x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Ech ten marketing
Samo wymieszanie z reemisją oryginalnych odcinków to jeszcze żaden dowód… reemisje wcześniejszych sezonów nim na ekrany wejdzie kontynuacja są w telewizji rutyną.
Dodatkowym argumentem przeciw jest „tradycyjny” sposób wejścia do sprzedaży, dopiero później zwieńczony box‑setami. Należy też zauważyć, że tak naprawdę chodziło o co innego – o podczepienie się pod coś, co już ma wysoką pozycję w rankingach handlowych. Ma to istotny wymiar konkurencyjny – zamiast dysków #1-#7 które musiałyby sobie wypracować własną pozycję, numerując je od #8 do #14 czegoś co już w tym rankingu ma dobre miejsce, z automatu zyskujemy… zwłaszcza w branży, gdzie status w rankingach spredaży jest bacznie obserwowany, także przez sponsorów i inwestorów od których zależy być lub nie być studia.
Inna sprawa że powtórzenie, z kosmetycznymi zmianami, tego samego odcina osiem razy (na 14 „nowych” odcinków), a potem uzyskanie godziwych wyników sprzedaży dla zawierających je dysków, do dziś uchodzi za dowód „fanatyzmu” fandomu, czy może raczej – kolekcjonerskiej manii kompletności.
Re: Ja chcę więcej
Tak też wyjaśniono, czemu tak mało czasu dostały Mii i Zuka – zwyczajnie, rosnące znaczenie 3D i „kariera z opóźnionym zapłonem” Zuki miały być bardziej wyeksponowane w późniejszej części.
Seria jest, co najważniejsze, absolutnym bestsellerem, ze sprzedażą zdrowo powyżej 10k BD i to przed Box Setem… a to w zasadzie gwarantuje, że będzie więcej. Twitterowe komentarze staffu zresztą podpowiadają, że ponoć ...nie wydolili organizacyjnie, i stąd idea zrobienia splitu – i że zamierzają się nad tym ponabijać, objaśniając kwestie line production.
Czekam z niecierpliwością :)
Jedna z lepszych serii ostatnich sezonów
Wszystko zaczyna robić znacząco lepsze wrażenie, kiedy widz przestaje zastanawiać się „jak to działa”, i zwyczajnie zaakceptuje że podział na „wodniaków” i „powierzchniowych” istnieje sobie a muzom, jako metoda uwypuklenia samej istoty podziałów na tle kulturowym, których i nam nie brak.
Seria ma zdecydowanie rewelacyjną grafikę, której towarzyszy równie wspaniała, nastrojowa muzyka. Urzeka zwłaszcza „Ofunehiki no Uta”, śpiewana przez mieszkańców podwodnej wioski Shioshishio w czasie ceremonii.
Ale swoją drogą, zadziwia mnie że ignorujesz wielką paralelę między uczuciowymi wielokątami wśród bohaterów pierwszoplanowych, a odkrywaną przez całą serię po kawałku historią morskiego bóstwa, Umigami. Zupełnie inaczej odebrałem też timeskip – to nie tylko świetny sposób na „potrząśnięcie” cementującymi się relacjami, i pokazanie że trywializowalny z początku podział między społecznościami może mieć dodatkowy, bardzo drastyczny wymiar, a na dodatek – jak się okazuje – buduje połącznie, pokazujące że w legendach z przeszłości tkwić może całkiem praktyczna wiedza o życiu i świecie.
Technicznie ładne... i tyle?
to już było
Kreska spodoba się fanom starej szkoły – tak ona, jak poziom animacji postaci reprezentują poziom sprzed 15 lat. Strasznie to się gryzie z resztą, chociaż blending, zwłaszcza statków, naprawdę nie jest najgorszy – po prostu styl nie pasuje.
Wobec strasznej monotematyczności tego, co dominuje w anime obecnie, może i warto obejrzeć, ale… no właśnie. Jeżeli tą produkcję z ambicjami zdemaskować jako naiwną propagandę, to może lepiej spędzić czas przy czymś, co agendy nie ma, ale chociaż jest spektakularnym widowiskiem?
Jak zwykle ładne, i trochę lżejszy nastrój
Po stronie technicznej wielkich zmian nie ma. Jego najnowszy film, jak poprzednie, zachwyca pięknem teł i mistrzowskim operowaniem światłem. Kryzysowe czasy widać jedynie w szczegółach animacji, na które zwrócą uwagę wyłącznie czepiający się drobiazgów perfekcjoniści – ja osobiście raczej cieszę się, że w zamian za te drobiazgi, sama produkcja trwała nieco krócej.
