Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Komentarze

JJ

  • Avatar
    A
    JJ 30.01.2010 10:36
    Do ideału daleko...
    Komentarz do recenzji "Kemono no Souja Erin"
    Fabularnie – niezłe, świetnie zrealizowany pomysł, by seria „dorastała” wraz z bohaterką i z tytułu dla dzieci powoli zmieniała się w poważne, całkiem sensowne fantasy. Do tego ciekawa główna bohaterka. Podoba mi się też tempo opowieści, rzadko spotyka się anime, które zamiast atakować widza setką zwrotów akcji na odcinek potrafiłyby konsekwentnie, w jednostajnym, spokojnym rytmie rozwijać ciekawą historię. Ale te zalety to raczej zasługa książkowego pierwowzoru, natomiast adaptacja jest… po prostu nieporadna.

    Pan Reżyser niestety nie dał sobie rady z paroma sprawami. Po pierwsze, docelowa widownia. Cóż, nie każdy Japończyk jest Miyazakim i nie każdy potrafi stworzyć coś, co nadawałoby się w równej mierze dla dorosłych i dla dzieci. Tutaj się nie udało, a co gorsza – dziecinne elementy odrzucą starszą widownie, a tempo historii wynudzi każdego dzieciaka. Druga sprawa – budżet, oszczędności. Retrospekcji i recyklingu scen z poprzednich odcinków nie jest tylko „dużo”, jest ich od cholery i jeszcze trochę. Praktycznie każdy odcinek ma ich kilka, a przy niektórych miałem wrażenie, że w połowie składają się ze starych, kilkakrotnie już wykorzystywanych scen. Średnio wychodzi też pokazanie momentów kulminacyjnych, w teorii dramatycznych, które sporo dramatyzmu wprawdzie zachowują, ale łatwo wyobrazić sobie, o ile lepsze by były, gdyby scenariusz wpadł w łapki twórcy mającego choć odrobinę talentu. Wyjątkiem jest chyba tylko pierwszy  kliknij: ukryte  Ale mam też swojego faworyta wśród scen spartaczonych: moment z  kliknij: ukryte 

    Podsumowując – seria jest świetna, jeżeli ktoś zwróci uwagę przede wszystkim na fabułę i główną bohaterkę. Ale czerpanie z dobrego materiału nie wystarczy, żeby zrobić dobry film. Niestety to, co należy do zadań osób odpowiedzialnych za adaptację, wykonano co najwyżej poprawnie. Na razie daję temu ósemeczkę za bohaterkę i przyjemność z oglądania. Mogło być lepiej, niestety do wybitności Erin sporo brakuje.
  • Avatar
    JJ 5.01.2010 19:36
    Re: Czysty geniusz
    Komentarz do recenzji "Mouryou no Hako"
    Nie bardzo rozumiem… W życiu nie uznałbym przewagi dialogów nad akcją za wadę, wręcz przeciwnie. W takiej serii jak Mouryou chcę bohaterów, którzy rozmawiają. Dużo. To właśnie ten element w inteligentnym kryminale – a za taki Mouryou no Hako uważam – powinien przykuwać do ekranu. A że główną rolę w tych rozmowach momentami gra japoński folklor… cóż, to już kwestia pomysłu na serię. Wyciąganie tego jako wady jest moim zdaniem równie nietrafionym pomysłem, co na przykład zarzucanie Wahadłu Foucaulta Eco, że za dużo czasu marnują w tej książce na pogaduchy o historii.
  • Avatar
    A
    JJ 5.01.2010 09:28
    Czysty geniusz
    Komentarz do recenzji "Mouryou no Hako"
    Prawdopodobnie najbardziej niedocenione anime 2008 roku, na co duży wpływ ma zapewne fakt, ze przez wiele miesięcy seria nie doczekała się skończonego fanowskiego tłumaczenia. Wielka szkoda, bo przez to o Mouryou no Hako usłyszało dużo mniej osób, niż powinno. To jeden z najciekawszych animowanych kryminałów, z jakimi miałem przyjemność (ogromną) obcować i którego nie waham się postawić obok fenomenalnego Monstera – tak, to ta sama liga.

