x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Czyli jednak nie ma sensu zabierać się za mangę.
Co ja pacze?
Kiepski kryminał
Raczej nie polecam.
Urocza bajka
Yankee i Megane
Święty Graal zaprasza na świetny seans
Wystawiam bardzo mocną dziewiątkę z gwiazdeczką i jeśli druga część utrzyma ten sam poziom, to bardzo możliwe, że ostatecznie wystawię dziesiątkę.
Jeśli komuś nie zależy tylko i wyłącznie na bijatykach, niech sięga po Fate/Zero śmiało.
Re: Polecam!
Pewnie racja, ale według mnie te dialogi i plątanina spisków są znacznie ciekawsze i bardziej klimatyczne niż większość walk w Fate/stay night. :)
Z tym też częściowo się nie zgodzę – Fate/stay night skupiało się przede wszystkim na Shiro i Saber, w Fate/Zero z kolei, jak do tej pory, prawie każdy Mistrz i jego Sługa mieli swoje pięć minut (i przypuszczam, że jeszcze będą je mieć), dzięki czemu znacznie łatwiej poczuć do nich sympatię albo niechęć. :) A to, że nie wszyscy występują w każdym odcinku, raczej nie jest aż tak straszną wadą, z jednej strony to chyba nawet lepiej, bo można dokładniej przybliżyć sylwetki bohaterów.
2. Niesamowite zwroty akcji.
3. Klimat.
4. Wojenne strategie.
Mamy wymieniać dalej? :D
Kurukuru mawaru
Re: Naprawdę?
Recenzent ma prawo mieć swoje zdanie, dlatego wyrzucać mu tej opinii nie będę, ale totalnie się z nią nie zgadzam. Makise to najsłodsza tsundere, jaką w ostatnim czasie widziałam. Jeśli już jesteśmy przy postaciach… Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mnie nie przypadł do gustu moment, kiedy wokół Okarina zaczął tworzyć się barwny haremik (gdybym była chłopakiem, może uznałabym to za zaletę), ale na szczęście w porę wszystko się ustabilizowało, w dodatku anime ma jeden piękny moment – kliknij: ukryte cudowną scenę pocałunku, która skojarzyła mi się z tą w Toradora!.
Anime polecam, seans był świetny i oczekiwanie na kolejne odcinki wspominam bardzo miło.
Re: Żyjmy heroicznie
Przez całą serię nie potrafiłam stwierdzić, czy w rzeczywistości pragnęła odzyskać wolność i pozbyć się tych łańcuchów Różanej Oblubienicy, czy faktycznie jej to nie przeszkadzało. I kiedy już myślałam, że chciałaby żyć jak normalna dziewczyna, Touga oświadczył, że Oblubienica mówi to, co rozkazuje jej narzeczony/a. Ale jeśli miałabym określić, jakie uczucia wzbudzała we mnie Anthy, to… chyba raczej była mi obojętna i nie potrafiłam jej współczuć. Za to Utena to prawdziwa postać z krwi i kości, brakuje mi takich głównych bohaterek w mangach i anime z gatunku shoujo. :)
Re: Żyjmy heroicznie
A odcinki z Nanami… No cóż, bardzo je polubiłam. Naiwność i niewiedza tej dziewczyny były wprost porażające, ale przypuszczam, że właśnie dzięki nim zdołałam ją polubić. I tak, z pozoru oschła i dość nieprzystępna Juri, koniec końców, też okazała się całkiem inna. Do grona lubianych postaci mogłabym również dołączyć Mikiego, taki pocieszny, sympatyczny chłopak. Cały czas nie wiem tylko, co sądzę o Anthy.
Żyjmy heroicznie
Początek właściwie wydawał mi się mało interesujący. Stopniowo przedstawiano głównych bohaterów, przy czym schematyczność odcinków aż biła w oczy, dopiero podczas drugiej części przestałam zwracać uwagę na to, że każdy odcinek przebiega w podobny sposób, bo zaczęło się robić mroczniej. Każda relacja, która początkowo wydawała się zwyczajna, z czasem zyskiwała na toksyczności. To, co z początku uważałam za wstawkę komediową lub coś czystego, w dalszych odcinkach nabierało ciemniejszych barw. Druga część anime skupiała się bardziej na mroczniejszej stronie ludzkiej natury, najczęściej wynikającej z nieszczęśliwej miłości. Trzecia część z kolei była tak niewulgarnie zmysłowa, że aż wbijała w fotel – tego nie uświadczyłam w żadnym anime. Nawet Utena – silna i szlachetna niczym wyśniony książę – w pewnym momencie uległa tej zmysłowości.