Od strony fabularnej… yay, Shinkai odszedł od ciężkiego, dołującego angstu. Pewnie przestałby być sobą gdyby zrezygnował z motywu rozstania, ale jego poprzednie filmy wypadały straszliwie przygnębiająco, podczas gdy tu dostajemy coś nastrojem, przynajmniej w moich oczach, bliższego to Toki w Kakeru Shoujo.
Zdecydowanie odmienny jest też klimat – najbardziej „bajkowo‑mistyczny” ze wszystkich jego produkcji. Niemal cały seans towarzyszyło mi déjà vu – jednak podobieństwa z Laputą Miyazakiego są bardzo powierzchowne, nie ma tu nic z postapokaliptycznej wizji.
Właściwie należałoby całość określić mianem synkretycznej bajki. Shinkai pełnymi garściami czerpie z legend, historii i dziedzictwa artystycznego całego świata. Echa Podróży do wnętrza Ziemi czy Zaginionej Doliny Dinozaurów? Ależ proszę. Czółna Indian z jeziora Titicaca? Proszę bardzo. Trącące Indianą Jonesem scenki przypisujące Neronowi, Napoleonowi, Hitlerowi itd. wypraw o charakterze równoważnym poszukiwaniom Arki? Ależ proszę bardzo!
Być może przez to wszystko film może się wydać co poniektórym pozbawiony wyrazu, zwłaszcza wobec dość banalnej konkluzji. Ja jednak bawiłem się dobrze, zmiany w nastroju i sposobie opowiadania mi się podobają. Pozostaje czekać, czym Shinkai zajmie się teraz.
Na koniec zostawiam zaś kwestie wydawnicze. Film jest kolejnym z rzędu dowodem na to, że Japonia zauważyła istnienie konsumentów jej kultury poza granicami. Tak DVD jak BR jest obrzydliwie drogi, i jeszcze bardziej obrzydliwie drogi jeśli uwzględnić przesyłkę, ale zawiera całkiem przyzwoite angielskie napisy, nie zostawiając zainteresowanych na łasce lokalnych wydawców i dystrybutorów. Yay!
udana ...promocja
Jakieś 70% czasu mamy do czynienia z wierną ekranizacją, ale potem zaczynają się zmiany, ewidentnie pomyślane tak, by sprawniej „zamknąć” serię. W tym celu wprowadzono cały łuk z kliknij: ukryte atakiem na Isanę. Niestety, rezygnacja z elementów które w tym „miejscu” pojawiły się w mandze, całkiem pozmieniała sens niektórych wydarzeń (w zasadzie traci znaczenie i sens cały pierwszy odcinek), i mocno zmieniła odbiór i role poszczególnych postaci – zwłaszcza Merry i Yumeji'ego.
Inna sprawa, że jeśli chodziło o przyciągnięcie nowych czytelników, to zapewne był sukces, a co zrobić z „pasztetem” wynikającym ze zmian prędko martwić się nie będzie trzeba, bo nie sądzę by kiedykolwiek próbowano kontynuować anime… a szkoda.
Cóż, na razie pozostaje przejść nad anime do porządku dziennego i sięgnąć po mangę.
Senjougahara tore~!
W jednym punkcie byłbym skłonny dyskutować – grafiki. SHAFT słynie z tego, że na antenę posyła serie ewidentnie „niedokończone”, i w dodatku niekompletne. W brzypadku Bakemonogatari, oczywiście w TV poszedł 1‑cour, czyli 12 odcinków, a seria ma ich 15, i te dodatkowe trzy NIE są żadnymi typowymi „bonusami” ale pełnoprawną kontynuacją. To samo dotyczy grafiki – warto było wypruwać żyły dla kolejnych dysków, bo w zasadzie serię narysowano na nowo, poprawiając animację, a w wielu scenach całkowicie wymieniając tła.
I doprawdy nie dziwi, że seria pobiła wszelkie rekordy sprzedaży.
HANAZAWA Kana... a nie Kanazawa Hana XD
Poprawcie bo wstyd :D
Jaka piękna... katastrofa!
Abstrahując od tego, JAK to robi, film dość zgrabnie spina i zamyka całą historię, czym „odkupia” fatalną wadę serii TV – niepozamykane wątki, jak choćby owe tajemnicze sceny z okolic Jowisza których w serii TV było dość sporo.
