x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
If one day you make it to our final destination, would you please leave flowers?
Itterasshai, Eren...
Obawiam się, że nie było i nie będzie drugiej takiej opowieści, która wywrze na mnie choćby porównywalne wrażenie.
Właściwie to trudno coś więcej powiedzieć na ten temat :D Możemy tylko zgadywać, jak daleko autor posunął się w swoich planach. Na pewno miał jakieś pomysły, które w trakcie trwania serii zaczęły ewoluować. Pamiętam, jak sama tworzyłam swojego blogaska z opowiadaniem – miałam pewne pomysły, które podczas pisania przybierały różne nieoczekiwane wcześniej formy :P
Można jednak być pewnym, że autor wiedział, w jakim kierunku podąży Eren. Podobno Isayama na samym początku nie zamierzał tworzyć pozytywnego w odbiorze protagonisty; planował raczej, że będzie on kimś w rodzaju psychopaty i wlaśnie na psychopacie z innej mangi się wzorował. Dopiero interpretacja Kaji Yukiego pozwoliła mu na ponowne przemyślenie postaci Erena i „zaaplikowanie” mu kilku pozytywnych cech.
A jak się podobał najświeższy godzinny odcinek?
Natomiast pod koniec zeszłego roku odbyło się w Nowym Jorku spotkanie z fanami – w tym artykule przytoczono słowa Isayamy na temat zakończenia oraz załączono nagranie z eventu z momentu, w którym się wzruszył. Naprawdę mi go szkoda. Jasne, zakończenie nie było idealne i można wypunktować różne niedociągnięcia, ale szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie innego zakończenia, przecież widać, że wszystko zmierzało do takiego obrotu spraw. A obrażanie się na autora i hejtowanie go za to, że historia nie skończyła się tak, jak to sobie wymyślili w swoich teoriach fani, to szczeniactwo.
Przypuszczam, że mogą dodać lub lekko zmienić pewne sceny, poprawić dialogi… Sam autor mówił kiedyś, że jeśli nie był szczególnie zadowolony z jakiejś sceny w mandze, prosił, żeby poprawiono ją w anime. Nie oczekiwałabym spektakularnych zmian, które wpłynęłyby na bieg wydarzeń; raczej jakieś kosmetyczne poprawki.
Coś tu jest mocno nie tak z tym fandomem, jeżeli autor na spotkaniach z fanami prawie płacze i przeprasza za zakończenie…
Ja się nie zgodzę :P A przynajmniej nie do końca.
Odnoszę wrażenie, że część fandomu dziecinnie wręcz obraziła się na autora mangi za to, że historia skręciła w innym kierunku, niż fani oczekiwali i że wymyślone przez nich teorie kliknij: ukryte (np. „Eren is the father” kliknij: ukryte XDD) nie znalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości. Doszło nawet do tego, że autor jest posądzany o nagłą zmianę zakończenia wymuszoną przez swojego edytora i do twardego obstawania przy tym, że teoria wysnuta przez fanów to jedyna słuszna, z której autor ich okradł.
Fandomy bywają przerażające.
Re: Anime Original Ending? - tak, poproszę
Ależ ja wcale nie uważam, że zakończenie jest złe! Nie czytałam go, znam tylko ogólny zarys i sądzę, że jest… smutne. Nie należę do grupy osób, które uważają Erena za beksę czy na co tam jeszcze ludzie się uskarżają. Od zawsze byłam za Eremiką i cieszy mnie, że coś się na tym polu wydarzyło, niemniej jest to smutne.
Jeśli założymy, że Eren w AOE miałby dokończyć dudnienie, to odpowiedź Mikasy nie mogła być inna. Co by się stało, gdyby Mikasa była szczera – wiemy już z mangi i to nie rozwiązuje problemu.
To prawda, dlatego ludzie wiążą powyższe ze słowami, które Eren wypowiedział w ostatnim odcinku podczas ataku, co miałoby właśnie zwiastować całkowite dudnienie.
To ciekawe, o tym nie wiedziałam. Z kolei ostatni ending „Akuma no Ko” pokazuje, że Paradise nie jest zniszczone, ale opuszczone.
