Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Komentarze

Góral

  • Avatar
    A
    Góral 20.12.2014 19:35
    Wyjątkowe anime i jedno z najlepszych z cyklu WMT
    Komentarz do recenzji "Romeo no Aoi Sora"
    Anime na podstawie powieści Lisy Tetzner „Die schwarzen Brüder” (choć angielska wikipedia podaje, że to jej mąż był autorem powieści, Lisa Tetzner ją zaczęła i to jej nazwisko widnieje na okładce nawet teraz) opowiada historię włoskiego chłopca, który by ratować rodzinę przed śmiercią głodową dobrowolnie daje się sprzedać za 25 lirów, by przez niemal rok pracować jako kominiarczyk.
    Warto dodać, że jest to anime z cyklu World Masterpiece Theater, co już powinno wystarczyć za rekomendację (Heidi/Rodzina Trappów/Anette/Księżniczka Sara/Mały Lord/Tajemniczy opiekun anyone?).

    Pierwsze 6 odc. oglądałem 2 miesiące (sic!), kolejne 27 – 2 dni (żeby nie oszukać, minęło 57 czy 58 dni odkąd widziałem pierwszy odcinek zanim zabrałem się za 6 czy 7). Z początku anime nudziło mnie, ot typowy dramat ukazujący sielankowe życie ubogiej, acz szczęśliwej – do czasu pewnego zdarzenia – rodziny. Sama tragedia, która ich spotkała zamiast wzbudzić we mnie uczucie litości bądź współczucia wywołała jedynie zdenerwowanie, a na myśl przyszło mi, że ci frajerzy na to zasłużyli. Gdy jednak zmieniło się miejsce akcji moje wcześniejsze znużenie i frustracja wynikająca z patrzenia na dających sobie napluć na głowę ludzi minęły i powoli zacząłem wciągać się w opowiadaną historię, która z dramatu zmieniła się w przygodową. Nowe postacie, które się pojawiały zaś były znacznie ciekawsze niż te, które dano mi było poznać na początku. Zdarzały się co prawda nierealne bądź wyjątkowo naciągane rozwiązania fabularne jak np. [spoiler]rozpalanie ogniska w jaskini choć padał deszcz (bohaterowie nie mieliby szansy na znalezienie paliwa – suchego drewna – a już tym bardziej nie daliby rady wzniecić ognia nawet na chwilę choćby dlatego, bo chwilę wcześniej pływali w morzu), upadek z dużej wysokości przy zerowych obrażeniach, powalanie dorosłego jednym ciosem przez dziecko, skok wzwyż dziecka na wysokość większą niż jego wzrost, nadmierna wiedza niektórych bohaterów, itd.[/spoiler], ale nie przeszkadzało to w oglądaniu, a momentami wręcz uatrakcyjniało fabułę.

    Obiektywnie anime dostałoby ode mnie 7 lub 8 za całokształt (historia była dość naiwna, nie brakowało moralizatorstwa i koniec końców widać było, że seria ta skierowana jest do dzieci), ale pomimo wad przez większość czasu łapałem się na zaciskaniu zębów, a mój organizm wydzielał sporą dawkę adrenaliny (co rzadko mi się zdarza przy oglądaniu anime). Poza tym idealnie przemówił do mnie motyw przewodni serii, czyli przyjaźń. Prawdę mówiąc nie widziałem jeszcze anime, serialu ani filmu, które tak wspaniale odwoływałoby się do tego uczucia i w tak znakomity sposób pokazywało jego potęgę (choć może przedstawiało naiwne spojrzenie było ono wielce interesujące). W ogólnym rozrachunku perypetie Romea, Alfreda i pozostałych kominiarczyków podobały mi się bardzo, zakończenie mnie usatysfakcjonowało i miałem ochotę na jeszcze. Stąd tytuł trafił do ścisłej czołówki mojego rankingu anime i minie sporo czasu zanim zapomnę o nim i jego bohaterach. Polecam.

    Jeśli ktoś szuka anime podobnego do Kemono no Souja Erin zachęcam do zapoznania się z powyższym tytułem. Oba anime mają niezbyt wciągający początek, ale gdzieś po 6 epizodach się rozkręcają i przyciągają uwagę widza do samego końca. Oba anime są adaptacjami książek, które niestety nie zostały przetłumaczone ani na język polski, ani na angielski (po angielsku można znaleźć co prawda obrazkową, okrojoną wersję powieści „Czarni Bracia”, ale to nie to samo). Zarówno w Kemono no Souja Erin jak i w Romeo no Aoi Sora protagoniści są charyzmatyczni, inteligentni i stawiają czoła problemom odważnie i z uśmiechem . Po obejrzeniu któregokolwiek z tych tytułów otrzyma się sporą dawkę optymizmu i chęci do uczynienia lepszym życia własnego i innych. Żadne z tych anime natomiast nie jest stratą czasu i powiedziałbym, że obejrzenie czy to KnSE czy RnAS robi różnicę w życiu. Gdyby dzieci wychowywały się na takich „bajkach” jak te świat nie byłby gorszy niż jest, a prawdopodobnie stałby się lepszy.

