x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Niezła forma jak na trzydziestoletniego animowanego staruszka
Byłbym chyba dobrym materiałem na potencjalnego zdrajcę, bo moją ulubioną postacią szybko stał się jeden ze złych, Gosterro. Nie tylko obłąkany, z przepięknie upiornym śmiechem „Mwahahahaha!”, ale też nieszczęśliwie zakochany, do tego opętany myślą o zemście na bracie ukochanej, do której dąży nawet po trupach towarzyszy, ale przy tym niesamowicie wytrwały, bo co rusz próbował, upadał i znowu się podnosił się; mogę tylko pozazdrościć mu determinacji. Bardzo chciałbym zobaczyć więcej takich złoczyńców we współczesnych anime.
Bardzo spodobało mi się wykonanie trzyletniego przeskoku w czasie w połowie serialu, kiedy to bohaterowie z odcinka na odcinek z nastolatków stali się dorośli. Zarówno zmiany charakterów, ról i postaw życiowych nie tylko wypadły wiarygodnie, ale w dodatku ciekawie, a do tego nie obyło się bez zaskoczeń. I jeszcze ci okupanci z Grados, gorsi od gestapo i NKWD razem wziętych. :) Pomysł z tropieniem i paleniem zakazanych książek, filmów, zdjęć i obrazów przypomniał mi tak Fahrenheita 451 (zwłaszcza uczenie się książek na pamięć, by ocalić treść gdy sam papier przepadnie), jak i Equilibrium, trochę też faszystowskie Niemcy i akcję niszczenia dzieł „sztuki zdegenerowanej”. Co jeszcze fajniejsze, „Gradosujinowie” okazali się wcale nie tacy jednowymiarowi, jak ich w pierwszej części odmalowano, co było miłym zaskoczeniem.
Gdyby tylko nie ten „Gainax ending”, jak go nazwał Slova w recenzji… Całe szczęście, że pozostawiono historię otwartą, zamiast ją na siłę i głupi sposób domykać, dzięki czemu mogę teraz sięgnąć po trzyodcinkową OAV‑kę i poznać prawdziwy finał historii.
(Do Redakcji: Wiem, mój komentarz niczego do anime ani do recenzji nie wnosi, podobnie jak komentarz, na który odpowiadam. Może najlepiej będzie usunąć obydwa, zanim wyrośnie tu kolejny wątek o niczym.)
Re: 10
„Jako ekranizacja powieści Maoyuu Maou Yuusha jest przykładem źle wykonanej roboty, bo dysponując zaledwie dwunastoma odcinkami próbuje choćby po łebkach, za to na siłę opowiedzieć wszystko, co było najważniejsze w oryginale, zamiast skoncentrować się na jednym wybranym wątku i opowiedzieć go rzetelnie, z werwą i odpowiednim rozmachem.”
W skrócie: zbyt mało odcinków żeby pomieścić oryginalny materiał. Rezultat: scenariusz „nie dał rady”.
Jeśli to co napisał Kamiyan na temat skąpej ilości materiału źródłowego pokrywa się z rzeczywistością, to wydaje się, że w przypadku LH2 zachodzi sytuacja odwrotna: za dużo odcinków, żeby wypełnić je materiałem źródłowym. Rezultat: scenariusz znowu „nie daje rady”. Dłużyzny, zapychacze czasu ekranowego i pitolenie o niczym, zamiast posuwania opowieści do przodu. Trochę jak z filmowym Hobbitem, którego rozdęto do rozmiarów trzech trzygodzinych filmów, nużących nawet pomimo tego, że wprowadzono nowe wątki i postaci, których nie było w oryginale.