    Jako adaptacja powieści Mouryou jest rzeczywiście niezwykłe – aż trudno uwierzyć, że ta seria miała książkowy pierwowzór, tak doskonale fabuła zostaje dopasowana do podzielonej na odcinki, krótkiej formuły (z początku miałem wątpliwości – że może trzynaście epów to za mało, że cała historia zostanie rozegrana za szybko… pozbyłem się ich gdzieś w połowie, tego naprawdę nie dało się zrobić lepiej). Rozważania o japońskim folklorze dodają smaczku śledztwu, a powtarzające się do przesady „pudełka” i "mouryou" potrafią nawet widza przyprawić o małą obsesję na tym punkcie… Im bliżej końca, tym bardziej doszukiwałem się tych „pudełek”, mniej lub bardziej metaforycznych, w każdej scenie… Doskonały pomysł, doskonała realizacja. Inna istotna sprawa: seria do od pierwszej sekundy do ostatniego odcinka naprawdę trzyma w napięciu, co jest niemałym osiągnięciem, zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że  kliknij: ukryte  Genialnym pomysłem okazały się też sceny otwierające poszczególne odcinki – fragmenty opowiadań, snów, wizje szaleńca? A może przynajmniej część z tego dzieje się naprawdę? Ta niepewność jest tutaj bardzo istotna, zwłaszcza, że rolę chorego narratora w tych fragmentach otrzymuje Sekiguchi, a on… o nim mógłbym się długo rozpisywać.

    Dla mnie to właśnie pisarz jest głównym bohaterem tej opowieści i kliknij: ukryte 

    Pozostali panowie też wypadają nieźle, a Kyougokudou zachwyca. Faceci wzbudzają w widzu sympatię i potrafią zainteresować bez wyciąganych z kapelusza „dedukcji” rodem z Death Note – tutaj bohaterowie naprawdę analizują posiadane informacje i na podstawie swojej wiedzy dochodzą do racjonalnych wniosków. Pod tym względem od reszty odstaje trochę „jasnowidz”, ale pierwsze spotkanie z Kyougokudou wydaje mi się dość wyraźną sugestią, że jego „magiczną” intuicję da się racjonalnie wytłumaczyć, a po odkryciu tajemnic wydałaby się nam co najwyżej prostą sztuczką do zabawiania publiczności.

    O grafice i muzyce nie będę się rozpisywał – wyjąwszy 3D i nieco zbyt częste powtarzanie się niektórych utworów, oprawa stoi na wysokim poziomie.

    Pozycja obowiązkowa – mało kto o niej słyszał, choć każdy powinien zobaczyć. Jeden z tych tytułów, które w zalewie animowanej tandety przywracają człowiekowi wiarę w Japończyków. Czysty geniusz.
  • Avatar
    A
    JJ 26.12.2009 19:23
    Pinker than Loli FTW~!
    Komentarz do recenzji "Darker than BLACK: Ryuusei no Gemini"
    Seria jest… zwyczajnie głupia. I niepotrzebna. Właściwie nie miała szans wyjść dobrze, a szkoda, bo kilka niezłych pomysłów przez przypadek się do niej przyplątało. Spory problem stanowi jednak fakt, że tytuł Darker than Black zupełnie tu nie pasuje… Historia Suou nadawałaby się na spin­‑off, nawet bez Heia – lolitka, wbrew narzekaniom fanów pierwszej serii (zaskakująco często sprowadzających się do „zabrali mi biszonena!” ;P), to postać całkiem sympatyczna i nawet ją polubiłem – ale co z tego, skoro pasuje tutaj jak kwiatek do kożucha? Próba zmiany klimatu i wprowadzenia bohaterki z zupełnie innej bajki to ze strony twórców strzał we własną stopę. Wydawajcie to, spoko, ale pod innym tytułem i bez prób wmieszania do historii na siłę bohaterów pierwszej części (którzy niespecjalnie się tutaj odnajdują – do końca nie dowiadujemy się, dlaczego akurat oni zostali wplątani w tę aferę).

