompletnie od czapy, ale brak Traumatycznej Przeszłości Tragicznego Bohatera i nawiedzony psychopata (śliczne miał ciuszki i tapete na twarzy <3) sprawiły, że odcinek trafił do ulubionych ;3