Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Komentarze

Lenneth

  • Avatar
    A
    Lenneth 29.10.2017 02:33
    Bez rewelacji
    Komentarz do recenzji "Centaur no Nayami"
    Jestem dużą fanką dystopii, a już szczególnie fascynują mnie dystopie/reżimy, których nie ukazuje się jednoznacznie jak piekła na ziemi. Czyli takie, gdzie normalnie świeci słońce, władze i wojsko nie mordują małych kotków dla czystej przyjemności, a przeciętny, prawomyślny obywatel ma szanse na całkiem dostatnie, szczęśliwe życie wraz z rodziną. Komentarze na Tanuki sprawiły, że napaliłam się na coś podobnego w „Centaur no Nayami”. I rozczarowałam się srodze.

    Gdzie ta „głębia, wielowymiarowość, epickość”? Chciałam dostać historię o banalnie codziennych troskach obywateli, skontrastowanych z mroczną stroną reżimu, w którym przyszło im żyć, a dostałam tylko to pierwsze, czyli standardowo przesłodzone okruchy życia z moe blobem w roli głównej, masą piszczących dziewczynek (z czego połowa w wieku przedszkolnym), tonami fanserwisu i praktycznie niczym ponadto.
    Wątek reżimu nie doczekał się w zasadzie żadnego rozwinięcia. Ot, wiemy, że obowiązuje przymusowa tolerancja, co wynika bezpośrednio z długiej historii wojen, niewolnictwa i ludobójstwa. Tyle. Nic więcej tam nie ma. Żaden ciekawszy dla mnie motyw nie został rozwinięty (np. społeczeństwo i cele ludzi­‑węży, zatargi ludzi­‑żab z resztą świata, nauczyciel aresztowany za coś tak absurdalnie błahego jak niewiara w kolor włosów Himeno, o czym sama Himeno wspomina jak o pogodzie). A połówka odcinka z obozem koncentracyjnym pasowała do całości jak pięść do nosa. Tu majteczki, sfochane przedszkolaki, dziewczynki piszczące cały dzień o kwiatkach, gotowanie obiadu, wzajemne oglądanie cipek (sic), szkolne przedstawienia, poranny jogging i NAGLE dziesięć minut historii z obozu. Żeby po jeszcze była jakaś ładnie napisana, prawdziwie wstrząsająca, poruszająca historia, a nie walenie przez łeb morałem „obozy to złooo!”, ale o czym ja marzę.

    Innymi słowy, wątek totalitarnego reżimu został zepchnięty na tak daleki plan, że nie sprawia wrażenia czegoś celowego, przewrotnego, zmuszającego do głębokich przemyśleń, a jedynie pustej dekoracji, żeby było nieco kontrowersyjnie i ciekawiej. To trochę tak, jakby zrobić anime o dziewczynkach z Korei Północnej, powiedzmy, uprzywilejowanych córkach dygnitarzy, ale dziewczynki te byłyby przesłodkie, wyprane z głębszych przemyśleń, rumieniły się co dwa zdania, i sto procent czasu antenowego wypełniałby im wizyty w łazience, ploteczki z koleżankami, dyskusje o wielkości piersi, tulenie młodszych siostrzyczek etc., no i może z rzadka przewinąłby się przez ekran jakiś posąg Kima, któremu trzeba oddać cześć.
    To nie jest przewrotne ani subtelne, to jest zmarnowany potencjał. To nawet nie jest ani rzecz o tolerancji, ani o tym, jak przeciętni członkowie społeczeństwa, z którymi widz mógłby się utożsamiać, żyją sobie w banieczce komfortu, nie wyściubiając nosa poza swoje codzienne, przyziemne troski, nie zaprzątając sobie głowy szerszą perspektywą. Miałam swoje teorie na temat „przesłania” całości, ale porzuciłam je przed końcem seansu – bo to jest, niestety, po prostu n­‑te anime o macaniu piersi i/lub słodkich dziewczynkach robiących słodkie rzeczy, tylko lekko udziwnione i nic ponadto.

    Może manga ma jakieś drugie dno i wyraźniej wykreowany świat przedstawiony, ale co z tego. Wersja animowana powinna bronić się jako samodzielne dzieło.

    Pewnie da się toto oglądać z przyjemnością jako zwyczajne okruchy życia, nikomu nie bronię. Ale to zwyczajnie nie moje klimaty. Seria sprawdziła się najwyżej w roli odmóżdżacza, gdzie nie trzeba nawet śledzić fabuły, bo przecież jej nie ma. Z bohaterek lubiłam tylko tę cwaną, przedsiębiorczą, ale słabą ze sportów blondynkę. Muzyka absolutnie bezbarwna, grafika od biedy ujdzie. Całość zdecydowanie bez rewelacji.
  • Avatar
    A
    Lenneth 14.09.2017 15:44
    Może i klisze, ale jakie śliczne
    Komentarz do recenzji "Blame! [2017]"
    Nie czytałam ani mangi, ani nawet żadnej recenzji, więc do seansu podeszłam bez jakichkolwiek oczekiwań. I może dzięki temu świeżemu podejściu całość tak mocno mi się spodobała.

    Skrajnie post­‑apokaliptyczny świat – bardzo na plus. Ruiny cywilizacji widywałam już często, ale niekoniecznie aż tak monumentalne i ostateczne, gdzie garstce ludzi zostało raptem kilka tygodni życia, a ciągła walka toczyła się o odsunięcie śmierci głodowej o kolejne kilka miesięcy. Ten klimat kupił mnie od początku. Szczerze kibicowałam bohaterom, nawet jeśli byli tylko papierowymi wydmuszkami, bo przecież chodziło o przetrwanie całego gatunku jako takiego; coś, na czym w sumie mocno mi zależy.