I tego właśnie nie rozumiem. Solidna część poprzedniego sezonu dotyczyła przygód najmłodszych graczy (Midori i spółka), które to przygody pięknie splatały się z głównym wątkiem Shirou poznającego świat. W tym sezonie o młodych jakby zupełnie zapomniano. Nowi członkowie rodziny graczy, z tak ważną postacią jak Rundelhouse Code, który dostał nowe życie i nową rolę do odegrania, że o charakternej dziewczynie nie wspomnę – a tymczasem o nich praktycznie ani słowa. Pojawili się w tle zaledwie kilku scen jako statyści i nie jestem pewien, czy na spółkę wypowiedzieli choć pięć pełnych zdań. Nie wierzę, żeby autor zapomniał o grupie dzielnych młodych ludzi. Raptem stali się nieważni? Czy w scenariuszu nie można było skierować uwagi właśnie na nich, zamiast robić jeden odcinek wyłącznie o naparzaniu potworów i drugi składający się z pojedynczego monologu, w którym w dodatku postaci słuchaczy nie ruszyły się z miejsca aż do końca, kiedy to jeden wstał, a drugi usiadł? Nie mogę pozbyć się wrażenia, że w tym sezonie historia zwyczajnie kupy się nie klei. W tym sensie słowa Daeriana o spadku formy autora wydają się bardziej zrozumiałe, ale od tego przecież jest scenarzysta, żeby słabe strony oryginału ukryć, a dobre uwypuklić. Podkręcić czy wyciąć nużące fragmenty, wypełnić pustkę, naprawić kiksy, a czego brakowało – dopisać. Skoro nawet we wspomnianym przeze mnie wyżej Hobbicie przerobiono czy dopisano to i owo, dla dobra filmu i dla dobra widza, to nie widzę najmniejszego problemu żeby nie można było uczynić tego z light novel. Tym bardziej, że autor żyje i ma się dobrze, można było się z nim skonsultować, zapytać o zdanie, poradzić. Mam wrażenie, że nie zrobiono tego, nawet się nie wysilano, a przez to LH2 również, podobnie jak MMY, ma kiepski scenariusz.
Ponieważ dobijamy już do połowy sezonu to obawiam się, że nawet jeśli co lepsze kąski dopiero przed nami, moje rozczarowanie nie zniknie już do końca, choć może trochę się zmniejszy, na co mam szczerą nadzieję.
Re: 10
Re: 10
Nowy sezon LH może jeszcze nie zaczął mnie nudzić, ale już jest niebezpiecznie blisko tego stanu. Tym bardziej scenarzysta powinien przyłożyć się do pracy i wycisnąć o się da z materiału źródłowego, w razie potrzeby posługując się własną wyobraźnią, zamiast pisać odcinek poświęcony jednej postaci wygłaszającej tasiemcowy monolog. Nie to, żeby niedawny odcinek składający się praktycznie wyłącznie z pojedynków był lepszy, ale proszę, niech to nie będzie tak bardzo monotonne.
Re: 10
Tylko dlaczego niemal cały odcinek poświęcono na monolog jednej postaci? Jestem pewien, że można by zawrzeć credo Willa w kilkunastu zdaniach, z korzyścią dla rytmu i tempa opowieści, które moim zdaniem są najsłabszą stroną LH2. Pierwszy sezon LH to była wartka, żywa opowieść, tymczasem tutaj historia kuśtyka i zatacza się jak pijany jednonogi marynarz, któremu na dodatek właśnie zdarzyło się przysnąć. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek oglądał w anime dłuższy monolog. Gdybyż on jeszcze wnosił do fabuły coś istotnego, zamiast po prostu zagrzewać towarzyszy do boju. Koniec tego i poprzedniego odcinka pozostawiły drużynę w tej samej sytuacji, walczącej z przeważającymi siłami wroga i monolog Williama niczego tu nie zmienił. Dopiero ostatnie słowa Shirou wniosły nowy element do fabuły i zapowiedziały ewentualny zwrot akcji, ale czy do tego był potrzebny monolog Williama? Nie, bo prawdopodobnie to, co Shirou ma do powiedzenia, samo w sobie będzie lepszą mową motywacyjną niż jakiekolwiek i czyjekolwiek wyznania osobiste. Tym bardziej monolog Willa wydaje się zbędny i nic nie wnoszący do opowieści.
Tak jak bardzo lubię historię pokazaną w poprzednim sezonie LH i sposób, w jaki była opowiadana, tak tutaj jestem bardziej niż zawiedziony tym, co widzę na ekranie. A przecież scenarzysta pozostał ten sam, więc co się stało? Zupełnie, jakby ktoś nałożył mu chomąto i z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu kazał mu pisać co innego i w inny sposób, niż do tej pory. Jestem naprawdę zawiedziony, bo załapałem się na tym, że już nie czekam niecierpliwie na kolejny odcinek, ciekaw tego, co będzie dalej. Szkoda.
