x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Finał
Przestałam być cięta na Taichi'ego od ostatnich kilku odcinków, kiedy zaczął w końcu udowadniać, że jest facetem, a nie siusiumajtkiem ;). Nawet go polubiłam, ale nadal twierdzę, że jego stylu gry nie da się porównać ze stylem gry Araty, wbrew temu, co ględzi Sakurazawa. To są dwa różne światy, więc czego można oczekiwać, gdy jeden wychowywał się niemal od kołyski na karucie, a drugi nie grał w nią, tylko pogrywał. W 2 lata nie da się nadrobić wszystkiego, chyba że jest się wielmożnie nam panującym Mistrzem Suou, który, nawiasem mówiąc, musi być jakimś kosmitą z nadprzyrodzonymi mocami, skoro rozpoczął przygodę z karutą na początku studiów i od tego czasu czwarty raz z rzędu jest w niej Mistrzem xD.
Z resztą, czy to ważne, czy Taichi jest tak dobry, jak Arata czy nie? Raczej wątpię. I tak ma całe grono wielbicielek, a jeżeli miałby godzić się na to, by Chihaya patrzyła na niego wyłącznie pod pryzmatem jego gry w karutę, a zostanie Meijinem byłoby jedynym kryterium, które zadecydowałoby, że z nim będzie, szkoda chłopaka. Takie patrzenie na kogokolwiek jest bardzo powierzchowne i na pewno nie wróży udanego związku. Chihaya musiałaby dojrzeć do swojego wieku, a na to w tej chwili się nie zanosi. Wiem, że może to być Tobie nie w smak, ale przynajmniej Sumire zmieniła sposób patrzenia na niego i nie widzi już w nim wyłącznie pięknej buźki, ani tym bardziej umiejętności gry w karutę. Od niedługiego czasu zaczęła patrzeć na całokształt, na to, jak się stara, poświęca, itd. Jeżeli nie mogła go mieć swoimi zwyczajowymi sposobami, musiała coś w sobie zmienić. Wiadomo, osoba nieosiągalna zawsze jest bardziej atrakcyjna od zdobytej mimochodem. Może kiedyś Chihaya zmieni sposób patrzenia na niego, ale na razie nic na to nie wskazuje. On jest dla niej ważny jako przyjaciel, ale nikt więcej. Nie wiadomo do końca, jak sprawa ma się z Aratą, bo wyznanie 'W całym swoim życiu zawsze będę lubić/kochać karutę i zawsze będę lubić/kochać Aratę' w tym wyjątkowo opornym na wszelkie związki partnerskie przypadku może brzmieć dwuznacznie.
Wiem skąd we mnie ten upór, w końcu to główna cech zodiakalnego koziorożca, ale co do Ciebie to pojęcia nie mam, przyznam, że świetni się bawię!
Wiem, skąd bierze się ta moja przekora i inny sposób patrzenia na fabułę i relację Chihayi, Araty, Taichi'ego i Shinobu ;). Zodiakalne wodniki już tak mają, że lubią stawać okoniem, gdy ktoś próbuje narzucać im swoje zdanie xD.
Re: Finał
Gdzie ja pisałam o sprzymierzeniu się z Mizusawą, zwłaszcza na turniejach? ;) Byłoby to niewykonalne chociażby z tego względu, że chodzą do różnych szkół. Chodziło mi jedynie o jeden mecz pomiędzy nią i członkami Mizusawy, w którym odkryłaby urok gry zespołowej ;). Poza turniejami granie z przedstawicielami innych szkół w jednej drużynie nie jest przecież zabronione ;).
Re: Finał
Shinobu ma szansę się zmienić, tylko musi trafić na osobę z jajami, która zdoła skruszyć mur, jaki postawiła między sobą a resztą świata. Zlew Ararty dał jej psychologicznego kopa w tyłek i chyba tego właśnie potrzebowała. Ta kwestia nie dotyczy konkretnie karuty, tylko tego, że potrzebuje przyjaciół jak każdy inny człowiek, ale przez lata musztry pod okiem swojego walniętego senseia wyparła tą potrzebę ze świadomości, skupiając się całkowicie na szlifowaniu umiejętności. Może gdyby zdobyła prawdziwych przyjaciół, Snowmaru i karty nie byłyby już tak bardzo jej potrzebne i zamiast traktować karutę jak walkę o życie (przepraszanie kart za ich stratę), mogłaby czerpać więcej satysfakcji z samej gry.
Wspólny mecz drużynowy Mizusawy wraz z Aratą i Shinobu jest jedną z rzeczy, które niezaprzeczalnie chciałabym zobaczyć w serii :). Podejrzewam, że nigdy do tego nie dojdzie, ale pomarzyć zawsze można :). Byłby to rarytasik, jakich łaknę oglądając to anime. Delektowałabym się tym meczem tak samo, jak pojedynkiem Arata vs. Shinobu ;).
Re: Finał
Właśnie dlatego napisałam, że mam nadzieję, że Chihayi i Aracie uda się zmienić stosunek Shinobu do relacji międzyludzkich i pomogą jej wyjść ze skorupy, w której tkwi. Shinobu nie jest zła, tylko zamknięta w swoim hermetycznym świecie, który wybitnie jej nie służy. Napisałam chyba już o tym wcześniej. To nie jej wina, że miała wokół siebie grono świrów, którzy zrobili z niej dzikuskę, chyba każdy nabrałby podobnych nawyków, mając taki wzorzec zachowań. Mam nadzieję, że uda się ją uczłowieczyć, bo jako postać do niedawna była dość odpychająca, a chciałabym ujrzeć ją od innej, cieplejszej strony. A co do bałwanów, miśków, pony czy hello kitty, każdy ma swojego pierdolca, ale po co manifestować go na każdym kroku? Jeden ciuch ze Snowmaru w zupełności by wystarczył, ale jeżeli ktoś jest nim upstrzony od stóp po czubek głowy, nie da się na to patrzeć. Przez miłość do Dady Beara nie da się również Chihayi brać zbyt poważnie, ma się wrażenie, że mentalnie utkwiła w trzeciej klasie podstawówki, ale u niej tata misiek przynajmniej nie wali po oczach, jak bałwan u Shinobu. Koszulka ze Snowmaru była nawet kawaii, ale wszystko inne wyrzuciłabym lub spaliła, włącznie z torebką i pantalonami.
