x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Wyjątkowe anime i jedno z najlepszych z cyklu WMT
Warto dodać, że jest to anime z cyklu World Masterpiece Theater, co już powinno wystarczyć za rekomendację (Heidi/Rodzina Trappów/Anette/Księżniczka Sara/Mały Lord/Tajemniczy opiekun anyone?).
Pierwsze 6 odc. oglądałem 2 miesiące (sic!), kolejne 27 – 2 dni (żeby nie oszukać, minęło 57 czy 58 dni odkąd widziałem pierwszy odcinek zanim zabrałem się za 6 czy 7). Z początku anime nudziło mnie, ot typowy dramat ukazujący sielankowe życie ubogiej, acz szczęśliwej – do czasu pewnego zdarzenia – rodziny. Sama tragedia, która ich spotkała zamiast wzbudzić we mnie uczucie litości bądź współczucia wywołała jedynie zdenerwowanie, a na myśl przyszło mi, że ci frajerzy na to zasłużyli. Gdy jednak zmieniło się miejsce akcji moje wcześniejsze znużenie i frustracja wynikająca z patrzenia na dających sobie napluć na głowę ludzi minęły i powoli zacząłem wciągać się w opowiadaną historię, która z dramatu zmieniła się w przygodową. Nowe postacie, które się pojawiały zaś były znacznie ciekawsze niż te, które dano mi było poznać na początku. Zdarzały się co prawda nierealne bądź wyjątkowo naciągane rozwiązania fabularne jak np. [spoiler]rozpalanie ogniska w jaskini choć padał deszcz (bohaterowie nie mieliby szansy na znalezienie paliwa – suchego drewna – a już tym bardziej nie daliby rady wzniecić ognia nawet na chwilę choćby dlatego, bo chwilę wcześniej pływali w morzu), upadek z dużej wysokości przy zerowych obrażeniach, powalanie dorosłego jednym ciosem przez dziecko, skok wzwyż dziecka na wysokość większą niż jego wzrost, nadmierna wiedza niektórych bohaterów, itd.[/spoiler], ale nie przeszkadzało to w oglądaniu, a momentami wręcz uatrakcyjniało fabułę.
Obiektywnie anime dostałoby ode mnie 7 lub 8 za całokształt (historia była dość naiwna, nie brakowało moralizatorstwa i koniec końców widać było, że seria ta skierowana jest do dzieci), ale pomimo wad przez większość czasu łapałem się na zaciskaniu zębów, a mój organizm wydzielał sporą dawkę adrenaliny (co rzadko mi się zdarza przy oglądaniu anime). Poza tym idealnie przemówił do mnie motyw przewodni serii, czyli przyjaźń. Prawdę mówiąc nie widziałem jeszcze anime, serialu ani filmu, które tak wspaniale odwoływałoby się do tego uczucia i w tak znakomity sposób pokazywało jego potęgę (choć może przedstawiało naiwne spojrzenie było ono wielce interesujące). W ogólnym rozrachunku perypetie Romea, Alfreda i pozostałych kominiarczyków podobały mi się bardzo, zakończenie mnie usatysfakcjonowało i miałem ochotę na jeszcze. Stąd tytuł trafił do ścisłej czołówki mojego rankingu anime i minie sporo czasu zanim zapomnę o nim i jego bohaterach. Polecam.