W ostatecznym rozrachunku, jest to propozycja wyłącznie dla zagorzałych fanów, tak tej konkretnej serii jak gatunku.
Warto obejrzeć
To fakt, że materiał źródłowy ułatwia sprawę – manga jest wciągająca, cały koncept daje szerokie pole do popisu, pełno lekkiego humoru i budzących sympatię postaci. Ale producenci serii dołożyli swoje – zachowali oryginalne elementy kreski, dostatecznie starannie całość zanimowali, dobrali obsadę seiyuu świetnie pasujących do charakterów poszczególnych postaci, i dodali solidną porcję wpadającego w ucho j‑popu.
Na efekty nie trzeba było czekać – jeszcze przed końcem emisji było wiadomo, że będzie kolejny sezon. Jestem pewien, że spora część widzów będzie na niego wyczekiwać niecierpliwie.
Miła niespodzianka
Główna oś fabuły, poza epizodycznymi zadaniami wypełnianymi przez bohaterów, wypadła nieco niezręcznie, i z całą pewnością baaardzo melodramatycznie, ale odnoszę wrażenie że to poniekąd cecha gatunkowa – i wcale nie przeszkadza w oglądaniu.
Re: 25 odcinków
rozczarowanie
Jedno jest absolutnie oczywiste: o wyborze formuły kontynuacji ewidentnie zadecydowała wola przeprowadzenia komercyjnego eksperymentu… i kto wie, czy nie świadomość słabości „drugiej połowy” serii.
Oba filmy razem mają około 172 minut, a mimo to „ciągną” się. Zwłaszcza „jedynka”! Po zastanowieniu, widać że fabuła jednak postąpiła naprzód, i ani chwili nie odwracałem wzroku od ekranu, jednak… czegoś, zwłaszcza w porównaniu z serią TV, było mi brak.
Uwzględniając fakt że oba filmy razem to wciąż zaledwie 2/3 czasu ekranowego który znalazł by się w 12‑odcinkowej serii, myślę że spokojnie można spekulować że obawiano się że w tradycyjnej, 24‑26 odcinkowej formule zwyczajnie zabraknie materiału, a jednocześnie skrócenie całości do ledwie 13 odcinków było niemożliwe.
Ten film należy oglądać tylko wtedy, gdy zamierza się również oglądać i drugi, zawierający zwieńczenie całej historii. Jak jednak miałem okazję zauważyć, nie musi to wiele zmienić.
mieszane wrażenia
Teoretycznie, w pewien sposób wreszcie doczekaliśmy się rozwiązania całej fabuły Eden of the East, ale wydaje się mi ono sztuczne, wymuszone i niepełne – zupełnie, jakby za wszelką cenę chciano zrobić furtkę do DALSZYCH kontynuacji… kliknij: ukryte Biedna Saki. „Mam jeszcze jedną sprawę, potem wrócę” i znika na pół roku, a w tej taksówce to się wcale na „już zaraz” nie zanosi… i ten „reset” telefonu Seleção! Wśród japończyków stereotyp kobiety‑współczesnej Penelopy widać dalej trzyma się mocno. Oh well…
Oczywiście, każdy kto już zaczął oglądać ten cykl, powinien przemóc się i znieść dużo spokojeniejsze tempo obu filmów aniżeli to, do którego przyzwyczaiła nas seria TV, by mieć pełnię obrazu. Ale obawiam się, że dla większości widzów zakończenie będzie mimo wszystko rozczarowaniem: po „fajerwerkach” pierwszych 11 odcinków, spodziewałem się równie dynamicznego, czytelnego zakończenia, tymczasem odniosłem wrażenie że twórcy jakby się czegoś przelękli.
Bardzo udana adaptacja
Zazwyczaj sensowne skondensowanie liczącej dobre 300 minut serii do 130 minutowego filmu jest bardzo trudne i w kimś kto widział serię, taka kinówka wywołuje wrażenie okropnie pociętej… tutaj czeka miła niespodzianka. Do kinowej wersji Nanohy nie tylko bez poważniejszych cięć trafiły absolutnie wszystkie ważniejsze sceny i istotne wyjaśnienia – znaleziono nawet parę minut na nowe sceny, które zgrabnie dopełniają całości i pasują do tak charakterystycznej dla tej serii logiki (posługiwania się parafernaliami Mahou Shoujo trzeba się nauczyć!).