Z pozoru zwykła historia o poszukiwaniu własnego księcia na białym rumaku zmieniła się w opowieść o… właśnie, o czym? O dojrzewaniu, różnych, niekoniecznie zdrowych, rodzajach miłości? I tak samo jest z bohaterami. Oprócz Uteny nie ma tu postaci, które zdołałabym tak do końca polubić – pierwsze wrażenie jest w porządku, ale im dalej w las, tym ciężej nazwać je dobrymi. Każda z nich ma w sobie jakiś cień i o ile motywy Nanami łatwo wytłumaczyć, tak Touga daleki jest od bycia typowym, głównym męskim bohaterem shoujo i wbrew temu, co sądziłam na początku serii, bardziej niż jego polubiłam Saionjiego.
Akio to z kolei całkiem inna bajka, fascynuje i przeraża jednocześnie, ale jego też nie potrafię nazwać głównym złym. Bo w tej baśni właściwie nic nie jest takie, jakim się wcześniej wydawało.
Warto też zwrócić uwagę na symbole, bo pojawia się ich naprawdę wiele, a takie wyłapywanie ich – nie wiem, jak innym – mnie sprawiało przyjemność. Niektóre można interpretować na wiele sposobów, ale już na przykład tak nachalnie eksponowana wieża, w której rezyduje Akio, w jego arcu jest raczej jednoznaczna.
Bez żalu wystawiam dziesiątkę, mimo że wcześniej, podczas kilku pierwszych odcinków, zastanawiałam się, za co te wszystkie zachwyty. Teraz sama jestem zachwycona tą mroczną, surrealistyczną bajką. W dodatku mam pewność, że kiedyś będę wracała do niej nie raz, żeby zrozumieć wszystko, co się wydarzyło.
Porażka porażkę pogania
Po końcówkach trzech pierwszych epizodów wnioskuję, że coś się kroi, ale czy ten Cosiek jest na tyle ciekawy i zajmujący, żeby męczyć się przez kilka następnych, w dodatku schematycznych, odcinków? Śmiem wątpić.
Daję 2/10, co jest zasługą Fukuyamy Juna i Mamoru Miyano (poważnie, co oni robią w tej serii?), tutaj nawet grafika nie ma za bardzo czym się obronić.
Potencjał był, ale najwyraźniej popełnił seppuku.
Teatrzyk Sayi
Dzieło toto nie jest, predyspozycji do anime sezonu też raczej nie ma, ale w ostatecznym rozrachunku chyba nie jest skończoną tragedią, chociaż wydaje mi się, że ogólna ocena serii jest sprawą mocno, mocno subiektywną. Z jakiegoś bliżej mi nieokreślonego powodu od samego początku nie traktowałam Blood‑C jako kolejnej odsłony wampirzego światka z uniwersum Blood, a raczej jako coś odrębnego. I chyba to pozwoliło mi spojrzeć na Sayę Kisaragi z dystansu, a nie przez pryzmat poprzednich dwóch Bloodów. Pierwsze trzy odcinki wspominam z uśmiechem zażenowania, no bo jak inaczej? Wciąż powtarzająca się ta sama konwencja przypominała mi Czarodziejkę z Księżyca (nie żebym coś do niej miała, wręcz przeciwnie, bo to moje anime dzieciństwa, ale odcinki rozgrywające się wg schematu nikogo dziś nie zainteresują). Potem stopniowo klimat zaczynał się zmieniać (a że w żółwim tempie to już swoją drogą).