Też. Może jestem naiwna, ale sądzę, że te wszystkie migawki nie są bez znaczenia i nie są zwykłym żartem studia. Pomijając te niewyjaśnione jak dotąd wspomnienia, to Mappa wiernie odwzorowuje mangę.
Nie mogę tego teraz znaleźć, ale w ostatnim tomie na samym końcu była dyskusja między Erenem, Mikasą i Arminem o tym, co sądzą o zakończeniu. Eren nie był zbyt zadowolony i wtedy ktoś powiedział coś o innym zakończeniu, ale niestety ani nie mogę sobie przypomnieć, co dokładnie, ani tego odszukać. Gdzieś na reddicie ktoś o tym wspominał.
Albo to.
Te trzy kropki pojawiają się na końcu ostatniego tomu, widoczne są też w tytule mangi – ogólnie pojawiają się bardzo często między rozdziałami. Miałyby one przedstawiać linie czasowe; druga jest największa, ponieważ to o niej opowiada manga.
Wracając do Isayamy, to zdradził, że był rozczarowany zakończeniem Gry o Tron. Tymczasem: Eren – Daenarys, Mikasa – Jon Snow. Czy Isayama tworzyłby coś analogicznego z zamierzeniem, że będzie to ostateczne i kanoniczne zakończenie, skoro sam nie był zadowolony z rozwiązania GoT? Byłoby to trochę dziwne.
Anime Original Ending? - tak, poproszę
kliknij: ukryte Zdaniem niektórych, Erena w mandze symbolizuje biały ptak, natomiast w anime – czarny ptak. W openingu „Rumbling” widzimy scenę, w której Eren zmierza w przeciwnym kierunku niż białe ptaki, a chwilę później w tym samym kierunku, co czarne ptaki. Również lot ptaka nad fortem Slava w stosunku do mangi jest przeciwny. Nie wiadomo, czy to przypadek 😊
Kolejny argument – manga i anime zaczynają się inaczej. W mandze Eren budzi się spokojnie w pozycji siedzącej, a ze snu pamięta Mikasę z krótszymi włosami mówiącą „See you later” (jak wiemy z zakończenia mangi, ma to ogromne znaczenie). W anime zaś leżący Eren zrywa się w przerażeniu ze snu, w którym nie ma sceny z „See you later”, są za to kompletnie inne migawki. Eren nie mówi Mikasie, że jej włosy urosły. Pyta tylko, dlaczego on tu jest. Ważne w tym kontekście są także wspomnienia, które nastąpiły po bezpośrednim kontakcie Erena z Zeke’iem. Eren widzi w nich Mikasę, ale w inny sposób niż w S1E1. Mikasa w najnowszym wspomnieniu obraca się w prawo (nie w lewo, jak w S1E1), zupełnie tak jak Mikasa w pierwszym rozdziale mangi. I co najważniejsze w tej teorii – ma czarny szalik. Tak jak Mikasa z mangi. Ktoś mógłby powiedzieć, że to pomyłka lub że Mappa chce jak najwierniej odzwierciedlić opowieść. Dlaczego więc Eren w anime wciąż budzi się w pozycji leżącej? Mogliby to naprawić, ale tego nie zrobili. Mogli od początku przejęcia pałeczki od WIT zmienić kolor szalika Mikasy, ale tego nie zrobili – zrobili to tylko w tej jednej scenie.
Czy to błąd studia? Nie sądzę…
Dalej, gdy Eren był dzieckiem, nosił brązową bluzę (?) i zieloną koszulkę, tymczasem we wspomnieniach z S4P2E12 w momencie śmierci matki ma na sobie prawdopodobnie białą koszulkę i czarną bluzę z kapturem. Jest to jedyna scena w anime, w której występują takie kolory jego ubrań. Kolejny błąd? Warto wspomnieć, że Eren w mandze nosił bluzę z kapturem. Inaczej jest też trzymany przez Hannesa i w inny sposób zostaje zjedzona matka Erena. W anime tytan, trzymając Carlę oburącz, po prostu wkłada ją do paszczy, podczas gdy w mandze wygląda to tak, jakby jedną ręką wrzucał ją sobie do ust. Co widzimy we wspomnieniach Erena z najnowszego odcinka? Matkę wrzucaną przez Dinę do ust.