Shinobu z pewnością tęskni za towarzystwem ludzi, pokazała to chociażby w trakcie pojedynku z Aratą, było też kilka retrospekcji, ukazujących, że jej dzieciństwo wcale nie było usłane różami. Na pewno chciałaby wywewnętrznić się przed kimś, ale na horyzoncie nie widziała dotychczas nikogo, komu mogłaby bezgranicznie zaufać. Szczerze mówiąc, chciałabym kiedyś zobaczyć, jak członkowie Mizusawy wraz z Aratą wkręcą ją w drużynówkę, żeby zobaczyła, że współpraca może być świetną przygodą. Ona może się zmienić, ale trzeba pokazać jej inne strony karuty a także relacji międzyludzkich. Samo zwycięstwo i tytuł Królowej jest niczym w porównaniu do posiadania przyjaciół. Poświęcenie niewarte świeczki.
Re: Finał
Ze wszystkich bohaterów Kana ma najzdrowsze podejście do tej dyscypliny. Patrzy na karutę pod zupełnie innym kątem, niż wszyscy pozostali i w sumie nie dziwię jej się, bo ja w podobny sposób reaguję na obrazy, a ludzie wrażliwi na sztukę zawsze zdołają porozumieć się, że tak to ujmę, podprogowo, choć z zamiłowaniem Kany jest mi nie po drodze. Shinobu z kolei powinna przejść terapię, gdyż izolacja od rówieśników oraz same karty niezbyt dobrze na nią działają. Żeby je głaskać i przepraszać za to, że się je straciło, to musi być już zaawansowane stadium schizofrenii. Jak pisałam wcześniej, zniszczyli dziewczynie psychę, przez co będzie cierpieć do końca życia, jeżeli pod wpływem Chihayi i Araty nie zmieni swojego podejścia do ludzi. Mam nadzieję, że mangaczka systematycznie będzie ją zmieniać, ponieważ naprawdę jest obiecującą postacią, ale jej dotychczasowe podejście nie tylko do kart ale i do wszystkiego innego było nieco odstraszające. Ostatnio zaczyna wrzucać odrobinę na luz i mimo swojego ekscentrycznego podejścia do kart, w moim odczuciu staje się w końcu znośną bohaterką. Mam nadzieję, że będziemy świadkami jeszcze większego progresu. Nie chciałabym, by zmarnowano potencjał drzemiący w Shinobu. Jeżeli autorka mangi miałaby ją kiedykolwiek połączyć z Aratą, niech ja najpierw uczłowieczy. W przeciwnym wypadku nie widzę tego związku. Poważnie zmieniła już Sumire, więc i z tą bohaterką nie powinna mieć jakiś poważnych problemów ;).
Btw. Trochę mniej Snowmaru, a będzie dobrze ;). Nie mogę patrzeć na jej ubranie upstrzone wizerunkiem bałwana. Zawsze mogłaby wytatuować go sobie na języku albo gałce ocznej, bo to coraz bardziej jest trendy i daje wyraz poświęcenia się swojej 'miłości'.
Chihaya z kolei zaczyna poważnie irytować swoją lekkomyślnością. Jak lubiłam ją jako dziecko z podstawówki, tak z biegiem czasu zaczęła wywoływać u mnie nerw. Myślałam, że człowiek z wiekiem mądrzeje, a tu mamy klasyczny przykład umysłowego regresu.
Re: Finał
Widać właśnie, że izolacja ze społeczeństwa niezbyt dobrze działa na ludzką psychikę. To już podchodzi pod schizofrenię albo inny przypadek kliniczny. Ktoś kiedyś dziwnie spojrzał na mnie, gdy mówiłam do komputera. Z Shinobu jest tak samo, a nawet dużo gorzej ;). W ogóle bohaterowie serii mają jakieś dziwne odchyły na tle karuty. Nie wiem, czy nie powinna zostać zakazana, bo można zaobserwować u ludzi, którzy się nią zajmują, podobnych objawów, jakie niesie ze sobą zażywanie narkotyków, a jej brak powoduje coś na wzór syndromu głodu narkotykowego ;P. WHO po obejrzeniu tego anime wpisałoby grę w karutę na listę uciążliwych chorób, które należy leczyć :P. To samo zrobiono z nadmiarem energii u dzieci (ADHD) oraz kompletnym lenistwem do nauki (dysmózgie).
Re: Finał
W drugim sezonie trochę za dużo karuty. Mogła być porcjowana w podobny sposób, jak w pierwszym. Wychodziło to serii na plus, gdyż można było skupić się na każdym bohaterze z osobna. Teraz mieliśmy wielką miazgę, która zakończyła się dobrym finałem. No cóż, Mizusawa won, Taichi, Tsukuba, Tsutomu & Arata won, Chihaya lost. Przy najmniej pod sam koniec zaczęło się dziać, bo przez połowę sezonu czuć było znużenie.
Z niecierpliwością czekam na trzeci sezon :). Mam nadzieję, że twórcy i mangaczka staną na wysokości zadania ;).
Re: Finał
Re: Finał
Re: Troszkę zawiedziona
Cały drugi sezon składa się, w zasadzie, z jednego turnieju, który się ciągnął i ciągnął i ciągnął i skończyć się nie mógł. Nie ma zbyt wiele miejsca na zwyczajne, pozakarutowe życie, które byłoby wspaniałą odskocznią od nieustannego walenia łapami w tatami lub ćwiczenia wymachów przy akompaniamencie dramatycznej nuty po przegranym meczu. Josei nie przypominało za bardzo tego z pierwszej serii, pod tym względem fabuła nieco zaczęła kuleć, ale mam nadzieję, że poprawi się w trzecim sezonie.
Jestem zachwycona, że Arata w końcu przestał być postacią randomową i wychylił się ze swojej chałupki w Fukui trochę dalej i na dłużej, niż dotychczas. Teraz czekam na jego mecz o tytuł Meijina i moment, w którym zobaczę go w hakamie na dłużej, niż krótka introspekcja. Wcale nie żal mi z tego powodu, że Chihaya nie interesuje się Taichim, nie będę ubolewała nad jego porażką i, mimo że ostatnio zapałałam do niego cieplejszym, niż na początku, uczuciem, gdybym miała powiedzieć, komu kibicuję najbardziej w pojedynku o serce Chihayi, tym wybrańcem byłby brunet, choć ostatnio wkurzyłam się nieco na Chi i stwierdziłam, że takie olanie kogoś, za kim ganiało się przez całe 2 serie jest szczytem tępoty, ale może jej głupkowate zachowanie wynikało z fanatycznego strachu przed obejrzeniem meczu dwóch gigantów i potężne ukłucie zazdrości, że to Arata właśnie kładzie na łopatki Queen, a nie ona ;P. W każdym razie lolowe jest jej każdorazowe czepianie się ciuszków Araty :P. Zabójczy sposób na podryw. Z pewnością, jeżeli Arata zrobi sobie kiedyś krzywdę przez jej końskie zaloty, nasza muda bijin wejdzie w rolę jego osobistej pielęgniarki xD.