  • Avatar
    A
    Góral 20.12.2014 19:20
    Bardzo ciężkostrawne
    Komentarz do recenzji "Sakigake!! Cromartie Koukou"
    Dla mnie anime było wyjątkowo nudne, wymiękłem przy 7 epie. Po 7 odcinkach poczułem, że 700 mln szarych komórek mi zdechło, po 100 mln/odcinek ;). Zdecydowanie odradzam oglądanie (pomimo niezłych recenzji seria jest tak niedorzeczna, że szkoda tracić na nią czas). Myślałem, że coś takiego będzie w sam raz jako przerywnik po maratonie Star Treka jaki sobie urządziłem – myliłem się.
    Z takich zwariowanych komedii szkolnych podobał mi się jedynie Ping Pong Club (humor tutaj był nawet bardziej prymitywny niż w CHS, ale przynajmniej miał sens). Jeszcze niedawno próbowałem się zabrać za Azumangę, ale też szybko odpadłem.
  • Avatar
    A
    Góral 20.12.2014 19:17
    Zwariowana komedia
    Komentarz do recenzji "Jungle wa Itsumo Hare Nochi Guu"
    Zwariowana komedia, która faktycznie śmieszy, a nie jak to jest w przypadku Cromertie High School, Azumangi czy FLCL jedynie prostuje fałdy na mózgu. Co więcej ma interesującą fabułę i powalających bohaterów. Choć zwariowana, nie ma tu chaosu, elementów losowych czy dziwnych „wczytów” bohaterów. Wbrew pozorom anime nie jest głupie i prawie każdy odcinek zawiera jakiś morał. Na różne sprawy patrzymy z perspektywy 11­‑letniego, nad wyrost dojrzałego dziecka (w istocie dojrzalszego niż dorośli z jego najbliższego otoczenia), którego życie skomplikowało się jeszcze bardziej odkąd w jego domu pojawiła się mała dziewczynka o słodkich oczętach :). W każdym odcinku poznajemy inną, zwariowaną przygodę głównych bohaterów, ale w tle od samego początku widoczna jest poważniejsza historia.
    Niestety mój marny opis nie jest w stanie wystarczająco zachęcić do ściągnięcia tej pozycji, dlatego radzę przyjrzeć się bliżej innym opiniom i najlepiej zerknąć na pierwszy odcinek.
  • Avatar
    A
    Góral 20.12.2014 19:14
    Jedno z najlepszych anime sportowych
    Komentarz do recenzji "Cross Game"
    Adaptacja mangi nagrodzonej w 2009 r. nagrodą Shogakukan Manga w kategorii shounen, a także francuskiej nagrody Prix Tam­‑Tam Dlire Manga w 2007. Pierwszy odcinek anime został określony mianem „arcydzieła nowego sezonu” przez Anime News Network. Słowem jest to anime warte uwagi. Już pierwszy epizod miażdży, a dalej jest jeszcze ciekawiej.
    Jest to anime sportowe, ale sporo tu humoru, dramatu i miłosnych perypetii, wszystko w odpowiednich proporcjach. Generalnie chodzi tutaj o to, by Koh Kitamura dał radę rzucać piłką baseballową z szybkością 160 km/h i wystąpił na stadionie Kōshien. Niby nic, ale ogląda to się świetnie.