    Od pierwszej sceny kupił mnie także Killy. Małomówny, wycofany, praktycznie wyprany z emocji, a jednak z niezwykłym poświęceniem realizujący własną misję ratowania ludzkości. Mam dużą słabość do tego rodzaju postaci, jak i do samej kwestii „czymże jest człowieczeństwo”. Głos Clouda Strife'a świeżo po serii eksperymentów też pasował. ;) Bohater ani na sekundę nie był mi obojętny, przeciwnie, intrygował i sprawiał, że drżałam o jego los w każdym starciu, niezależnie od jego siły.

    Grafika, muzyka i klimat całości – cudne. Zwykle nie przepadam za efektami komputerowymi, ale tutaj praktycznie nic mnie nie raziło, a na wiele statycznych kadrów z filmu, podobnie zresztą jak na sceny walk, mogłabym patrzeć długo.

    I generalnie mam gdzieś, że to w dużej mierze „tylko” film akcji, który nie pogłębia ani wielu wątków, ani konstrukcji świata przedstawionego, ani charakterów postaci. Opowiadana historia jest spójna, kończy się w satysfakcjonujący sposób – mam tu na myśli, że nie dostajemy ani przerysowanego happy­‑endu, ani równie przerysowanego dramatu, ani, co najważniejsze, zakończenia w stylu „wtf, nie rozumiem, co tu się właściwie wydarzyło…” (a zdarza się to czasem w cyberpunku właśnie). Niedosyt, który odczuwam po seansie, jest dobrym rodzajem niedosytu – nie tylko nie mam poczucia zmarnowanego czasu, ale jeszcze chętnie sięgnę po mangę.
  • Avatar
    A
    Lenneth 13.04.2017 14:59
    Gadające głowy
    Komentarz do recenzji "Harmony"
    Cały ten film to gadające głowy serwujące jeden wykład za drugim. Zwykle doczepione do jakichś ciał, ale trafia się nawet scena, w której są to na serio same głowy. Zdarza się, sobie pokrzyczą, a kamera pojeździ wokół nich, ukazując puste tła, ale to nic nie zmienia – i nie wywołuje najmniejszych emocji u widza. Nawet śmiertelny postrzał i powolna agonia nie zwalniają bohaterów tego anime od obowiązku wygłoszenia (tu akurat wycharczenia) poważnie brzmiącego wykładu na tematy około­‑egzystencjalne.

    Fabuła praktycznie nie istnieje, sprowadzona do serii jednostronnych pogadanek, z których nic nie wynika. Jakiekolwiek „zwroty akcji” można przewidzieć na godzinę do przodu. Historia głównej antagonistki ma potencjał, żeby poruszać, a nie porusza wcale. Nic dziwnego, że cały film jest nudny jak flaki z olejem, nawet dla osoby takiej jak ja, która zwykle lubuje się w tematyce antyutopii, rozważań na temat granic wolnej woli w kontekście bezpieczeństwa jednostki, etc.

    Jedyne, co mi się podobało, to design Tuan i Miach, oraz to, jak się do siebie przytulały, choć trafiało to wyłącznie w moje wizualne poczucie estetyki, nadal nie uruchamiając żadnych emocji. Piosenka końcowa też przyjemna. Tym przyjemniejsza, że właśnie końcowa, co oznacza, że nie trzeba już dłużej zasypiać nad tym badziewnym filmem, hurra.

    Każdemu, kto jeszcze zastanawia się nad oglądaniem, polecam przeczytać tanukową recenzję ze trzy razy, i w przeciwieństwie do mnie, wyciągnąć z niej wnioski.
  • Avatar
    Lenneth 12.04.2017 23:31
    Re: Dinozaury? Zwierzęta?
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin [2017]"
    Mam nadzieję, że pytałeś retorycznie, bo z opisanych wyżej powodów nie umiem ci odpowiedzieć na to pytanie. :D I nie, żeby coś, ale sama na swój angielski nie narzekam, a i tak jego znajomość niewiele mi daje.

    Ok, nie wiem, może ten przeskok czasu i miejsca akcji w najnowszych rozdziałach jest do ogarnięcia, ale sama myśl, że miałabym się w to wszystko zagłębiać jeszcze raz i studiować nabożnie, kard po kadrze, jak jakąś świętą księgę, totalnie mnie odrzuca.
  • Avatar
    Lenneth 12.04.2017 00:05
    Re: Dinozaury? Zwierzęta?
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin [2017]"
    Ja, z masochistycznych pobudek, jestem z rozdziałami na bieżąco (aktualnie dziewięćdziesiąty drugi) i też nie wiem, o co chodzi z dinozaurami. Ale w sumie już od dłuższego czasu nie mam bladego pojęcia, co się w tej mandze dzieje.
  • Avatar
    Lenneth 7.04.2017 01:22
    Komentarz do recenzji "Granblue Fantasy The Animation"
    Dawać to na oficjalną recenzję!

    (...A planowałam oglądać tę serię. Właściwie wciąż planuję. Przynajmniej wiem, na co się nastawić.)
  • Avatar
    Lenneth 20.03.2017 02:01
    Re: Takie krótkie pytanie...
    Komentarz do recenzji "Yuuri!!! on Ice"
    (Wetnę się, bo mogę).

    „Homoś” do „homoseksualisty” ma się jak „polaczek” do „Polaka” – nie mów, że nie dostrzegasz różnicy.

    Ale tak zupełnie abstrahując od dyskusji nt. tolerancji, spisków etc. – dlaczego by nie dodać taga? Relacje między chłopcami w „Yuri!!!” to nie jakiś tam pomijalny wątek n­‑tego planu, tylko jeden z najważniejszych elementów całej serii. No i co w sytuacji, kiedy ktoś akurat szuka sobie shounen­‑ai czy yaoi i przegapia połowę dobrych serii, bo nieotagowane? ;) (Proszę nie patrzeć na mniej jak na kosmitkę, wiem, że na „Yuri!!!” był wielki hype, ale nie wszyscy fani anime trzymają rękę na pulsie, niektórzy chcą sobie coś czasem obejrzeć z doskoku…).
  • Avatar
    A
    Lenneth 8.01.2017 02:47
    Miła perełka
    Komentarz do recenzji "Brotherhood: Final Fantasy XV"
    Sama się sobie dziwię, jak bardzo mi się podobało. Właściwie mogłabym toto oglądać w kółko.