Jeśli ktoś szuka anime podobnego do Kemono no Souja Erin zachęcam do zapoznania się z powyższym tytułem. Oba anime mają niezbyt wciągający początek, ale gdzieś po 6 epizodach się rozkręcają i przyciągają uwagę widza do samego końca. Oba anime są adaptacjami książek, które niestety nie zostały przetłumaczone ani na język polski, ani na angielski (po angielsku można znaleźć co prawda obrazkową, okrojoną wersję powieści „Czarni Bracia”, ale to nie to samo). Zarówno w Kemono no Souja Erin jak i w Romeo no Aoi Sora protagoniści są charyzmatyczni, inteligentni i stawiają czoła problemom odważnie i z uśmiechem . Po obejrzeniu któregokolwiek z tych tytułów otrzyma się sporą dawkę optymizmu i chęci do uczynienia lepszym życia własnego i innych. Żadne z tych anime natomiast nie jest stratą czasu i powiedziałbym, że obejrzenie czy to KnSE czy RnAS robi różnicę w życiu. Gdyby dzieci wychowywały się na takich „bajkach” jak te świat nie byłby gorszy niż jest, a prawdopodobnie stałby się lepszy.
Bardzo ciężkostrawne
Z takich zwariowanych komedii szkolnych podobał mi się jedynie Ping Pong Club (humor tutaj był nawet bardziej prymitywny niż w CHS, ale przynajmniej miał sens). Jeszcze niedawno próbowałem się zabrać za Azumangę, ale też szybko odpadłem.
Zwariowana komedia
Niestety mój marny opis nie jest w stanie wystarczająco zachęcić do ściągnięcia tej pozycji, dlatego radzę przyjrzeć się bliżej innym opiniom i najlepiej zerknąć na pierwszy odcinek.
Jedno z najlepszych anime sportowych
Jest to anime sportowe, ale sporo tu humoru, dramatu i miłosnych perypetii, wszystko w odpowiednich proporcjach. Generalnie chodzi tutaj o to, by Koh Kitamura dał radę rzucać piłką baseballową z szybkością 160 km/h i wystąpił na stadionie KĹshien. Niby nic, ale ogląda to się świetnie.
Serię wyróżniają rozbrajające dialogi (Koh: Ale to w przeciwną stronę! Ojciec: Spokojnie, przecież ziemia jest okrągła.) i świetne postacie (z Wakabą, Koh, Aobą i Momiji na czele). Pomimo tego, że anime jest dość długie, nie zdążyło mnie znudzić, a wręcz rozbudziło apetyt na więcej. Jest to chyba najbardziej „sportowe” anime Adachiego. Przeważnie u niego baseball (tudzież boks) jest tłem dla prozy życia, w Cross Game natomiast baseball zdecydowanie dominuje co uważam za znakomity zabieg ze strony autora (w końcu zdecydował się zmienić proporcje z obyczajowej sportówki na sportówkę obyczajową). Co najważniejsze jednak, same mecze są świetnie skonstruowane i zaplanowane dzięki czemu podczas ich oglądania zawsze towarzyszą mi emocje, których w takim w Majorze się nie uświadczy. Nie powinno to jednak dziwić, w końcu Adachi zna się na rzeczy i jak mało kto uwielbia baseball. Ma nawet swoją własną drużynę baseballową o nazwie „Witamina A”.
Tym nie mniej, pomimo tych i wielu innych wad serial ogląda mi się świetnie i te 23 odcinki zleciały mi jak z bicza strzelił. Duża w tym zasługa doskonałego, post‑apokaliptycznego klimatu.
Jedna z najlepszych krótszych serii
Przeważnie wolę gdy sporo dzieje się w anime, ale od czasu do czasu trafi się perełka, która pomimo powolnego tempa potrafi przykuć mnie do monitora (ostatnie takie anime jakie pamiętam to Haibane Renmei). Tak było w tym przypadku. Co ważne anime miało świetne zakończenie, co w połączeniu z bardzo zgrabnie opowiedzianą historią (która dla co mniej kumatych mogła okazać się zagmatwana – stąd pewnie niskie oceny) dodatkowo dodawało atrakcyjności anime. Polecam.