Re: Czy rzeczywiscie potrzebna jest recenzja?
Re: Rysunki autora
Re: Rysunki autora
Re: Rysunki autora
Tym bardziej chciałbym wiedzieć: uważasz, że dokonywanie widocznych zmian projektów postaci z serii na serię to dobry pomysł? Powinien być powtarzany przy innych okazjach? A co, jeśli taka zmiana wyjdzie nie na lepsze, jak stało się Twoim zdaniem w przypadku LH, a na gorsze? Bo to przecież prawdopodobne, za zamiast coś poprawić, mogą to sknocić. Może wiec lepiej nie ruszać projektów postaci (pojazdów, teł, mundurów, wnętrz itd.) i konsekwentnie trzymać się stylu narzuconego w poprzednim sezonie, zachowując wizualną ciągłość wyglądu bohaterów i samej opowieści?
Re: Rysunki autora
Zastanawiam się nad tym, jaka idea przyświecała temu, kto te zmiany zatwierdził, bo choć grono osób narzekających na zmodyfikowane projekty postaci stanowi mniejszość, to jednak takie grono jest, do tego wcale niemałe i cały czas daje znać o swoim niezadowoleniu. Z głosami osób uważającymi, że graficznie nowy sezon Log Horizon prezentuje się lepiej – nie spotkałem się albo były one tak nieliczne, że umknęły mojej uwadze. Z tego powodu wydaje mi się, że zmiana studia przyniosła więcej szkody niż korzyści, przynajmniej z mojego punktu widzenia jako odbiorcy.
Trudno mi się z tym pogodzić tym bardziej, że swego czasu recenzowałem tu anime „Gallery Fake”, gdzie trzecia część odcinków była robiona przez inne studio niż dwie pierwsze części. Tam nie zdecydowano się na majstrowanie przy grafice, a jakieś zauważalne różnice dało się wyczuć jedynie w nastroju opowieści i przesunięcie jej charakteru bardziej w kierunku akcji i przygody. Pod względem wizualnym przejście od jednego studia do drugiego odbyło się praktycznie niezauważalnie i bez zgrzytów. Gdybym nie przeczytał o tym w materiałach źródłowych, pewnie nawet nie byłbym świadomy tej zmiany. Można? Można. Żałuję, że nie zrobiono tak z Log Horizon, tym samym odbierając mi część przyjemności płynącej z oglądania.
Re: O śmierci w LH, na marginesie
Demikas, wielki brutal, któremu na drugie imię Agresja.
Swoją drogą, co właściwie dostrzegła w nim jego NPC‑owska żona, wcześniej uprowadzona i zniewolona dla okupu? Czym ją uwiódł? Spodobały jej się więzy i brutalne traktowanie? Jest na to fetysz. :)
Re: O śmierci w LH, na marginesie
O śmierci w LH, na marginesie
I tak na marginesie: skoro wszystkie zmysły postaci działają jak w realu, co z seksem? Skoro nie ma rodziców, nauczycieli, policji i każdemu wolno praktycznie wszystko bez znaczących konsekwencji, czy zamiast PK‑erów to nie PR‑erzy byliby największym zmartwieniem samotnych graczy, że o co ładniejszych przedstawicielkach Ludzi Krainy nie wspomnę? Jakoś nie mam problemy z wyobrażeniem sobie bandy nieśmiertelnych zwyrodnialców, przetaczającej się przez okolicę jak mongolska horda, polującej na ludzi wcale nie po to, żeby ich ograbić, a przynajmniej nie tylko po to. Bo to hulaj dusza, piekła nie ma, i kto mi zabroni, prawda?