    Oczywiście, gdybym miała porównać to anime z „normalnymi”, pełnometrażowymi tytułami, albo gdybym nigdy nie miała styczności z grą, do której nawiązuje, czy w ogóle żadnym innym tytułem spod znaku FF (na tle których wypada świetnie!) – dałabym mu może ze cztery czy pięć gwiazdek. Ale w swojej własnej kategorii, jako film uzupełniający FFXV, rzecz wyjątkowo przypadła mi do gustu, więc lekką ręką wystawiam jej totalnie nieobiektywną ocenę.

    Tak, to naprawdę pierwszy animowany FF, który mogłam obejrzeć z przyjemnością. Jest krótko, ale ciekawie i miejscami dość epicko, a całość spina ładna klamra w postaci przygód drużyny „tu i teraz”. Podobało mi się szczegółowe odwzorowanie mechaniki gry (comba, ataki specjalne etc.) i części gameplayu, czyli chociażby wsadzenie bohaterów do samochodu. A jeszcze bardziej podobały mi się retrospekcje, wszystkie bez wyjątku. Wypadły zgrabnie i naturalnie, cóż z tego, że mało odkrywczo. Oglądane gdzieś w połowie intensywnego grindowania w trzecim rozdziale gry, to anime bardzo pomogło mi zżyć się z bohaterami, polubić ich, zrozumieć, skąd się w ogóle wzięli i oni sami, i ich wzajemne relacje. „Użalający się nad sobą” Noctis, nawet w zarastającym śmieciami apartamencie, wywoływał we mnie nie chęć kopnięcia go w zad, żeby się ogarnął, a niekłamaną potrzebę utulenia do piersi i zagłaskania na śmierć. Emocjonalne momenty może nie poruszyły mnie do łez, ale oglądałam je z myślą, że oto patrzę na klasykę anime tak klasyczną, że już bardziej się nie dało – i była to myśl przyjemna.
    Animacja i muzyka okazały się równie przyjemne.

    I nawet nieszczególnie potrafię przejąć się tym, że gdzieś tam po drodze trafiały się różne głupotki w stylu żelaznego snu głównego bohatera (gratuluję, nawet samochód lądujący z piskiem opon na poboczu go nie budzi) czy pakowania sześciopaka w iście magicznym stylu.

    Z drobiazgów do dodania: nie mam pojęcia, dlaczego recenzent streszcza aż tyle konkretnych wydarzeń z każdego, i tak już krótkiego, bo przecież ledwie dwunastominutowego odcinka. Spojlery niby niewinne, ale i tak by mi przeszkadzały, gdybym najpierw je przeczytała, a dopiero potem zabrała się za oglądanie.
  • Avatar
    Lenneth 7.12.2016 11:30
    Komentarz do recenzji "Noragami Aragoto"
    Dlatego też napisałam maksymalnie ogólnikowo.
  • Avatar
    Lenneth 6.12.2016 21:52
    Komentarz do recenzji "Noragami Aragoto"
    Ależ ona dobrze wie, co pisze. To raczej niejaka Sakura, z którą Yato zetknął się dawno, dawno temu, nie wiedziała, co czyta. ;)
    Polecam mangę. :)
  • Avatar
    Lenneth 17.11.2016 01:31
    Re: Odcinek 7
    Komentarz do recenzji "Yuuri!!! on Ice"
    Ale… przecież on go nie pocałował. W „normalnym, zdrowym, pełnym radości” shounen­‑ai i/lub romansie pocałunek pokazano by w pełnej krasie, nie stosując klasycznych sztuczek z montażem. Tutaj dostaliśmy tylko n­‑tą dwuznaczną sytuację pod fanserwis.

    Choć i tak myślę, że z tej serii da się wycisnąć więcej chemii i napięcia seksualnego między bohaterami niż z niektórych „normalnych” yaoiców.
  • Avatar
    A
    Lenneth 10.11.2016 20:47
    Ahahaha!
    Komentarz do recenzji "Yuuri!!! on Ice"
    Rany, jakie piękno i dobro. <3 Bohaterowie, gagi, goły Viktor, animacja… I wszystko tak urzekająco, cudownie odprężające.

    Konstruktywny komentarz może kiedyś, na razie nie mogę przestać wyszczerzać się do monitora.
  • Avatar
    A
    Lenneth 21.10.2016 03:04
    Pochłonięte jednym tchem
    Komentarz do recenzji "Miasto beze mnie"
    Hype szczęśliwie przegapiłam i dopiero teraz widzę, że oceny i opinie na temat tego anime są mocno spolaryzowane. Jeśli o mnie chodzi – podobało mi się, i to bardzo. Dawno już nie trafiłam na rzecz, która w podobnym stopniu by mnie wciągnęła. Nie obejrzałam wszystkiego jednym cięgiem tylko i wyłącznie dlatego, że było to fizycznie niemożliwe – musiałam jednak spać i wychodzić z domu.

    Pytanie, czy, jak i kiedy główny bohater zdoła uratować siebie i kogokolwiek innego, przez cały czas trzymało mnie w przyjemnym napięciu. Ale, w moim odczuciu, w tej serii nie chodzi tylko i wyłącznie o to, kto jest mordercą albo czy uda się ocalić poszczególne osoby. Oprócz wyniku zagadki kryminalnej liczy się droga do celu: motywacje głównego bohatera, zachodzące w nim zmiany, jego relacje z otoczeniem i to, jak inni ludzie zmieniają się pod wpływem jego działania, bezpośrednio lub nie (mam tu na myśli chociażby rozwój relacji między Kayo a resztą jego kolegów). Samo śledzenie codziennego życia Satoru było bardzo miłe, przybliżało po raz kolejny japońskie realia i wywoływało we mnie nostalgię za czasami własnej podstawówki.

