x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Podejrzanie wysoka średnia
Sailorkom póki co wystawiłam tróję. Czasem korci mnie, żeby tę ocenę podnieść, ale wtedy uświadamiam sobie, że nie, to nie seria stała się lepsza ani nawet znośna, to po prostu ja uodporniłam się bohaterki o twarzach tęskniących za rozumem, równie pustą i statyczną fabułę albo koszmarną grafikę komputerową, której ostatnio jakby mniej, bo bohaterki przestały się transformować (i dobrze, że przestały, odpoczęło od tego moje poczucie estetyki).
Re: Usypiające….
Co do samego komentarza – trochę mnie zaniepokoił. Przymierzam się do Mushishi, zachęcona świetnymi opiniami, ale ostatnio nudzi mnie oglądanie niemal wszystkiego, więc już zaczęłam się bać, że i na tej serii zasnę. :/
Ładna, przyjemna rzecz
Natomiast scenariusz… Jak to często w tego rodzaju produkcjach bywa, niekoniecznie nadążał za spektakularną oprawą. Film okazał się prościutki, pełen dziur fabularno‑logicznych. Protagoniści i antagoniści czasem zachowywali się tak, jak akurat pasowało do scenariusza (żeby było bardziej „dramatycznie” i „epicko”), zamiast posiadać spójną motywację wewnętrzną, niektóre przeskoki decyzyjne nie doczekały się jakiegokolwiek wyjaśnienia, a przeróżne drobiazgi świata przedstawionego kłuły w oczy – jak chociażby kwiatki rosnące w najlepsze na planecie, na której brakowało gleby, wody i światła słonecznego. Kwestię tego, czym jest tak naprawdę ciemna materia i jak się zachowuje, najlepiej w ogóle przemilczeć. ;)
...Ale niedostatki fabularno‑logiczne nie oznaczają jeszcze, że film mi się nie podobał. Przeciwnie, oglądało mi się go bardzo dobrze. Akcja płynęła warto, epika się lała, patos pozostawał strawny (jak na japońskie warunki), a zawieszenie niewiary przyszło mi względnie łatwo – i zamiast co chwila strzelać facepalma, po prostu cieszyłam się kolejnymi scenami. Właściwie to idealny przykład filmu, na którym wystarczy nieco wyłączyć mózg, żeby się dobrze bawić, a może i trochę wzruszyć.
Teraz jak najbardziej mam ochotę, żeby w końcu zabrać się za klasykę klasyki, czyli „właściwego” Harlocka sprzed paru dekad.
Nie gorzej, tylko lepiej
Największym spoilerem jest chyba to, że kliknij: ukryte Bishamonten odpuściła sobie zemstę na Yato, ale nigdzie w OVA nie ma ani śladu wytłumaczenia, jak do tego doszło i co z tego dalej wynika (w przeciwieństwie do mangi, naturalnie).
Nuda i droga przez mękę
I nawet nie chodzi o to, że nie kupuję konwencji. Owszem, lepiej bym się czuła, gdyby np. Masamune nie walczył sześcioma długimi mieczami naraz, a jego koń nie miał dysz wydechowych po bokach i nie skakał na kilkadziesiąt metrów w górę, ale z drugiej strony – estetyka japońskich gier z ich widowiskowymi walkami, kolorowymi światełkami i ogólnym przekombinowaniem nie jest mi obca. Nie mam nic przeciwko starciom wypełnionym fajerwerkami – dosłownie i w przenośni.
Problem w tym, że w SB znalazło się zaskakująco mało starć. Jak na anime oparte na grze, której istotą jest ponoć radosna naparzanka wszystkich ze wszystkimi, bardzo niewiele tu naparzanki, a zdecydowanie za wiele gadania. Gadania, które z wciągającym serialem politycznym (o sojuszach, zdradach, strategii etc) nie ma praktycznie nic wspólnego – fabuła SB jest bowiem prostsza od konstrukcji cepa, praktycznie wyprana z napięcia i porywających zwrotów akcji, i spokojnie można byłoby ją zamknąć w połowie odcinków, jeśli nie w jednym filmie. Może gdybym była pasjonatką japońskiej historii (czy historii w ogóle), kręciłaby mnie sama dekonstrukcja okresu Sengoku, porównywanie prawdziwych wojen z ich kolorową wersją z Basary, ale tak tylko straszliwie się wynudziłam. Guzik mnie obchodziło, kto z kim walczy i po co.