Re: 3 minuty
:)
Ale spokojnie, krytycy nie powiedzą tak: nie w przypadku serialu, gdzie już po pierwszym odcinku widać, że to będzie czysta zabawa, a nie opowiadanie jakiejś specjalnie przemyślanej historii. Poza tym, naprawdę oglądało się to bardzo przyjemnie. A niechby bohaterowie zniszczyli jeszcze przy okazji ratusz, wodociągi i bramę miejską: krytycy nic nie powiedzą, bo przecież nie są pozbawieni zdrowego rozsądku i zdają sobie sprawę z tego, że filmy i seriale, gdzie fabuła musi ustąpić miejsca dobrej zabawie, są tak samo potrzebne jak skomplikowane historie do przeżywania i rozkminiania. :)
Dobra zabawa
Dobrze zrobione, efektowne, żołnierze bohatersko twardzi, żołnierki bohatersko twarde i seksowne, Robale paskudne. Strzelaniny tyle, że starczyłoby na serial telewizyjny. I tylko pod czaszką zapala się ostrzegawcze światełko, że scenarzysta bezczelnie pozwolił sobie pożyczyć to i owo z filmów „Obcy: decydujące starcie” i „Obcy: przebudzenie” – zwłaszcza z tego drugiego. Ale nic to: Robale muszą zginąć, nawet jeśli w niespecjalnie oryginalnej intrydze.
Would you like to know more? :)
Nowy design postaci i moje mieszane uczucia
Jedno chcę podkreślić: nie mam na myśli pogorszenia jakości, bo to kwestia dyskusyjna, czy pojawienia się u Kanami cycków wielkości piłek do kosza. Chodzi mi o zasadniczą zmianę stylu, w jakim prezentuje się postaci, z jednego na drugi. W drugiej odsłonie LH styl jest wyraźnie inny i już sama ta zmiana stanowi nieprzyjemne zaskoczenie. Przyzwyczaiłem się do starego designu postaci, sposobu rysowania twarzy i nauczyłem się rozpoznawać cechy charakteru i emocje postaci na podstawie wyrazu twarzy. Tutaj muszę wszystkiego uczyć się niemal od początku. W pierwszym odcinku jeszcze stosunkowo niewiele było mi dane zobaczyć, ale już żałuję zmian dokonanych w wyglądzie Maryelle i Serary. Pierwsza z dojrzałej, młodej kobiety promieniującej matczynym instynktem opiekuńczym i nieuświadomionym pięknem, w moich oczach wizualnie straciła te atrybuty, jej twarzy brak wyrazu, w dodatku jakby zeszczuplała i wysmuklała. Wolałem starą Maryelle. Serarze jakby ktoś zabrał kilka lat i kilkanaście centymetrów, i z kategorii dorastających dziewczynek przesunął ją do kategorii dzieci zaczynających podstawówkę. Stara Serara (ot, zrymowało się) była urocza i dziewczęca, nowa wydaje się być po prostu dziecinna. Podkreślam, to kwestia mojego odczucia, dalece indywidualna, a nie zarzuty wobec poziomu technicznego.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby ten styl pojawił się w pierwszym odcinku pierwszej serii i konsekwentnie się go trzymano. Ale tu zdecydowano się na zmianę designu, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Rozumiem, gdyby stary był zły i budził sprzeciw widowni. Ale stary był przecież bardzo przyjemny, a widzowie się do niego przyzwyczaili i polubili. Dlaczego więc? Bardzo chciałbym poznać przyczyny, może byłbym w stanie zrozumieć decyzję producentów, bo najwyraźniej nie ma w Japonii odpowiednika polskiego porzekadła, że nie zmienia się koni podczas przeprawy przez rzekę.
W tej chwili jestem zawiedziony i rozczarowany dokonanymi zmianami, co to odbiera mi część przyjemności płynącej z oglądania. Szkoda, bo taki niemiły zgrzyt do razu na początku nowego sezonu prawdopodobnie nie zniknie bez śladu i już do końca pozostawi u mnie niemiłe odczucie za każdym razem, gdy będę oglądał nowe, lepsze (?) postaci i dochodził do wniosku, że tęsknię za starymi.
Re: Czy rzeczywiscie potrzebna jest recenzja?
Moim zdaniem – wyszło.
