x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Oj...
Kiedy jakiś czas temu natknęłam się na informacje o kolejnym sezonie, byłam wniebowzięta… przez kilka sekund. Doczytałam i okazało się, że za robotę weźmie się inne studio, więc szybko ochłonęłam. I słusznie, przynajmniej rozczarowanie było mniejsze.
Absurdalny humor? Niby jakiś był… ale pozbawiony iskry, którą miały poprzednie serie. Może próbowali zrobić to zbyt serio?
A Date? Gdzie się podział ten bohater, do którego wszystkie pasujące określenia są wyrazami pozytywnie niecenzuralnymi?
W tej serii przez połowę czasu zachowuje się jak jakiś nierozgarnięty antagonista. Z poprzednich części wiadomo, że zawsze był cudownym, narwanym dzikusem, ale jednak nie tak bezmyślnym jak tu.
Jeśli chodzi o „Last Party”, to jak pisałam, nie wiem co jest bliższe grze, ale film, chociaż ciężko go określić mianem lepszego niż tylko ewentualnie dobry, podobał mi się bardziej. kliknij: ukryte Motyw z powrotem Nobunagi ze świata demonów, ależ ja wtedy byłam szczęśliwa. Absurd wywołujący radosny śmiech. A co dostałam w „Judge End”? kliknij: ukryte Demoniczną Oichi i Matsu przemawiającą jej do rozumu odwołując się do – o zgrozo – jej uczuć do poległego męża, Nagamasy. Poważnie?…
Zabrakło mi tego, że główne postaci, jak kiedyś, osobiście nie rzucały się w wir walki (a przynajmniej nie tak często). Tym sposobem pozbawiono ich większości charyzmy. Owszem, sadzając ich na stołeczkach zbliżono się nieco do prawdy historycznej. Tylko po co, skoro cała reszta i tak była bez sensu?
Ogółem wszystko to było jakieś takie nijakie. Za dużo uczuciowych przemówień, za mało widowiskowych walk. Jakby starano się wcisnąć głębszy sens i poważniejsze motywy tam, gdzie akurat były najmniej potrzebne. Dla mnie Sengoku Basara było jednym z nielicznych anime, w których ewolucja postaci na większą skalę jest wręcz niewskazana. Próbowano już to zrobić w drugim sezonie i nie utrzymał poziomu pierwszego.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze grafika…
Na litość, co oni mi zrobili z Yukimurą? Był jedną z najbardziej uroczych postaci, jakie kiedykolwiek biegały po ekranie, a tu… ech. Jemu i Sasuke najbardziej oberwało się „po kresce”. Reszta wyglądała lepiej lub gorzej, bez większych tragedii, ale Date z niebieskim okiem ze starszych projektów prezentował się przyjemniej. Sama animacja też gorsza niż ze studia I.G. W sumie to najlepiej wypadały tła, tutaj trudno było mi się przyczepić.
I właściwie… tragedii nie było. A jednak nawet gdybym nie znała poprzednich części i nie oglądała „Judge End” przez ich pryzmat, anime nadal byłoby tylko średnie. Utknęło pomiędzy chęcią zrobienia czegoś nieco bardziej skupiającego się na emocjach, a pomiędzy oderwaną od realizmu kolorową siekaniną. Wycięli mi większość tego, co tak kochałam i co wydawało mi się właściwe kwintesencją Basary. Absurdalną, wywołującą radosną chęć popukania się w czoło kwintesencją.
Jeżeli komuś niezbyt podobały się poprzednie części, to może akurat ta im się spodoba. Ale ludzie kochający Sengoku Basarę głównie za to (paradoksalnie), że była tylko tym (i aż tym) czym była i nic ponad to, raczej się zawiodą.
Niby mam w rodzinie muzyków, ale ja sama nim nie jestem i podczas seansu też przyjęłam, że to pewnie Wagner… :D
Może coś mi umknęło, ale Wagnera w serii nie słyszałam.
Dwa razy w tle zabrzmiało „Ave Maria” Schuberta, a to, co prawdopodobnie miało być Wagnerem, to Symfonia nr.9 („Z Nowego Świata”) Dvoraka, część IV, i pojawiła się w scenie, kiedy śpiewała Kashima.
Chodziło o to, czy faktycznie gdzieś przewinął się Wagner, a ja to przegapiłam?
Jeśli tak, to przepraszam, zresztą nie chcę nic wytykać, a tylko zwrócić uwagę na ewentualny błąd.
Jeśli przyjąć, że Rumi mogła ją czymś podtruwać, to zgodnie z tym tokiem można sobie przyjąć wiele innych rzeczy, których tam wcale nie było. Mogło tak być, ale nie zauważyłam, żeby to gdzieś zaakcentowano. Tych kilka wspominanych przeze mnie scen jest na tyle niejasnych, że właściwie wiele rzeczy można tam dopowiedzieć.
Z drugiej strony trochę faktów umknęło mi z pamięci od czasu seansu, więc nie chcę się wdawać w dyskusję :)
Ze zdaniem o Me‑Manii się zgadzam. Ta postać to właściwie pewien majstersztyk, przynajmniej jeśli chodzi o tych odpychających.
Dziękuję za odpowiedź ;)
całkiem
Byłaby lepsza, gdyby nie ten jeden zbyt dramatyczny wątek, raczej niepotrzebny. Oglądając go po głowie latała mi myśl „z igły widły”. Ale koniec końców, seria znośna, nawet dla starszych widzów. Można się pośmiać, postaci sympatyczne.