    Serię wyróżniają rozbrajające dialogi (Koh: Ale to w przeciwną stronę! Ojciec: Spokojnie, przecież ziemia jest okrągła.) i świetne postacie (z Wakabą, Koh, Aobą i Momiji na czele). Pomimo tego, że anime jest dość długie, nie zdążyło mnie znudzić, a wręcz rozbudziło apetyt na więcej. Jest to chyba najbardziej „sportowe” anime Adachiego. Przeważnie u niego baseball (tudzież boks) jest tłem dla prozy życia, w Cross Game natomiast baseball zdecydowanie dominuje co uważam za znakomity zabieg ze strony autora (w końcu zdecydował się zmienić proporcje z obyczajowej sportówki na sportówkę obyczajową). Co najważniejsze jednak, same mecze są świetnie skonstruowane i zaplanowane dzięki czemu podczas ich oglądania zawsze towarzyszą mi emocje, których w takim w Majorze się nie uświadczy. Nie powinno to jednak dziwić, w końcu Adachi zna się na rzeczy i jak mało kto uwielbia baseball. Ma nawet swoją własną drużynę baseballową o nazwie „Witamina A”.
  • Avatar
    A
    Góral 20.12.2014 19:05
    Komentarz do recenzji "Hokuto no Ken"
    Anime zacząłem tylko po to, by zobaczyć pewną scenę sparodiowaną w Gintamie. Na razie jestem po 23 odcinkach i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to idiotyczna wręcz fabuła (0.1 CHS­‑a bym dał, gdzie CHS to Cromertie High School, najmocniejsza jednostka głupoty w układzie MiA). Od razu skojarzył mi się Daimos, w każdym odcinku inny boss, ale za każdym razem takie samo zakończenie, te same transformacje (to rozdzieranie koszulki to największa tandeta jaką widziałem w jakimkolwiek anime), te same gadki i odgłosy a'la Bruce Lee… Tak samo jak w Daimosie przeciwnik wolał wysyłać kolejnych bossów pojedynczo zamiast chmarę dać od razu i byłoby po krzyku. No, ale co tam. Dodać do tego wkurzającą dziewczynkę, która potrafi wypowiedzieć tylko jedno słowo (Ken) i będziemy mieli obraz klasyka.
    Tym nie mniej, pomimo tych i wielu innych wad serial ogląda mi się świetnie i te 23 odcinki zleciały mi jak z bicza strzelił. Duża w tym zasługa doskonałego, post­‑apokaliptycznego klimatu.
  • Avatar
    A
    Góral 20.12.2014 19:00
    Jedna z najlepszych krótszych serii
    Komentarz do recenzji "Saraiya Goyou"
    Niesamowicie ciekawi bohaterowie, niezwykle oryginalna, a przy tym ciekawa historia, jak również wspaniała muzyka dostarczyły mi rozrywki na ponad 4h. Anime ma klimacik i wniosło bardzo dużo świeżości do samurajskiego gatunku, który wydawać by się mogło nie mógł już niczym zaskoczyć. Pomimo braku walk (prawie), dużej ilości gadaniny i dość powolnej akcji ani trochę się przy nim nie nudziłem.
    Przeważnie wolę gdy sporo dzieje się w anime, ale od czasu do czasu trafi się perełka, która pomimo powolnego tempa potrafi przykuć mnie do monitora (ostatnie takie anime jakie pamiętam to Haibane Renmei). Tak było w tym przypadku. Co ważne anime miało świetne zakończenie, co w połączeniu z bardzo zgrabnie opowiedzianą historią (która dla co mniej kumatych mogła okazać się zagmatwana – stąd pewnie niskie oceny) dodatkowo dodawało atrakcyjności anime. Polecam.
  • Avatar
    A
    Góral 20.12.2014 18:53
    Bardzo kiepskie anime
    Komentarz do recenzji "Kara no Kyoukai: The Garden of Sinners"
    Od samego początku do serii filmów podchodziłem z rezerwą (jak się okazało słusznie). Pierwsza część historii nie zachęciła mnie do dalszego seansu, jakieś manekiny, trochę filozofowania, ale bez większego ładu czy składu. No i ponad pół odcinka zajęło głównej bohaterce zjedzenie loda, na którego gapiła się już na samym początku. Słowem – kiepsko.
    W drugim filmie (jak zresztą we wszystkich częściach, które oglądałem) za często widać było przestoje, tzn. miejsca w których nic się nie działo poza gapieniem się w ścianę albo ciszą. Ja rozumiem, że był to celowy zabieg, ale w żaden sposób nie budowało to klimatu (jeśli już to powodowało nawarstwianie nudy).
     kliknij: ukryte  Bezcelowe, nieśmieszne i nieciekawe. Smętne flashbacki o przebitych misiach przelały czarę goryczy i rzuciłem KnK w diabły. Obok Code Geassa, Fate/Zero i Elfen Lied najbardziej przereklamowane anime jakie znam.
  • Avatar
    Góral 30.09.2014 04:58
    Re: Tassadar a ocena 4/10
    Komentarz do recenzji "Hunter X Hunter [2011]"
    lol
    Czytanie ze zrozumieniem się kłania. Tassadar podał ci przykład skopania prowadzenia historii (Tonpa), a to że w wersji z 1999 roku takiego błędu nie popełniono to zupełnie inna kwestia. W wersji z 2011 roku jest głupota na głupocie, a wersja z 1999 r. jest dopracowana, stąd oceny 4 i 8. EOT.
  • Avatar
    Góral 29.09.2014 20:59
    Re: anime z 1999 r. > manga > anime z 2011
    Komentarz do recenzji "Hunter X Hunter [2011]"
    Czytałeś chociaż moje posty na Mangahelpers? Dorzucanie kiepskich fillerów, odcinki recapy i MASA błędów to nie są detale i świadczą o słabej reżyserii. Tych „pierdółek” jest zatrzęsienie i już samo to pokazuje słabość serii. Do solidnego anime trudno się przyczepić, do Hunter x Huntera z 2011 wyjątkowo łatwo. Przez jakieś pierwsze 15 odcinków wypisywałem całą litanię głupot jakie się pojawiły (np. w nowej wersji zabójcze dziki były nokautowane przez spadające jabłka, lol) – głupot dużego kalibru, później zaprzestałem, bo napisałbym więcej tekstu niż ma scenariusz anime.
  • Avatar
    Góral 29.09.2014 20:28
    Re: anime z 1999 r. > manga > anime z 2011
    Komentarz do recenzji "Hunter X Hunter [2011]"
    W nowej wersji Kaito pojawił się jeszcze przed robalami, w 75 odc. zamiast pokazać go wtedy kiedy trzeba, czyli w odcinku pierwszym. To Kaito był pierwszym nauczycielem Gona i to dzięki niemu główny bohater znalazł cel w życiu. W nowej wersji szuka ojca i chce zostać hunterem „bo tak”. 74 odcinki później pojawia się nowa postać, która szybko  kliknij: ukryte . Zupełnie inaczej by ją się odbierało gdybyśmy znali ją od pierwszego odcinka. Jest to przykłąd fatalnej reżyserii.

    Jeśli chodzi o moją znajomość nowej wersji, zostały mi tylko odcinki 147 i 148. Nowsze odcinki również komentowałem, choćby odc. 48 albo 52

    [link]#post3045707
    [link]#post3082538
    [link]#post3108482
    [link]#post3102208

    Itd.
    Nie będę linkował wszystkiego. Nie komentowałem każdego odcinka, ale w każdym znajdywałem masę nieścisłości i przykłady żałośnie słabej reżyserii. Jeśli ktoś tego nie dostrzega to jedynie znaczy, że jest albo za młody albo za głupi.
  • Avatar
    A
    Góral 29.09.2014 06:23
    anime z 1999 r. > manga > anime z 2011
    Komentarz do recenzji "Hunter X Hunter [2011]"
    Zgadzam się z oceną Tassadara. Głównym tego powodem jest nieudolna reżyseria. Owszem, jest to wierna adaptacja, może nawet wierniejsza niż pierwsze anime, ale w tym przypadku nie jest to zaletą. Hunter x Hunter to jedna z tych mang, którą adaptacja (z 1999 r.) przebiła. W nowej wersji brakuje odpowiedniego prowadzenia historii, przedstawienia bohaterów i wytworzenia odpowiedniej atmosfery. Tutaj każda sekunda musi być wypchana akcją i widz nie ma chwili oddechu. Wprowadzenie Leorio i Kurapiki i ich zaprzyjaźnienie się z Gonem przeprowadzono znacznie lepiej 12 lat temu. Tutaj po jednej rozmowie byli gotowi rzucić się za nim w morze (oczywiście po części wynikało to z ich charakterów, ale jakiś wcześniejszy „character development” by się jednak przydał).

    W starej od razu zostałem wciągnięty w świat łowców i nie potrzebowałem ciągłej akcji by się nie nudzić. Czas na podziwianie Wielorybiej Wyspy bynajmniej nie uważałem (i nie uważam) za stracony. Duża w tym zasługa muzyki, która tworzyła odpowiedni nastrój czy to w nocy, czy w dzień, czy to podczas walki czy sielanki. Niestety w nowej wersji muzyka jest fatalna, a opening beznadziejny. Ending natomiast (bardzo podobny swoją drogą do openingu 2­‑giej serii Kaijiego) bije wszelkie rekordy i mam nadzieję nigdy go już nie usłyszeć. Zadziwia mnie, że w anime skierowanym do dzieci zdecydowano się właśnie na takie darcie mord.