    Jasne, anime miejscami bywa mocno nielogiczne albo wybiórcze. Motyw dorosłego, który nagle znalazł się w ciele dziecka, został potraktowany po macoszemu; w dużej mierze wykorzystano go instrumentalnie, tylko po to, by Satoru mógł zmieniać przeszłość. Podobnie  kliknij: ukryte  – wydawać by się mogło, że wszyscy, łącznie z głównym bohaterem, traktują je z minimalną, a wręcz zerową dozą emocji, jako zagadkę/problem do rozwiązania. Automatyczna ucieczka z miejsca przestępstwa też nie należała do najmądrzejszych pomysłów, ale okej, załóżmy, że bohater był w całkowitym szoku. Zgrzytały mi też postawy otoczenia w przypadku Kayo, ale tutaj doczekaliśmy się przynajmniej jakichś fabularnych wyjaśnień  kliknij: ukryte .

    Satoru, choć czasem robił głupoty, okazał się bardzo sympatycznym bohaterem i kibicowałam mu z przyjemnością. Bardzo podobało mi się, jak współgrały w nim części dziecka i dorosłego. Podobało mi się też  kliknij: ukryte  Jego matka była rewelacyjna, choć zdumiewał mnie zakres swobody, jaki zostawiała swojemu synkowi, pozwalając jedenastolatkowi regularnie włóczyć się gdzieś po nocy. Co do kolegów i koleżanek z klasy mam natomiast mieszane uczucia. Z jednej strony, wypadali naturalnie, wiarygodnie, jak prawdziwe, a do tego w większości strasznie sympatyczne dzieci (nawet ta nie do końca sympatyczna dziewczynka z dwoma kucykami była świetna), ale czasem zachowywali się jak dzieciaki dużo starsze, chociażby wtedy, kiedy zaczęli na serio chronić samotne dziewczynki albo pomagali Satoru w jego „miłosnych” wysiłkach. Nie zamierzam się natomiast czepiać tego, że dwudziestodziewięcioletni mężczyzna zachowywał się często jak dzieciak, a już na pewno nie nazwę jego reakcji wobec Kayo „pedofilskimi” (bo czytałam i takie opinie) – na moje oko, to on podczas cofnięcia się do przeszłości naprawdę jest dzieckiem, ze wszystkimi reakcjami dziecka, i tylko wiedzą/świadomością dorosłego doczepioną dodatkowo, ale nie zamiast w jego głowie. Tak się przynajmniej zachowuje. Nawiasem mówiąc, śmieszyły i rozbrajały mnie wszystkie momenty, w których niechcący mówił na głos coś, czego nie powinien. Duża w tym też zasługa aktora, właściwie obojga aktorów dla tej postaci, którzy spisali się naprawdę świetnie, tym bardziej, że był to dopiero ich debiut.

    Jeśli zaś chodzi o zakończenie.. Przyznaję, że nie domyśliłam się od razu tożsamości mordercy, ale to głównie dlatego, że widziałam już wcześniej dość japońskich anime czy gier, by spodziewać się jakiego totalnie przekombinowanego i durnego zakończenia (w pewnym sensie takie było, ale o tym za chwilę). Tak konkretnie, to wcale bym się nie zdziwiła, gdyby mordercą okazał się  kliknij: ukryte  Tak czy inaczej, zakończenie nie było w stanie przekreślić dotychczasowej przyjemności z oglądania, co nie znaczy, że było dobre.  kliknij: ukryte 

    ...Co nie zmienia faktu, że i tak miałam całą masę przyjemności z oglądania tego anime. Żałuję bardzo, że nie mogę wystawić mu dziewiątki, a tylko naciąganą, czysto subiektywną ósemkę.
  • Avatar
    A
    Lenneth 9.09.2016 01:28
    Odległa wariacja nt. Avatara
    Komentarz do recenzji "Suisei no Gargantia"
    Teaser kłamie tak bardzo: „Jedna z najlepszych space oper ostatnich lat”. Zdaje mi się nawet, że dawniej i w tagach gatunkowych widniała „space opera”, ale tu akurat mogę się mylić.

    Space opera i wojskowe/wojenne, serio…? Przecież kosmosu tam na lekarstwo, tyle mniej więcej, co w początku pierwszego odcinka. Walk może ciut więcej, ale też bez przesady. Zamiast tego widz dostaje kilkanaście odcinków umoralniającej historyjki z cyklu: „Wojna jest be, a życie w zgodzie z naturą – cacy”, z obowiązkowym motywem przewodnim „przyjaźń to magia”.

    Może gdybym od początku wiedziała, czego się po „Gargantii” spodziewać, moje rozczarowanie byłoby mniejsze. Bo też na pewno nie spodziewałam się tak dużo puchatych okruchów życia z kawaii dziewczynkami, nieodzownym odcinkiem kąpielowym (onsenu pod ręką nie mieli, ale od czego niby ocean), słodziutkimi wiewiórkami i całym tym łopatologicznym moralitetem w tle.

    Właściwie gdyby nie łopatologia i szybkość przemian zachodzących w głównym bohaterze, byłabym tym bohaterem urzeczona. Mam dużą słabość do postaci, które są w jakimś stopniu, najczęściej tylko pozornie, wyprane z człowieczeństwa, i stopniowo w sobie to człowieczeństwo odkrywają. Podobało mi się, że Ledo, mimo swojego młodego wieku, jako żołnierz jest opanowany i kompetentny, co zostało zresztą odpowiednio umotywowane fabularne. Podobało mi się, że od początku widać, że jest człowiekiem, nie bezduszną maszyną do zabijania (vide: reakcja na  kliknij: ukryte ), ale jednocześnie kompletnie nie potrafi przetwarzać swoich emocji, nie rozumie też pojęć takich jak „szczęście” czy „zabawa”, i dopiero w kontakcie z mieszkańcami Gargantii, zwłaszcza Amy, uczy się, na czym może polegać prawdziwe życie – w odróżnieniu od swojej dotychczasowej egzystencji, którą życiem trudno było nazwać. Swoją drogą, trochę żałuję, że świat Galactic Alliance nie doczekał się szerszego przedstawienia, że nie rozgrywała się tam przynajmniej część akcji, ale z drugiej strony, opisy i samo zachowanie Leda wystarczały, żeby stworzyć sobie w głowie jakieś wyobrażenie.