A największym zaskoczeniem była dla mnie… długość spódnicy Hiyori. Praktycznie regulaminowa. Nie spodziewałam się takiego realistycznego akcentu w takiej lekkiej serii. Aż miło było patrzeć :D
Re: dobre, ALE:
Co do tego drugiego pytania, to nie napisałam, że nie wiem. Trudno się przecież nie domyślić, kliknij: ukryte że to mógł być każdy bardziej ogarnięty shiki z Tatsumim włącznie – i ja też tak myślę. Ale napisałam, że brakuje mi dokładniejszych wyjaśnień. Potraktowali ten wątek po macoszemu. Trochę tych ludzi musieli przecież nałapać, można było temu poświęcić pół minuty w jednym odcinku. Zresztą, jak wspomniałam, to akurat naprawdę szczegół.
Mnie też Shiki bardzo się podobało w ostatecznym rozrachunku, pomimo tych wielu irytujących elementów i początkowego zniechęcenia. Nie spodziewałam się, że będę aż tak przeżywać kilka ostatnich odcinków. Przesłanie bez moralizatorstwa też mnie mile zaskoczyło.
Dzięki za odpowiedź i za to, że chciało Ci się to czytać. Ja zwątpiłam, kiedy zobaczyłam, jaki długi mi wyszedł ten komentarz.
Ten zresztą też.
dobre, ALE:
ALE… teraz sobie pomarudzę, powytykam i powyliczam wszystko co mnie irytowało i przez co rzuciłabym tym anime w kąt, gdyby nie dwie postacie.
I to jest w większości (chociaż nie wszędzie) kwestia gustu i sprawy subiektywne, nie chcę się z nikim kłócić.
Po pierwsze, nie przesadzajcie z tym, że wszystko jest tak genialnie rozplanowane. Fabuła na dobrą sprawę jest prosta jak metr drutu, i gdyby wszystko było niby tak przemyślane, to nie znalazłby się tu ten błąd:
kliknij: ukryte zostało powiedziane, że shiki o wschodzie słońca zasypiają mocnym snem i nie da się ich obudzić (chyba że po prostu wystawi się je na słońce), wstają dopiero po zmroku – tymczasem w scenie kiedy mieszkańcy wybrali się w dzień do Kanemasy by sprawdzić, kim naprawdę są jej mieszkańcy, Sunako i Chizuru stały sobie w oknie.
Zabrakło mi też dokładniejszego wytłumaczenia, kto i kiedy łapie ludzi w miastach i przywozi ich do wioski jako pokarm dla nowo‑przemienionych shikich, chociaż to akurat szczegół.
Gorzej z motywem kłótni Natsuno i Tohru o to, że na dobrą sprawę wampiry nie musiały zabijać ludzi, żeby się napić. Tohru wtedy jako‑tako to wyjaśnił, że głód, że świnia, i niby miało to sens, ale jakoś mogły się powstrzymywać od natychmiastowego zabijania ludzi, których gryźli przez kilka nocy, żeby ich przemienić – interesujące.
I nie podobał mi się też motyw nazywania tych „specjalnych” shikich wilkołakami. Nie mieli w sobie absolutnie nic z wilkołaków (poza „uszkami” Tatsumiego), to było całkowicie niepotrzebne i bzdurne. Wystarczyła inna nazwa.
Po drugie, problem z tym, co pierwsze rzuca się w oczy podczas seansu. Kreska jest dla mnie po prostu brzydka. Szpiczaste brody, nienaturalnie chude sylwetki. Animacja też nie jest jakoś specjalnie płynna, ale trzyma poziom, są o wiele gorsze pod tym względem serie.
Ale to pikuś.
Najgorsze są te kretyńskie fryzury. Dotrwałam do końca, ale jakoś nie twierdzę, że dodają serii uroku. Wręcz przeciwnie, przeszkadzały mi cały czas, nawet jeśli częściowo się przyzwyczaiłam. Był już moment, kiedy myślałam, że już nic gorszego nie zobaczę, a tu trach, pojawia się czyjaś żona/matka z jeszcze debilniejszym uczesaniem.
Do końca seansu miałam nadzieję, że któraś z postaci okaże miłosierdzie i ogoli głowę kolesiowi z niebieskimi włosami i tymi… uszkami. Jak mogę traktować poważnie taką postać?
To samo tyczy się strojów, nie tylko Tatsumiego (chociaż to czerwone wdzianko w którym wyskoczył w pewnym odcinku wołało o pomstę do nieba), ale wielu osób. O kostiumie Seishirou aż wstyd wspominać.
Fajnie też, że ktoś nazywa zwykły zamek „posiadłością w europejskim stylu”. Kogoś chyba poniosła fantazja.
Że niby taka europejska otoczka, że nastrój? To była kompletna katastrofa. I nie, to nie był pastisz, jak w przypadku Hellsinga – te wszystkie elementy to najzwyklejsza tandeta i niestety nic więcej.
Można powiedzieć, że się czepiam – ale czy seria aspirująca do bycia nieco ambitniejszą od reszty, nie powinna też wyglądać nieco poważniej?
Komu się to podoba, temu się podoba – mnie to odstręczało do samego końca.
Uważam też, że „unikalność” serii powinna wypływać z czegoś innego, głębszego niż fryzury i stroje.
Nie trawię kolorowych włosów i nigdy nie stwierdziłam, że dodają czemuś uroku – mogły co najwyżej nie przeszkadzać lub pasować, jak w Star Driver, bo i tematyka nie wymagała zbytniego realizmu.
Ale w Shiki przydałoby się go więcej. Seria wiele by zyskała.
Dlatego też jakoś nie mogłam przez bardzo długi czas wczuć się w ten rzekomy klimat. Bo jak, kiedy przed oczami przebiega mi różowo‑włosy, roznegliżowany pustak, którego wysłałabym w kosmos z biletem w jedną stronę?
„Klimat” był wręcz zaprzepaszczony przez tę idiotyczną stylizację. W końcu się wkręciłam, ale nie od pierwszego odcinka, nie od drugiego, nawet nie od szóstego… dopiero za połową byłam pewna, że dam radę skończyć to anime.