Bardzo kiepskie anime
W drugim filmie (jak zresztą we wszystkich częściach, które oglądałem) za często widać było przestoje, tzn. miejsca w których nic się nie działo poza gapieniem się w ścianę albo ciszą. Ja rozumiem, że był to celowy zabieg, ale w żaden sposób nie budowało to klimatu (jeśli już to powodowało nawarstwianie nudy).
kliknij: ukryte W drugiej części gościu pilnował kolesiówy, myśląc że jak będzie tkwił przed jej chatą to nie będzie mogła nikogo zabić (bo w razie czego by to zgłosił albo miał nadzieję, że ze względu na jego obecność chcica jej przejdzie), lol. Problem w tym, że to nie był blok czy wieżowiec z jednym wyjściem… Ten przykład pokazał mi, że na ciekawych (czyt. nie postępujących jak upośledzeni, w anime które nie jest komedią) bohaterów również nie mam co tu liczyć.
W trzeciej części natomiast najwięcej chyba było buraków. Zaliczam do nich np. to, że zgwałcona dziewczyna idzie z obcym facetem do jego mieszkania. Głupio pyta się czy może płakać… No i sztuczny dialog Kokutou z Touko:
-Kokutou.
-Tak!?
-Pożycz mi kasę.
-Nieee…
który chyba miał być śmieszny, a w rzeczywistości służył jedynie jako zapychacz dialogów i czasu antenowego (kolejnym przykładem jest scena, w której ta młoda najpierw mówi, żeby Touko kontynuowała, by chwilę później zmienić zdanie, typowe w kiepskich animcach). Bezcelowe, nieśmieszne i nieciekawe. Smętne flashbacki o przebitych misiach przelały czarę goryczy i rzuciłem KnK w diabły. Obok Code Geassa, Fate/Zero i Elfen Lied najbardziej przereklamowane anime jakie znam.
Re: Tassadar a ocena 4/10
Czytanie ze zrozumieniem się kłania. Tassadar podał ci przykład skopania prowadzenia historii (Tonpa), a to że w wersji z 1999 roku takiego błędu nie popełniono to zupełnie inna kwestia. W wersji z 2011 roku jest głupota na głupocie, a wersja z 1999 r. jest dopracowana, stąd oceny 4 i 8. EOT.
Re: anime z 1999 r. > manga > anime z 2011
Re: anime z 1999 r. > manga > anime z 2011
Jeśli chodzi o moją znajomość nowej wersji, zostały mi tylko odcinki 147 i 148. Nowsze odcinki również komentowałem, choćby odc. 48 albo 52
[link]#post3045707
[link]#post3082538
[link]#post3108482
[link]#post3102208
Itd.
Nie będę linkował wszystkiego. Nie komentowałem każdego odcinka, ale w każdym znajdywałem masę nieścisłości i przykłady żałośnie słabej reżyserii. Jeśli ktoś tego nie dostrzega to jedynie znaczy, że jest albo za młody albo za głupi.
anime z 1999 r. > manga > anime z 2011
W starej od razu zostałem wciągnięty w świat łowców i nie potrzebowałem ciągłej akcji by się nie nudzić. Czas na podziwianie Wielorybiej Wyspy bynajmniej nie uważałem (i nie uważam) za stracony. Duża w tym zasługa muzyki, która tworzyła odpowiedni nastrój czy to w nocy, czy w dzień, czy to podczas walki czy sielanki. Niestety w nowej wersji muzyka jest fatalna, a opening beznadziejny. Ending natomiast (bardzo podobny swoją drogą do openingu 2‑giej serii Kaijiego) bije wszelkie rekordy i mam nadzieję nigdy go już nie usłyszeć. Zadziwia mnie, że w anime skierowanym do dzieci zdecydowano się właśnie na takie darcie mord.