    A, podobało mi się też uwzględnienie bariery językowej między głównym bohaterem a mieszkańcami Gargantii. Oczywiście, nie obyło się bez pewnych uproszczeń, a koniec końców bohater mówił po japońsku z idealnym akcentem, ale tak z osiem odcinków mu to zajęło. Duży plus.

    Postać Amy mnie z kolei raziła. Z charakteru w sumie okej, dziewczyna ciepła, sympatyczna i pełna życia, ale gdyby nie info z Wiki i jej rozmiar piersi, w życiu bym nie powiedziała, że to dziecko ma aż czternaście lat. Dawałam jej najwyżej dwanaście… Fanserwis polegający na tym, że razem z koleżankami ciągle latała na wpół rozebrana, w kusej spódniczce i staniku, też nie robił mi dobrze. Ale to i tak nic w porównaniu z tą okropną, popularną ostatnio manierą rysowania dziewczynkom refleksów świetlnych, które wyglądają jak ogromne białe pryszcze.

    Do reszty grafiki nie mam natomiast zarzutów, podobała mi się zarówno koncepcja miasta­‑państwa na statkach (może niezbyt oryginalna, ale co z tego), jak i jej wykonanie. Fajnie, że nawet w tej utopii ściany domostw zżerała zauważalna rdza, a maszyny bywały zawodne. A, podobała mi się też muzyka, zwłaszcza kawałki podkreślające niepokój.

    Generalnie źle mi podczas oglądania nie było, ale więcej space opery i mniej utopijnych wizji pewnie lepiej trafiłoby w moje gusta.
  • Avatar
    A
    Lenneth 13.08.2016 01:37
    Nudne, choć urocze
    Komentarz do recenzji "Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge"
    Obejrzałam z ciekawości. Główna przesłanka tej serii, czyli niesamowite lenistwo i brak energii u tytułowego bohatera, wydała mi się interesująca – zastanawiałam się, czy zdołam się odnaleźć w tej postaci. ;) A poza tym, jak zwykle nie zabieram się za szkolne okruchy życia, tak tym razem postanowiłam zobaczyć, czy może przypadkiem coś ciekawego i wartościowego mnie nie omija.

    Zasnąć, o dziwo, nie zasnęłam – seria wydała mi się raczej odprężająca i urocza niż irytująco nudna, i biorąc pod uwagę jej przyzwoitą realizację, nie dziwię się, że komuś może się podobać. Co nie zmienia faktu, że średnio wstrzeliła się w moje gusta. Zabrakło mi przede wszystkim humoru, zdecydowana większość dowcipów była dla mnie kompletnie płaska i nieśmieszna. Riposty i puenty nie powalały. Na każdym kroku widziałam kadry żywcem przeniesione z yonkomy i nie były to kadry szczególnie porywające… Ale to jeszcze nic w porównaniu z odcinkiem o wizycie w „Wacu”. Paranoiczne reakcje kasjerki na dwójkę nastolatków były tak niesamowicie naciągane i przerysowane, że już bardziej się nie dało.

    Ale pomijając tę nieszczęsną kasjerkę, postacie uznaję za zdecydowany plus serii. Tanaka i Oota są oczywiście przerysowani, ale niezupełnie jednowymiarowi, a ich relacja oraz koledzy i koleżanki z klasy wypadają całkiem naturalnie. Nawet jeśli nieustannie mnie dziwiło, jakim cudem ludzie dookoła nie tylko bezkrytycznie akceptują Tanakę, ale jeszcze uważają go za ideał albo pragną się z nim przyjaźnić. Podobał mi się niewymuszony, lekko zarysowany romans z udziałem Shiraishi, a także jego podsumowanie w ostatnim odcinku.

    Oprawa graficzna prosta, ale całkiem ładna, podobała mi się zwłaszcza szkoła. Opening i ending słodkie, a przy okazji wpadające w ucho tak bardzo, że ani razu nie udało mi się ich pominąć.

    Generalnie – może to dobra rzecz była, ale zdecydowanie nie dla mnie.
  • Avatar
    A
    Lenneth 22.07.2016 22:16
    Kawałek dobrej rozrywki
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Bahamut: Genesis"
    Nie jest to seria, która zostanie ze mną na dłużej, ale i tak przyjemnie mi się ją oglądało. Spójnie nakreślona fabuła, wartka i dynamiczna akcja, widowiskowe pojedynki. Dużo sztampy, chociażby w miksie pomysłów czy mitologii, ale za to jak zgrabnie podanej! Ciekawie nakreślony duet głównych – dorosłych! – bohaterów, nawet jeśli żaden z nich nie był ani trochę w moim typie z charakteru czy wyglądu (moja subiektywna ocena poleciała przez to nieźle w dół). Naprawdę ładna, dopracowana grafika – wstawki komputerowe jakoś mnie nie raziły. No i ta zachodnia atmosfera, miło było dla odmiany popatrzeć na coś takiego.
  • Avatar
    Lenneth 4.05.2016 14:34
    Re: Senshi X Shitennou
    Komentarz do recenzji "Bishoujo Senshi Sailor Moon Crystal"
    Widzę, że już dostałaś pomoc, ale tak dla ogółu i poza konkursem: „fanfiction” albo „fika”, ale nie „ficka”.
    Tak samo, jak nie używamy form typu „miCKrofon”, „miCKrofalówka” czy „CKomputer”. :)
  • Avatar
    A
    Lenneth 12.03.2016 01:02
    Całkiem przyzwoite shoujo
    Komentarz do recenzji "Akatsuki no Yona"
    Seria początkowo mocno mnie odrzuciła, głównie ze względu na łopatologiczne ekspozycje z pierwszego odcinka. Ponieważ jednak zwykle nie poddaję się zaraz na starcie, postanowiłam obejrzeć jeszcze kilka kolejnych epów – i seria mnie wciągnęła, czego nie żałuję.