I tutaj trochę plusów. Przede wszystkim, Muroi i Sunako.
Mnich był od początku moją ulubioną postacią i absolutnie nie uważam go za irytującego. Może nie rzucał się w oczy, ale wbrew pozorom był nie mniej interesującym charakterem niż Ozaki. Dla mnie nawet bardziej. Czy był aż tak niezdecydowany? No nie wiem. Ja w nim widziałam raczej obojętność. kliknij: ukryte Wydawało się, że niezbyt zależy mu na własnym życiu, więc i śmierć mieszkańców nie wzbudzała w nim tak wielkiego sprzeciwu, jak w Ozakim. Oczywiście nie cieszyło go to, ale przybrał bierną postawę – skoro tak się dzieje, to się dzieje, i nie powinien w to ingerować. Widać to już w scenach z Ozakim przed połową serii, gdy przychodził relacjonować mu to, czego sam się dowiedział. O wszystkim opowiadał z zadziwiającym spokojem, podczas gdy Ozaki wpadał w szał. To, czy takim zachowaniem kogoś irytował zależy już tylko od tego, czy woli się postacie emocjonalne, które lubią ostro reagować, czy te, które rzadko pokazują emocje. Ja wolę tę drugą grupę, to wszystko.
I nie skłamię jeśli napiszę, że tylko dzięki Seishinowi i tej przedziwnej relacji, jaka łączyła go z Sunako, udało mi się dobrnąć do momentu, w którym seria naprawdę mnie wciągnęła – czyli za połowę.
Z kolei Sunako na początku sprawiła wrażenie rozpieszczonej, mrocznej dziewczynki – na szczęście to tylko pozory. Uwielbiałam jej rozmowy z Seishinem, i jeśli w tym anime padały jakieś głębsze kwestie, to w większości właśnie pomiędzy tą dwójką. Te ich spotkania miały też niesamowity klimat, właściwie do połowy anime, to był jedyny „klimat”, jaki znajdywałam w tej serii.
Najbardziej zaś uwielbiam motyw opowiadania, które pisał Seishin – chyba jedyny wątek, do którego nie mogę się przyczepić, bo został bardzo dobrze poprowadzony. Także jego rozwiązanie mnie nie zawiodło i dało pełny obraz charakteru zarówno samego Seishina jak i Sunako. W dodatku doskonale pasuje do wydźwięku anime i daje możliwość pewnej interpretacji, ale o tym później.
Co do innych postaci, poza Megumi wszystkie były mniej lub bardziej znośne, nawet Tatsumiego całkiem lubiłam, bo przynajmniej czasem miał coś mądrego do powiedzenia.
Ozaki na pewno był jedną z bardziej interesujących i dość nietypowych postaci, a Natsuno… napiszę to pierwszy raz w życiu, ale chyba bardziej bym go lubiła, gdyby z takim charakterem był dziewczyną. Koniec końców jednak zyskał trochę mojej sympatii, pomimo swojej irytującej mrukliwości.
Jest jeszcze jeden plus – muzyka. Jest genialna, wszystkie utwory są klimatyczne, nawet jeśli nie wszystkich słucha się przyjemnie poza anime. Zastanawiałam się, skąd znam to piękne brzmienie, i już wiem: Ayakashi, Mononoke. Nie trzeba więcej pisać.
To ta muzyka ratowała klimat, niszczony kolorowymi włosami, dziwacznymi strojami i tymi pożal się Boże pseudo‑komediowymi wstawkami. Nie wiem, po co one tam były.
Powoli kończąc… nie żałuję czasu poświęconego tej serii z trzech powodów: Muroi, Sunako, muzyka.
Morał też był bardzo trafiony, chociaż nieco oklepany. Tyle że… no właśnie. Ten morał zgubił się trochę w tej idiotycznej, kolorowej otoczce. Dlatego tak na nią narzekam i zdania nie zmienię – seria, która ma tak poważne i smutne drugie dno, nie powinna być przytłoczona przez masę takiej tandety. A wystarczyło stonować fryzury i stroje. Naprawdę.
Mam wrażenie, że to ważne przesłanie niestety wielu ludziom umknęło w cieniu podskakującego biustu Megumi. I nie, nie przesadzam, w tak krótkim czasie już parę razy widziałam fora, na których ludzie dyskutowali właśnie o jej wyglądzie, ale nikt nie zastanawiał się nad morałem całej historii. Szkoda, bo to właśnie on był najważniejszy.
Ludzie piszą coś o walce dobra ze złem, o shikich jako o wcielonym złu… Dla mnie prawda zaś jest taka, że kliknij: ukryte ludzie rzekomo walczący z tym „złem”, okazali się tak samo krwiożerczymi potworami jak ci, których tak się bali i nienawidzili. Jeśli shiki byli wcielonym złem, to byli nim również ludzie – w końcu shiki po przemianie nie stracili swoich osobowości, prawda? Jak dla mnie oznacza to, że nie było tam czegoś takiego jak „wcielone zło”. Doskonale pasuje tu właśnie opowiadanie Seishina i jego znaczenie, podsuwa wręcz genialną metaforę.
Tak więc, ani dobro, ani zło – byli tylko ludzie, czy to żywi, czy martwi. Sunako nie była gorsza niż Ozaki, Ozaki nie był gorszy niż Sunako.
Nie twierdzę, że ludzie zrobili źle mordując shikich. Nie twierdzę też, że zrobili dobrze. Na tym chyba to polega.
Zresztą, przypomnijcie sobie scenę, kiedy staruszek na samochodzie retorycznie pyta Ozakiego, przed czym niby uratowali wioskę. Doskonałe podsumowanie.