Oprawa muzyczna nie wyróżnia się niczym specjalnym, ani nie kłuje w uszy – nie ma też zmian w obsadzie seiyuu czy w trzonie zespołu. Największą zmianą jest grafika. Projekty postaci „uwspółcześniono”, w udany sposób – doprowadzono je do stylu najbardziej zbliżonego do serii Nanoha A's, którą większość fanów uważa za najlepszą z trzech. Oczywiście, jest też masa innych poprawek, radykalnie lepiej wyglądają też sceny walk w siedzibie Precii.
Generalnie, z zadowoleniem trzeba odnotować bardzo udany remake klasycznej już pozycji z gatunku mahou shoujo, który ostatnio wydaje się nieco zaniedbany. Może już niedługo – bo po samym box office i wynikach przedsprzedaży wersji DVD/BD zadecydowano, że Nanoha A's także będzie adaptowana na film, w 2011 roku.
wielka zmiana
Gdy mamy do czynienia z historią która tak długo jak xxxHOLiC czy Tsubasa ciągnie się bez istotnych kroków naprzód w fabule, nawet najbardziej zaangażowanego widza‑fana MUSI ogranąć znużenie.
Tu, zaraz u samego początku, niczym u Hitchcocka, mamy wydarzenie równoważne trzęsieniu ziemi, a potem… upływa co najmniej dekada. Kohane studentką? Himawari‑chan kliknij: ukryte mężatką!? I ja kręcę, kiedy zobaczyłem Watanukiego w TEJ pozie, na TYM miejscu, niemal spadłem ze stołka. Z drugiej strony, on wybór Himawari‑chan musiał bardzo przeżyć… maa.
Za to teraz czekanie na ciąg dalszy będzie istną torturą – wszak Rou pokazało się w marcu 2010, a kontynuacja, niedawno potwierdzona, będzie dopiero w marcu 2011. Cóż, dobrze że wogóle będzie.
eksperyment?
Normalnie pierwszy raz widzę jak 9‑letnie, słodziutkie i władające magią bohaterki typowego bitewniaka‑mahou shoujo pojawiają się na ekranie w roli w zasadzie dojrzałych, odpowiedzialnych kobiet, w dodatku przymierzających się – całkiem składnie – do roli matek, wychowawczyń i nauczycielek „następnego pokolenia” mahou shoujo. Wow?
A jeszcze ktoś zrobił piramidalną głupotę i posłuchał fanów – bez litości wycięto wszystkie warte uwagi postaci męskie, a Nanohę, główną bohaterkę, spairingowano z ...uh. Moja reakcja pokrywała się z reakcją Mariel w 15 odcinku (12:10 albo coś koło tego). A Chrono Harlaown z głosem Kyona, to przecież taki zmarnowany potencjał… mou. Całe szczęście, że nie próbowali wprowadzić „typowego” fanserwisu, może poza paroma „dziwnymi” ujęciami z kamerą ustawioną nietypowo. To byłoby straszne…
Nie podobało mi się też mnożenie nieprzyjaciół. W pierwszej serii mieliśmy 1:1, w drugiej 1+1:4+1, tutaj po obu stronach są już kompletne armie, to żadnej serii nie wychodzi na zdrowie… a biorąc pod uwagę kliknij: ukryte typowo Nanohowe zakończenie, aż strach wyobrazić sobie próbę kontynuacji XD
Swoją drogą, ciekawi mnie, czy oni serio nabijali się z SEELE, te sceny wywołały u mnie naprawdę szeroki uśmiech.
Re: Do ideału daleko...
Serię ogromnie polubiłem, ale z czasem powtórki, całe odcinki potężnie nasycone „recapem”, leniwa animacja – zaczęły mnie nużyć. Gdyby nie fakt że emisja trwała rok, to byłoby zapewne mocno niestrawne. Trzeba więc ostrzec – próby maratonowania, poza pierwszym tuzinem odcinków, skończą się odpadnięciem względnie syndromem „fast forward”.
To śmieszne, bo najczęściej jednak marzy nam się więcej odcinków/kolejny sezon, a tu chyba najlepszym wyjściem byłoby „odchudzenie” serii o połowę, i wyszłoby pewnie lepiej. Zwłaszcza że zakończenie wydało mi się „zrobione po łebkach”, głównie z racji na niezwykłe przyspieszenie tempa fabuły.
Te wszystkie zarzuty nie powinny jednak przesłaniać prostego, podstawowego faktu – mamy do czynienia z serią, która mimo „powolnego startu” z czasem niezmiernie wciąga, i daje niesamowitą frajdę z śledzenia historii życia Erin.
