Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 7/10
fabuła: 8/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,50

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 70
Średnia: 7,56
σ=1,51

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kanata no Astra

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2019
Czas trwania: 12 (48 min, 10×24 min, 48 min)
Tytuły alternatywne:
  • Astra Lost in Space
  • 彼方のアストラ
Tytuły powiązane:
Widownia: Shounen; Postaci: Obcy, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Inne planety, Statki/Stacje kosmiczne; Czas: Przyszłość
zrzutka

Walka o przetrwanie w odległym kosmosie okraszona mnóstwem zwrotów akcji.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

W połowie dwudziestego pierwszego wieku podróże międzygwiezdne stały się dla ludzkości czymś normalnym. Wakacje na innej planecie to nie tylko marzenia czy przywilej najbogatszych, ale relatywnie przystępna forma spędzania wolnego czasu. Wszechświat jest jednak rozległy, a jego zbadane obszary obejmują jedynie śmiesznie mały wycinek całości. Dlatego też nawet najprostsza ekspedycja jest fascynującym przeżyciem dla jej uczestników.

Akcja Kanata no Astra rozpoczyna się przygotowaniami do właśnie takiej wyprawy. Grupa nastolatków wybiera się na obóz na planecie McPa – odległej, ale wciąż pozostającej w obrębie dobrze zbadanej części galaktyki. Pozornie niewinne kolonie w egzotycznej atmosferze zamieniają się w koszmar, gdy na miejscu młodzież zostaje wessana przez tajemniczą sferę i przeniesiona wprost w zimną otchłań kosmosu. Szczęściem w nieszczęściu wszyscy zdołali wcześniej zamknąć hełmy, a dziwnym zbiegiem okoliczności na orbicie znajduje się opuszczony statek, w którym mogli znaleźć schronienie. Dzięki temu niezwykłemu uśmiechowi losu powrót do domu początkowo wydaje się niezbyt skomplikowany. Jednostka jest sprawna, choć nieco sfatygowana, a uczniowie to w dużej mierze utalentowani pasjonaci, potrafiący posługiwać się znajdującymi się na pokładzie urządzeniami. Szybko okazuje się jednak, że jednostka wcale nie orbituje wokół planety McPa, jak początkowo się wydawało, ale znacznie odleglejszego, lodowego pustkowia. Na pokładzie nie ma dość żywności i wody, by przebyć tak wielką odległość, a ich uzupełnienie na miejscu nie jest możliwe. Tylko współpracując i wznosząc się na wyżyny swych możliwości, bohaterowie są w stanie przeżyć oraz znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

Łatwo można dojść do wniosku, że anime rozpoczynające się tak dramatycznie będzie miało przygnębiającą atmosferę i obfitowało w niełatwe dylematy. Nie bez powodu przed premierą pojawiły się porównania do starszego serialu Mugen no Ryvius, albowiem wstępny pomysł na fabułę jest w obu tytułach bardzo zbliżony. Różni je, i to znacznie, styl oraz rozwinięcie tematu. Dawny tytuł bywał często określany animowanym odpowiednikiem Władcy much, tymczasem Kanata no Astra już od początku zaskakuje luźniejszymi momentami i niewyszukanymi dowcipami, kontrastującymi wyraźnie z ciężką historią pełną osobistych dramatów i wątkiem walki o byt. Śmiem wręcz twierdzić, że gdyby nie wrodzona ciekawość i kredyt zaufania, który twórcy dzięki niej uzyskali, byłbym bliski porzucenia seansu po pierwszych dwóch, trzech odcinkach. Sądząc po opiniach widzów, nie byłbym w tej decyzji odosobniony. Zyskujący z czasem scenariusz rozkręca się powoli, a nagłe przeskoki między humorem a dramatem nawet przy dobrych chęciach aż do końca wydają się nierzadko wymuszone. Najwyraźniej stare przyzwyczajenia autora mangi, odpowiedzialnego między innymi za niezbyt udany SKET Dance, okazały się trudne do wykorzenienia, bo mimo całej swej sympatii dla recenzowanego tytułu nie uważam, by były niezbędne w aż takim natężeniu. Warto wytrwać przed ekranem, albowiem pozornie prosta historia z naciąganymi zbiegami okoliczności na przestrzeni dwunastu odcinków z nawiązką udowadnia swą wartość.