    Poza tym źle dobrano seiyuu. Jeśli ktoś uważa inaczej powinien zapoznać się z wersją sprzed 15 lat. W nowej Mito ma głos babci, a Kurapica ma zbyt kobiecy. Z tego co widzę wszystkie postacie tu postarzano co wyszło serii na złe. Aktorka grająca Gona w starej wersji mogłaby grać Mito… Jednak to jestem w stanie przeboleć. Najgorsze jest jednak pędzenie z historią, podobnie jak miało to miejsce w FMA:B oraz wprowadzanie niepotrzebnych zmian jak choćby dodanie postaci Katsuo. Wlepianie fillerowych scen, a pomijanie istotnych wkurza niemiłosiernie. W starej wersji Gon nie złapał tej ryby tak hop­‑siup. Musiał sporo się namęczyć i popróbować. Do tego pominięto bardzo istotną postać, od której dowiedział się o ojcu i organizacji łowców, no i nabrał trochę nowych umiejętności pod jego okiem.

    Więcej argumentów przemawiających za tym ,że ta seria to porażka znajdziecie tutaj:
    [link]#post2651984
    [link]#post2660793
    [link]#post2783942


    Na Azunime miałem polskie wersje tych postów, ale niestety padło.

    Nie polecam tej wersji anime. Jeśli ktoś jednak chce koniecznie ją zobaczyć to radzę pójść na kompromis – obejrzeć starą, a potem (tzn. od 76 odc.) sięgnąć po nową. Ale arc z robalami jest wyjątkowo słaby więc…
  • Avatar
    Góral 29.12.2013 10:00
    Zgadzam się
    Komentarz do recenzji "Stalowy alchemik"
    Do momentu obejrzenia FMA:B nie zdawałem sobie sprawy co znaczy dobra reżyseria, zawsze uważałem, że reżyser niesłusznie jest pierwszy w czołówce (nie licząc producentów), a całą robotę odwalają scenarzyści. Ale jak się okazuje nawet świetny materiał można skopać jeśli robi się to nieumiejętnie. W starym FMA prowadzenie historii jest bezbłędne i choć scenariusz jest jednak słabszy, postacie zostały świetnie zrozumiane przez reżysera. W ogólnym rozrachunku wolę jednak tę wersję niż FMA:B, w której jakimś cudem skopali nawet kopiuj/wklej…
  • Avatar
    A
    Góral 20.09.2013 21:16
    Geniusz Arakawy, cz. 2
    Komentarz do recenzji "Gin no Saji"
    Najlepsze anime sezonu i jedno z najlepszych z gatunku „okruchy życia” jakie widziałem. Każdy odcinek to perełka, którą mogę oglądać w nieskończoność. Arakawie udało się stworzyć bardzo ciekawą serię, pomimo tego, że akcja dzieje się na roli. Duża w tym zasługa świetnie wykreowanych postaci (a nie jakichś karykatur jak w większości anime, gdzie występują same dziwadła) i odpowiedniego prowadzenia akcji tak by widz nie zdążył się znużyć. Poznawanie tajników uprawiania roli, hodowli zwierząt i przetwórstwa tych dóbr nigdy nie było równie zajmujące.

    Kolejny dowód na to, że osoba z pasją potrafi w ciekawy sposób przekazać nawet najnudniejszą tematykę (Chihayafuru, Hikaru no Go, Addicted to Curry) nie wprowadzając mało pasujących elementów i nie mieszając w to gatunków z zupełnie innego „regału” (vide Shion no Ou). I choć zaskakujących zwrotów akcji tu nie uświadczymy (co ja akurat uznaję za zaletę, bo takowe zazwyczaj są na bakier z logiką) anime trzyma widza przed ekranem. Trzeba jednak umieć docenić wolniejsze tempo akcji i oglądanie codziennego życia z perspektywy niecodziennych japońskich uczniów.

    Do zalet oprócz tych wymienionych wyżej zaliczyć muszę również humor, który w moje gusta trafia idealnie. Właściwie w każdym odcinku wybuchałem gromkim śmiechem i przez zdecydowaną większość czasu nie mogłem pozbyć się uśmiechu podczas seansu (plotka Tokiwy, postać „dyrka”, akcja z ucieczką…). Taka sztuka udała się tylko garstce anime. Wspomnieć też muszę o doskonałym rozwoju postaci protagonisty, który krok po kroku odkrywa swój cel w życiu. W niewielu anime spotkać można równie rozbudowany character development (że o realizmie nie wspomnę).

    Seria oczywiście perfekcyjna nie jest i jeśli miałbym wskazać jakieś wady to na siłę wymieniłbym wątek rodzinny Hachikena (konkretnie ojcowski). Poza tym, choć zakończenie było niezłe zabrakło przysłowiowej kropki nad 'i' (choć na to jeszcze przyjdzie pora).

    9/10
  • Avatar
    R
    Góral 15.01.2013 11:35
    Recenzja moshi_moshi - parę uwag
    Komentarz do recenzji "Chihayafuru"
    moshi_moshi napisał(a):
    Istotny jest fakt, że kyougi karuta ma bardziej przejrzyste zasady od na przykład go

    Polemizowałbym, że karuta ma bardziej przejrzyste zasady od go. Nie wyobrażam sobie bardziej przejrzystych (ani prostszych) zasad niż te w go.

    Problemem okazało się to, że seria została nakręcona na podstawie wciąż publikowanej mangi.