Re: sas
Taaa. A ja ogólnie nie lubię, kiedy przychodzi mi korygować głupoty które wypisują niedouczeni Polacy, do tego zbyt leniwi by zajrzeć do słownika zanim popiszą się publicznie swoją niewiedzą.
[link][link][/link]
Ten wyżej daję, bo jest bezpośrednio linkowalny; prawdziwy, opracowywany w ramach projektu uniwersyteckiego słownik znajdziesz tu:
[link][link][/link]
Ale on do szukania wymaga umiejętności wpisania szukanego japońskiego słowa do formularza…
A wracając do twojej światłej analizy, to słowo składa się ze rdzenia 眼鏡 oznaczającego okulary, i przyrostka っ子 oznaczającego osobę, a dosłownie dziecko. Podobne złożenie 一人っ子 (hitorikko) oznacza zwyczajnie „jedynaka”, niezależnie od płci…
ciekawe, ale nie wybitne
Zwłaszcza urzekają dzieci które zachowują się jak prawdziwe dzieci, i dorośli zachowujący się jak ludzie. Dla jednych – realistyczna nowożytna rodzina z jej wszystkimi problemami, dla innych może raczej dyskretne, zawoalowane krytykowanie. Dorośli z objawami PTSD to też chyba nowość.
Generalnie warto obejrzeć, mimo że pewne motywy ostatecznie mogą razić melodramatyzmem, a grafika wypada nieco słabiej niż to czego przywykliśmy oczekiwać po BONES. W ostatecznym rozrachunku, to i tak jedna z najlepszych pozycji minionego sezonu.
tylko dla zatwardziałych fanów
Teoretycznie, dla widza zaznajomionego przynajmniej z oboma seriami TV, jest tu dość elementów wspólnych, jednak powtarza się sytuacja z poprzedniej OAVki, Tokyo Revelations, gdzie również było sporo elementów zrozumiałych już nawet nie tyle dla fanów mangi, co wręcz dla fanów całego oeuvre grupy CLAMP.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że pewne denerwująco przeciągane wątki obecne w serii TV wreszcie zostają pchnięte naprzód, a graficznie ta OAVka to prawdziwa perełka.
Zdecydowanie warto oglądać.
a zapowiadało się tak dobrze...
Od samego początku ignorowałem mniejsze lub większe wpadki z dziedziny wojskowości, traktując tą serię „rozrywkowo”. I w tej roli sprawdzała się nawet nieźle… do czasu. Bo przecież nie ma nic złego w realizacji serii według przysłowiowego już „planu”: „uratować pannę w opałach, zabić drania i ocalić świat” (nie ma to jak cytaty filmowe). Jadnak nawet tak stary i wyświechtany schemat można zrealizować ze smakiem, lub totalnie bez gustu… Twórcy tej serii konsekwentnie, po kolei zniszczyli wszystkie dobrze zapowiadające się postaci, ośmieszyli i strywializowali wszystkie istotne wątki fabuły, popadając raz za razem w przesadę tak absurdalną, że już nawet nie śmieszną.
„Kroniki” wciąż nadają się do oglądania, ale wszystko zależy od nastroju, nastawienia i preferencji oglądającego… przecież i osławiony Demonbane dawało się oglądać :)
Re: Skomplikowane ?
Kwestionowany przez ciebie przymiotnik, jak widać, odnosił się do pierwowzoru, czyli VN‑ki.
Z zacytowanego przez ciebie ustępu wyraźnie wynika, że anime stanowi ekranizację jednej trzeciej całego dostępnego materiału…
"władca much"
Każdego potencjalnego widza wypada ostrzec: w tej serii nie ma nikogo normalnego. Tak bohaterowie, jak kontekst „społeczny” wydarzeń to jeden wielki katalog zboczeń, psychoz i patologii społecznej… próba skatalogowania tego wszystkiego zaowocowałaby powstaniem podręcznika w typie „cegły” pt. „Psychologia i Życie” Zimbardo.
To, że ostatni odcinek dokonuje „dekompresji” napięcia u widzów starannie zamykając wszystkie wątki, to naprawdę rozsądny krok ze strony twórców, bez tego co słabsi widzowie chodziliby po ścianach… A i tak warto mieć na podorędziu jakąć głupią komedyjkę na odtrutkę.
A swoją drogą, pomyśleć że można było zrobić tak długą serię z całym JEDNYM pantyshotem… aż się odechciewa oglądać co poniektóre nowsze serie.