Podsumowując, za dużo karuty, za mało innych elementów tego anime, za które tak bardzo ceniłam tą serię w pierwszym sezonie. Mało istotne mecze zostały za bardzo rozciągnięte, a te najważniejsze skrócone do minimum. Irytujące jest totalne olanie pozostałych bohaterów, którzy robili za tapetę dla głównej dwójki, a później i Araty z Shinobu. Brak rozstrzygnięcia spraw sercowych między trójkątem Arata‑Chihaya‑Taichi w ogóle mi nie przeszkadza. Jestem cierpliwa i mogę z tym zaczekać nawet do końca serii. Tak będzie ciekawiej ;). Ma nadzieję, że trzecia część wywoła u mnie syndrom rozdziawionej kopary. W tej serii czułam lekki ziew, poza momentami, kiedy grał Arata oraz meczami Shinobu, oczywiście ;).
Re: Wygrana
Moim zdaniem ostatnie kilka odcinków jest niezłych, zwłaszcza pojedynek Queen z Aratą. A jego uśmiech jest nieziemski :D. Jedynie Ashitaka z Mononoke Hime podobał mi się na równi z nim, więcej równie przystojnych bohaterów anime nie widziałam ;). Im więcej go w serii, tym bardziej moje kamienne serce mięknie i się raduje ;).
Re: Wygrana
Masz swoje momenty Chihaya x Taichi ;). W tym odcinku co trochę wyjątkowo bezkarnie mógł sobie łapać Chihayę za rękę. Ona nie zwracała nawet na to specjalnej uwagi, była jak zahipnotyzowana samym faktem, że na sali grają dwa ogromne talenty, które trudno będzie dogonić, nie mówiąc już o ich przeskoczeniu ;). Pięknie Arata i Shinobu wyglądali jako przeciwnicy w grze, ale nadal nie widzę ich jako pary, choć może wszystko rozstrzygnie się w trzecim sezonie ;). Zastanawia mnie tylko mało dostrzegalna, ale jednak, reakcja Chihayi, gdy Arata przyłożył dłoń do czoła Shinobu, wspominając o gorączce, jaką miała po uprzednim totalnym zlaniu przez deszcz ;). Czyżby małe ukłucie zazdrości? };>
Sezon się kończy, a ja dopiero teraz zaczynam dostrzegać drobne ludzkie cechy u Shinobu i muszę przyznać, że nawet da się polubić, jeżeli twórcy będą chcieli pójść z nią, jako postacią, na przód ;). Taichi też już nie jest dla mnie pajacem nr 1, być może przez to, że przestał się mazać, jak małe dziecko i wreszcie zaczął zachowywać się jak mężczyzna.
kliknij: ukryte Retrosy na temat Araty bardzo, bardzo ciekawe. W końcu dowiadujemy się, że nie zawsze był taki koksiarski, jakiego przedstawiano od początku serii. Dziadek, moim zdaniem powinien wrzucić na luz, bo mówienie komuś, że przegrał przez głupi błąd, może go skutecznie zniechęcić do doskonalenia się w danej dziedzinie, a jemu chodziło przecież o to, by Arata pokochał karutę, a nie zechciał omijać ją szerokim łukiem. Między wierszami można również wyczytać, dlaczego porzucił grę po śmierci dziadka. Z tym, że cały czas mam wrażenie, że robił to wszystko przede wszystkim po to, by spełnić ambicje Meijina dziadka i całego karucianego otoczenia w Fukui. W zasadzie cały czas to robi. Wszyscy chcą widzieć w jego grze Wataya Hajime, jakby nie można było pozwolić mu raz na zawsze odejść z tego łez padołu, a chłopakowi dać spokój i pozwolić mu cieszyć się jego własną grą, a nie grą jego dziadka. Jakby mnie tak wszyscy próbowali porównywać do mojej matki, alfy i omegi, wkurzylabym się i walnęła wszystko w cholerę.
Re: Wygrana
Dobra, już nie będę, skoro tak Cię to kłuje w oczy. Powinnam raczej powiedzieć, że Arata jest beznadziejny, bo przez śmierć dziadka załamał się i przestał grać. Poza tym jest zadufany w sobie i egoistyczny, bo wcześniej nie chciał grać genpei, kopał karty, wyrzucał przyjaciół z własnego domu, etc. Oj, ty brzydalu, Arata.
Ps. Chcę zobaczyć jeszcze raz Aratę w hakamie na meczu o pretendenta do tytułu Meijina. W błękitnej yukacie wyglądał jak milion dolców ;). Możesz mnie wyzwać, ale w przeciwieństwie do Taichi'ego i całej męskiej śmietanki bohaterów, ma w sobie coś na wzór arystokratycznego dostojeństwa, które tak mnie do niego przyciągnęło ;).
Re: Wygrana
Owszem, Shinobu bardzo dużo zyskuje na tym, że nie gra w zawodach drużynowych, ale to tyczy się wyłącznie karuty. Z drugiej jednak strony zubożyli dziewczę, separując je od rówieśników po to tylko, by mogła doskonalić umiejętności w grze karcianej. Trzeba być jakimś zidiociałym socjopatą, żeby kazać dziecku opuścić grono przyjaciół dla karcianki. Rozumiem, gdyby miała kiedyś na tym zarabiać, ale to jest sport totalnie niekomercyjny, więc okupienie sukcesu totalną izolacją od otoczenia było co najmniej bez sensu. Zwaliło jej tylko psychę i oprócz wybitnego karucianego skilla, niczego innego nie zyskała. Arata jako człowiek, przyjaciel, facet nie jest jej na nic potrzebny. Jest dla niej jedynie kolejnym kawałkiem mięcha, które chce pożreć ze smakiem, rozkoszując się ewentualną wygraną. To mi się właśnie w niej nie podoba. Gdyby od czasu do czasu okazała się człowiekiem, a nie maszynką do koszenia przeciwników, mogłaby stać się jedną z moich ulubionych postaci, bo naprawdę ma potencjał, ale w tej chwili kojarzy mi się z krwiożerczym pitbullem, który tylko czeka na idealny moment, by wgryźć się ofierze w tętnicę.