Oglądałem Space Dandy i docierało do mnie, ile pomysłów, tematów, gatunków i bohaterów pozostaje niewykorzystanymi w anime tylko dlatego, że zdominowały je niskich lotów produkcje dla dzieci i młodzieży, bardziej ceniące sobie schematyczność rozwiązań i miałkość fabuły. Kiedy przed laty zaczynałem moją pierwszą świadomą przygodę z anime, powiedziono mi, że to tak jak kino fabularne, tylko zamiast żywych aktorów mamy aktorów animowanych. Akurat. Pod względem fabularnym przytłaczająca większość anime naprawdę nie ma niczego, czym mogłoby rywalizować z kinem fabularnym. Oczywiście są chwalebne wyjątki, ale stanowią wyraźną mniejszość, do tego nie cieszącą się popularnością i popularność wypadałoby uznać tu za słowo klucz. Nie czas i miejsce by analizować przyczyny tego zjawiska, ale wspominam o nim nie bez powodu.
Oglądając Space Dandy miałem wrażenie, że w każdym odcinku twórcy próbowali przekazać widzom następującą wiadomość: „zobaczcie co moglibyśmy dla was zrobić, gdyby nie owczy pęd na lolitki w strojach pokojówek, moebloby, bezmózgich outsiderów z gimnazjum, dostających moce/mechy/superbronie by leczyć kompleksy swoje i im podobnych widzów”. To nie może być przypadek, że w ostatnim czasie jeśli już z jakiegoś anime w ogóle zapamiętałem jakieś sceny, to były to sceny z Kosmicznego Dandysa. Ot, choćby scena w pokoju hotelowy z odcinka o różnowymiarowych światach. Półmrok, światła neonów za szybą, on i ona po przejściach i oto spotkali się po latach i spędzili ze sobą noc. Rozmawiają o dokonanych kiedyś wyborach. To mógłby być dobry początek dobrego dramatu czy filmu obyczajowego, ale nie tym razem. To zaledwie sugestia tego, o czym mógłby być film, gdyby twórcom pozwolono robić to, co uważają ze powinni robić, zamiast stutysięcznej wersji przygód trzynastoletniego mściciela zbawiającego świat i walczącego z demonami, ale w jakiś dziwny sposób dostającego blokady psychicznej za każdym razem, gdy tylko zobaczy różowe majteczki w misie czy truskawki. Odcinek ze Scarlet i udawanym romansem, który omal nie przerodził się w prawdziwy, odcinek o dziewczynce z parzydełkami, o planecie roślin, zakochanym QT i poświęceniu w imię miłości, powrót Miau po latach do domu i jego konfrontacja z demonami przeszłości, odcinek roślinny o istocie istnienia, o sprzedawcy kosmicznego ramenu itd. Wszystko to podlane absurdalnym sosem, z puntu widzenia twórców być może w charakterze autoironii. Trzeba było aż Watanabe z jego charyzmą i pozycją, żeby ten czy inny reżyser ze scenarzystą mogli przemycić na ekran trochę poważniejszych tonów, nawet jeśli dla niepoznaki ukrytych za kolorowymi, karykaturalnymi dekoracjami? W jakimś sensie odbieram tę produkcję jako głos protestu środowiska twórców anime: „Umiemy coś więcej poza masową produkcją fabularnych straszydeł o niczym, ale przecież i tak nigdy nie będzie nam dane czegoś takiego wyprodukować, prawda? A skoro tak, to macie kolejną porcję obłąkanej galopady, dla odwrócenia uwagi oszołomimy was ruchem i kolorami, i zapomnijcie o tym, że cokolwiek wam sugerowaliśmy. Ech…”
Naprawdę lubię Kosmicznego Dandysa.
Czy rzeczywiscie potrzebna jest recenzja?
Do tego, na dobrą sprawę wszystko już zostało napisane w pierwszej recenzji do SD i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś zdołał napisać coś zasadniczo innego, chyba że jego ocena diametralnie różniłaby się od Tassadarowej i miałby na jej poparcie rzeczowe argumenty. Może więc nie najgorszym wyjściem byłoby podpięcie jednej recenzji pod oba sezony, o ile technicznie jest to możliwe?