Poza tym źle dobrano seiyuu. Jeśli ktoś uważa inaczej powinien zapoznać się z wersją sprzed 15 lat. W nowej Mito ma głos babci, a Kurapica ma zbyt kobiecy. Z tego co widzę wszystkie postacie tu postarzano co wyszło serii na złe. Aktorka grająca Gona w starej wersji mogłaby grać Mito… Jednak to jestem w stanie przeboleć. Najgorsze jest jednak pędzenie z historią, podobnie jak miało to miejsce w FMA:B oraz wprowadzanie niepotrzebnych zmian jak choćby dodanie postaci Katsuo. Wlepianie fillerowych scen, a pomijanie istotnych wkurza niemiłosiernie. W starej wersji Gon nie złapał tej ryby tak hop‑siup. Musiał sporo się namęczyć i popróbować. Do tego pominięto bardzo istotną postać, od której dowiedział się o ojcu i organizacji łowców, no i nabrał trochę nowych umiejętności pod jego okiem.
Więcej argumentów przemawiających za tym ,że ta seria to porażka znajdziecie tutaj:
Na Azunime miałem polskie wersje tych postów, ale niestety padło.
Nie polecam tej wersji anime. Jeśli ktoś jednak chce koniecznie ją zobaczyć to radzę pójść na kompromis – obejrzeć starą, a potem (tzn. od 76 odc.) sięgnąć po nową. Ale arc z robalami jest wyjątkowo słaby więc…
Zgadzam się
Geniusz Arakawy, cz. 2
Kolejny dowód na to, że osoba z pasją potrafi w ciekawy sposób przekazać nawet najnudniejszą tematykę (Chihayafuru, Hikaru no Go, Addicted to Curry) nie wprowadzając mało pasujących elementów i nie mieszając w to gatunków z zupełnie innego „regału” (vide Shion no Ou). I choć zaskakujących zwrotów akcji tu nie uświadczymy (co ja akurat uznaję za zaletę, bo takowe zazwyczaj są na bakier z logiką) anime trzyma widza przed ekranem. Trzeba jednak umieć docenić wolniejsze tempo akcji i oglądanie codziennego życia z perspektywy niecodziennych japońskich uczniów.
Do zalet oprócz tych wymienionych wyżej zaliczyć muszę również humor, który w moje gusta trafia idealnie. Właściwie w każdym odcinku wybuchałem gromkim śmiechem i przez zdecydowaną większość czasu nie mogłem pozbyć się uśmiechu podczas seansu (plotka Tokiwy, postać „dyrka”, akcja z ucieczką…). Taka sztuka udała się tylko garstce anime. Wspomnieć też muszę o doskonałym rozwoju postaci protagonisty, który krok po kroku odkrywa swój cel w życiu. W niewielu anime spotkać można równie rozbudowany character development (że o realizmie nie wspomnę).
Seria oczywiście perfekcyjna nie jest i jeśli miałbym wskazać jakieś wady to na siłę wymieniłbym wątek rodzinny Hachikena (konkretnie ojcowski). Poza tym, choć zakończenie było niezłe zabrakło przysłowiowej kropki nad 'i' (choć na to jeszcze przyjdzie pora).
9/10
Recenzja moshi_moshi - parę uwag
Polemizowałbym, że karuta ma bardziej przejrzyste zasady od go. Nie wyobrażam sobie bardziej przejrzystych (ani prostszych) zasad niż te w go.
Dla mnie to nie jest problem. Problemem są raczej anime, w których twórcy postanawiają zademonstrować własną pomysłowość w wyniku czego fabuła cierpi na tyle, że nie da się później zekranizować dalszego materiału mangi bez restartu serii. Tak było w przypadku choćby FMA, Hellsinga, Guyver'a czy Claymore'a (z tym, że w przypadku tego ostatniego nie wiemy czy doczekamy się kiedyś remake'u). Stąd otwarte, ale wierne mandze zakończenie na pewno nie jest wadą.