    Niestety, po obejrzeniu ostatniego odcinka stwierdzam, że wbrew moim (fakt, że niczym nieuzasadnionym) nadziejom historia nie złożyła się do kupy i tego pomysłu na powiązanie elementów układanki w sensowną całość, który wydawał się chować gdzieś w scenariuszu, po prostu nie było. A potworna tandeta, jaką twórcy serwują nam w finale, zasługuje na specjalne wyróżnienie. Porażka roku, równie mocno zawiodło mnie w 2009. jedynie Canaan.

  • Avatar
    A
    JJ 11.09.2009 13:49
    Fryzjer na kwasie
    Komentarz do recenzji "Rean no Tsubasa"
    Hej, ale przesłanie było nawet ciekawe – ja odczytałem je tak: Japończycy rozpamiętujący drugą wojnę światową i uznający swój kraj za pokrzywdzoną (ach, ci wredni Amerykańce!) stronę konfliktu to po prostu oszołomy ;)

    Chała chałowata, nawet oglądanie tego w dobrym towarzystwie dla śmiechu nie jest jakąś specjalną przyjemnością.

    A z rzeczy o których nie wspomniano w recenzji – fryzury! Chara­‑design jest naprawdę żenujący, ale stroje (imho raczej na paradę równości niż karnawał) to niewielki problem w porównaniu z tym, co te produkty człowiekopodobne mają na głowach. Liczyłem na zrzutkę z Panem Migdałową Głową… W każdym razie, Rean no Tsubasa podsumowałbym tak: koszmar niespełnionego fryzjera­‑patrioty na kwasie. Zło.
  • Avatar
    A
    JJ 22.08.2009 17:08
    Fenomenalne
    Komentarz do recenzji "Kaiba"
    Chcę więcej. Jeśli miałbym wskazać największą wadę Kaiby, bez wątpienia byłoby nią to, że tak świetna seria ma tylko 12 odcinków – nie miałbym nic przeciwko dwukrotnie dłuższej.

    O jakości najlepiej świadczy chyba to, że to pierwsza seria, którą obejrzałem „na raz” od bardzo, bardzo dawna. Popis fantazji, jeśli chodzi o konstrukcję świata, dopracowany scenariusz (dziesiątki bym nie wystawił, ale z drugiej strony, anime których fabułę oceniam tak dobrze można policzyć na palcach jednej ręki), świetne – nawet mimo braku związku z wątkiem głównym – odcinki pierwszej połowy serii, śliczna oprawa. Zgrabnie uniknięto pułapki nachalnego dydaktyzmu i tłuczenia widza po łbie Morałem i Symboliką – a biorąc pod uwagę tematykę, były duże szanse na zrobienie z tego tytułu pretensjonalnego gniota. Na szczęście cała ta „głębia” i przemyślenia sprawiają wrażenie drugorzędnych – wydaje się, że Kaiba nie chce widzowi niczego przekazać, nie ma w sobie zakodowanego, metaforycznego znaczenia, a co najwyżej daje materiał do własnych przemyśleń i interpretacji – to nie jakieś Arcyambitne Arcydzieło dla Wymagającego Widza, tylko konsekwentna, przemyślana wizja artysty, nad którą – jeśli ma się ochotę – można się głębiej zastanowić. To się ceni.