Nie jestem w stanie zaakceptować postawy Chihayi. Wywołała taką aferę o to, że Arata skończył z karutą, by ostatecznie zachować się jak skończona idiotka, gówniara, która nie wie, czego chce. Wolała przebimbolić bardzo ważny mecz tego, którego starała się na powrót wciągnąć w ich wspólną pasję. Ostatecznie byłabym w stanie strawić jej wybór Taichi'ego, choć tego nie rozumiem, ale to, co zrobiła względem Araty było ciosem poniżej pasa, którego nie toleruję. Niech ona lepiej wróci do tej swojej Nibylandii, bo jako prawie dorosła (pod względem wieku) kobieta zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak, wywołując tylko grymas politowania. Okazuje się, że jak na początku z całej trójki wypadała najkorzystniej, tak zdetronizował ją wiecznie pechowy Taichi, a nawet plastikowa Sumire czy Tsukuba ze swoim joblem na punkcie szpaningu przed braćmi. Mam nadzieję, że Shinobu będzie miażdżyła ją raz za razem, bo słuch może ma dobry, ale nie dorównuje talentem queen. Co do paringu, zdecydowanie zasługuje na kogoś, dla kogo zerwanie z dziewczyną jest jak splunąć – szybko i bezboleśnie przez telefon. Taichi idealnie wpisuje się w ten schemat – są siebie warci.
Denerwuje mnie, że pozostałe postaci, jak Ławek, Tsukuba, Sumire, Kana czy Sudou traktowani są jedynie jako tło dla świętej trójcy i ewentualnie Shinobu do kolekcji. Mecze Ławka i Tsukuby zostały kompletnie olane, a tak nie powinno być, przynajmniej w przypadku Ławka. Oprócz Kany dołączył do klubu najwcześniej i wybitnie należy mu się choć ćwierć czasu, jaki poświęca się Chihayi czy Taichi'emu. Ta historia zdecydowanie zaczyna zmierzać w niezbyt dobrym kierunku. Nie lubię psucia w podobny sposób bardzo obiecującej fabuły. Takie coś zawsze bardzo szkodzi serii.
Re: Wygrana
Shinobu nie potrzebuje do szczęścia nikogo, dlatego irytowałaby mnie jako dziewczyna Araty. Wizualnie są do siebie podobni, ale nie pod względem mentalnym. Gdyby udało się ją zresocjalizować, byłaby sympatyczniejszą postacią, a tak, przemyka gdzieś korytarzami, jak zjawa, siejąc strach wśrod uczestników turniejów. Bardzo ciężka w odbiorze postać.
Re: Wygrana
Zwłaszcza ten przestrach w jego oczach, gdy Arata oznajmił mu, że chce wrócić do Tokio i grać z nimi w dryżynie, wprost urzekający ;). Już go lubię za to lanie w porty na myśl o tym, że taki nudny, beznajdziejny troglodyta Arata wkracza na jego terytorium ;).
Nie wszyscy fani serii stoją za nim murem. Na szczęście jest też wielu, którzy co najwyżej go lubią, doceniają za starania, ale nic poza tym, za to kibicują Aracie ;).
Re: - Anime
Co tam jakieś rozgdakane babsko, mające fioła na punkcie karcianki. Myślę, że pomnik byłby stokroć lepszy. Uwieczniłby jego nieprzeciętne oblicze oraz heroizm na wsze czasy.
Jakże przykro patrzeć na to, że chłopak wypruwa sobie żyły dla niej, a ona woli poświęcić się bogu. W sumie kliknij: ukryte nie mogę doczekać się jej pojedynku z BOSKIM Aratą. Taichi odpada w przedbiegach, więc jeszcze długo będziesz musiała czekać na pojedynek dwóch rywali ;).
W tym anime poeamty Hyakunin Issue naprawdę nawiązują do relacji Chihayi z Aratą. Gdyby było inaczej, w żadnej ze scen deklamacji miłosnych poematów, nie byłby pokazany obiekt jej kultu ;). Dowodzi tego opowiadanie o mglistym moście, o prawdziwym znaczeniu karty „Chihayaburu” („Ten poemat jest o głębokiej czerwonej miłośći”), którą, jakby nie było, zdobyła w obecności Araty i to on przedstawił jej ją jako szczęśliwą kartę :).
Poza tym:
/ manga ch.37, anime ep. 20 ;)
Ta scena pokazuje, jak głęboka więź łączy ją z Aratą. Nigdy ani wcześniej, ani poźniej podobne sceny nie dotyczyły Taichi'ego. Chihaya może nie jest najinteligentniejsza, ale widać, że jej instynkt samozachowawczy ma się całkiem dobrze ;).
****
Twoje słowa dowodzą, że niewiele potrzeba fanom, żeby przyciągnąć ich do serii. Wystarczy na pierwszy plan wystawić pięknego chłopca z dobrego, bogatego domu, który bawi się w bycie herosem z dużymi pokładami pecha. Nic innego mu nie potrzeba, tylko trochę szczęścia. Nie jest ani brzydki, ani głupi, garbaty, łysy, kulawy, nie sepleni, nie nosi szkieł grubości denka od słoika, nie musi zarabiać na własne utrzymanie i nie zmarł mu dziadek, ktory był meijinem karuty, etc. Zawsze popularny, zachwalany, nr 1 wszędzie, gdzie się znajdzie, tylko nie w karucie i miłości. Jakaś równowaga musi zostać zachowana. Jedyne, czego mu brakuje, to trochę szczęścia i ten fakt czyni z niego największego przegranego na świecie. Nie ma chyba w serii żadnej innej postaci, która szczyciłaby się bogatrzą ekspresją emocji oraz większą ilością min, co on. Widzieliśmy już Taichi'ego w każdej możliwej odsłonie i żadna z nich nie zachwycała. Powiem więcej, żenowała z każdym kolejnym zwieszeniem rozczochranego, rożowego czerepa. Mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, tylko jak kończy ;).
Ostatnie odcinki anime pokazały właśnie to, o czym pisałam wcześniej, że autorka mangi zrobiła sobie z niego biednego chłopca do przytulenia do matczynej, opiekuńczej piersi, nie dając mu szansy na prawdziwe wykazanie się męskością. Wiem, że wiele kobiet uwielbia typ faceta, którym trzeba się zaopiekować, ale dla równowagi muszą też być mężczyźni, którzy twardo potrafią stąpać po ziemi i to zazwyczaj oni są największym wsparciem dla kobiety. Jeżeli Taichi kiedykolwiek poczuje prawdziwego kopniaka ze strony rzeczywistości i będzie zmuszony do samodzielnego zadbania o siebie własnym wysiłkiem, nie pieniędzmi rodziców i wszelkimi możliwościami, jakie mu zaoferowali, wtedy jeszcze raz rozważę moją opinię na temat jego (nie)męskości. Milion pięćset sto dziewięćset min i emocji, jakie nim targają, wywołuje we mnie co najwyżej grymas politowania na widok chłopca, który w końcu zaczyna wychodzić z piaskownicy i może kiedyś, w dalekiej przyszłości będzie miał okazję zakosztować prawdziwego życia. Na razie jednak ktoś podwędził mu grabki, ktorymi chciał się pobawić, a tym kimś jest wredny, fałszywy, dwulicowy, nudny, ale boski Arata.