    Dla mnie to nie jest problem. Problemem są raczej anime, w których twórcy postanawiają zademonstrować własną pomysłowość w wyniku czego fabuła cierpi na tyle, że nie da się później zekranizować dalszego materiału mangi bez restartu serii. Tak było w przypadku choćby FMA, Hellsinga, Guyver'a czy Claymore'a (z tym, że w przypadku tego ostatniego nie wiemy czy doczekamy się kiedyś remake'u). Stąd otwarte, ale wierne mandze zakończenie na pewno nie jest wadą.
    Jeśli chodzi zaś o przegrywanie pojedynków, również zaliczam to jako plus. Odrobina realizmu w serii sportowej to rzecz naprawdę rzadko spotykana, szczególnie w przypadku skuteczności głównego bohatera. Przeważnie mamy do czynienia z osobami, które mogą tylko piąć się w górę i „levelować” w przesadzonym i niczym nieograniczonym tempie (przykładem jest choćby Echizen z PoT albo Tsubasa). I nie, widz nie oczekuje szybkiej ewolucji o czym świadczy choćby niesamowita popularność Chihayafuru. Nie wiem jak można oczekiwać, by w tak krótkim czasie bohater, który ledwo dostał się do najwyższej ligi, pokonał najlepszego z najlepszych. Raz, że byłoby to nierealne, a dwa odcięłoby drogę rozwinięcia historii lub wymusiło wprowadzenie nieziemskich przeciwników (co może tylko zgubić serię i od takich momentów mamy tendencję spadkową). Tempo prowadzenia historii i rozwijania umiejętności boahaterów jest właśnie w sam raz (czyli szybsze niż w rzeczywistości, ale bez przesady).

    Chwilami zastanawiałam się, czy nie zatrzymała się ona na poziomie szkoły podstawowej.

    Śmiem twierdzić, że nawet w tych mniej poważnych momentach Chihaya zachowuje się bardziej dojrzale niż znacząca większość postaci w jej wieku z innych anime. To że nie zachowuje się jak panna, której tylko królewicze w głowie uważam akurat za sporą zaletę i jeden z uroków tej postaci. Możliwe, że dla dziewczyn wątek romantyczny potraktowany po macoszemu może się nie podobać, ale męska część widowni będzie z kolei zadowolona z takiego obrotu sprawy. Podejrzewam, że gdyby proporcje sport­‑romans były odwrócone i dominowała właśnie część obyczajowa seria stałaby się niestrawna dla wszystkich za wyjątkiem wielbicielek shoujo.

    Chihayafuru to seria ze sporą ilością wad

    Po czym wymieniasz dwie, które sporo osób (większość?) nie uzna za wady.

    Jestem zawiedziona, ponieważ mimo niedociągnięć, seria wyjątkowo przypadła mi do gustu i ani razu nie poczułam się znudzona. Wręcz przeciwnie, po zakończeniu seansu każda komórka mojego umysłu wołała „więcej!”

    Jesteś zawiedziona, ponieważ ani przez chwilę się nie nudziłaś, a seria wyjątkowo przypadła Ci do gustu? W takim razie życzę tobie więcej takich zawodów.

    Widzę spore sprzeczności w zacytowanym fragmencie.

    Karuta zawsze stoi u niej na pierwszym miejscu i chociaż uwielbia przyjaciół, zawsze patrzy na nich przez pryzmat gry, często nie dostrzegając rzeczy oczywistych, jak chociażby uczucia Taichiego.

    Dla widza może i jest to oczywiste, ale niby czemu dla niej miałoby być? Tym bardziej, że Taichi sam sobie nieraz przeczy i pcha ją w stronę innych adoratorów. Jak wspomniałaś, Chihayi tylko karuta w głowie (co z dowcipem zostało zademonstrowane w anime i mandze – mam tu na myśli wizualizację jej umysłu) stąd nie powinno dziwić, że jej życie uczuciowe na tym cierpi (a co za tym idzie cierpią osoby oczekujące rozwiniętego wątku romantycznego). I nie wiem jak można jej postępowanie nazwać błędnym, po prostu dziewczyna ma inne priorytety niż przeciętna siksa.

    przez swoją dziecinność i brak zdrowego rozsądku częstokroć marnuje ona szanse na zwycięstwo w grze, a z całym szacunkiem, nawet najsympatyczniejszy główny bohater, który nie potrafi wziąć się w garść, w końcu zostanie uznany za, za przeproszeniem, dupę wołową, nie bohatera.

    Nie zauważyłem niczego podobnego. Jeśli Chihaya przegrywała to w wyniku niedostatecznych umiejętności (chyba raz zdarzyło się, że nie wytrzymała presji, w debiutanckim występie, co jest zrozumiałe, ale później czegoś podobnego nie pamiętam). No i zupełnie nie wiem skąd zarzut, że Chihaya nie potrafiła wziąć się w garść albo brakowało jej zdrowego rozsądku. Jest wręcz przeciwnie. Nawet podczas najtrudniejszych meczów potrafiła zachować spokój, dokonać analizy sytuacji i wyciągnąć wnioski. Doskonale to widać podczas pojedynku Chihayii z królową, która słynęła z „łamania” swoich adwersarzy. Właśnie to uczenie się na błędach jest jedną z jej największych zalet.
  • Avatar
    Góral 19.11.2012 14:36
    8/10 to za wysoka ocena.
    Komentarz do recenzji "Hyouka"
    A ja twierdzę, że 8/10 za grafikę to stanowczo za dużo i nie dałbym więcej niż 5. No i…?