Na pierwszy plan wysuwa się główna bohaterka, która aspirowała do stanowiska najbardziej wkurzającej i głupkowatej protagonistki tego roku, ale! Tutaj chciałabym podziękować albo mojej niesamowitej intuicji, albo po prostu wrodzonej, idiotycznej naiwności, albowiem któraś z tych dwóch sprawiła, że po każdym odcinku myślałam sobie: „Ale przecież żadna bohaterka nie może być aż tak głupia. Aż tak dziecinna. Aż tak nieobyta. Aż tak beznadziejna. Aż tak upośledzona emocjonalnie”. No bo gdyby, przykładowo, przewodniczący wysyłał mi tak sugestywne sygnały, to musiałabym chyba być na poziomie rozwojowym ameby, żeby nie zorientować się, że coś jest na rzeczy. Dlatego znając przebieg sytuacji w poprzednich Bloodach, łatwo było dojść do wniosku, że kliknij: ukryte nie mając wspomnień ani żadnych punktów odniesienia do wydarzeń z przeszłości, Saya i jej rozwój emocjonalny oscylowały gdzieś na poziomie sześcioletniego dzieciaka - i to właśnie pomogło mi przetrwać przez większość odcinków. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że takie cotygodniowe śledzenie przygód Sayi było nawet przyjemne. Od końcówki dziesiątego odcinka akcja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, CLAMP, I'm proud of you - kliknij: ukryte to dopiero była rzeźnia. Aż przypomniał mi się Code Geass i szalona różowowłosa księżniczka. Graficznie całkiem fajnie, chociaż czasami zdarzały się wpadki twarzowe – Tokizane raz wyglądał bizonowato, później znowu był z lekka kanciasty. A tak przy okazji, Tokizane, kliknij: ukryte czemu z ciebie taki materialista? Raaaany, dawno nie czułam się tak rozczarowana, główny bish okazuje się dupkiem. A teraz już tak serio – śmierć Tadayoshiego smutna była, jakoś tak zrobiło mi się go żal.
No, ostatnie odcinki zaostrzyły mi apetyt na kinówkę, którą z chęcią obejrzę. Kto by nie chciał oglądać Sayi z przepaską na oku?
Re: chcę drugi sezon -__-
Ja jestem zdania, że drugi sezon pogrzebałby miłe wrażenia po sezonie pierwszym, przynajmniej jeśli twórcy skoncentrowaliby się na, hm, drugiej(?) części mangi, która zniszczyła mój światopogląd.
Ale szansa jest, owszem.
Miłe wrażenie
Historia jest ładna. Sprawnie opowiedziana opowieść, miła dla oka oprawa graficzna i interesujące relacje między dwójką głównych bohaterów sprawiły, że – pomimo nieco przekombinowanego zakończenia – oceniam anime tak, a nie inaczej. Kupiło mnie ono właściwie od samego początku, tylko gdzieś w środku był taki moment, że mój entuzjazm troszeczkę opadł, ale im bliżej byłam zakończenia, tym bardziej chciałam wiedzieć, do czego to wszystko zmierza. Ostatni odcinek był wzruszający, ale w taki pozytywny sposób – kliknij: ukryte widok tych wszystkich ludzi zmierzających ku zburzonej bramie aż radował serce, ale ja już tak mam, że bardzo przejmuję się tym, co oglądam, dlatego chyba nie można mnie nazwać zbyt wymagającym widzem. Nie przeszkadzał mi też wątek shounen‑ai, mimo że raczej się go nie spodziewałam. Jestem nawet zdania, że w jakiś pokrętny sposób dodawał smaczku tej niezwykłej przyjaźni. Jest jeszcze jedna rzecz, która totalnie mnie zauroczyła, mam na myśli ending. Dawno nie słyszałam tak ślicznej, emocjonalnej ballady, której ani razu nie przewijałabym, a wręcz przeciwnie. Cofałam ją, żeby posłuchać raz jeszcze i obejrzeć towarzyszącą jej animację. I nie wiem też, kiedy będę miała przyjemność zobaczyć bohatera takiego jak Nezumi, był po prostu fantastyczny. Mam tylko nadzieję, że niebawem kliknij: ukryte się z Sionem (Shionem?) spotkają, muszą!
Jedyny minus, jaki w tej chwili przychodzi mi do głowy, to brak wystarczających wyjaśnień w ostatnim odcinku, mało konkretów, dużo ogólników i nieco dziwne rozwiązania kliknij: ukryte (czemu w ogóle musieli się rozstawać, skoro wszystko dobrze się skończyło?), ale przecież nie będę przez to przekreślać całej serii. I tak jak nie przepadam za SF, tak cieszę się, że No.6 obejrzałam.
Re: parodia
Prawdziwa odpowiedź: prawdopodobnie z tego samego powodu, z jakiego sięga się po każdą inną serię anime. Zaciekawienie, zachęcający opis, ot całkiem zwyczajne pobudki. Zrozumiałabym twoje pytanie, gdybym obejrzała wszystkie odcinki w wielkich męczarniach, a potem objechała całość od góry do dołu, ale porzucenie po trzech odcinkach to chyba nic złego w przypadku, gdy anime kompletnie nie podchodzi pod gusta. Widocznie nie jestem targetem tej produkcji. (:
Re: Dużo krwi, oj, duuużo
Re: Szczerze? Niech Death Note się schowa!