Re: Racja
Gdyby został królem, podejrzewam, że nic konkretnego by się nie stało. Jeżeli Chihaya patrzyłaby na wszystkich tylko pod kątem karuty, równie dobrze mogłaby słać czekoladki na walentynki wolnemu ptakowi Suou. Póki co, twierdzi, że obiektem jej 'uczuć' jest Dr Harada, co jest o tyle zabawne, że nikt nie bierze tego poważnie, a sam zabieg ma wywołać jeszcze większą ciekawość fanów :). Chihaya nie byłaby przecież tak głupia, żeby w jednym z odcinków, na pytanie Sumire, czy jest ktoś, o kim myśli przed snem, gadać jakieś pierdoły o Shinobu, która jako przeciwniczka (już nawet nie Arata, tylko właśnie Shinobu) jest jedynie motorem napędowym jej ambicji. Autorka mangi nie chce zdradzać, z kim chce ją połączyć, dlatego wtrąca zabawne wzmianki o senseiu. Zaraz jednak pokazane jest, jak dzwoni lub myśli o Aracie. Mimo całego zamieszania wobec pairingu Chihaya x Taichi oraz gromkich sprzeciwów pod adresem ew. pary Arata x Chihaya, wolę kibicować drugiemu chłopakowi i nawet, jeżeli ostatecznie Chihaya miałaby spełnić żądania oraz ambicje fanów, jakoby koniecznie ma zostać z Mashimą, mam skrytą nadzieję, że Arata dość mocno namiesza jeszcze w tej relacji. Nie chciałabym, by zszedł na ostatni plan bez niczego. Jeżeli Chihaya w jakikolwiek sposób mu się podoba, niech o nią walczy, jak lew, zamiast, jak dotychczas, usuwać się w cień.
A ja myślałam, że jednak kochał karutę na równi z dziadkiem. Tracąc dziadka (jeszcze w takich a nie innych okolicznościach), stracił również karutę, choć trochę głupie było patrzenie na pasję przez pryzmat dziadka, no ale cóż, i tak wybaczam mu chwilowy brak fasonu. Po tym, jak wziął się w garść i zaczął na nowo pojawiać na turniejach, odzyskałam wiarę w rozwinięcie jego roli w serii. Szkoda byłoby tego przystojniaka nie tylko dlatego, że bardzo dużo czasu poświęcono mu w pierwszych odcinkach, dlaczego zatem miałby całkiem zniknąć w późniejszych? Ma też za zadanie sprawić, że Taichi'emu nie będzie tak łatwo osiągnąć wszystko, czego pragnie, jakby chciał i bardzo dobrze, jakaś akcja musi być. Bishi nie musi mieć wszystkiego, co chce, to nie hipermarket, więc można mu trochę utrudnić sprawę.
Czy masz coś do osób, które załamują się po stracie bliskiej osoby? Nigdy nie byłaś w sytuacji, w której zabrakło kogoś, kto był częścią Twojego życia do tego stopnia, że miałaś wobec tej osoby wyrzuty sumienia, że nie uczyniłaś dla niej tyle, ile powinnaś? Nie wolno naigrawać się z cudzej śmierci, ani z kogoś, kto ją przeżył/przeżywa, nawet jeżeli dotyczy to bohatera kreskówki. Świadczy to o braku wyższych uczuć, które powinny cechować każdego cywilizowanego człowieka. Jeśli miał powód do tego, żeby przestać grać, to nie powinno się go za to potępiać. Świadczy to tylko o tym, jak wielkim szacunkiem i miłością darzył dziadka, a w czasach obecnych jest to coraz rzadziej spotykane. Równie dobrze Taichi mógłby stracić kogoś bliskiego, wtedy rozległyby się głosy współczucia (już tak jest, tylko w przypadku masakrycznie błahych spraw), których skąpi się Aracie. Mimo, że nie lubię Mashimy, w takim przypadku nie ironizowałabym, że jest biedny, bo stracił matkę/ojca/siostrę czy wszystkich na raz, więc tym bardziej zniesmacza mnie to, co napisałaś na temat Araty w kontekście śmierci dziadka. Jeżeli dla Ciebie nienormalnym jest, że ktoś przeżywa żałobę po stracie członka rodziny, chyba nie ma sensu ciągnąć dalej polemiki. Mnie za to ściska w dołku, gdy czytam teksty typu: „jaki on biedny, bo zmarł mu dziadek, a chłopaczek się załamał i znienawidził grę, którą tak kochał.”. No wybacz…
Skoro Wy żądacie pary Chihaya x Taichi, to ja żądam więcej Araty, Kany, Tsutomu i Sudou. Jest ich stanowczo za mało, poświęca się im minimum czasu, jako tło dla w/w 'pary'. Nie akceptuję takiego rozkładu ról tych postaci postaci, dlatego, zamiast tworzyć przesyt pięknymi głównymi bohaterami (Chihaya, Taichi), twórcy powinni poświęcić trochę więcej czasu pozostałym, bo są równie, a nawet bardziej godni uwagi. Tsukue kun wa kakkoi, dlatego powinien zostać mianowany kapitanem drużyny, co byłoby nie tylko zwieńczeniem jego wysiłków i charakterologicznej transformacji, ale również nagrodą za nieustanne ruszanie mózgownicą, a okazuje się, że mimo, iż jest niżej w rankingu szkolnych ocen od Taichi'ego, wykazuje się dużo większą inteligencją oraz zmysłem strategicznym, więc to właśnie on powinien być czołowym mózgiem serii :).
Re: let's play karuta~!