Szczere słowa pochwały należą się przede wszystkim za dbałość o najmniejsze nawet detale i poszczególne powiązania między pozornie nieistotnymi scenami oraz faktami. W Kanata no Astra nie ma wydarzeń stuprocentowo przypadkowych. Każda okoliczność jest uzasadniona i wiąże się w sprytny sposób z innymi elementami tej przebiegle zmontowanej układanki. Odkrywanie zależności i domyślanie się dalszego ciągu to czysta przyjemność, która trzymała mnie w napięciu do samego końca i nie zawiodła zakończeniem. Tylko raz doszedłem do wniosku, że autor dokonał wyboru nieco zbyt wygodnego dla postawionych po raz kolejny pod ścianą bohaterów, ale co zabawne, oni sami błyskawicznie się do tego ustosunkowali i podali wytłumaczenie na tyle przekonujące, że wytrąciło mi z ręki argumenty, pozbawiając chęci czepiania się. Jednocześnie anime nie pretenduje do miana wybitnie realistycznego czy nawet przywiązującego specjalną wagę do logiki ukazywanych światów. Wszystkie rozwiązania służą przede wszystkim spójności wydarzeń i relacji między bohaterami. Reszta ma znaczenie drugoplanowe. Nawet wielkie wyjawienie tajemnicy pod sam koniec serii, oparte na wywołującym konsternację założeniu, że wśród milionów ludzi uda się coś całkowicie zamieść pod dywan, nie psuje dobrego wrażenia.

Po obejrzeniu całego serialu łatwo udawać proroka i stwierdzić, że większość zwrotów akcji była przewidywalna i w gruncie rzeczy prosta. Choć rozumiem ten punkt wiedzenia, zapewniam, że oglądając anime, w żadnym momencie nie czułem się rozczarowany wyjawieniem kolejnych elementów tajemnicy. Wręcz przeciwnie – każde nowe odkrycie tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że wszystko, co do tej pory obejrzałem, miało sens i poprowadzone zostało bez zarzutu. Tajemnicza sfera wyrzucająca bohaterów w kosmos i wygodnie pozostawiony na miejscu sprawny statek mogą wywoływać uśmiech politowania, przynajmniej dopóki nie okazuje się, że wyjaśnione w idealnym wprost momencie skutkują satysfakcjonującym pomrukiem samozadowolenia. Wyczucie twórców jest wprost bezbłędne. Dając kluczową wskazówkę, pozostawiają mniej więcej tyle czasu, ile statystycznemu widzowi potrzeba na jej rozgryzienie, by następnie potwierdzić przypuszczenia. Oczywiście bardziej wyczuleni na detale odbiorcy mają szansę domyślić się wszystkiego wcześniej, ale wymaga to nie lada główkowania i nie neguje zadowolenia z potwierdzenia owych przypuszczeń. Mądrym posunięciem było również stworzenie pierwszego i ostatniego odcinka o podwójnej długości, pozwalające uniknąć wrażenia pośpiechu. Wprowadzenie nie rozwleka się dzięki temu na dalsze epizody, a konkluzja spokojnie domyka wszystkie wątki, pozostawiając poczucie spełnienia.

Dziewiątka pechowców stanowi kolejny powód, dla którego anime zasługuje na uwagę, a jednocześnie może początkowo odrzucać mniej cierpliwych. Bohaterowie wydają się na starcie sztampowi i przerysowani, jakby urwali się ze szkolnej komedii do poważnego serialu. Dopiero z czasem zyskali w moich oczach, gdy zaczęły tworzyć się między nimi głębsze więzi. Szczerze polubiłem tytułowego Kanatę, lekko naiwnego, ale charyzmatycznego chłopaka, szybko jednoczącego wokół siebie innych i zostającego kapitanem. Nie mogłem nie uśmiechać się, gdy geniusz Zack pozostawał opanowany nawet w najbardziej nieprzewidywalnych okolicznościach, a swoją szczerością wywoływał zakłopotanie reszty załogi. Nawet chcąca się z wszystkimi przyjaźnić Aries oraz początkowo cicha i wycofana Yunhua potrafią zaskoczyć w późniejszych odcinkach. Załoga statku stanowi jedność i odnosi sukcesy wyłącznie dzięki współpracy, co wielokrotnie okazuje się niełatwe z uwagi na różnice charakterów i skrywane przez każdego trudne doświadczenia z przeszłości. Dramaturgia dawnych przeżyć nie jest irytująco sztuczna i pozwala przeplatać wątek główny z motywami bardziej osobistymi aż do zaskakującego finału.