Bohaterowie też nie porywali. Niby całkiem w porządku, sympatyczni, nie wkurzali, a ich przerysowanie i manieryzmy bywały rozbrajające (jak na przykład formalny, ugrzeczniony, ale przepełniony ogromnym entuzjazmem sposób wysławiania się Yukimury albo Nobunaga pijący sake z czaszki), ale przy tym tak papierowi, tak wyprani z jakiejkolwiek głębi, że nie od początku do końca pozostawali mi idealnie obojętni. Nie uratowało ich nawet to, że stanowili plejadę bishounenów i moich ulubionych seiyuu (m.in. Koyasu, Paku, Ishida).
Kreska ładna, muzyka w porządku, opening wpadający w ucho, ale SB to dla mnie taki cukiereczek w ładnym papierku – do possania na pięć minut, ale żeby żywić się tym dłużej… No nie da się, po prostu. Szczerze powiedziawszy, wolałabym już zagrać w grę. Nad konsolowym padem mniej bym się wynudziła.
Re: dobre
Może jednak jakieś argumenty, zamiast pukania się w głowę?
Bo jest co komentować. Widziałam to anime, sporo scen nawet wielokrotnie. Podobają mi się takie drobiazgi jak wyjątkowo emocjonalny przebieg rozmowy Jomy'ego i Keitha na Nasce albo zmieniony kolor włosów u Physis. Ale całego filmu wcale nie uważam za świetny, ani jako osobne dzieło, ani w porównaniu z serialem czy mangą. I naprawdę jestem ciekawa, co akurat Ciebie w nim urzekło.
Re: dobre
Re: do Lenneth
Też nie jestem fanką tego pairingu, może dlatego, że nie uważam, żeby pchanie akurat miłości romantycznej w relacje Heia i Yin było absolutnie konieczne. Że Yin nie jest całkiem pustą, wypraną z emocji lalką, że otwiera się najbardziej akurat na Heia i że jest to w jakiś sposób wyjątkowe, to wiadomo, ale dziewczyna na ogół i tak wygląda oraz zachowuje się jak lalka, co czyni ją w moich oczach dość bezbarwną postacią. Ogólnie nie przepadam za bohaterkami w typie Rei z NGE.
Nietuzinkowe
Obiektywnie doceniam m.in. nietuzinkowy pomysł, zgrabną fabułę (scenki „o niczym” z czasem zaczęły układać się w logiczną całość), udane mieszanie powagi z humorem, prześliczne tła, dopracowaną kreację postaci oraz ich relacji.
A subiektywnie – nie moje klimaty, za mało akcji (w sensie: jakichkolwiek wydarzeń, niekoniecznie takich jak z filmu sensacyjnego), za mało absurdalnego humoru, za dużo snucia się po ekranie i niespiesznych dialogów, które jakoś nieszczególnie zmuszały mnie do zadumy nad kondycją człowieka (jenota) we współczesnym świecie. Były momenty, w których chichotałam na głos (Kinkaku i Ginkaku ubawili mnie bardziej, niż mogłabym przypuszczać) i takie, w których wzruszyłam się do łez (wątek żaby w studni był naprawdę fenomenalny i poruszył we mnie czułą strunę), ale mimo wszystko nie mogłam otrząsnąć się z lekkiego znudzenia, które towarzyszyło mi w większości odcinków.
Podsumowanie
Wynudziłam się trochę na tej serii i naśmiałam w paru miejscach, które w zamyśle twórców chyba nie miały być śmieszne, a bohaterowie nie zawładnęli moją wyobraźnią, ale mimo wszystko – nie żałuję. To przyjemna, ciepła i lekka seria, której oglądanie nie boli, o ile oczywiście ktoś nie jest uczulony na prawie dorosłych chłopów zachowujących się miejscami jak dwunastoletnie panienki oraz na wszechobecne podteksty homo.
Ten sezon ma w sobie znacznie więcej z obyczajówki niż pierwsza seria, nastawiona przede wszystkim na humor czy fanserwis. Oczywiście, w dwójce te elementy również występują, ale w nieco stonowanym wydaniu, nie przesłaniając głównego, poważniejszego wątku: opowieści o dorastaniu i wzajemnych relacjach kilku chłopców.