Może właśnie przez wieczne użalanie się otoczenia (głównie damskiej części widowni turniejów) nad pechem i heroizmem Taichi'ego, nie byłabym tak bardzo do niego uprzedzona. Nie mam cierpliwości do wysłuchiwania pisków dziewoj, twierdzących że Taichi nie wygrywa, bo ma potwornego pecha. Zepsuty klimatyzator jakoś innym nie przeszkadza tak bardzo, by nie mogli wygrać, wiec tłumaczenie jego braku umiejętności brakiem szczęścia jest słabe i czyni z niego postać, którą można co najwyżej negatywnie pożałować. Gdyby nie fakt, że facetowi nie przystoi ronienie łez z powodu porażki, chodziłby wiecznie zapłakany, ale i tak jego zwieszanie głowy powoduje zamierzony efekt współczucia u płci pięknej. Żadna z pozostałych postaci (poza Chihayą, oczywiście) nie skupiała nigdy nawet połowy uwagi, jaką poświęca się jemu, a również miały okresy słabości, jak i poważnych wzlotów. Być może nawet polubię Taichi'ego, jeżeli skończy się ten cały cyrk wokół jego pecha i potrzeby zmiany, a także halo na punkcie jego uczuć do Chihayi. Na razie jednak plasuje się dość nisko w moim rankingu postaci.
Ja odnoszę całkiem odwrotne wrażenie. Gdyby Taichi potrafił panować nad emocjami Chihayi, nie stwierdziłby po nieudanym meczu Chihayi (bodajże z Yumin), że tylko Arata byłby w stanie przemówić jej do rozsądku. Poza tym, jeżeli na horyzoncie pojawia się wyżej wymieniony, Taichi sam traci grunt pod nogami i przedwcześnie poddaje mecz, skupiając się na swoim konkurencie. Jeżeli chce cokolwiek w sobie zmienić, musi przestać ciągle patrzeć na boki, dostając nerwicy na myśl o kimś, kogo nawet nie ma w pobliżu.
Nie zawsze jest tak, że najbliższy przyjaciel dziewczyny staje się jej partnerem. Dobra znajomość kogoś sprawia, że druga strona jest tak przyzwyczajona do przyjaciela odmiennej płci, że nie widzi w nim materiału na partnera, tylko ewentualnie chusteczkę do nosa, która pomoże uporać się z problemami. Z resztą, wierzę w to, że kliknij: ukryte Arata zbierze jednak tyłek do Tokio i stanie się częścią Mizusawy. Wtedy nikt nie będzie mógł mieć pretensji o to, że Chihaya fascynuje się kimś, kogo prawie nie ma i kiepsko ją zna. Co najwyżej żyłka będzie pulsować fanom Taichi'ego na myśl, że nie realizuje się upragniony schemat: on przystojny, ona piękna, zakochują się w sobie i następuje deszcz konfetti. Później ślub, piękne dzieci, duży dom, samochód wysokiej klasy, pies, kot, sielankowe życie. Gdybym chciała coś takiego, kupiłabym sobie Barbie, Kena z całym wyposażeniem.
Re: let's play karuta~!
Pomijam już moją ogromną sympatię do Araty, który jest moim ulubionym męskim bohaterem, na więcej uwagi zasługuje Ławek, pełniący dotychczas rolę klasowego kozła ofiarnego, przy czym ewoluuje najbardziej ze wszystkich głównych bohaterów, zyskując mnóstwo pewności siebie. W końcu może również w praktyczny sposób wykorzystać swoją inteligencję, służąc ogromnym wsparciem merytorycznym dla całej drużyny. Przede wszystkim, niesprawiedliwe jest wobec niego umieszczenie Taichi'ego na stanowisku przewodniczącego (znów podkreślenie pozycji golden boya na tle pozostałych członków grupy) lub mianowanie Chihayi, jako totalnego roztrzepańca, na pozycji kapitana. Analityczny umysł Tsutomu aż prosi się o awans grupowy, więc nie rozumiem, dlaczego do tej pory nie zmieniono jeszcze lidera klubu. Oczywiście nie spodziewam się, że w którymkolwiek odcinku uwaga twórców skupi się głównie na nim, bo kto chciałby oglądać przez 20 min. chudziutkiego karzełka, wyglądającego jak półtora nieszczęścia, a któremu nie można nawet zajrzeć w oczy, bo gunią się gdzieś za grubymi szkłami. Nie zmienia to jednak mojej opinii, że jest o niebo lepszą postacią od Mashimy i należałaby mu się choć 1/4 czasu antenowego, jaki poświęcony jest różowowłosemu.
Dużo większą sympatią darzę również czołowego sadystę – Sudou, który nie jest do końca ani czarny ani biały i stanowi kontrast dla tej bardziej sympatycznej strony bohaterów. Owszem, posiada skłonności sadystyczne, co często można zauważyć w jego relacjach z drużyną Hokuo oraz w pojedynkach (i zakładach) z Chihayą, ale nie da się przy tym go nie lubić :). Czemu się dziwić, że wykorzystuje rożne sztuczki, jeżeli doskonale rozumie, że powodzenie meczu zależy od stanu emocjonalnego przeciwnika i, żeby zwiększyć swoje szanse na wygraną, należy podłamać ducha walki stronie przeciwnej. Sudou znęca się nad swoimi ofiarami w tak wdzięczny sposób, ukazujący jego diabelską naturę w bardzo pocieszny sposób. Uwielbiam go za diabliki w oczach i fakt, że nie oszczędza nawet swojej własnej drużyny. Bardzo miło słuchało mi się jego płynnego, śpiewnego głosu w odcinku, w którym był lektorem i, aż chcę więcej takich scen. Można powiedzieć, że kunsztem i talentem lektorskim przebił wieloletnich zawodowych lektorów. Chylę czoła ;).
Więcej Ławka, Kany, Sudou, Araty, aniżeli Chihayi i Taichi'ego. Mogliby zostać czasem odsunięci w cień, żeby skupić się na pobocznych postaciach, które nie są tylko tłem całej historii, biorąc czynny udział w każdym epizodzie. Araty jest stanowczo za mało i za każdym razem czuję niedosyt, gdy pojawia się gdzieś na końcu odcinka, by zniknąć na kolejne kilka. Jego miła aparycja, klasyczna uroda, a także siła wewnętrzna, spokój i powaga uzmysławiają mi, że jest facetem, z którym chciałabym mieć do czynienia w świecie realnym, mając wokół siebie prawie samych wariatów, którzy nie mają nic pod czaszką, oprócz siana. Facet z fantazją jest dobry na chwilę, ale facet z ugruntowanym charakterem, zasadami moralnymi, a także potrafiący zachować się bardzo honorowo to czarna perła, zagubiona gdzieś w błocie. Przy kimś takim nie trzeba bać się, że odwali jakiś brudny numer czy po prostu rzuci kobietę, z którą był, jak zużyty przedmiot. Szkoda tylko, że w serii patrzy się na niego przede wszystkim przez pryzmat dziadka, zacierając jego indywidualność. Dziadek był jego mentorem, mistrzem, inspiracją do rozwoju pasji, ale już go nie ma, a każdy chce widzieć w Aracie poprzedniego Meijina. Drażnią mnie takie porównania, bo jeżeli człowiek wypada odrobinę słabiej na tle chodzącej doskonałości, od razu wychodzi na to, że nie rokuje większych nadziei. Ten zabieg nie tyle trochę, co bardzo mu szkodzi, bo widz nie patrzy na chłopaka, tylko na jego podobieństwo do dziadka. Ja jednak staram się odsunąć poczciwego dziadziunia na bok i spojrzeć w indywidualną naturę Araty.