Jeśli chodzi zaś o przegrywanie pojedynków, również zaliczam to jako plus. Odrobina realizmu w serii sportowej to rzecz naprawdę rzadko spotykana, szczególnie w przypadku skuteczności głównego bohatera. Przeważnie mamy do czynienia z osobami, które mogą tylko piąć się w górę i „levelować” w przesadzonym i niczym nieograniczonym tempie (przykładem jest choćby Echizen z PoT albo Tsubasa). I nie, widz nie oczekuje szybkiej ewolucji o czym świadczy choćby niesamowita popularność Chihayafuru. Nie wiem jak można oczekiwać, by w tak krótkim czasie bohater, który ledwo dostał się do najwyższej ligi, pokonał najlepszego z najlepszych. Raz, że byłoby to nierealne, a dwa odcięłoby drogę rozwinięcia historii lub wymusiło wprowadzenie nieziemskich przeciwników (co może tylko zgubić serię i od takich momentów mamy tendencję spadkową). Tempo prowadzenia historii i rozwijania umiejętności boahaterów jest właśnie w sam raz (czyli szybsze niż w rzeczywistości, ale bez przesady).
Śmiem twierdzić, że nawet w tych mniej poważnych momentach Chihaya zachowuje się bardziej dojrzale niż znacząca większość postaci w jej wieku z innych anime. To że nie zachowuje się jak panna, której tylko królewicze w głowie uważam akurat za sporą zaletę i jeden z uroków tej postaci. Możliwe, że dla dziewczyn wątek romantyczny potraktowany po macoszemu może się nie podobać, ale męska część widowni będzie z kolei zadowolona z takiego obrotu sprawy. Podejrzewam, że gdyby proporcje sport‑romans były odwrócone i dominowała właśnie część obyczajowa seria stałaby się niestrawna dla wszystkich za wyjątkiem wielbicielek shoujo.
Po czym wymieniasz dwie, które sporo osób (większość?) nie uzna za wady.
Jesteś zawiedziona, ponieważ ani przez chwilę się nie nudziłaś, a seria wyjątkowo przypadła Ci do gustu? W takim razie życzę tobie więcej takich zawodów.
Widzę spore sprzeczności w zacytowanym fragmencie.
Dla widza może i jest to oczywiste, ale niby czemu dla niej miałoby być? Tym bardziej, że Taichi sam sobie nieraz przeczy i pcha ją w stronę innych adoratorów. Jak wspomniałaś, Chihayi tylko karuta w głowie (co z dowcipem zostało zademonstrowane w anime i mandze – mam tu na myśli wizualizację jej umysłu) stąd nie powinno dziwić, że jej życie uczuciowe na tym cierpi (a co za tym idzie cierpią osoby oczekujące rozwiniętego wątku romantycznego). I nie wiem jak można jej postępowanie nazwać błędnym, po prostu dziewczyna ma inne priorytety niż przeciętna siksa.
Nie zauważyłem niczego podobnego. Jeśli Chihaya przegrywała to w wyniku niedostatecznych umiejętności (chyba raz zdarzyło się, że nie wytrzymała presji, w debiutanckim występie, co jest zrozumiałe, ale później czegoś podobnego nie pamiętam). No i zupełnie nie wiem skąd zarzut, że Chihaya nie potrafiła wziąć się w garść albo brakowało jej zdrowego rozsądku. Jest wręcz przeciwnie. Nawet podczas najtrudniejszych meczów potrafiła zachować spokój, dokonać analizy sytuacji i wyciągnąć wnioski. Doskonale to widać podczas pojedynku Chihayii z królową, która słynęła z „łamania” swoich adwersarzy. Właśnie to uczenie się na błędach jest jedną z jej największych zalet.
8/10 to za wysoka ocena.
Ładne tła to za mało by dać więcej niż 6, a wszechogarniająca monotonia i osadzenie akcji głównie w 4 ścianach z miejsca dyskwalifikują przyznanie wysokiej oceny. I dlatego przywołane przez ciebie Binbougami dostałoby ode mnie wyższą ocenę.