Wszystkie te zmiany nie wydają się szczególnie istotne z punktu widzenia fabuły, ale jednak nastąpiły. Tylko raz. Pytanie, dlaczego?
Jeszcze inny przykład – Eren w mandze, gdy widzi Ścieżki, ma zaskoczony wyraz twarzy, jednak w anime daleko mu do tego, wygląda na zdeterminowanego.
Kolejny – wszyscy, którzy wierzyli w AOE, byli zdania, że na pytanie Erena, kim jest dla Mikasy, udzieli ona innej odpowiedzi niż w mandze, co spowoduje zmianę biegu wydarzeń. Tymczasem Mikasa ponownie powiedziała, że Eren jest jej rodziną, ale… w mandze jej odpowiedź została przerwana, nie dokończyła słowa „rodzina”, czyli „kazoku”, natomiast w anime wypowiedziała całe słowo. Pojawiają się zatem głosy, że mogłoby to oznaczać, że: niekompletne słowo -> niekompletne dudnienie, kompletne słowo –> kompletne dudnienie. Jest rzeczą prawdopodobną, że to założenie bardzo na wyrost, niemniej nie można chyba całkowicie wykluczyć tego, że nawet najlżejszy trzepot skrzydeł motyla może wywołać serię nieprzewidzianych zdarzeń. A propos motyla… Dociekliwi i spostrzegawczy fani odnaleźli również w grafice promującej ostatnią serię odniesienie do zdeptanego motyla z openingu.
Wszystko to składa się na teorię zakładającą, że manga to druga linia czasowa, a anime – trzecia linia czasowa, w której Eren posiada wspomnienia z mangi i dokończy dudnienie przerwane w drugiej linii. Może o tym świadczyć zdanie, którego nie było w mandze, a które wypowiedział pod koniec ostatniego odcinka podczas ataku: „I’ll wipe out every last one of them from this world!”
Podobno Isayama oznajmił, że to anime będzie miało kompletne zakończenie. Wiadomo też, że jego inspiracją do stworzenia mangi była gra Muv‑Luv, która nie kończyła się dobrze, ale wkrótce potem wydano grę z alternatywnym zakończeniem ujawniającym, że główny bohater żyje w kolejnej linii czasu i może naprawić to, co poszło nie po jego myśli w poprzedniej linii. Gdyby ta teoria się potwierdziła, to Isayama okazałby się prawdziwym geniuszem i jednocześnie odmieniłby dotychczasowy charakter relacji między mangą i anime jako pierwowzorem i adaptacją, sprawiając, że oba źródła tworzyłyby spójną całość, w której jedno wynika z drugiego, ale samo również może istnieć i mieć sens.
Poniżej wklejam linki, które obrazują to, o czym napisałam powyżej.
Szalik Mikasy i Eren widzący Ścieżki
Scena śmierci matki Erena
Rozdeptany motyl i grafika promująca
Inny materiał poruszający niektóre z powyższych wątków
Jeśli ktoś miałby ochotę skonfrontować moje nadzieje ze swoimi racjonalnymi argumentami i wyprowadzić mnie z błędu lub też razem pofantazjować i poszukać więcej wskazówek dotyczących AOE, to zapraszam do dyskusji 😊
Kompletnie nie kupuję tego pomysłu. Przy czym nie mam tu na myśli samej idei otrzymania listu od swojej przyszłej wersji, informującego o tym, co wydarzy się za jakiś czas oraz jak temu zapobiec. Uważam, że to bardzo ciekawy koncept, dający wiele możliwości na intrygujące i niebanalne zawiązanie akcji. Kłopot w tym, że według mnie to, co dzieje się pomiędzy paczką przyjaciół, to jakieś pobożne życzenie autorki, niemające wiele wspólnego z realizmem.