No cóż, seria ukazuje dwoje rywali, z których wobec jednego wszyscy się litują i choćby sam chciał cokolwiek zrobić, to otoczenie podaje mu pomocną dłoń, czyniąc z niego bezradne dziecko. Drugi jest chłopakiem, w którym wszyscy pokładają nadzieje na pójście w ślady dziadka, nie pozwalając mu na bycie sobą i obawiam się, że w jego przypadku może być podobnie, jak z kilkuletnią Ririką, którą kreowano na przyszłą Wakamiyę Shinobu, po czym od razu skreślono po przegranym meczu z Chihayą. Tak się nie robi, bo człowiek jest tylko człowiekiem, ma swoje wady, zalety, słabostki, a wystarczy kilka głupich i nieprzemyślanych słów, by doszczętnie kogoś zniszczyć, zwłaszcza nieukształtowane jeszcze emocjonalnie dziecko.
Re: - Anime
Co świadczy o tym, że uważam, iż Taichi jest ciepłą kluchę? Choćby to, że ludzie mają naprawdę poważne problemy, z którymi muszą się zmagać, a on po każdej porażce w meczu czy na stopie prywatnej, zmienia się w chodzącą depresję. Zupełnie, jakby bogatemu, pięknemu, rożowowłosemu, kandy boyowi należało się wszystko na świecie, a gdy ktoś inny spija śmietankę, większość widzów, a także jego własnego otoczenia widzi tylko jego problemy i robi z niego ofiarę losu, podczas gdy powinien być facetem, który ma jaja, zamiast wydmuszek. Czy ktoś przystanął nad Nishidą, Kaną czy Tsutomu, gdy przegrywali swoje mecze? Ktoś powiedział 'biedny/a Prosiak/ławek/Kana, znów miał/a pecha', etc? Nie, bo autorka mangi wykreowała sobie biednego handsome boya do przytulania, który ma wiecznie problem ze zdobywaniem tego, czego chce. Przykro mi, ale życie jest brutalne, nie można mieć wszystkiego, co się chce, a Taichi właśnie zaczyna budzić się z letargu, w którym tkwił głównie dzięki zaborczej mamuśce z przerostem ambicji i skłonnościami sadystycznymi.
Co do zerwania przez telefon. Wybacz, ale kiedyś, jak chciało się zakończyć znajomość, spotykało się z obecnym partnerem i powiadamiało się go osobiście, patrząc mu prosto w oczy. Teraz wystarczy pyknąć smsa „wybacz, ale znudziłaś mi się, nie ma sensu ciągnąć tego dalej, żegnaj” i po sprawie. Nie obchodzi mnie, że ma 16 lat i siano w różowowłosym czerepie. Chłopak z zasadami nie poniewierałby w ten sposób kimś, z kim niewiele go łączy, tylko po pierwsze – nie wchodziłby w ogóle z związek, który nie jest oparty na miłości, robiąc niepotrzebnie nadzieję drugiej osobie, po drugie – nawet gdyby wszedł i nie widział sensu w dalszym ciągnięciu tego związku, spotkałby się z dziewczyną i porozmawiał z nią. Oczywiście, pisząc to, ryzykuję znów nazwanie mnie staroświecką, ale przy najmniej nie parzę się co 5 min., wchodząc w związki z facetami, którzy mieliby mnie za nic. Szkoda byłoby mi Chihayi, którą bardzo lubię, gdyby związała się z kimś, dla kogo wejście w związek z przypadkową dziewczyną i późniejsze zerwanie z nią, jest jak splunąć.
A czy to nie dziwne, że jednocześnie robi sobie z niej niewybredne żarty, albo ironizuje, że powinna umówić się z absztyfikantem, żeby nabierać doświadczenia? Wielu ludziom wydaje się, że kogoś kochają, ale jak widzą, że druga osoba nie odwzajemnia uczuć, to dlaczego ją naciskają, zamiast zostawić w spokoju i pozwolić jej dokonywać samodzielnych wyborów? Chyba tylko po to, by ją do siebie zniechęcić. Zawsze, gdy Chihaya wspomina przed meczami Aratę, Taichi sprowadza ją na ziemię pod pretekstem skupienia na rozgrywce, ale widać,że wyprowadza ją z równowagi zbyt wiele rzeczy, a jednak w innych sytuacjach zostawia ją z rozbieganymi myślami i skupia się na swojej grze, a w przypadku wyżej wspomnianego, sam dostaje nerwicy na myśl o konkurencie i to właśnie on zazwyczaj wali wtedy mecze grupowe. Wie dokładnie, że Chihaya mobilizuje się zawsze na myśl o okularniku, ale chce ją od niego zdystansować, bo sam ma kompleks na jego tle. Póki co, nie musi jeszcze być jej przyłbicą i tarczą, bo zwyczajnie z nią nie jest. Gdyby z nią był, takie zachowanie byłoby bardziej uzasadnione.
Tak na marginesie, gdybym miała określać 'pozycję w stadzie', tj. szkolnym klubie karuty, to prezesurę dałabym Prosiakowi, jako osobie grającej najdłużej ze wszystkich, posiadającej najwięcej doświadczenia i zdrowego rozsądku (chociaż często nie mógł wygrać, ale obecny prezio też zalicza wiele wpadek, a mimo to, chyba jeszcze nikt, oprócz mnie nie zakwestionował jego pozycji, więc dlaczego trzeba by było odmawiać pozycji Prosiakowi?). Na awans zespołowy zasługuje przede wszystkim analityczny mózg Ławka, którego strategie zazwyczaj się sprawdzają. Dziwi mnie, dlaczego na pozycji kapitana dalej tkwi Chihaya jako osoba niepewna pod względem emocjonalnym i taki z niej lider, jak z koziego tyłka trąbka. To, że ma talent do gry w karutę, nie znaczy, że równie dobrze potrafi kierować grupą, a poczciwy Tsutomu pasuje do tej roli idealnie.