    W anime zwykle najwięcej uwagi zwracam na bohaterów i ich relacje, i tym razem było podobnie. Yona nie jest może postacią, którą wyjątkowo polubiłam czy chciałabym zapamiętać na dłużej, ale podobała mi się jej stopniowa, wiarygodna przemiana z naiwnej, głupiutkiej panienki, przez straumatyzowaną, pogrążoną w żałobę dziewczynę, aż do bohaterki, którą stała się na końcu: nadal wrażliwej, ale już zdecydowanie lepiej ogarniętej życiowo, silniejszej, miejscami nawet bezwzględnej  kliknij: ukryte  Fajne były też jej relacje z Hakiem, sztampowe, owszem, ale miło mi się tę dwójkę razem oglądało. Sam Hak też fajny, nawet jeśli znów sztampowy, w typie szorstkiego­‑ale­‑bardzo­‑opiekuńczego chłopaka. Jego złośliwe komentarze dobrze robiły całej serii.

    Najwięcej mojej sympatii bezapelacyjnie zgarnął jednak Soo­‑Won. Facet inteligentny, kompetentny jako polityk, strateg i wojownik, ale ukrywający swoje prawdziwe możliwości za maską skromnego, grzecznego, wręcz niefrasobliwego młodzieńca. Nie waha się pobrudzić sobie rąk, ale nie działa wyłącznie dla własnej korzyści, intencje zwykle ma słuszne. Uwielbiam ten typ postaci. Żałuję, że nie dostał więcej czasu antenowego. Swoją drogą, sceny z końcówki odcinka 22. i początku 23. były w moim odczuciu bezbłędne. TAK się robi dobre napięcie między bohaterami.

    Dla odmiany, żaden ze smoków nie przypadł mi do gustu. Nie, że ich nie lubiłam – byli mi po prostu idealnie obojętni, a i od strony wizualnej żaden mnie jakoś nie porwał. Okropna łapa Gi­‑ji strasznie mnie irytowała, nie bardziej jednak niż mięsożerna wiewiórka (sic!) w roli maskotki i kapłan Ik­‑su, którego miałam ochotę ubić już po pierwszych dziesięciu sekundach.

    Podobał mi się baśniowy klimat „Akastuki”, a także to, że fabuła nie sprowadzała się do rozterek sercowych głównej bohaterki i jej haremiku. Jasne, że w tego rodzaju seriach trudno spodziewać się zawiłych intryg politycznych czy prawdziwie nieprzewidywalnych zwrotów akcji, ale mimo wszystko trochę polityki i suspensu się trafiło. Drażniło mnie absurdalne przepakowanie głównych postaci: to, że taki Hak mógł wyżąć w pień całą armię i ledwie się zmęczyć, zabijało większość napięcia podczas walk. Wiem, że oglądałam shoujo, nie shounen, ale mimo wszystko… Oprócz tego irytowało mnie też natężenie typowych dla anime gagów: ciągłe wrzaski, machanie rękoma, przeskoki na SD i z powrotem. Dobry humor nie jest zły, ale tutaj ktoś pojechał po linii najmniejszego oporu.

    Muzyka ładnie komponowała się z klimatem serii. Drugi ending śliczny (Akiko Shikata zawsze na plus), natomiast jeśli chodzi o drugi opening, zgadzam się z częścią komentujących, że to radosne techno­‑disco, choć samo w sobie do przyjęcia, nijak nie pasowało ani do reszty oprawy muzycznej, ani do czegokolwiek w tym anime.

    Szkoda, oczywiście, że całość urwała się w momencie, w którym mogło zacząć się robić naprawdę ciekawie. No nic. Idę czytać mangę.
  • Avatar
    A
    Lenneth 14.02.2016 00:04
    Przyzwoite, choć przereklamowane
    Komentarz do recenzji "One-Punch Man"
    Przyzwoita, niezobowiązująca, całkiem porządnie zrobiona seria, choć z zachwytami nad jej niepowtarzalnością i rzekomą genialnością bym nie przesadzała.

    Najbardziej ze wszystkiego spodobał mi się humor, szczególnie ten kręcący się wokół dwójki głównych postaci. Saitama, ze swoim wyluzowanym, miejscami przezabawnie trzeźwym podejściem do życia, zwykle niewzruszony w obliczu przeciwności (wyłączając komary czy przegapienie promocji w markecie), był bardzo fajny, podobnie jak dynamika jego relacji z poważnym, pełnym młodzieńczego idealizmu Genosem. Wiele gagów z przyjemnością puszczałam sobie po kilka razy. Gdyby całą serię utrzymano w podobnym klimacie, moja przyjemność z oglądania, a co za tym idzie, ocena, byłyby dużo wyższe.

    Niestety, gdzieś w drugiej połowie serii humoru zaczęło mi brakować, zamiast tego zaspamowano mnie kolejnymi bohaterami i potworami tygodnia, z których większość była mi idealnie obojętna. Od walk, nieważne, jak ładnie zrobionych, zaczęło wiać nudą – trudno było mi kibicować przypadkowym kolesiom, którzy pojawiali się na ekranie na parę minut, a jeśli nawet doświadczali jakichś trudności, to i tak zawsze przeżywali, a sprzątał po nich Saitama. Jedyne dwie walki, które choć trochę mnie poruszyły swoją „epickością”, to sparring Saitamy z Genosem, plus walka z ostatniego odcinka (choć i tutaj najlepsza była nie sama naparzanka, a mina Saitamy, kiedy zorientował się, że nie jest już w Kansas ;)).