O ile jestem w stanie uwierzyć w emocjonalne zaangażowanie Naho w tę sprawę, które to można usprawiedliwić nagłym zauroczeniem, tak niemożliwe wydaje mi się, aby grupka przyjaciół, która zasadniczo dopiero co poznała Kakeru, tak uparcie poświęcała się temu, by uratować zupełnie obcą sobie osobę. Oni dosłownie obchodzą się z Kakeru jak z jajkiem, co swoją drogą też jest niezmiernie irytujące, bo zawzięcie usiłują wykopywać mu wszelkie kłody spod nóg, czyniąc z niego w moich oczach jednostkę żałosną i słabą. „Kakeru ma smutną minę? – Ojej, zastanówmy się, co możemy zrobić”. „Kakeru skręci kostkę i zawali sztafetę? – W imię przyjaźni biegnijmy w niej wszyscy razem, to będzie takie wspaniałe~!”. Tego typu postępowanie jest dla mnie najmniej zrozumiałe zwłaszcza w przypadku Suwy. No dajcie spokój, czy koleś zakochany w dziewczynie dla dobra ledwo co poznanego kolegi będzie pchał ją w jego ramiona tylko dlatego, że przeczytał jakiś tam list? kliknij: ukryte W ogóle proszę sobie wyobrazić, jak smutne i nieszczęśliwe musało być jego małżeństwo z Naho, skoro zarówno on pisze do młodszego siebie, by pomógł Naho i Kakeru być razem, jak też i ona prosi licealną siebie, by zrobiła wszystko, żeby Kakeru nie popełnił samobójstwa… Aż przykro mi o tym myśleć.
Inną sprawą natomiast jest tu sama główna para. Litości, większej kretynki niż Naho już dawno nie widziałam. Krótka lekcja romansowania według Naho: chłopak wyciąga w twoim kierunku rękę. Co robisz? Nie, nie podajesz mu swojej, bo niby po co mu ona. Pytasz, czy coś się stało. A ten drugi kapuściany głąb odpowiada, że nic takiego i ze zbolałą miną odchodzi w stronę zachodzącego słońca…
Druga lekcja: koledzy podpowiadają ci, że wystarczy rzucić zwykłe „cześć” w kierunku swojego ukochanego, żeby z rana poprawić mu humor. Co robi nasz wamp podrywu, Naho? W środku konwersacji (!) ni z tego, ni z owego, wypala do Kakeru z cichym „cześć”... Nie wiem, czy to miało być według autorki urocze czy co, ale mi po prostu witki opadły i straciłam do Naho resztki szacunku.
Ta historia zdecydowanie nie jest dla mnie, nie potrafię się wczuć w ogólną atmosferę poświęcenia swojego życia dla nieznanego chłopaka i pilnowania go na każdym kroku. Tak jak ktoś poniżej zauważył, cały koncept byłby bardziej zasadny i jednocześnie wiarygodny, gdyby w celu ocalenia Kakeru gromadka przyjaciół cofnęła się do przeszłości, a nie zrzucała na barki swoich młodszych wersji obowiązek troszczenia się o kolegę. Swoją drogą, rozumiem, że te okoliczności były przykre i na pewno odcisnęły na nich jakieś piętno, ale czy to wiarygodne, że po dziesięciu latach od tych wydarzeń, oni wszyscy płaczą za osobą, którą znali około roku…? Jakoś wątpię…
Ale ta monotonia obecna w anime to nie wszystko, co mi przeszkadza. Jest jeszcze Chise, która prezentuje typ tak zwanej księżniczki w opałach – ciągle przydarzają się jej pozornie niebezpieczne sytuacje, chyba tylko po to, by na koniec Elias mógł nieść ją w swoich objęciach do domu. Poza tym dziewczyna bezustannie eliasuje, Elias to, Elias tamto… Znienacka zjawia się przed nią Elias i ona musi, po prostu musi powiedzieć: „Elias”, jak gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, że to on. Sądzę też, że zbyt szybko przywiązała się do niego do tego stopnia, by ciągle tak się kleić i polegać na nim w każdym aspekcie. Owszem, może powiedział jej: „to teraz twój dom”, no ale bez przesady…
1) zmienić zakończenie. Spodziewałam się czegoś kliknij: ukryte bardziej rozdzierającego serce, bo skoro już cała seria miała negatywny wydźwięk, to zakończenie jej takim miałkim happy endem pozbawia ją wyrazu i sprawia, że widz po seansie niedowierzająco wpatruje się w ekran. Tyle rozpaczy, brutalnych śmierci ulubionych postaci i taki koniec? Dobre żarty.