Re: - Anime
Nie będę wnikać w Twoje gusta, ale nie wyobrażam sobie związku z mazgajem, więc z miejsca podziękowałabym Taichi'emu, jako potencjalnemu kandydatowi na faceta. Arata jest dla mnie uosobieniem męskości i naprawdę nie wiem, na jakiej podstawie twierdzisz, że mam staroświeckie podejście do kwestii miłości, jeżeli odpycha mnie facet, który kręci z jedną dziewczyną, a nie potrafi uporządkować swoich spraw z drugą, w rezultacie zrywa przez telefon. No wybacz, ale jak można szanować takiego gościa, który ma za nic cudze uczucia, podczas gdy pod nosem jest facet, którego uczuć i podejścia można być pewnym? Jeżeli uważasz to za zbyt staroświeckie, mogę być jedynie dumna z tego, że nie podążam za jakimś głupim trendem i nie tak łatwo jest mnie uwieść na piękną buźkę i równie piękne słówka.
Dla mnie Taichi to pospolita, rozkapryszona ciepła klucha, której na siłę trzeba współczuć. Arata jest po prostu facetem, który jest szczery, a nie wymyśla bzdur, które miałyby kogokolwiek do niego zbliżyć. Każdy ma prawo do słabszego okresu, niestety Taichi ma same słabsze okresy, co w moim mniemaniu, jest już po prostu irytujące i nie zamierzam ukrywać faktu, że uważam go za postać najbardziej żałosną w całej serii (nie licząc Yamamoto Yumi, która jest postacią epizodyczną). Nie zauważyłam również, by Taichi dawał Chihayi jakikolwiek wybór. Cały czas mam wrażenie, że to właśnie dla niego jest potencjalną zdobyczą, której trzeba pilnować i odganiać adoratorów, kręcąc się wokół jej nóg, jak pies, samiec alfa, którym (z przykrością stwierdzam) Taichi po prostu nie jest. Taki pies ogrodnika, sam nie zje, a innym nie da. Arata nigdy nie narzucił jej swojej woli, cały czas wolał być z boku, myśląc że Chihaya i Taichi są razem. Nie chciał być natrętny, dlatego bardzo u mnie zaplusował. Wybitnie nie trawię facetów, którzy jak psy próbują mnie obskakiwać, dlatego zawsze wolałam kogoś, o kogo trzeba się bardziej postarać. Między innymi stąd płynie moja sympatia do Araty.
Cóż poradzić na to, że nie akceptujesz mojego punktu widzenia. Na siłę nie będę przekonywać Cię do swoich poglądów, bo nie ma to najmniejszego sensu. Feminizm jest w końcu taki trendy…
Re: - Anime
Będąc na miejscu Chihayi, osobiście nie wyobrażam sobie brnąć w związek z facetem, za którym goni sznur dziewoj, ze starymi babami włącznie, który za nic ma swoją dziewczynę, kręci z inną, a na dodatek zrywa przez telefon (sic!). Nie wyobrażam sobie również odejścia Araty od swoich przekonań, honorowego zachowania i ogólnego bycia w porządku wobec innych. W porównaniu do niego, Taichi byłby tylko rozrywką, przygodą, ale nie materiałem na stały związek, nie mówiąc już o małżeństwie. Wiem, co piszę, bo mam już trochę lat i posiadam wyrobiony gust w stosunku do męskich typów. Gdyby tak kiedykolwiek Chihaya znudziła się Taichi'emu, jak laska, z którą był na początku pierwszego sezonu, też zerwałby smsem czy przez telefon? Żalosne…
Najbardziej irytuje mnie wieczne użalanie się nad sobą Taichi'ego przy wtórze całego otoczenia (biedny Taichi, tak ciężko pracuje, posiada umiejętności, ale ciągle ma pecha i niczego nie wygrywa). Nie wiem, czy autorka chciała wykreować sobie postać, którą chętnie, w napływie matczynych uczuć, przytuliłaby do piersi, jak małe dziecko, by ją pocieszyć, ale trochę przesadziła z kreowaniem Taia na wieczną ofiarę losu. Można litować się nad małym dzieckiem, ale nie nad prawie dorosłym facetem, a tu widać, że trzeba mu współczuć, bo mimo wysiłku, niczego nie osiąga. Wielu ludziom nie udaje się osiągnąć nic lub niezbyt wiele, mimo włożonych ogromnych pokładów wysiłku, ale czy ktoś głaszcze ich po głowach i współczuje im? Zazwyczaj jeszcze mocniej kopani są przez życie, a jeżeli chodzi o Taichi'ego, ma wszystko, co umożliwia mu dobry start w dorosłość, ale i tak będzie cierpiał, płakał, że nie może mieć tego, czego najbardziej pragnie. No cóż, życie… Równoważnią dla niego jest właśnie Arata, który poza momentem śmierci dziadka, twardo trzyma się rzeczywistości, nigdy się nie rozkleja, po prostu zachowuje się, jak na mężczyznę przystało, a nie jak rozmemłana ciepła klucha, mimo że życie i otoczenie od początku kopało go po tyłku. Jako, że byłam w bardzo podobnej sytuacji (utrata bliskiej osoby), jestem w stanie w pełni zrozumieć jego rezygnację z pasji, jako swego rodzaju karę za egoizm, który popchnął go na zawody, mimo że w domu był chory dziadek. Postępując w ten sposób wobec siebie, udowadnia, że nigdy nie ucieka od problemów i zawsze stara się postępować honorowo, no i cały czas dręczyły go wyrzuty sumienia wobec dziadka, któremu nie mógł pomóc lub potrzymać za rękę w ostatnich chwilach życia. Właśnie to pokazuje, jaka przepaść dzieli Taichi'ego, który przypomina mi raczej rozkapryszonego bachora, aniżeli dojrzałego faceta i zahartowanego psychicznie Aratę, dlatego z całego serca kibicuję temu drugiemu.
Fakt, że trochę mało go w serii, jako głównego (jakby nie było) bohatera, ale kliknij: ukryte w mandze z biegiem czasu jest go coraz więcej i w końcu pokazuje pazur. Może właśnie przez to, że tak rzadko pojawia się w akcji, zawsze pozostawia niedosyt, który chce się jak najszybciej zaspokoić. Trochę taki człowiek – enigma, a takich facetów lubię najbardziej ;). Poza tym, jest motorkiem napędowym ambicji bohaterów, więc nie można odejmować mu jego ważnej roli w serii ;).