    Gdybym tylko mogła, dałabym 6,5 gwiazdki – w moim odczuciu seria plasuje się gdzieś między przyzwoitą a dobrą, w porywach nawet bardzo – i tyle.
  • Avatar
    A
    Lenneth 29.11.2015 19:52
    Badziew
    Komentarz do recenzji "Bishoujo Senshi Sailor Moon Crystal"
    O Crystalu napisano już właściwie wszystko: dlaczego i jak bardzo ssie. Nie będę się więc nad nim długo pastwić, dorzucę tylko swoje trzy grosze, bo właśnie udało mi się zmęczyć serial do końca.

    Fabuła wyprana z napięcia, nawet nie dlatego, że z góry wiadomo, że Sailor Moon wygra siłą swojej woli i miłości, tylko z powodu drętwych scen i płaskich, papierowych postaci, między którymi nie sposób doszukać się jakiekolwiek chemii, czego najlepszym przykładem jest pewnie scena  kliknij: ukryte  Przez większą część serii oglądamy statyczne, deklamujące postacie. Sailorki pozostają gruntownie wyprane z osobowości, a ich rola sprowadza się do wypowiadania wspólnie jednego zdania, zwykle o tym, jak mocno wspierają Usagi. Sama Usagi swoje przyjaciółki ma gdzieś, zaprząta ją wyłącznie Mamoru. Mamoru natomiast oscyluje między deklamowaniem, jak bardzo kocha Usagi, a byciem poddawanym praniu mózgu, przez co Usagi cierpi. Bzdur takich jak dziewięćsetletnia Chibi­‑Usa zachowująca się wciąż jak dziecko czy Sailorki mówiące sobie po imieniu w obecności wroga nie zamierzam się czepiać, to chyba po prostu „ten typ” serii, nie wymagajmy zbyt wiele. Całości obrazu dopełniają koślawa, wyjątkowo szkaradna kreska, koszmarne efekty komputerowe i leniwa animacja. Pozwolę sobie jeszcze na do widzenia zarzucić takim pięknym Mamoru. Mistrzowska anatomia, mistrzowskie cieniowanie, i tak w całym Crystalu.

    Jedyne, do czego zdołałam się przekonać, to opening. Ale tylko muzycznie, bo CG użyte do pozowania Sailorek wciąż działa mi na nerwy.
  • Avatar
    A
    Lenneth 27.09.2015 01:45
    Animu inne niż wszystkie (no, prawie)
    Komentarz do recenzji "Binan Koukou Chikyuu Bouei Bu Love!"
    W roli głupiutkiego, radosnego odmóżdżacza i odstresowywacza po trudnym dniu, kiedy człowiek chciałby już wyłączyć myślenie, seria sprawdziła mi się całkiem dobrze. Humor poszczególnych odcinków nie trafił do mnie na tyle, żebym co chwila skręcała się ze śmiechu, ale uśmiechać się pod nosem (niekoniecznie tylko raz) zdarzało mi praktycznie w każdym odcinku, podczas gdy przez głowę przelatywała tylko jedna, zapętlona myśl: „o rany, co ja paczę?”. Papierowi, acz sympatyczni bohaterowie rozmawiający właściwie o niczym, głównie o jedzeniu, relaksowali mnie mniej więcej tak skutecznie, jak przysypianie w wannie, jednak solidne dawki absurdu w wykonaniu magicznych chłopców nie pozwalały całkowicie zasnąć z nudy. Na więcej niż dwanaście odcinków pewnie nie starczyłoby mi siły, ale tych dwunastu mimo wszystko nie żałuję.
  • Avatar
    Lenneth 21.09.2015 14:14
    Re: Nie żebym chciała to odświeżać, ale...
    Komentarz do recenzji "Hidan no Aria"
    Nie jestem recenzentką, a tej serii nawet nie oglądałam, ale przeczytałam komentarz i brwi lekko podjechały mi w górę.

    Z jednym zasadniczo się zgadzam: większość młodszej widowni łyknie bez oporów prawie wszystko. Nie przejmie się kliszami, dziurami fabularnymi, płaskimi postaciami itp. i po prostu będzie dobrze się bawić. Nic w tym złego, niech każdy cieszy się tym, czym chce. ALE to jeszcze nie znaczy, że dana seria jest dobra i nie wolno czy nie warto jej krytykować.

    Nasuwa mi się tu m.in. porównanie do różnic między dobrze napisanymi książkami dla dzieci i młodzieży (dajmy na to, Potterem czy Narnią), a jakimś grafomańskim utworem: z idiotyczną, nie trzymającą się kupy fabułą, z błędami językowymi na każdej stronie, drewnianymi dialogami, niewiarygodnymi postaciami i tak dalej (ale za to z „mrocznymi” chłopcami czy czymś, co akurat jest w modzie). Jedno i drugie ma formę wydanej książki, jedno i drugie prawdopodobnie zostanie łyknięte z przyjemnością przez młode pokolenie. Ale to jeszcze nie znaczy, że między dziełami należy stawiać znak równości, a grafomana sławić za sam fakt, że cokolwiek wydał.

    Wracając do anime: to, czy się podoba, czy nie, to zwykle kwestia gustu. Bywa, że ludziom podobają się badziewia albo, dla odmiany, wychodzą bokiem serie uznane przez ogół za wybitne. Ale dobrze, obok własnego „lubię/ nie lubię”, mieć jeszcze świadomość, jak wygląda względnie obiektywna ocena danego anime na tle całej reszty dokonań japońskiej animacji.

    Jeszcze jedno:
    Spróbujcie obejrzeć bajki, które lubiliście w dzieciństwie, a gwarantuję, że obecnie, gdyby nie sentymenty, też byście je zjechali równo.