Jedna z ciekawszych "sportówek"
Sama dyscyplina sportu wydawać mogłaby się na pierwszy rzut oka nudna i bezsensowna, ale w miarę poznawania zasad i śledzenia meczów pierwsze niedobre wrażenie mijało i z czasem niektóre pojedynki (zwłaszcza te indywidualne) potrafiły wywołać we mnie wiele emocji. W efekcie kończyło się na tym, że kibicowałem komuś i z bezsensownej gry, karuta stała się interesującą dyscypliną. Duża w tym zasługa nie tylko postaci, ale również sposobu prowadzenia rozgrywek i reżyserii widowiska. Odpowiednie stopniowanie napięcia, ujawnianie we właściwym momencie asów w rękawie, wprowadzanie przypadkowego elementu do gry to jedne z wielu zabiegów, które urozmaicały rozgrywkę. Co więcej same postacie zarażały widza swoją miłością do gry w karutę. Widać było, że zależy im na wygranej, a mecze to coś więcej niż zabawa. Tego niestety nieraz brakuje w wielu anime sportowych albo jest ono słabo przedstawione. Generalnie również na tym polu anime wypadło znakomicie i Chihayafuru mogłoby służyć jako wzór odpowiedniego przedstawienia danej dyscypliny sportu.
Na osobne wspomnienie zasługuje fabuła, która w przeciwieństwie do większości anime z gatunku sportowego nie została całkowicie pominięta. Jej podstawą jest przyjaźń trójki dzieci poddana próbie czasu. Po kilku latach cała trójka spotyka się razem, a relacje między nimi stają się znacznie bardziej skomplikowane. Pomimo etykiety josei romansu jest tutaj jak na lekarstwo co dla mnie jest zaletą. W mojej ocenie jest go w sam raz dla każdego i nawet wielbiciele tego gatunku powinni być zadowoleni. Jeśli nawet „cukierkowe” momenty się pojawiły to nie były zbyt nachalne, także i pod tym względem Chihayafuru się broni.
Z technicznego punktu widzenia powiedziałbym, że seria jest perfekcyjna. Grafika i kreska są przepiękne, a muzyka nastrojowa, do tego pojawiająca się kiedy trzeba. Pod tym względem nie mam serii nic do zarzucenia i takiej oprawy życzyłbym każdej wartej obejrzenia serii.
Podczas oglądania anime właściwie nigdy się nie nudziłem (wyjątkiem był wykład z poezji w 7 odcinku i powtórkowy 16), a na każdy odcinek czekałem z niecierpliwością. Duża w tym zasługa samej Chihayii, której nie da się nie lubić. Rzadko spotyka się niepłaczące (prawie) i nierozemocjonowane dziewczyny. I choć były słabsze momenty (szczególnie w pierwszej połowie serii) anime ostatecznie pozostawiło po sobie bardzo pozytywne wrażenie stąd polecam je bez wahania. Ode mnie solidne 8/10.
Re: Z pustego i Salomon nie naleje
Wiem o co ci chodziło, problem w tym, że trudno nazwać reżyserowaniem przeniesienie kadrów na klatki animacji w skali 1:1. W Binbougami reżyser nie miał pola do popisu, a już na pewno nie przy samych gagach. Porównaj chociażby rozdział 17 z odcinkiem 11 gdzie mamy parodię Death Note'a. Adaptacja i manga są kropka w kropkę takie same. Tłumaczysz się byle tłumaczyć.
Z pustego i Salomon nie naleje
10 za postacie to gruba przesada
Co nie znaczy, że są złe. Wręcz przeciwnie, postacie są sympatyczne i łatwo je polubić. Podejrzewam też, że każdy znajdzie swojego faworyta (podobnie jak Tassadarowi najbardziej przypadła mi do gustu Momiji, ale również murzyn i pluszak się wyróżniali). Do perfekcji brakuje jednak BARDZO wiele. Nawet najbardziej lubiani przeze mnie bohaterowie potrafili irytować i co gorsza, po 12 odcinkach zaczynali mnie nużyć (ich ciągłe niezdecydowanie i takie krążenie w tę i we w tę jednych i drugich stawały się z czasem męczące). Końcówka z powodu drastycznej transformacji wprowadziła trochę świeżości co prawda, ale odbyło się to kosztem wiarygodności (z braku lepszego słowa, zwyczajnie był to tani chwyt, wykorzystany na zasadzie „bo to komedia więc wszystko nam wolno”).