2) zmienić główną bohaterkę. Nie wiem doprawdy, po co ona tam właściwie była i dlaczego została mahou shoujo. Jasne, zapewne miała być przeciwwagą dla ześwirowanych czarodziejek polujących na swoich pobratymców, ale takich bohaterek po prostu znieść nie można. Do samego końca płaczliwa i jojcząca, niepojmująca, co się wokół niej dzieje i niepotrafiąca dostosować się do sytuacji, bezgranicznie ufna, a tym samym głupia. Gdyby tak zamienić ją na Swim Swim, to byłoby znacznie ciekawiej :D
Prawdopodobnie wytrzymałam te pierwsze odcinki tylko dlatego, że byłam zaintrygowana pomysłem na stworzenie fabuły koncentrującej się wokół nietypowej pary – dziewczyny, która może resetować rzeczywistość do zapisanego przez siebie momentu i chłopaka pamiętającego wszystkie te resety. A potem poszło już jak z płatka. Elementy układanki stopniowo zaczęły tworzyć uporządkowaną, logiczną całość, między bohaterami pojawiły się ciekawe interakcje, wydarzenia nabrały tempa, a co więcej niejednokrotnie obierały zupełnie niespodziewany kierunek.
Seria nietypowa, niedoceniona, spokojna, melancholijna, choć z początku może nieco flegmatyczna, ale na pewno warta uwagi. Mnie się podobała bardzo :)
Co do samego pomysłu na oś fabuły nie mam najmniejszych zastrzeżeń, bo to w gruncie rzeczy bardzo ciekawa idea, by postacie pochodzące z różnych źródeł kultury (tu akurat z anime) przedostawały się do naszej rzeczywistości i nakłaniały swoich stwórców do zmienienia świata przedstawionego. Założenie to niesie ze sobą duży potencjał, niestety mam przeczucie, że za dużo sobie po nim obiecywałam.
Poza ładną grafiką i muzyką (w końcu to Sawano ^.^) na razie nie ma tu nic, co by mnie skutecznie zachęciło do prześledzenia serii do końca. Dialogi są banalne, bełkotliwe, postaci mamroczą coś o sprawiedliwości, moralności i krzywdzeniu, ale jest to tak miałkie i proste, że nic z tego nie wynika, a z czasem mnogość tych truizmów zaczyna wręcz denerwować (warto przypomnieć, że jestem dopiero na siódmym odcinku). Nic konkretnego się nie dzieje, bohaterowie prowadzą ze sobą jakieś guembokie dysputy, rozkminiają, cóż takiego mrocznego planuje zrobić Altair, ale z tego na razie również nic nie wynika, a główny bohater – o ile w ogóle można go tak nazwać – służy tylko za otaku encyklopedię.
Mam bardzo mieszane uczucia. Jeśli dalej jest gorzej, to chyba będzie drop…
Re: Jakie to było chore...
Fangirl mode on~
Tak lubię te postaci i tak się za nimi stęskniłam (za wyjątkiem Bakugou, który irytował mnie jeszcze bardziej), a do tego były efektowne walki i rozwój postaci, co się zawsze mocno chwali, i Midoriya zrobił ogromne postępy, i Todoroki okazał się takim fajnym bohaterem, i miałam często gęsią skórkę, i w ogóle muzyka taka epic, i było zabawnie, i tak miło spędziłam czas… że już chyba w ogóle mi nie przeszkadza, iż praktycznie cały sezon koncentrował się na treningach szkolnych, a interakcji ze złoczyńcami było niewiele.
Po prostu świetnie się bawiłam, ot co. Miejmy nadzieję, że te treningi stanowią podwaliny pod kawał dobrej akcji ze złoczyńcami w przyszłym sezonie.
Jakie to było chore...