    Spróbowałam. I wyobraź sobie, że istnieją takie, które przetrwały próbę czasu. Choć jestem już dorosła, uważam je za dobre serie/filmy, które chętnie pokazałabym dzieciom, dla których przecież są przeznaczone. Z kolei inne po latach okazały się niechlujnie skleconym badziewiem, gdzie wady przeważają nad zaletami. Twój argument jest inwalidą.
  • Avatar
    A
    Lenneth 17.09.2015 01:49
    Przeciętniak
    Komentarz do recenzji "Psycho-Pass [2015]"
    Engrish, którym katowano mnie, z małymi przerwami, przez cały czas trwania filmu, sprawił, że wciąż krwawią mi uszy. A Engrish w wykonaniu Hiroshiego Kamiyi powodował, że jeszcze trochę, a popłynąłby też mózg.

    To było okropne doznanie, nie przesadzam.

    Wyłączając ten aspekt, filmu nie oglądało się źle, ale też nie znalazłam w nim nic, co zostałoby ze mną na dłużej. Fabuła prosta i do przewidzenia, bohaterowie ledwie zarysowani, muzyka jakaś tam sobie była, grafika jak dla mnie okej, choć czasem dziwne rzeczy działy się na przykład z twarzami pierwszoplanowych postaci. Sceny akcji w porządku. Nie przypadły mi natomiast do gustu obowiązkowe, jak na serię Psycho­‑Pass, wywody na temat funkcjonowania świata, natury ludzkiej, nierówności społecznych, wolnej woli etc. Nie dlatego, że są to kwestie nudne same w sobie, a ja chcę oglądać tylko prostą sieczkę, ale dlatego, że tutaj wyłożono je w nudny, łopatologiczny, banalny wręcz sposób, np. przez pokazanie, jak ewidentnie złe, amoralne władze gnębią wiernych tradycji, „ludzkich” maluczkich.

    Co mi się podobało: opening utrzymany w klimacie swoich poprzedników. Rzadkie momenty, w których Ginoza przypadkiem gościł na ekranie. Znacząca rola Kougamiego, wyjaśnienie jego losów. I to by było mniej więcej na tyle.

    Nie mam poczucia straconego czasu, żałuję jednak, że tym razem twórcy nie zdołali wycisnąć z uniwersum Psycho­‑Pass czegoś więcej.
  • Avatar
    Lenneth 9.06.2015 03:39
    Komentarz do recenzji "Kodomo no Jikan"
    „Jeśli zaadoptujesz mnie, to nie będę mógł ciebie poślubić” – czyli fakt, że była jego kuzynką był tutaj najmniej znaczący… kazirodztwo nie jest jakimś wielkim tematem tabu w anime ale czasami przydałaby się odrobina zdrowego rozsądku u postaci.

    W Japonii małżeństwa kuzynów pierwszego stopnia są legalne. Niekoniecznie popularne, ale też nieobłożone jakimś społecznym tabu.
  • Avatar
    Lenneth 1.06.2015 15:07
    Komentarz do recenzji "Diabolik Lovers"
    Myślę, że pisanie o „polskim kołtuństwie”, o tym, że „taki histeryczny jazgot, to chyba tylko w tym kraju, gdzie POMYŚLENIE, że są inne nacje, mające inne wzorce społeczno­‑kulturowe, jest takie trudne” to również przykład pewnego… ograniczenia horyzontów. Wychodzi na to, że pomyślenie, że są inne nacje, gdzie żyją ludzie o najprzeróżniejszych poglądach, również spolaryzowanych poglądach religijnych, ludzie niekoniecznie stuprocentowo postępowi i liberalni, też jest trudne. Serio, serio. Irytuje mnie podkreślanie, jakim to Polska jest „ciemnogrodem” – wystarczy rozejrzeć się po świecie, choćby nawet po Internecie, żeby zauważyć, że nawet „oświecony” Zachód, Azja itp. mają swoją pulę osób konserwatywnych, czy wręcz fanatycznych. Nie jesteśmy jacyś wybitni pod względem rzeczonego „kołtuństwa”, ani nawet pod względem narzekania na nie.

    Poza tym nie rozumiem, dlaczego obierasz komuś prawo do oglądania danego anime (filmu, dzieła sztuki itp.) przez pryzmat własnej kultury. Jasne, że dobrze jest mieć świadomość, że istnieje jakiś szerszy obraz (w tym przypadku np. świadomość, że głównym celem, jaki przyświecał twórcom DL nie była chociażby profanacja symboli chrześcijańskich), ale koniec końców – i tak jesteśmy przesiąknięci kulturą, w której wzrastamy, i przez pryzmat kultury obieramy wszystko, co do nas dociera. Nie zamierzam nikomu odbierać prawa do zniesmaczenia sceną w kościele czy np. pornosom z zakonnicami, tak samo jak nie odbierałabym Chińczykowi prawa do chęci zmiany pokoju, jeśli akurat trafił pod czwórkę. Plus: nie do wszystkiego trzeba mieć dystans. Człowiek, który np. przeżył poważne załamanie nerwowe, bo upokarzano go w szkole, może nie mieć dystansu do anime, w którym wątek znęcania się jest pokazany „for the lulz”, i co wtedy? Trzeba poklepać po plecach i nakazać więcej luzu?

    To napisawszy – moim zdaniem DL jest po prostu złym anime: miałkim, nudnym, pozbawionym fabuły, z postaciami bardziej papierowymi niż rzeczywiście odpychającymi. A przy okazji, faktycznie, ukazuje brzydki model relacji, w której dziewczyna sama dąży do bycia ofiarą, choć nie sprawia jej to przyjemności, i zachowuje się grzecznie/opiekuńczo w stosunku do agresorów, ponieważ najwyraźniej „tak trzeba”, jeśli jest się dziewczynką. W grze rzecz podobno wygląda inaczej – grające dziewczyny same mogą pokierować losami Yui, niekoniecznie w stronę bezwolnej męczenniczki, ale anime, jakie jest, każdy widzi.