W pełni za to zgadzam się co do seiyuu Yumi Uchiyamy, bez niej postać Momiji, a co za tym idzie i całe anime, znacznie by straciły.
Jeśli chodzi zaś o gagi, cóż, tu również mam odmienne zdanie niż recenzent. Błyskotliwych czy wyjątkowo zabawnych scenek nie zauważyłem, rzuciły mi się za to w oczy bardzo prymitywne (i nie chodzi mi tu o rodzaj humoru, ale łopatologiczny sposób jego przedstawiania). Przywołany przez Tassadara przykład Death Note'a był najmniej udaną parodią jaką kiedykolwiek widziałem. Cały gag polegał na wizualnej stylizacji postaci na te znane z Notatnika Śmierci. Co w tym błyskotliwego? Jak powinna wyglądać taka parodia pokazał Sorachi Hideaki (a efekt jego pracy można było zobaczyć np. w 25 odc. Gintamy). Owszem, on również stosuje tę najprostszą metodę (najnowszym przykładem z anime jest parodia Akagiego, choć i tak lepiej wykorzystana ze względu na kontekst kliknij: ukryte jakim był sobowtór Akagiego, który korelował z sobowtórem Gina), ale jest ona jedną z wielu, a nie jedną jedyną jak w Binbougami.
Summa summarum anime jest całkiem udane, ale na pewno nie należy do kategorii przełomowych (w żadnej z kategorii). Ot, taki sympatyczny przerywnik przed nowym sezonem Gintamy. Osobiście znacznie większe wrażenie zrobiły na mnie Daily Lives of High School Boys czy Level E.
Manga >> seria anime > film kinowy
Na koniec wspomnę jeszcze o dwóch „drobnostkach ", które mnie ucieszyły niezmiernie. Pierwsza to zatrudnienie tych samych seiyuu, którzy podkładali głosy w serii tv (nic dziwnego, że jakoś wszystkie głosy mi świetnie pasowały, po obejrzeniu dowiedziałem się, że to starzy znajomi) druga to muzyka. W końcu jakaś seria, w której nie ma metalu czy darcia mord, a zamiast tego usłyszeć można tu Firefly'owe klimaty i stare kawałki z serii (jeden oczywiście rozpoznałem, aż mi się łezka w oku zakręciła gdy usłyszałem „Perfect”, reszty nie jestem pewien).
A pamiętajcie/wiedzcie, że manga jest znacznie lepsza i podobnie jak było to w przypadku FMA czy Hellsinga przydałoby się „redo”. Mam nadzieję, że ten film to przedsmak tego co czekać nas będzie w nadchodzących miesiącach. Jak ja bym chciał zobaczyć polskie wydanie Triguna Maximum… Bardziej niż Claymore'a chociażby (a jestem wiernym fanem tej drugiej mangi).
Tak po tych moich wywodach naszła mnie ochota na ponowne zabranie się za mangę. Będę miał co robić w najbliższym czasie ;P.
Zgadzam się, rewelacja
Jak na anime o wyścigach, wyścigi wypadają dość słabo
Dobre, ale bez rewelacji
Ode mnie film dostał 7/10 (więc całkiem wysoko), ale przy ponownym seansie ocena poszłaby w dół. Na pewno dostrzegłbym więcej nieścisłości, a i sam wyścig przy drugim podejściu byłby jeszcze mniej interesujący.
Re: 2/10
Zobacz 8 odcinek chociaż