Z Free! ES jako obyczajówką mam generalnie ten problem, że porządna obyczajówka powinna być nastawiona na realizm, a we Free! realizm bywa wybiórczy. Wiarygodnie wypadają sportowe osiągnięcia bohaterów, wątek kończenia szkoły, część zachowań i relacji, ale sportowców‑licealistów zachowujących się jak milutkie dziewczynki trudno nie traktować z przymrużeniem oka. Nie, żeby mi to przeszkadzało, bo chłopcy w większości byli uroczy, ale momentami czułam się, jakbym jakąś odmianę fantastyki oglądała: „za górami, za lasami, w alternatywnej Japonii…”.
W porównaniu z pierwszą serią zabrakło mi scen zawodów. Te nieliczne ujęcia pływackich pojedynków, które się pojawiły, były naprawdę świetne, dynamiczne, więc tym bardziej żałuję, że wątek sportowej rywalizacji został we Free! ES potraktowany po macoszemu (ot, paradoks, biorąc pod uwagę, że cała seria teoretycznie kręci się wokół pływania).
Co mi się na pewno podobało, to zmiana w zachowaniu Rina. Jak wspomniałam w swoim poprzednim komentarzu, w pierwszym sezonie wangst Rina był prawie nie do zniesienia, natomiast we Free! ES dostajemy już fajnego, ogarniętego życiowo chłopaka; co więcej, zmiana wynika z finału poprzedniej serii i wypada wiarygodnie. W tym sezonie przyszła kolej na zmianę Haru – szczerze mówiąc, nie spodziewałam się aż takiego kliknij: ukryte happy endu, jeśli chodzi o tę postać – naprawdę mam wrażenie, że w ostatnim odcinku ktoś podmienił starego Haru na inny egzemplarz wyciągnięty skądś z szafy – ale nie narzekam, bo wolę normalnego, potrafiącego się uśmiechnąć chłopaka od osoby z zaburzeniami, coraz bardziej zamykającej się we własnym świecie.
Inni bohaterowie wyjątkowo na plus, poza Haru (przez cały środek serii) nikt porządnie mnie nie wkurzał, a to naprawdę rzadkość. Spodobały mi się zwłaszcza postacie drugiego planu, jak Ai czy Momotarou – wprowadzały trochę lekkości w poważne dHramaty postaci pierwszoplanowych.
Shounen‑ai jest mi idealnie obojętne, ale chylę czoła przed serią, która, ani razu nie wykładając kawy na ławę, podsuwa widzom porządny materiał do kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu pairingów (bo tam właściwie każdego z każdym da radę; wystarczy, że znaleźli się razem w jednej scenie) i pozwala w nich przebierać wedle gustu. A widzom takim jak ja, nie potrzebującym romansów do szczęścia, pozwala wierzyć, że to, na co patrzą, to po prostu prawdziwa przyjaźń na całe życie.
Odcinek dwunasty
Rin tak bardzo wyrobił się od czasów pierwszej serii. <3 Rok temu męczył bułę i wangstował do niemożliwości, teraz jest świetnym, niegłupim, ogarniętym życiowo facetem. Urzekły mnie jego ciepłe relacje z przybraną rodziną, wspomnienia z pobytu w Australii (teraz dopiero widać, że naprawdę musiało mu być ciężko), no i oczywiście prawdziwa przyjaźń* łącząca go z Haru.
*A twórcy nie rezygnują z subtelnych podtekstów ani przez sekundę, vide: kliknij: ukryte scena, w której Rin jest wypytywany o dziewczynę.
I jeszcze: Rin gada dobrze po angielsku! Prawie nie kaleczy języka! LOVE. Mam fetysz dwujęzyczności, więc postać natychmiast dostała u mnie plus dziesięć punktów do ogólnego wrażenia, a Mamoru Miyano, którego uwielbiałam już wcześniej, normalnie urósł do rangi boga. ;)
W ogóle we Free! postarano się bardziej niż w wielu innych seriach i od dialogów po angielsku nie więdną uszy, nawet jeśli od razu słychać, że głosy podkłada wciąż dwoje tych samych Japończyków. Jestem w tak ciężkim szoku, że natychmiast podniosłam ocenę całości o oczko wyżej.