    Ładne tła to za mało by dać więcej niż 6, a wszechogarniająca monotonia i osadzenie akcji głównie w 4 ścianach z miejsca dyskwalifikują przyznanie wysokiej oceny. I dlatego przywołane przez ciebie Binbougami dostałoby ode mnie wyższą ocenę.
  • Avatar
    A
    Góral 22.10.2012 05:26
    Jedna z ciekawszych "sportówek"
    Komentarz do recenzji "Chihayafuru"
    Świetne anime, jedna z najlepszych sportówek jakie oglądałem. Przede wszystkim postacie są rewelacyjne. Twórczyni naprawdę przyłożyła się do ich kreacji. Bohaterowie są przekonujący, realistyczni i dają się polubić od razu, a przy tym na tyle różnorodni i charakterystyczni, że widz zapamiętuje ich natychmiastowo. Do tego wyrywają się schematom, autorka wyraźnie postawiła tu na realizm, a nie przerysowanie czy zbytnie podkreślenie niektórych cech. Nie ma tutaj ludzi doskonałych czy skończonych partaczy i poszczególne cechy są dobrane w idealnych proporcjach. No i może najważniejsze – wyglądają i zachowują się jak przystało na swój wiek co w dzisiejszych anime/mangach rzadko się zdarza (przeważnie 17­‑18­‑latki wyglądają i postępują jak 10­‑12­‑latki). Z tak interesującymi postaciami mógłbym nawet curling oglądać albo konserwację powierzchni płaskich. Interakcje między nimi i dialogi były przemyślane, nieraz przedstawione w dowcipny sposób i zawsze ciekawe.

    Sama dyscyplina sportu wydawać mogłaby się na pierwszy rzut oka nudna i bezsensowna, ale w miarę poznawania zasad i śledzenia meczów pierwsze niedobre wrażenie mijało i z czasem niektóre pojedynki (zwłaszcza te indywidualne) potrafiły wywołać we mnie wiele emocji. W efekcie kończyło się na tym, że kibicowałem komuś i z bezsensownej gry, karuta stała się interesującą dyscypliną. Duża w tym zasługa nie tylko postaci, ale również sposobu prowadzenia rozgrywek i reżyserii widowiska. Odpowiednie stopniowanie napięcia, ujawnianie we właściwym momencie asów w rękawie, wprowadzanie przypadkowego elementu do gry to jedne z wielu zabiegów, które urozmaicały rozgrywkę. Co więcej same postacie zarażały widza swoją miłością do gry w karutę. Widać było, że zależy im na wygranej, a mecze to coś więcej niż zabawa. Tego niestety nieraz brakuje w wielu anime sportowych albo jest ono słabo przedstawione. Generalnie również na tym polu anime wypadło znakomicie i Chihayafuru mogłoby służyć jako wzór odpowiedniego przedstawienia danej dyscypliny sportu.

    Na osobne wspomnienie zasługuje fabuła, która w przeciwieństwie do większości anime z gatunku sportowego nie została całkowicie pominięta. Jej podstawą jest przyjaźń trójki dzieci poddana próbie czasu. Po kilku latach cała trójka spotyka się razem, a relacje między nimi stają się znacznie bardziej skomplikowane. Pomimo etykiety josei romansu jest tutaj jak na lekarstwo co dla mnie jest zaletą. W mojej ocenie jest go w sam raz dla każdego i nawet wielbiciele tego gatunku powinni być zadowoleni. Jeśli nawet „cukierkowe” momenty się pojawiły to nie były zbyt nachalne, także i pod tym względem Chihayafuru się broni.

    Z technicznego punktu widzenia powiedziałbym, że seria jest perfekcyjna. Grafika i kreska są przepiękne, a muzyka nastrojowa, do tego pojawiająca się kiedy trzeba. Pod tym względem nie mam serii nic do zarzucenia i takiej oprawy życzyłbym każdej wartej obejrzenia serii.

    Podczas oglądania anime właściwie nigdy się nie nudziłem (wyjątkiem był wykład z poezji w 7 odcinku i powtórkowy 16), a na każdy odcinek czekałem z niecierpliwością. Duża w tym zasługa samej Chihayii, której nie da się nie lubić. Rzadko spotyka się niepłaczące (prawie) i nierozemocjonowane dziewczyny. I choć były słabsze momenty (szczególnie w pierwszej połowie serii) anime ostatecznie pozostawiło po sobie bardzo pozytywne wrażenie stąd polecam je bez wahania. Ode mnie solidne 8/10.
  • Avatar
    Góral 15.10.2012 18:24
    Re: Z pustego i Salomon nie naleje
    Komentarz do recenzji "Binbougami ga!"
    lol
    Wiem o co ci chodziło, problem w tym, że trudno nazwać reżyserowaniem przeniesienie kadrów na klatki animacji w skali 1:1. W Binbougami reżyser nie miał pola do popisu, a już na pewno nie przy samych gagach. Porównaj chociażby rozdział 17 z odcinkiem 11 gdzie mamy parodię Death Note'a. Adaptacja i manga są kropka w kropkę takie same. Tłumaczysz się byle tłumaczyć.
  • Avatar
    Góral 15.10.2012 08:06
    Z pustego i Salomon nie naleje
    Komentarz do recenzji "Binbougami ga!"
    Co ma lista płac animatorów do gagów? Przecież one zostały żywcem wzięte z mangi i przeniesienie ich na srebrny ekran nie mogło ich nagle wynieść do poziomu tych z Gintamy.
  • Avatar
    R
    Góral 13.10.2012 19:28
    10 za postacie to gruba przesada
    Komentarz do recenzji "Binbougami ga!"
    Wystawienie najwyższej noty postaciom to gruba przesada (zresztą w tej kategorii bardzo rzadko zgadzam się z Tassadarem czego najlepszym przykładem jest Fate/Zero, gdzie postacie to jeden z najsłabszych punktów tego anime). Żadna z nich nie wybija się w zauważalny sposób i bardzo łatwo je zaszufladkować. Właściwie wszystkie postacie pierwszoplanowe mają dwa bardzo różne oblicza co sprawia, że wyglądają sztucznie (Chichiko to z jednej strony wredna jędza, a z drugiej sympatyczna przyjaciółka, Ranmaru z kolei to chłopczyca, która momentami zachowuje się jak 200% baba, a Momiji to dokładnie ten sam typ co Chichiko. Ten cały chłoptaś z kolei to nierób w szkole i tytan pracy poza nią, zazwyczaj szlachetny i bezinteresowny, ale momentami bezwzględny materialista, itd.) Co gorsza, obowiązkowo niemal każdy z nich ma „tragiczną” przeszłość (i/lub teraźniejszość) co trochę kłóci się z komediowym wydźwiękiem serii. Paradoksalnie anime staje się dzięki temu jeszcze bardziej zabawne (w moich oczach, gdy dowiedziałem się dlaczego z Chichiko taka blerwa – spadłem z krzesła), ale chyba nie o to chodziło twórcom.