A biorąc pod uwagę to, co napisałam o mojej sympatii do Seishina i Sunako, jak dla mnie nie mogło być lepszego zakończenia.
I za właśnie ten wydźwięk i takie zakończenie mogłabym spokojnie dać 8, ale ilość wad, które właśnie wyliczyłam, skutecznie mnie przed tym powstrzymuje.
Nie polecam, nie odradzam. Róbcie co chcecie. Ja będę mieć z tym anime miłe wspomnienia, mimo wszystko.
Re: Ani ziębi, ani grzeje... Chociaż nie, jednak ziębi.
Jakość przedstawianych w anime historii i postaci stacza się w zastraszającym tempie z roku na rok, dlatego ten argument mógł coś znaczyć jeszcze te kilka lat temu, teraz już praktycznie o niczym nie świadczy. No, może poza faktem, że anime rzeczywiście porusza głębsze tematy inne niż tylko problemy nastolatków, i nie dzieje się w szkole.
...Przynajmniej przez większość czasu.
Idiotycznych, krótkich spódniczek twórcy też sobie nie odpuścili.
Ale tak szczerze, chociaż byłam rozczarowana i mocno zirytowana, to nie twierdzę, że anime nie ma żadnej wartości, bo ma, tyle że nie jest odkrywcza, ani nawet lepiej ukazana niż w innych dziełach o podobnym wydźwięku, i nie każdy musi się z nią zgadzać – i to jest główny problem.
Ale to już dokładniej opisałam w swoim własnym komentarzu i nie będę się powtarzać.
Re: irytujące
Miło, że nie jestem sama.
nie to samo
ALE.
To nie był ten Shinkai, którego pamiętam z „Byousoku 5 cm”. To znaczy, był przez większość filmu. Końcówka wszystko zepsuła. Twórczość Shinkaia kocham głównie za to, że praktycznie jako jedyny potrafi mnie naprawdę wzruszyć w tym… nazwijmy to, romantycznym sensie. Ale udawało mu się to tylko dlatego, że postacie w poprzednich dziełach były dość ciche, zamknięte w sobie, nie krzyczały do siebie płaczliwie – przeżywały ból głośno, ale tylko w środku, reszta miała odzwierciedlenie w grafice. Na zewnątrz przedostawały się tylko stłumione głosy i pojedyncze łzy.
Zaś w momencie, kiedy dwójka z tego omawianego anime nagle odstawiła scenę jak z jakichś płaczliwych romansideł, gdzie bohaterkami są dziewczątka o obrzydliwie wielkich oczkach, poczułam, że oto… ocena poleciała w dół.
To nadal bardzo dobre anime, ale mogło być świetne.
Mam nadzieję, że to tylko taki jednorazowy eksperyment, że następny tytuł nie powieli schematu „dajmy ujście tym wielkim emocjom, płaczmy, krzyczmy, i pouczajmy się nawzajem”.
To jest wszędzie, i doprawdy, robi mi się od tego niedobrze.
Shinkai był jedyny w swoim rodzaju właśnie dlatego, że ukrywał te emocje krajobrazach, a nie podawał widzowi na tacy w tak oczywisty, wyświechtany sposób.
Piękny film z wielką rysą przy zakończeniu.
kliknij: ukryte A mnie coś jednak nie pasuje. Wydaje mi się, że zwalanie wszystkiego na Rumi nie do końca ma sens. Mima w końcu była na zakupach czy nie, skoro widziała swoje zdjęcia? Czytam tu i tam, że Mima także miała problemy psychiczne, inaczej to nie byłoby możliwe, i ja też się ku temu skłaniam, ale do jakiego stopnia miała przywidzenia? Aż takie miała przywidzenia, żeby przebraną Rumi brać za siebie samą? I w takim razie po co aż dwie szalone postacie, coś tu traci sens. Ludzie piszą o granicy między prawdą a urojeniami, ale, na litość, ile osób naraz miało te urojenia? I o co chodziło z tym występem, na którym rzekomo miała się pojawić Mima, i ludzie reagowali, jakby tam była? Po minach dwóch pozostałych wokalistek wnioskuję, że to także była Rumi, ale znowu, to powinno mieć jakieś skutki, chociażby prasowe, a nie miało.
I jeśli to Rumi zabiła fotografa, to dlaczego była ukazana tak zwyczajnie jak prawdziwa Mima, bez tego efektu „odklejenia”, w sukience? Tylko dla zmyłki? Jakoś wiele rzeczy wydaje mi się tu naciągane.
Poza tym, tego, że za wszystkim będzie stała Rumi, domyśliłam się po 20 minutach, a nawet jeszcze wcześniej brałam ją pod uwagę. Moment, kiedy rozpłakała się na scenie gwałtu mnie w tym upewnił.
Była świetna scena, kiedy przez moment wydawało się, że Mima nigdy nie była gwiazdą, a serial w którym rzekomo grała, to prawdziwe dochodzenie policyjne i prawdziwe przesłuchania, a ona naprawdę jest morderczynią. Wtedy byłam zachwycona, niestety zaraz po tej scenie wszystko wróciło na stary tor i zmusiło do stwierdzenia, że to tylko kolejna nierealna wizja.
Czy może coś przeoczyłam? Nie twierdzę, że mój tok myślenia jest słuszny, dlatego chciałabym, żeby inni też napisali co o tym myślą, bo jak dla mnie zrzucanie wszystkiego na Rumi nie wyjaśnia nawet połowy scen, które miały miejsce i nie potrafię tego zaakceptować.
Im dłużej to piszę, tym więcej mam pytań, chyba nigdy nie miałam takiego problemu z żadnym filmem i zastanawiam się, czy coś mi ciągle umyka, czy on po prostu nie tworzy dokładnej całości i szukam tam czegoś, czego w nim nie ma?