Nie rozumiem trochę tych utyskiwań na Riko; według mnie to mądra (bo nie można odmówić jej sporej wiedzy na temat Otchłani i tego, co w niej żyje), sympatyczna, choć nieco naiwna dziewczynka, która za wszelką cenę pragnie odnaleźć swoją mamę. Umówmy się, ma tylko dwanaście lat i, jak to dzieci, głęboko wierzy, że zwojuje świat. Dziecięca nadzieja to jedno, natomiast okrucieństwo Otchłani – drugie. Na pewno przekonały się o tym Nanachi i Mitty, która, tak swoją drogą, jest największą przyczyną towarzyszącego mi dysonansu…
Słowem podsumowania – Made in Abyss to anime, które wybija się ponad przeciętność i wyróżnia się, a wręcz lśni na tle wielu innych przygodowych historii. I pomyśleć, że na początku w ogóle nie rozważałam sięgania po coś z tak przesłodzonymi projektami postaci… Teraz za to będę niecierpliwie wyczekiwała wszelkich wieści o potencjalnej kontynuacji, a od Hanezeve Caradhina chyba długo się nie oderwę.
Padaka...
Nie lepiej wykreowano osobę drugiego rzekomego geniusza. Owszem, nadal kuca na krzesełkach i objada się słodkościami, ale całkowicie odebrano mu chłodny osąd, a wraz z nim przebiegłość. Ponoszą go emocje i od połowy filmu bezustannie wydziera się jak ojciec po wywiadówce, w dodatku w finale zaczyna odwalać jakieś parkourowe popisy. Swoją drogą, finał też woła o pomstę do nieba… Ciekawe, jak omawiana wizja historii o notatniku spodobała się twórcom mangi. Ja bym pozwała.
Pytanie tylko, dla kogo właściwie powstał ten film? Nie ma szans, by spodobał się fanom pierwotnej wersji. Może więc przypadnie do gustu osobom spoza fandomu? Też nie sądzę. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, poza tym wyraźnie odczuwa się, że akcja pędzi na łeb, na szyję. Fabuła jest chaotyczna, zakończenie ma sentymentalny posmak, postaci są miałkie, nie kibicuje się żadnej z nich i zasadniczo to, co się z nimi stanie, ani człowieka grzeje, ani ziębi… Muszę przyznać, że po Netflixie spodziewałam się więcej.
Jedynym plusem jest chyba wygląd Ryuka :D
Bleh
Na początku byłam serią zaintrygowana, ale im dalej w las, tym większy towarzyszył mi niesmak.
Bardzo na tak :)
Izuku, tak jak każdy bohater zaczynający od zera, jest typową ciapą. Nie posiada żadnej niezwykłej umiejętności pozwalającej zasilić mu szeregi szanowanych bohaterów i jest popychadłem dla całej klasy, z podłym Bakugou na czele. Izuku wyróżnia się jednak ogromną chęcią niesienia pomocy innym, instynktownie rzuca się w wir niebezpieczeństwa i bezinteresownie pragnie wyciągać ludzi z opresji. Z uwagi na fakt, że nie otrzymał od losu nadnaturalnej zdolności, musi pracować dwa razy ciężej, dwa razy intensywniej i wytrwalej, by osiągnąć jakieś rezultaty. Na dodatek nie jest głuptasem, który przedkłada siłę fizyczną nad potęgę rozumu, dużo analizuje, szuka najlepszych i najefektywniejszych rozwiązań, nim podejmie ryzykowne działanie. Bardzo go za to szanuję, oczywiście na tyle, na ile można darzyć szacunkiem fikcyjną postać. Również jego relacja z All Mightem stopniowo rozwija się w piękną, silną więź. Postacie naprawdę dają się lubić, mimo że na obecnym etapie historii charakterystykę większości z nich można zawrzeć w jednym słowie. Gdybym miała wyróżnić wybijający się mankament serii, to bezczelnie skierowałabym wskazujący palec na Bakugou, który stanowi wspomniany wcześniej wyjątek. Uważam, że jego złośliwy sposób bycia i agresja są przerysowane, jednak zdaję sobie sprawę, że takie mogło być założenie autora mangi i Bakugou ma wzbudzać u wszystkich tak negatywne odczucia. Niemniej, jego wybuchy gniewu z biegiem czasu stawały się coraz bardziej denerwujące.
Poza tym nie mam do serii żadnych zastrzeżeń – sympatyczni bohaterowie, świetna muzyka, wciągająca fabuła i efektowne walki. Nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na więcej :)