Świetny był też normalny Haru, który potrafił powiedzieć więcej niż dwa słowa naraz. Kiedy kliknij: ukryte mu się polepszyło, autentycznie odetchnęłam z ulgą, zrobiło mi się cieplej na sercu. A że chłopak musiał mieć wcześniej naprawdę ciężkiego doła, to było widać nawet nie w tamtych poprzednich odcinkach, ale kiedy w tym najnowszym okazało się, że nie wziął ze sobą do Australii żadnych kąpielówek. Po rewelacjach od Makoto poziom chęci do życia musiał mu spaść prawie do zera, znaczy się.
Aha, wpakowanie Haru i Rina do jednego łóżka, choć fabularnie strasznie naciągane – jeszcze ta chamska recepcjonistka! – było uroczym pomysłem, pozwoliło pchnąć „zdrowienie” Haru na właściwe tory.
Serio, nie przypuszczałam, że ta seria, którą od początku traktowałam jak niezobowiązujący, głupiutki odmóżdżacz, zdoła wykrzesać ze mnie tyle dobrych uczuć.
Re: Może być
Może tak, może nie. Nie wszyscy czytają mangę, gdzie historia Ilse pojawiła się wieki temu, ale z drugiej strony, nawet w OVA od początku wiadomo, że Ilse zginie – zwiadowcy znajdują przecież w lesie jej bezgłowe ciało.
Może niech moderacja osądzi i zakryje w razie potrzeby.
Nie zrozumiałyśmy się. :) Nie kwestionuję samej idei pisania dziennika przez Ilsę, widzę w tym m.in. rozpaczliwą próbę poradzenia sobie z rzeczywistością i opanowania strachu. W ogóle pomysł, żeby jeszcze przed śmiercią spisać, co się da, i może dzięki temu przysłużyć się ludzkości, uważam za szlachetny i niegłupi. Rozbawiło mnie natomiast pisanie podczas szybkiego biegu – próbowałaś kiedyś? Mylisz, że to wykonalne i wygodne? :) Czy Ilse nie może pisać chociażby podczas pięciominutowych przerw w ucieczce, kiedy przystaje, żeby złapać oddech? (Tak, wiem, konie w SnK potrafią galopować godzinami, ba, dniami! bez przerwy, a ja tu oczekuję, że dziewczyna się zmęczy, głupia ja ;)).
Po drugie, nawet oko w oko z tytanem, Ilse pisze skomplikowanymi, pełnymi, idealnie poprawnymi zdaniami, jakby właśnie siedziała w zaciszu laboratorium i komponowała raport dla Hanji. To też dość niewiarygodne. A pisanie w paszczy tytana to już wisienka na torcie absurdu. Jeśli potwór trzyma cię w zębach, to jest to sytuacja, w której – mówiąc wprost – człowiekowi powinny puszczać zwieracze, a nie dopisywać wena twórcza.
Innymi słowy: można było poprowadzić wątek pisania dziennika znacznie bardziej realistycznie, bez szkody dla dramatyzmu całej sytuacji, która i tak jest już cholernie dramatyczna. Ale nieee, Isayama i spółka jak zwykle woleli poświęcić wiarygodność na ołtarzu patosu. ;)
Aż dobre i tylko dobre
Jeśli chodzi o grafikę, seria w ogóle przypadła mi do gustu: kreska i kolorystyka przyjemne, tła wystarczająco dopracowane, choreografia niektórych walk zdecydowanie cieszy oko. A propos tych ostatnich, moim faworytem jest scena z odcinka drugiego, na drodze szybkiego ruchu, z panią major na motorze. <3
Początkowo byłam zauroczona tą odsłoną GitSa, ale z odcinka na odcinek (a nie oglądałam wszystkiego jednym cięgiem) bawiłam się coraz gorzej: coraz trudniej było mi utrzymać zainteresowanie, skupić się na lecących nieprzerwanie dialogach, dialogach wymagających skupienia, bo nie o pogodzie ani innych pierdołach, przecież. Ostatni odcinek to dla mnie już więcej bełkotu niż jakichkolwiek interesujących treści; nie porwał mnie ani rozwój wątku politycznego, ani historia pary połączonych ghostów. Znaczy – po świetnym początku całej serii napięcie gdzieś siadło. Od siebie daję Arise siódemkę, z żalem, że mogę dać więcej, chociażby za wrażenia estetyczne.