Bo jeśli naprawdę to tylko sprawka Rumi, której udało się „zawładnąć” umysłami Mimy i Me‑Manii, i oboje mieli urojenia, to… chyba spodziewałam się czegoś więcej.
Re: irytujące
Ano, były spore, ale charakter Haruhi, a także odmienny klimat serii sprawiał, że mi to nie przeszkadzało (Niestety nie mogę już tego powiedzieć o Mikuru xD). Poza tym, co najważniejsze, oczy Haruhi miały zupełnie inny wyraz i można był w nich dostrzec inteligencję, na tyle na ile to możliwe w animowanej postaci, zaś oczy Saki były dla mnie strasznie puste i jakieś takie tępe, bez względu na to, co akurat się działo.
Ale to pewnie też kwestia postrzegania, przynajmniej do pewnego stopnia, bo mimika twarzy nie zachwycała tak czy siak.
Re: irytujące
Uwielbiam wolne anime, i w ogóle cenie sobie ambitne serie, jestem fanką kilku dość ciężkich klimatycznie produkcji, które swego czasu wypuściło studio Madhouse, i pomimo, że czasem sięgam po shounena dla rozrywki, to ogrom bzdurnych serii mnie przeraża.
Shin Sekai Yori do bzdurnych w wymowie absolutnie nie zaliczam, co nie zmienia faktu, że rozczarowałam się jak nigdy, bo mając w pamięci kilka tytułów, które osobiście uważam za genialne (a nawet tylko dobrze skrojone), Shin Sekai wypada wręcz boleśnie blado.
I tak, oczy w Clannadzie są OBRZYDLIWE xD, nie wspomnę, że chyba w ogóle nie byłabym w stanie zdzierżyć tego typu serii, ale w omawianym anime i tak były zbyt duże jak dla mnie. Cenię sobie jak najbardziej możliwy realizm.
W każdym razie dziękuję za odpowiedź :)
irytujące
Może trochę ciekawiło mnie zakończenie.
Nikt nie musi tego oczywiście czytać – z góry zaznaczam, nie chcę dyskutować ani nikogo przekonywać – chyba że komuś też się nie podobało, może doda coś od siebie, to bardzo chętnie przeczytam, naprawdę.
Fanom nie polecam, bo moja wypowiedź może ich zirytować.
Pierwszy i największy minus – bohaterowie, a konkretnie główna bohaterka, Saki. Najgorsze jest to, że jeśli miałabym ją w dwóch słowach opisać, to jedyne co przychodzi mi na myśl to „potwornie głupia”. I to niekoniecznie w oczywistym sensie, ale ta jej cecha jest właśnie czymś, co mi trudno wyjaśnić. Takie „niby nie, a jednak tak”.
Owszem, raz czy dwa wymyśliła coś, co pomogło w sytuacji, ale poza tym… jej reakcje, pytania, wypowiedzi, decyzje, zachowanie – cała jej osoba była prawdopodobnie jedną z bardziej irytujących, na jakie natrafiłam.
Coś się dzieje, trzeba działać, a ona stoi, gapi się i jeszcze próbuje coś powiedzieć, zamiast uciekać, czy cokolwiek. Myślenie i wyciąganie wniosków też jej niezwykle trudno przychodziło. kliknij: ukryte Chociażby ta scena z ostatniego odcinka, gdzie opowiadała o nazwie gatunkowej szczuroludzi, gdzie dość jasno nasuwał się wniosek o połączeniu gatunków… zero reakcji. Nawet pomimo słów Yakomaru, nic w makówce nie zaświtało, znowu Satoru musiał jej wytłumaczyć.
Poczułam do niej niechęć już w pierwszym odcinku, nie wiem za co obrywał od niej ten biedny Satoru (chyba za to, że był o wiele inteligentniejszy), strzelała fochami tu i tam, a żaden nie miał najmniejszego sensu. Nieważne, że była młoda. Młodość i głupota niekoniecznie muszą iść w parze.
kliknij: ukryte Nawet kiedy dorosła to się niezbyt zmieniło. Bo jak 26‑letnia kobieta rozmawia z przyjacielem? Rzuca tekstem w obrażonym tonie i dalej odstawia fochy.
Nie wiem konkretnie dlaczego, ale strasznie kojarzyła mi się z równie przeze mnie niecierpianą Yuuki z Vampire Knight. Może w ogóle nie są podobne, ale bez przerwy czułam, że oglądam powtórkę z „rozrywki”.
Gwoździem do trumny było to, że dobrano jej możliwie najbardziej irytujący głos, jaki można było. Amen.
Bez niej anime trochę by zyskało. Ale ogółem nie byłam w stanie polubić nikogo. Może Satoru jeszcze najbardziej tolerowałam, ale tylko to, sympatii zero.
Rozwaliła mnie zaś scena, kiedy kliknij: ukryte Saki i Satoru spotykają się jako 26‑latkowie, i pada tekst o tym, że kiedyś pokłócili się o jakąś błahostkę. Nie rozśmieszajcie mnie. Z piątki przyjaciół zostali tylko oni, razem przeżyli przykre rzeczy, mieli tylko siebie a mimo to się pokłócili o jakąś bzdurę? Ludzie, kto tak robi?
Co dalej… niesmak. Pewnie to dlatego, że nie znosiłam całej młodzieńczej piątki, ale naprawdę, pierwszy raz w historii zdarzyło mi się, że z obrzydzeniem odwracałam wzrok kiedy kliknij: ukryte się całowali, bez względu na to kto z kim, a z góry zaznaczam, że do homoseksualizmu nie jestem uprzedzona.