    Co nie znaczy, że są złe. Wręcz przeciwnie, postacie są sympatyczne i łatwo je polubić. Podejrzewam też, że każdy znajdzie swojego faworyta (podobnie jak Tassadarowi najbardziej przypadła mi do gustu Momiji, ale również murzyn i pluszak się wyróżniali). Do perfekcji brakuje jednak BARDZO wiele. Nawet najbardziej lubiani przeze mnie bohaterowie potrafili irytować i co gorsza, po 12 odcinkach zaczynali mnie nużyć (ich ciągłe niezdecydowanie i takie krążenie w tę i we w tę jednych i drugich stawały się z czasem męczące). Końcówka z powodu drastycznej transformacji wprowadziła trochę świeżości co prawda, ale odbyło się to kosztem wiarygodności (z braku lepszego słowa, zwyczajnie był to tani chwyt, wykorzystany na zasadzie „bo to komedia więc wszystko nam wolno”).

    W pełni za to zgadzam się co do seiyuu Yumi Uchiyamy, bez niej postać Momiji, a co za tym idzie i całe anime, znacznie by straciły.

    Jeśli chodzi zaś o gagi, cóż, tu również mam odmienne zdanie niż recenzent. Błyskotliwych czy wyjątkowo zabawnych scenek nie zauważyłem, rzuciły mi się za to w oczy bardzo prymitywne (i nie chodzi mi tu o rodzaj humoru, ale łopatologiczny sposób jego przedstawiania). Przywołany przez Tassadara przykład Death Note'a był najmniej udaną parodią jaką kiedykolwiek widziałem. Cały gag polegał na wizualnej stylizacji postaci na te znane z Notatnika Śmierci. Co w tym błyskotliwego? Jak powinna wyglądać taka parodia pokazał Sorachi Hideaki (a efekt jego pracy można było zobaczyć np. w 25 odc. Gintamy). Owszem, on również stosuje tę najprostszą metodę (najnowszym przykładem z anime jest parodia Akagiego, choć i tak lepiej wykorzystana ze względu na kontekst  kliknij: ukryte ), ale jest ona jedną z wielu, a nie jedną jedyną jak w Binbougami.

    Summa summarum anime jest całkiem udane, ale na pewno nie należy do kategorii przełomowych (w żadnej z kategorii). Ot, taki sympatyczny przerywnik przed nowym sezonem Gintamy. Osobiście znacznie większe wrażenie zrobiły na mnie Daily Lives of High School Boys czy Level E.
  • Avatar
    A
    Góral 2.09.2012 18:50
    Manga >> seria anime > film kinowy
    Komentarz do recenzji "Trigun: Badlands Rumble"
    Jedno z moich ulubionych anime doczekało się w końcu filmu kinowego i nie zawiodłem się. Warto było czekać. W przeciwieństwie do kinówek znacznie bardziej popularnych serii (w końcu Trigun to staroć już), które produkuje się wyłącznie dzięki sporemu fandomowi i których historię (jeśli jakakolwiek była) zapomni się od razu po obejrzeniu, Trigun Badlands Rumble broni się jako samodzielna produkcja. Nie trzeba znać anime, by móc docenić ten świetny film akcji. Fabuła jest prosta jak budowa cepa, ale trzyma się kupy i przede wszystkim jest. Nie o fabułę tu zresztą chodzi. Film ogląda się bardzo przyjemnie i dostarcza masę rozrywki. Jest tu sporo znakomitych scen, które zapadają w pamięć. Wielką zasługę ma w tym sam Nightgow (Naito), który czuwał nad tym, by Vash był Vashem, a Wolfwood Wolfwoodem, których znamy. Znakomite postacie i ich interakcje między sobą to główny atut tego filmu. Nie będę przywoływał scen, które spodobały mi się bardzo, będziecie musieli sami obejrzeć i ocenić. W każdym razie warto.

    Na koniec wspomnę jeszcze o dwóch „drobnostkach ", które mnie ucieszyły niezmiernie. Pierwsza to zatrudnienie tych samych seiyuu, którzy podkładali głosy w serii tv (nic dziwnego, że jakoś wszystkie głosy mi świetnie pasowały, po obejrzeniu dowiedziałem się, że to starzy znajomi) druga to muzyka. W końcu jakaś seria, w której nie ma metalu czy darcia mord, a zamiast tego usłyszeć można tu Firefly'owe klimaty i stare kawałki z serii (jeden oczywiście rozpoznałem, aż mi się łezka w oku zakręciła gdy usłyszałem „Perfect”, reszty nie jestem pewien).

    A pamiętajcie/wiedzcie, że manga jest znacznie lepsza i podobnie jak było to w przypadku FMA czy Hellsinga przydałoby się „redo”. Mam nadzieję, że ten film to przedsmak tego co czekać nas będzie w nadchodzących miesiącach. Jak ja bym chciał zobaczyć polskie wydanie Triguna Maximum… Bardziej niż Claymore'a chociażby (a jestem wiernym fanem tej drugiej mangi).