    Pomijając już kwestie tej nieszczęsnej, mitycznej Guembi, Kaiba po pierwsze wciąga, a po drugie wygląda ślicznie. Sama kreska, choć nietypowa, nie jest tu najważniejszą atrakcją – fascynują przede wszystkim fantazyjnie zaprojektowane światy, odwiedzane przez Kaibę w czasie wędrówki w pierwszej połowie serii.

    Z narzekań w stylu „recenzant jest do bani i nieznasiem” – ocena za muzykę jest za niska. Po prostu. Jeśli ktoś ma alergię na elektronikę, przejdzie obok OSTa obojętnie, ale już samo wykorzystanie muzyki w serii zasługuje co najmniej na ósemeczkę. Syntetyczne brzmienia mogą irytować, ale dla mnie to bardzo miła odmiana – w porównaniu do typowych, często niestety bezbarwnych i nieciekawych instrumentalnych lub symfonicznych ścieżek dźwiękowych, na których nazwy utworów można by zastąpić numerkami (Smętny Kawałek #3435, Mroczny Kawałek #44425…) i które dobrze potrafi robić tylko niewielka garstka uzdolnionych kompozytorów. Tym bardziej, że ta elektronika w Kaibie nie ogranicza się do radosnego, techniawkowego łupu­‑cupu a'la niektóre dzieła takiej Kajiury na przykład (chórek + łup­‑cup­‑łup­‑cup = przepis na sukces!). Jest też parę prostych, ale ślicznie dopasowanych do animacji utworów i udane piosenki w openingu i endingu – w sumie muzykę do tej serii oceniam bardzo pozytywnie i bez wahania dałbym 8­‑9.

    Przede wszystkim, Kaiba to dzieło przemyślane i kompletne – każdy element znalazł się na swoim miejscu i idealnie pasuje do reszty, a co za tym idzie, trudno wyobrazić sobie tę serię z inną grafiką czy zmienioną muzyką. Wyjątkowy, dopracowany tytuł i moim zdaniem jedna z najlepszych – obok Xamda i Michiko to Hatchin – serii 2008 roku.

    Oglądać!
  • Avatar
    A
    JJ 23.06.2009 15:04
    Johnny Quest?
    Komentarz do recenzji "Higashi no Eden"
    ...ten tytuł pasowałby znacznie lepiej niż jakieś „Eden of the East”. Ale akurat penisowa obsesja autorów nie jest w tym przypadku najistotniejszą wadą. Jest jedno zdanie w recenzji, z którym absolutnie nie potrafię się zgodzić:

    Enevi napisał(a):
    Twórca prezentuje je widzowi na tyle subtelnie, iż nie ma się wrażenia oglądania dzieła propagandowego.
    Zależy. Ja miałem niestety wrażenie, że to jedno z najbardziej nachalnych anime „ku pokrzepieniu serc” (a raczej – leczeniu kompleksów), jakie widziałem od czasu nieszczęsnej Nogizaki Haruki (którą rzuciłem po trzech odcinkach). Niczym wyjąca ze sceny Doda, Higashi no Eden wmawia: „nie martw się, uśmiechnij się, nie jest tak źle…” i na siłę wciska idiotyczny, psujący dobre wrażenie morał – „NEET też człowiek”. Anime z morałem nie lubię tak dla zasady, ale tutaj nakłada się na to jeszcze fakt, że do serii wprowadzono kilka zupełnie niepotrzebnych wątków, postaci i scen które pojawiają się tylko po to, żeby nasze biedne porażki życiowe mogły pokazać swoją przydatność dla społeczeństwa – szczytem wszystkiego jest  kliknij: ukryte  Seria jest porządna, w sezonie nie miała praktycznie żadnej poważnej konkurencji, więc pozostało dobre wrażenie. Ale. Koncepcja fabularna to tak naprawdę miks kilku znanych już pomysłów, obok świetnych postaci pojawiają się wkurzające i zwyczajnie niepotrzebne. Muzyka to przeciętność absolutna, z wyjątkiem openingu – zatrudnienie zagranicznych muzyków się opłaciło. Warto było to oglądać na bieżąco, jednak mimo wszystko istnieją dużo lepsze serie i szczerze mówiąc nie wiem, czy za rok będzie sens polecać Eden of the East komukolwiek. Dobra, wciągająca seria rozrywkowa… i niestety nic więcej. A szkoda, bo potencjał był.
  • Avatar
    A
    JJ 26.05.2009 10:40
    *___________*
    Komentarz do recenzji "Macross Frontier"
    Mechy, wybuchy, kosmici i piosenkarki wygrywające bitwy j­‑popem… Kiczem zalatywało z daleka, ale mimo to, obejrzałem. I nie żałuję – od dłuższego czasu żadna seria nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak Macross Frontier – kto wie, może gdybym „na raz”, bez oczekiwania tygodniami na kolejne odcinki, obejrzał Xam'da albo Michiko to Hatchin, byłoby z czym porównywać. Nowy Macross to kwintesencja tego, czego szukam w seriach rozrywkowych – chodzi przede wszystkim o to, że genialnie radzi sobie ze zmniejszaniem dystansu widza do przedstawionych wydarzeń, bohaterów, świata, do tego stopnia, że przestają dziwić wszelkie co najmniej dziwaczne pomysły w rodzaju piosenek pacyfikujących kosmitów. O ile dobre serie powinny cieszyć sensownie skonstruowaną fabułą i realizmem, Macross jest czymś o klasę wyższym – na tyle dobrym, że potrafi zepchnąć na drugi plan takie „szczegoły”, jak logika.

    To „zmniejszanie dystansu” dotyczy zwłaszcza postaci – schematyczne czy nie, naprawdę potrafią do siebie przekonać i – przede wszystkim – można się ich losem przejąć, co wcale takie częste nie jest. Ranka była moją faworytką od samego początku – a właściwie od momentu, kiedy po raz pierwszy zaśpiewała Aimo. Tak, „słodkość roku”, to określenie tutaj jak najbardziej pasuje. Dla przeciwwagi wredna i stanowcza Sheryl, dziewczyna, która wie, czego chce od życia i co ważniejsze, potrafi to zdobyć. Alto­‑hime… przypadek beznadziejny, nieraz miałem ochotę rzucić kilka słów na jego temat na forum, w temacie „Najchętniej udusiłbym…” – ale, co zabawne, to taki rzadki przypadek „pozytywnego” znielubienia postaci – bo świadczy o tym, że, jak wspomniałem, bohaterowie Macrossa naprawdę nie są mi obojętni. Za niezdecydowanie ktoś powinien zasadzić mu porządnego kopniaka, to pewne.

    Scenariusz – tutaj wrażenia mieszane, bo choć cała intryga jest raczej banalna, prowadzenie wątku miłosnego i rozpisanie fabuły poszczególnych odcinków (te wszystkie cliffhangery, akcja pędząca na łeb na szyję, przeskakiwanie między różnymi postaciami…) to mistrzostwo, w moim odczuciu przebijające Code Geass – bo w końcu kto przejmowałby się masakrą Japończyków i jakimś gościem z futurystycznym czajnikiem na głowie i jaskółką w oczku, kiedy tutaj Alto (świnia!) zostawia Rankę (biedna…) bo Sheryl (wredna!) wkręciła go w jej wyjazd na jakąś buntującą się planetę…

    Zakończenie trochę rozczarowuje, zwłaszcza  kliknij: ukryte  Było kosmicznie przesadzone i epickie do granic śmieszności, ale to nie przeszkadza – wywołuje raczej szeroki uśmiech na twarzy, niż irytację.