Anime jest klasyfikowane jako 17+ czy też 18+, więc dlaczego musiałam oglądać akurat bandę nastolatków przez większość czasu? Wiem, to nie ma nic do rzeczy, to tylko moje prywatne preferencje, zazwyczaj unikam anime z nastoletnimi bohaterami, ale tu zmyliły mnie wysokie oceny.
Jeśli zaś chodzi o fabułę… to sam pomysł ani mnie ziębił ani grzał. Średnio podobała mi się taka dystopia, bardzo średnio. Głowna oś… też mogła być lepsza. Po tych wszystkich opisach i ocenach spodziewałam się czegoś naprawdę mocnego, a tutaj… jakieś to takie rozmyte i nijakie.
Finał był dobry, ale można do niego było doprowadzić nieco bardziej spektakularną drogą i lepszymi pomysłami.
W dodatku wszystko było strasznie przewidywalne, od razu było wiadomo, kto jaki jest.
Z technicznych spraw, ponarzekam jeszcze na kreskę. Czy ktoś miał lat 12, 14 czy był przed 30, twarz wyglądała tak samo. Gładziutka, zero szczegółów. Kolejna, w sumie błaha sprawa, ale jednak irytująca. No i te obrzydliwie duże oczy. Wiem, że to standard w większości anime, ale oczy mogą być duże nie będąc jednocześnie tak wkurzającymi. Niestety, Saki miała takie oczy niezmiennie od początku do końca.
Dość już napisałam, więc podsumowanie…
Ulubiona postać? Squealer/Yakomaru.
Serio, nie żartuję, ani trochę. kliknij: ukryte W ogóle trzymałam stronę szczuroludzi i jak dla mnie, to mogli całą tę ludzką społeczność zmieść z powierzchni ziemi. Mało tego, było mi ich po prostu żal. Wszyscy są równi, ale niektórzy są równiejsi – tak dla mnie wyglądali ludzie w tym anime. I tak, wiem że szczuroludzie pewnie wcale nie byli lepsi, po prostu mam takie skrajne poglądy w stosunku do ludzi, a tego lepiej nie rozwijać. To tylko moje zdanie, komuś musiałam kibicować.
I o czym jest ta seria? O tym, że ludzie są podli i widzą tylko swoją krzywdę, ale nie tę, którą sami wyrządzają? I nawet jak wielce chcą coś naprawiać, to nigdy im się do końca nie udaje, bo taka już ludzka niezmienna natura?
To już chyba wszyscy wiedzą.
Dlatego zakończenie mnie nie usatysfakcjonowało, właśnie z powodu opisanego w „ukrytym”.
Dwa słowa charakterystyki na całość: irytujące nudy.
Nawet świetna muzyka tego nie uratowała.
Widzę, że ogólnie się podoba, także nikomu nie odradzam. Po prostu musiałam wyrazić swoje zdanie, bo akurat mnie to strasznie rozczarowało – pewnie kwestia gustu.
zaiste
Problem polega na tym, że śledztwo, o które chodzi, nie jest główną osią fabuły. Powtarzam, NIE JEST.
Fabuła rozwija się cały czas, bez względu na stan śledztwa.
Fillery? Kpina. Po pierwsze, w tych dalszych odcinkach widz dowiaduje się ważnych rzeczy, które mają bezpośredni związek z fabułą, więc jak można to nazwać fillerem?
Po drugie, kilka z nich same w sobie stanowią świetne zamknięte historie, które po drobnych modyfikacjach mogłyby istnieć jako krótkie oddzielne produkcje.
Ja akurat nie zwracam na to uwagi i jak chcę, to oglądam, ale ciekawa jestem, ilu ludzi po przeczytaniu takich komentarzy już sobie odpuściło obejrzenie tego anime.
Jeśli komuś się nie podobało i twierdzi, że bez sensu, to na przyszłość po prostu niech się nie zabiera za podobne serie. I tyle, wszystkim będzie lepiej.
Po pierwsze, 7 filmów stanowi niby całość, a jednak są strasznie nierówne. Drugi film podobał mi się najbardziej, prawdę mówiąc tylko tam poczułam jakikolwiek „klimat”, pierwszy i niestety ostatni raz. Zaś szósty film był zdecydowanie najgorszy, nie zliczę ile razy przewracałam oczami.
Dwa, kwestia fabuły. Jak dla mnie, całą historię można by zamknąć w góra trzech filmach, wliczając w to drugi, czwarty i ostatni. Dalej, strasznie nie podoba mi się motyw… nazwijmy go, kryminalny. Np. w filmie piątym praktycznie wszystko zostaje wytłumaczone w połowie, a reszta motywów jest jak wzięta z… powietrza. Genialny pomysł, tłumaczyć widzowi pewne zasady działające w tym świecie razem z tłumaczeniem intrygi – no super, równie zaskakujące, jak skład wody mineralnej.
To samo zresztą w filmie szóstym.
Następna rzecz, nie wiem jak u innych, ale ja muszę polubić postacie, żeby interesowała mnie historia (lub przynajmniej uważać je za postacie dobrze zrobione) bo gdy nikogo nie polubię, to naprawdę mało mnie obchodzi, co się stanie. W Kara no Kyoukai nie polubiłam nikogo a wręcz czułam do nich niechęć, i to nie taką, że charakter autentycznie mnie odrzucał, bo był jak żywy – zwyczajnie nudzili mnie, potwornie mnie nudzili.
I tak się zastanawiam, a nawet się martwię, może coś przegapiłam? A może tylko mam takie wrażenie, bo liczyłam na coś niesamowitego, a dostałam średnią mieszankę romansu, thrillera i dramatu.
Albo tak mało mnie to interesowało, że to, co się okazało, wydawało mi się zbyt oczywiste i nie potrafiłam dojrzeć czegoś niesamowitego? Nie wiem, wiem za to, że się rozczarowałam i czuję niesmak.