    Tak po tych moich wywodach naszła mnie ochota na ponowne zabranie się za mangę. Będę miał co robić w najbliższym czasie ;P.
  • Avatar
    Góral 25.04.2012 10:03
    Zgadzam się, rewelacja
    Komentarz do recenzji "Lupin III ~Mine Fujiko to Iu Onna~"
    Ten sezon w ogóle obfituje w znakomite produkcje. Space Brothers, Sakamichi no Apollon, Jormungand, Kuroko no Basket no i właśnie Fujiko. W mojej ocenie jednak na razie bezbłędni są jedynie „Kosmiczni bracia”, Fujiko jest dość schematyczne i brak w niej głównego wątku. Choć i tak chyba umieściłbym tę produkcję na drugim miejscu wśród nowości tego sezonu. Przypomina mi trochę nową wersję Cobry.
  • Avatar
    Góral 6.09.2011 19:05
    Jak na anime o wyścigach, wyścigi wypadają dość słabo
    Komentarz do recenzji "Redline"
    To jest mój największy zarzut. Jest kolorowo i pięknie graficznie (powiedzmy, ja estetą nie jestem i nie zależy mi szczególnie na grafice), ale same wyścigi są monotonne i nie budzą emocji IMO, co jest ogromną wadą w anime traktującym o wyścigach. Do Initial D się nie umywa choć tam grafika była przeciętna co najwyżej. Przy znacznie mniejszym budżecie i możliwościach twórcom tej serii telewizyjnej udało się oddać klimat nielegalnych wyścigów znacznie lepiej niż w tym filmie. Jak pisałem niżej Redline jest na poziomie Death Race'a, na raz i do zapomnienia.
  • Avatar
    A
    Góral 6.09.2011 13:56
    Dobre, ale bez rewelacji
    Komentarz do recenzji "Redline"
    Wizualnie film wgniata w fotel, ale poza tym nie ma szczególnie wiele do zaoferowania. Taka rozrywka na raz i do zapomnienia IMO. Całkiem przyjemnie się oglądało, nie zaprzeczę, ale daleki byłbym od rzucania takimi określeniami jak „perfekcyjny”. Przede wszystkim same wyścigi, które były podstawą tego filmu wypadły średnio. Masa jaskrawych kolorów i fajerwerki to jednak za mało bym mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że były emocjonujące albo pełne napięcia. Ich „wspaniałość” sprowadzała się do dowalania nitro i wgniatania głównego bohatera w fotel oraz nierealnych „bounce'ów” (czyt. skoków) samochodów, które w naszym świecie zakończyłyby żywot samochodu i jego właściciela momentalnie (dlatego nie wiem po co właściwie one były, również samochody były nierealne, jeśli już miały poruszać się po tak nierównej nawierzchni z takimi prędkościami to już lepiej gdyby lewitowały, bo tutaj nawet jeden kamyczek mógłby doprowadzić do kraksy). A niestety chyba tylko samochód MacLaren był z tych lewitujących. Poza tym były tam tak niedorzeczne pomysły jak „skróty” prowadzące pod ziemią lub wodą (taa… na pewno będzie szybciej), bieg za samochodem z niesamowitą prędkością (coś kiepskie te samochody, wygląda na to, że ich jedyną przewagą nad właścicielami jest to, że tak łatwo się nie męczą) i inne „buraki”, które z miejsca dyskwalifikują to anime z konkursu na perfekcyjne anime. Wracając jeszcze do wyścigów, brakowało tu jakiegoś urozmaicenia w postaci zakrętów czy innych przeszkód dających szansę na zademonstrowanie umiejętności kierowców. Może gdybym nie oglądał Initial D też byłbym zachwycony wyścigami, ale gdzie w Red Line cała sztuka polegała na wciskaniu gazu do dechy w Initial D było to bardziej skomplikowane i ciekawsze. Właściwie jedyną komplikacją były artyleryjskie pokazy, których równie dobrze mogłoby nie być tak naprawdę, bo nikogo strzały się nie imały. Moim zdaniem film był na poziomie Death Race'a ze Stathamem (a może nawet i słabszy), ale na jego niekorzyść przemawia kompletny brak oryginalności. Do tego chyba każdy domyślał się kto go wygra (co jest kolejnym argumentem przemawiającym na niekorzyść tej kinówki). Za to na plus zaliczyć należy postacie, tu się zgodzę. W zaledwie 1,5 h dało się je polubić i nie miało się wrażenia, że są „kreskówkowe”. Oczywiście szczególnie interesujący to nie byli, ale w tak krótkim czasie, w tego typu anime trudno wymagać więcej.

    Ode mnie film dostał 7/10 (więc całkiem wysoko), ale przy ponownym seansie ocena poszłaby w dół. Na pewno dostrzegłbym więcej nieścisłości, a i sam wyścig przy drugim podejściu byłby jeszcze mniej interesujący.
  • Avatar
    Góral 4.09.2011 16:57
    Re: 2/10
    Komentarz do recenzji "Kemono no Souja Erin"
    Niech zgadnę – widziałeś niecałe 3 odcinki? Z początku anime mnie przynudzało, ale fakt, że miało mieć 51 odcinków oraz to, że było na podstawie powieści Nahoko Uehashi dawały jasno do zrozumienia, że to jedynie pozory. Kolejne 3 odcinki potrafiły mnie już zainteresować, a 7 mnie zmiażdżył i od tego momentu stałem się fanem tej serii.
  • Avatar
    Góral 15.04.2011 17:13
    Zobacz 8 odcinek chociaż
    Komentarz do recenzji "Gintama"
    8 odcinek to kwintesencja tego za co kocham Gintamę. Jest tam jedna z najbardziej realistycznych walk jakie widziałem w anime, a przy tym poprowadzona z humorem. To po jej zobaczeniu Gintama wpisała się na stałe w mój grafik (wcześniej miałem chwile zwątpienia, szczególnie pierwsze 4 odcinki przynudzały). Jest to punkt odniesienia dla wszystkich, którzy zastanawialiby się czy warto dalej oglądać tego tasiemca. Gdyby komuś się nie spodobał porzucenie oglądania byłoby wskazane, gdyby jednak komuś tego rodzaju zabieg przypadł do gustu z czasem byłoby tylko lepiej.