Może być
Dramat zamiast wzruszyć, tylko mnie ubawił – pisanie dziennika podczas biegu sprinterskiego to jeszcze nic w porównaniu z pisaniem go z głową miażdżoną przez zęby tytana! #ranycojapaczę
Ale obecność Hanji i Levi'a z drużyną na plus.
2. 7/10. Odjechany humor, przy którym kilkukrotnie parsknęłam głośnym śmiechem. Podobało mi się żonglowanie nastrojem: od radosnej głupawki do scen całkiem serio i z powrotem. Plus za zmienioną czołówkę z Jeanem w roli głównej!
3. 5/10. Kiedy łatwiutka misja treningowa przestaje być łatwiutka, skłócona grupa kadetów musi nauczyć się pracować razem. Poprawne, ale nudne.
Re: Może być, choć szału nie ma
Toż to się nawet w połowie nie urywa, tylko dużo, dużo wcześniej.
Re: :D
Re: 9 odcinek
Nie każdy dobry, zaufany kumpel musi być zaraz duszą towarzystwa, więc w sumie nie widzę powodu, dlaczego Makoto i inni nie mieliby się zadawać z Haru, zwłaszcza że znają się od dziecka i dzielą wspólną pasję.
Czy wszystko kręci się dookoła Haru – tu bym się zastanawiała. W drugim sezonie każda postać poza nim, nawet postacie trzecioplanowe, dostają dużo własnego czasu antenowego. Z niektórych wątków (Rin + Sousuke) Haru jest wręcz wykluczony, a nawet nie każdy kolega z drużyny się do niego klei (w tym sezonie właściwie już tylko Makoto).
Z samym stwierdzeniem, że Haru jest nudny jednak się zgodzę – tak właściwie, to zrobił się nudny dopiero po pierwszym sezonie, bo tam jeszcze miał swój konflikt z Rinem, ciągnący się przez całą serię (właściwie to „konflikt” był głównie w głowie Rina, ale mniejsza ;)). Tam też powoli dochodził do tego, że przyjaciele są ważni, że pływać może nie tylko czysto rekreacyjnie etc. W drugim sezonie – jakby stał w miejscu aż do dziewiątego epa. Statyczny bohater z mocno okrojoną ekspresją – tak, to mnie właśnie irytuje.
Re: 9 odcinek
W jedynce tak mnie nie irytował, lubiłam go nawet. W dwójce jakby cofnął się w rozwoju, jest absolutnie bezbarwny w niemal każdej scenie, nie licząc tych kilku, jak jego koszmary i pięciosekundowa scena złości z dziewiątego epa. Jutro zabieram się za najnowszy odcinek, zobaczymy, czy i jak scenarzyści zdecydowali się pociągnąć wątek pt. „omg, on ma emocje i potrafi mówić!!”.
Re: 9 odcinek
Oraz:
Znaczy – czego według Ciebie oczekuję?
Re: 9 odcinek
Czyli… zmienił się, ale jednak się nie zmienił. Logiczne.
Re: 9 odcinek
Re: 5/10
Nie, żebym sama nie chciała więcej, ale serio doceniam fakt, że choć minimum tych realiów się znalazło.
Re: 9 odcinek
Gdybyś nie zauważyła, w pierwszej serii Haru przeszedł taką przemianę. Od deklaracji „mam wszystko i wszystkich gdzieś” do otwartego przyznania „chcę z wami pływać w sztafecie, to dla mnie ważne”.
Nie spodziewam się teraz, że Haru nagle zapragnie zostać gwiazdą sportu, bo to nie miałoby większego sensu. Po prostu jestem ciekawa, czy choć minimalnie wyjdzie ze swojej skorupy, jak klisza nakazuje, a jeśli nie, to co zrobi ze swoim życiem, bo póki co zdaje się nie mieć na nie żadnego pomysłu – jeśli nie chce pływać zawodowo, iść na studia czy podjąć pracy, to czy liczy na to, że w przyszłości będzie żywił się wyłącznie basenową wodą?