Ostatnia rzecz – Kajiurę uwielbiam zawsze, więc nie ma o czym mówić.
Animacja świetna, ale sam sposób rysowania już średnio. Postacie strasznie do siebie podobne, zwłaszcza kobiece. To chyba kwestia autora. W pewnym momencie Shirazumi wyglądał jak panna z Shingetsutan Tsukihime – więcej chyba nie muszę mówić.
Z bliska jeszcze jakoś to wyglądało, ale gdy, powiedzmy, postaci kadrowane były od pasa w górę, mogłam „podziwiać” twarze składające się z oczu, bo reszty prawie nie było widać, i dziecięcych, pucołowatych policzków. No fuj.
Ostatnia rzecz, o której chyba nikt nie pisał – seiyuu. Że Sakamoto i Suzumura to wiadomo, nie trzeba pisać. Dla mnie zaś największym plusem był Souichiro Hoshi w roli Lio. Zazwyczaj seiyuu ten gra role, niestety, jakichś uke chłopczyków gdzie nie może się popisać, tymczasem głos ma po prostu świetny. Szkoda, że to jedyna tego typu rola, w której go słyszałam.
I w sumie dla mnie to największy plus tej produkcji.
Podsumowując, jeśli komuś się podobało i zobaczył w tym coś niesamowitego, to fajnie, nie mam zamiaru się kłócić, czy to produkcja głęboka czy nie. Do mnie po prostu nie przemówiło i mi się nie podobało. Nie chciałam zostawiać tego po tym, jak i tak widziałam już 4 filmy na 7, więc dokończyłam, marnując tym samym kilka godzin swojego życia. No trudno.
Ani nie polecam, ani nie odradzam, zdania są tak podzielone, że każdy musi sam sprawdzić, czy warto.
Re: hm.
Chociaż, rzecz jasna, nowe pokolenia są trochę inne, ale o tym, czy wierzyć takiemu obrazowi szkoły, to za chwilę.
Dodam jeszcze, że niedawno skończyłam Red Garden, anime o grupie uczennic amerykańskiej szkoły, którym także przydarza się coś, powiedzmy, paranormalnego i to chyba w nieco mniej przyjemnej formie. Porównując serie, dziewczyny w Red Garden naprawdę zachowywały się tak, że nie miałam żadnych zastrzeżeń, a spotkała je naprawdę paskudna rzecz. Każdy znosi takie rzeczy inaczej i tam zostało to pokazane, zaś w Kokoro Connect wszyscy zachowywali się jak po sporej dawce (co najmniej) kofeiny i to z, powiedzmy to, czasem po prostu idiotycznych powodów nie wartych takich emocji.
Jedna czy dwie osoby mogły reagować bardziej histerycznie, ale wszyscy, serio, wszyscy?…
Oczywiście, w anime pokazują nam szkołę, która w rzeczywistości nie istnieje, z typowymi, krótkimi spódniczkami, których rzecz jasna, żadna uczennica nie nosi, i innymi zachowaniami, których próżno w takiej szkole szukać.
Oznacza to więc, że w anime, oprócz sytuacji fantastycznych, nierealistyczni są także bohaterowie i generalnie większość świata przedstawionego. Czy ma więc sens tłumaczenie dziwnych zjawisk, które dotknęły mało wiarygodne postaci?
Chyba się ten sens troszkę zgubił, a w pierwszej części naprawdę go widziałam i byłam podekscytowana tym, co mogłabym zobaczyć dalej.
Nie zobaczyłam wiele.
Jasne, ktoś teraz powie, że przecież tak wygląda wiele anime i praktycznie wszystkie szkoły są tak przedstawiane… no właśnie, trzeba wiedzieć, na co się patrzy. Na pewno nie na typową japońską szkołę ani na jej uczniów, tylko na wytwór popkultury. Dlatego do wszystkich szkolny serii podchodzę z dystansem i innym radzę to samo.
Jak dotąd, jedynym anime które widziałam, gdzie uczniowie zostali ukazani realistycznie a uczennice miały normalną długość spódnic, tj. do kolan, nie krócej – to Mouryou no Hako, ale to na pewno nie jest szkolna komedyjka.
Pewnie są i inne, ja ich nie widziałam.
hm.
Na początku pomyślałam, że jest naprawdę świetnie. Pojawił się problem, czy ciało to rzeczywiście fundament tożsamości, czy można być sobą w ciele kogoś innego. To spostrzeżenie wydało mi się trafione w dziesiątkę, pomyślałam, wow, wreszcie coś nowego.
Niestety, na tym się skończyło. I o ile część z zamianą ciał była zdecydowania udana i nie mam jej nic do zarzucenia, tak już następne… były po prostu zbyt emocjonalne.
Za dużo krzyków, płaczu, ochraniania, pomocy i miłości. Zdecydowanie za dużo.
A może to ja po prostu źle robię, że cenię sobie ludzi, którzy nie przeżywają tak strasznie emocji i panują nad sobą? Oczywiście, nie każdy potrafi, ale tutaj nikt nie potrafił. Nie wyobrażam sobie, żeby którakolwiek grupka moich znajomych mogła się tak zachowywać, więc patrząc na takie coś w tym anime, automatycznie oddzielałam się od tego co się działo na ekranie mentalną, pancerną szybą.
Uspokójcie się, prosiłam. Nie było to ani zbyt wiarygodne, ani tym bardziej strawne.
Pośród oceanu dramatu utonęła moja sympatia do postaci.
Co do nich samych zaś, dość przerysowane, zwłaszcza główny bohater i jego pomaganie. To już było. Inaba była moją faworytką, dopóki też nie straciła tego wszystkiego, dzięki czemu była fajna.