    Muzyka – tu chyba komentować nie trzeba, dziesiątka w pełni zasłużona, a Aimo w każdej wersji jest genialne. Głos Ranki jest śliczny i jeszcze przez jakiś czas moje uszy będą niedopieszczone barkiem jej seiyuu (która, niestety, chwilowo w żadnej ciekawej serii nie występuje). Za wisienkę na torcie robią świetne duety, pojawiające się w końcówce serii, a poza masą j -popowych piosenek jest też kilka naprawdę dobrych instrumentalnych kompozycji, czasem zalatujących nadmiernym patosem, ale to w końcu space­‑opera…

    Mocna dziewiątka to w tym przypadku minimum – w tym cząstkowe 10 dla muzyki i postaci, Aimo, które jeszcze przez jakiś czas posiedzi sobie na odtwarzaczu oraz but, którego odcisk powinien znaleźć się na pupie pewnego bizona­‑bigamisty. Więcej takich serii, więcej…
  • Avatar
    JJ 13.05.2009 14:30
    Re: kolejny raz ...
    Komentarz do recenzji "Strike Witches OVA"
    THeMooN napisał(a):
    ...narzekanie na ecchi, majtki, cycki i ogólnie erotykę.


    ...którego w tej recenzji nie ma ;) No, przynajmniej ja, jako autor, nie zauważyłem – ba, jest nawet czarno na białym napisane, że w OAV znacznie mniej fanserwisu niż w serii TV. Niska ocena wynika z tego, że OAVka, będąc swego rodzaju pilotem do serii TV, nijak nie pokazuje co w serii TV będzie. Czyli w zasadzie nie ma sensu jej oglądać. Na przyszłość proszę – czytać recenzję, zanim się ją skomentuje.
  • Avatar
    A
    JJ 14.04.2009 11:37
    Nie, lepiej nie...
    Komentarz do recenzji "Sora o Miageru Shoujo no Hitomi ni Utsuru Sekai"
    Niekoniecznie warte polecenia. Lepiej obejrzeć OAVki, z których składają się pierwsze, faktycznie całkiem udane, odcinki, bo niestety, nowy materiał w końcówce zupełnie nie pasuje do całości klimatem – fuj, ratowanie świata i to w najgorszym możliwym wydaniu, z błyskaniem kolorowymi światełkami, przemowami o miłości zabijającymi Głównych Złych i pseudoepickim, przegiętym efekciarstwem. Jeśli oceniać całość, może i faktycznie zasłużyło toto na siódemkę, ale jeśli patrzeć tylko na to, co rzeczywiście jest w tej serii nowe… Oj, ocena leci na łeb na szyję. Plusik za oprawę graficzną – ale nie rozumiem, dlaczego nowe fragmenty wyglądają o wiele gorzej niż stare (skądinąd bardzo ładne, jeśli przymknąć oko na projekt tytułowego bohatera). Do tego całkiem miła dla ucha muzyka – choć nie sądzę, że nadawałaby się do słuchania niezależnie od serii. W każdym razie nie polecam – skoro jedyną różnicą między OAVkami a serią TV jest właśnie ta okropna, psująca dobre wrażenie z całości końcówka, to jednak warto raczej zwrócić uwagę na pierwsze Munto.
  • Avatar
    A
    JJ 25.08.2008 19:02
    To komedia?
    Komentarz do recenzji "Code Geass: Lelouch of the Rebellion"
    Z góry zaznaczam, że obejrzałem dopiero dwa odcinki Code Geass, więc to co tutaj piszę to jedynie pierwsze wrażenia. I przepraszam, jeśli pomylę imiona bohaterów. Miałem mieszane uczucia co do tej serii – z jednej strony, entuzjastyczna recenzja, z drugiej, komentarze typu „osoby ogłądające CG dzielą się na 1. te które zrozumiały i seria im się podoba oraz 2. te które nie zrozumiały” (innymi słowy – „jeśli nie podoba ci się CG jesteś idiotą”)lub „szkoda, że nie ma sposobu, żeby stwierdzić, czy osoba pisząca komentarz ma 13 czy 30 lat” (czyli „jeśli nie podoba ci się CG jesteś trzynastoletnim idiotą”)- czytając coś takiego trudno nie podejrzewać CG o bycie przeciętną, a może nawet słabą serią otoczoną kręgiem maniakalnych fanów, wystawiających te wszystkie 10/10 i pożerających żywcem każdego kto ośmieli się podnieść choćby palec na ich ukochane anime. Zacząłem więc oglądać, żeby wyrobić sobie własne zdanie i… szczerze przyznam, nie spodziewałem się, że będzie aż tak źle.