Kto jednak liczył na interesujące i odświeżające przedstawianie obcych ekosystemów, ten ma święte prawo poczuć się rozczarowany. Każda odwiedzana podczas podróży powrotnej planeta jest na swój sposób unikatowa i stawia przed bohaterami specyficzne wyzwania, ale też nie zapada w pamięć na dłużej. Lokacjom nie brakuje klimatu i egzotyki, jednak gdy tylko akcja przenosi się na kolejny świat, po poprzednim pozostają bardzo mgliste wspomnienia, ograniczające się głównie do dialogów między bohaterami i dopiero co odkrytych rewelacji związanych z ich losem. Krótki czas pobytu w każdej lokacji ma istotne znaczenie, ale winą za to należy obarczyć też fakt, iż zagrożenie długo pozostaje tylko teoretyczne i pozbawione wymiernych konsekwencji. Brak wody i żywności, lokalne drapieżniki, pułapki i toksyczne monstra, to wszystko stanowi pewne wyzwanie, ale już po pierwszym odcinku nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że uczniowie wyjdą cało z każdej opresji. Na szczęście dla ogólnego wrażenia wszystko nie kończy się całkowicie bezboleśnie i różowo, co pozwala podtrzymać niepewność co do losów swoich ulubieńców, chociaż bardziej zdeterminowany autor bez wahania wybiłby co najmniej połowę obsady jeszcze w połowie serii. Dla lepszego rozłożenia napięcia wypadałoby choć minimalnie zakwestionować nietykalność bohaterów o wiele wcześniej.

Ostatnią kontrowersją mogącą wywoływać pewne podziały wśród fanów jest oprawa audiowizualna. Muzyce nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Ścieżka dźwiękowa jest zróżnicowana, wpadająca w ucho i dopasowana do nastrojów towarzyszących eksploracji kosmosu. Kilka motywów powtarza się może za często, ale to w zupełności akceptowalne, podobnie jak fakt, iż opening towarzyszy jedynie wybranym odcinkom, dzięki czemu udało się upchnąć więcej faktycznej akcji i jeszcze lepiej budować nastrój. Dyskusyjne mogą być projekty postaci ozdobione barwnymi fryzurami i po raz kolejny stylizowane na protagonistów o wiele lżejszego i bardziej standardowego serialu szkolnego. Tym większe moje wrażenie, iż nie odbiło się to negatywnie na moim postrzeganiu serialu. Nawet pozornie cukierkowo wyglądający bohaterowie zdolni są do pełnej emocji mimiki, współgrającej z gęstą atmosferą chwili. Ekipa studia Lerche urozmaica też sceny prostymi sztuczkami z filtrami, kadrowaniem i obramowaniem obrazu, dodatkowo podkreślając najbardziej istotne momenty.

Reasumując, Kanata no Astra okazało się czarnym koniem letniego sezonu roku 2019. Polecam każdemu, kto ma ochotę być zaskakiwany i lubi wydedukować rozwiązania na krok przed bohaterami, dysponując tą samą szczerze przedstawianą pulą faktów. Początek wymaga odrobiny samozaparcia, ale gdy akcja rozkręca się na dobre, nie sposób spokojnie wyczekiwać kolejnego odcinka. Nawet pisząc recenzję miesiąc po zakończeniu serii i teoretycznie bez emocji, wciąż bardzo przychylnie patrzę wstecz. To świetna pozycja zarówno dla weteranów anime, jak i początkujących odbiorców, uniwersalna wiekowo i pozbawiona jakichkolwiek wyraźnie dyskwalifikujących wad. Inteligentnie napisana i zaadaptowana perełka, która – mam nadzieję – obroni się wraz z upływem czasu i już zawsze zapisze się w historii anime.

Tassadar, 26 października 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Lerche
Autor: Kenta Shinohara
Projekt: Keiko Kurosawa
Reżyser: Masaomi Andou
Scenariusz: Norimitsu Kaihou