Inne problemy też niesamowicie rozdmuchane, i ogólnie im dalej, tym bardziej naciągane rozmowy, wyznania i troski. I żeby chociaż były oryginalne, albo ciekawie poprowadzone – nie, nie były.
Myślałam, że dostanę dobrą serię, która zajmie się niby zwykłymi sprawami, jak właśnie tożsamość, która dla wielu wydaje się rzeczą oczywistą, a gdyby się zastanowić czym jest, to trudno to stwierdzić.
Dostałam jednak mocno naciągany szkolny dramacik.
Wydarzenia nadprzyrodzone stały się jedynie pretekstem do ukazania relacji grupki nastolatków – dobrze, w porządku. Ale w tym wypadku bardzo, bardzo szkoda, że nie było to niczym ponadto. Powinno być więcej niesamowitości i mniej dramatu, wtedy byłoby znacznie lepiej.
Seria w sumie ok, ale to i tylko to, na pewno nic więcej, bo też nie znalazłam tam niczego, czego bym już nie widziała, i to w lepszej oprawie. Może i dobrze zrobione, ale przewidywalne, a to nie wystarczy.
Gdyby nie pierwsza część, wszystko byłoby warte jeszcze mniej.
Re: najlepsze anime roku?
Zamierzone elementy? Pewnie tak, pytanie, co one wnoszą? Głębię? Nie. Coś, nad czym człowiek się zastanawia? Nie. Czy są czymś, czego nie ma nigdzie indziej? Też nie.
Wolę czytać książki niż napisy w anime, serio.
Przykład, w Moryou no Hako były dwa totalnie przegadane epizody, jednak one coś wnosiły, objaśniały skomplikowaną naturę pewnych bytów, pozwalały się zastanowić nad paroma kwestiami (i to nie w wymuszony sposób, a gładko i naturalnie), a przede wszystkim rozmowa ta była stonowana i przyjemnie się jej słuchało – a tego wydzierania się i dziecinnego sposobu gadki nie jestem w stanie zdzierżyć. Tyle.
Teraz wiele jest serii, które aspirują do bycia innymi czy sięgają po ironię, ale kiepsko im to wychodzi. Tęsknię za porządnie zrobionymi anime, mogą być proste, ale niech są dobre. Tak, żebym podczas oglądania naprawdę patrzyła, a nie myślała o tym, jak bardzo mnie coś irytuje.
Re: najlepsze anime roku?
W Katanagatari zaś spokojnie 1/3 tej irytującej paplaniny można by wywalić. Fabuła prosta jak konstrukcja cepa – w porządku, ale jeśli fabuła jest prosta, to muszą być elementy, które by zainteresowały, a ja ich tu nie uświadczyłam.
Co do pojedynków, wrażenie odniosłam to samo, co do bohaterów, on jeszcze ujdzie, ona zaczyna być kompletnie niestrawna. To mają być niepowtarzalne postacie?… ohgodwhat.
Co się dzieje z poziomem anime, nie wiem, ale nic dobrego, skoro takie serie są uznawane za wybitne.
Zastanawiam się, czy oglądać dalej, poważnie.
Re: Dość późna reakcja - przepraszam
Re: Dość późna reakcja - przepraszam
Chciałam tylko napisać, że jakoś całości nie kupiłam, to wszystko. Bo film piękny, a w dyskusji wychodzi na to, że jednak ma całkiem sporo wad i akurat mnie one przeszkadzały. I to tyle :)
Re: Dość późna reakcja - przepraszam
Wydaje mi się, że może tutaj chodzić o Ghibli i Miyazakiego – przypuszczam, że ci, którzy znali książkę, spodziewali się wierniejszej adaptacji i lepszych postaci, bo wiadomo, jako produkcje wychodzą z tego studia. Chyba za bardzo wszyscy na nich wiszą.
Odchodząc od tematu postaci, nadal jednak strasznie nie pobadają mi się te udziwnienia. Czarne ptaszysko, dziwne sceny bitwy, które jakoś nie pasowały mi do całości i szczerze, zepsuły mi cały klimat. Jakkolwiek dziwnie to teraz nie zabrzmi, ale przez tego czarnego ptaka, dziwną wojnę i jakiegoś dziwnie tragicznego Hauru pomyślałam, że za bardzo „zaleciało anime”... tak, dokładnie. Przyznam się, że i z książką i filmem miałam do czynienia jeszcze w liceum i niezbyt dobrze pamiętam detale, ale te motywy w filmie zwyczajnie były dla mnie niezrozumiałe. Albo po prostu byłam wtedy na to zbyt głupiutka, albo jednak coś było nie tak, bo w książce zrozumiałam wszystko.
To tylko moje zdanie, wiadomo. Po prostu nie lubię takiego udziwnionego smętnego tragizmu, na który nie powinno tam być miejsca, bo i potrzeby nie było.
Ostatnia rzecz, już poza filmem, nie podoba mi się też to, że w Polsce książka pojawiła się właśnie z tłumaczeniem Hauru zamiast Howl. Przeczytałam niedawno, że używał kilku imion o podobnym brzmieniu jak np. Howell, co podobno ma znaczenie w książce, a przez taki przeklad niewiele z tego zostało. Fajnie, że ktoś zdecydował się w końcu na ukłon w stronę japońskich produkcji, ale dlaczego akurat w tym przypadku, odbierając czytelnikom właściwe tłumaczenie – nie wiem. To oczywiście nijak ma się do filmu, taka ciekawostka z mojej strony ;)
Re: że co?
W recenzji jest napisane coś o jeździe bez trzymanki. Oglądając zastanawiałam się, kiedy się zacznie, w końcu wysiadłam nieco znudzona :)
Jeśli bohaterowie tego anime byliby starsi i nie tak histeryczni, chętnie bym je obejrzała w takiej postaci, bo nie wątpię, że coś w tym jednak jest.