    Główny bohater – miał być oryginalny i ciekawy, wystarczyła jedna scena (gra w szachy w ep. 1) i już miałem go dosyć. Kolejny genialny nastolatek z supermocą? Faktycznie, Light 2.0, ale o ile w Death Note L był do zniesienia z uwagi na dodające mu smaczku autystyczne zachowania, a sam Light miał chwile, kiedy wychodził z niego psychopata(nawet mimo to, pod koniec serii zaczął już irytować), oglądanie tego po raz kolejny zwyczajnie nudzi.

    Logika… Narzekałem w DN na brak sensu i realizmu? To dlatego, że nie znałem jeszcze Code Geass. Lelouch bez problem zdobywa dla gromadki terrorystów kilka mechów (jak na najpotężniejszą broń przystało, przewozi sie je niestrzeżonym pociągiem przez obszar, gdzie właśnie trwają walki z terrorystami i oczywiście wie o tym Lelouch), do których wyżej wymienieni terroryści wsiadają ochoczo wsiadają (jak na najpotężniejszą broń przystało, każdy miezkaniec okupowanej Japonii potrafi nimi sterować, umiejętności tej prawdopodobnie nauczają szkoły podstawowe, skoro potrafi także nastoletni Lelouch) i ruszają do walki. Tę w kluczowym momencie przerywa spadająca z dachu kobieta (z dzieckiem) – skąd się tam wzięla, nie mam pojęcia.

    Skoro przy spdającej kobiecie (z dzieckiem) jesteśmy – o ile pamiętam, CG nie jest komedią? Nagromadzenie scen śmiesznych (obawiam się, że niezamierzenie) jest większe niż w niejednej parodii. Rozwaliło mnie wejście Księcia Clovisa – toż to Tamaki z Ouran HSHC, dosłownie! Jego „natchniona przemowa”, wzmocniona zaskoczeniem, rozbawiła mnie bardziej niż niejeden z tekstów Tamakiego, tyle że symbolem Złego Uciskającego Imperium nie powinna chyba być postać wprost z komedii? Z kolei scena z Lelouchem wspominającym sistrę w chwili zbliżającej się śmierci świetnie pasowała by do Sayonara Zetsubou Sensei – dramatyczna muzyka, dziewczę na wózku w kwiecistej scerii – tak wzruszające ż aż śmieszne, brakuje tylko okrzyku „I'm in despair!”. Oczywiście, nie mogę nie wspomnieć o genialnym wejściu spadającej kobiety (z dzieckiem), az się prosi o komentarz Haruhi z OHSHC w stylu „Skąd ona właściwie się tam wzięła”. Zakończenie drugiego odcinka – Lelouch wyjawia swoją tożsamość Clovisovi – też sugeruje że mamy do czynienia z parodią (dobrze przynajmniej, że nie powiedział „Jestem twoim ojcem”).

    Naprawde chciałbym się mylić, może taki początek to tylko wypadek przy pracy, a może ktoś zapomniał dodać w recenzji „komedia” i „satyra/parodia”. Oglądam CG dalej, z nadzieją na poprawę – tyle dobrych komentarzy nie mogło się chyba wziąć znikąd? Może jestem 13letnim idiotą (choć data urodzenia w dowodzie temu przeczy…), ale na razie widze w CG tylko kicz.

    ...i skąd tam się wzięła ta spadająca kobieta (z dzieckiem)?