Re: Dno
Gdybyż jeszcze Takayuki nie był taką miękką fają… Jakim cudem poukładana i przebojowa dziewczyna jak Mitsuki nie dość, że z nim wytrzymała (do czasu), to jeszcze w ogóle się z nim związała – nie byłem w stanie ogarnąć. Mechanizm zaproponowany przez autorów, by tę parę ze sobą spiknąć, wydaje mi się najzwyczajniej w świecie naciągany do granic absurdu. Kiedy teraz się nad tym zastanawiam to odnoszę wrażenie, że na dobrą sprawę chłopak nie powinien zbliżyć się nawet do jej friendzone'a, a co dopiero do łóżka. Pod tym względem to jakby fantastyka romantyczna (romance fiction), że pozwolę sobie stworzyć na poczekaniu taki gatunek. Z drugiej strony, życie zna bardziej dziwaczne przypadki dobierania się w pary i wystarczy rozejrzeć się po krewnych i znajomych (zwłaszcza tych po rozwodach), tak że chyba znowu wracamy do dramatu obyczajowego.
Serial oglądałem z dziesięć lat temu, ale do dziś pamiętam moje rozczarowanie Takayukim i chęć wysłania go z misją na Marsa, bez biletu powrotnego, za to z przeciekającym zbiornikiem paliwa. Nie wiem tego na pewno, ale domyślam się, że napisano trochę fanfików, w których Takayuki ginie tragicznie pod kołami walca drogowego czy zagryziony przez watahę dzikich psów, zaś Mitsuki znajduje sobie porządnego faceta, oszczędzając sobie bólu i zgryzoty.
A może jednak nie? Może jednak Log Horizon jest znane i popularne po prostu dlatego, że to bardzo dobry serial? Nie wiem skąd wziąłeś przekonanie, że gdyby nie SAO, to LH nie obejrzałby pies z kulawą nogą, ale obawiam się, że umknęła Ci najlepsza część tego anime. Nie jestem zdziwiony, skoro skupiasz się praktycznie wyłącznie na grafice, co widać najlepiej w Twojej polemice ze Slova. Pominąłeś zupełnie fakt, że pod względem fabularnym LH to bardzo dobra opowieść, pomysłowa, pod wieloma względami oryginalna, ciekawa, konsekwentna i umiejętnie poprowadzona. Wirtualny świat opisany przez autora jest spójny, do gruntu przemyślany i widać jak wielki kryje się w nim potencjał przygodowy, który nie musi mieć nic wspólnego z tłuczeniem potworów.
SAO, a zwłaszcza jego druga część, pod względem fabularnym nie zbliża się do LH nawet przez chwilę. Zabierz obu serialom grafikę i spróbuj opowiedzieć je znajomym, którzy nie oglądają anime. Głowę daję, że opowieści o LH wysłuchają z zainteresowaniem i będą protestowali, kiedy zrobisz przerwę, bo będą autentycznie ciekawi tego co dalej i tego jakie jeszcze tajemnice i niespodzianki kryje wirtualny świat. Z drugiej strony, wyobrażam sobie, że kiedy tym samym ludziom będziesz opowiadał SAO szybko zauważysz ich zniecierpliwienie, gdy zorientują się, że tę historię – wycofany samotnik znajduje dziewczynę i pod jej wpływem otwiera się, zmienia i znajduje w sobie dość siły, żeby po raz pierwszy w życiu stanąć do walki z Wielkim Złym, za Niewinną i Słodką Ukochaną oraz za Wirtualną Ojczyznę – słyszeli, czytali i oglądali wcześniej już setki razy; niekoniecznie w tej akurat scenografii, do tego niejednokrotnie w ciekawszej wersji.
Re: Zawód
Dzięki Tobie zauważyłem, jaką ten znak ma piękną, regularną formę. Wcześniej, w postaci bohomazu na ścianie nie zwróciłem na to uwagi. Dla długonosego gaijina świetny symbol graficzny w postaci kanji na ścianę czy na koszulkę.
Re: Zawód
Napisałaś, że Naru jest irytującym bachorem. Na szczęście moje wrażenie na jej temat jest całkowicie odmienne. Jestem pewien, że dziewczynka jeszcze ani razu nie przekroczyła granicy, za którą już tylko krzyk dorosłego i lanie spuszczone pasem na goły tyłek. Jest spontaniczna, bezpośrednia i kipi energią, ale umie zachować dystans, kiedy jest taka potrzeba. To w gruncie rzeczy bardzo empatyczny dzieciak, który widząc, że ktoś stara się zachować dystans by móc poużalać się nad sobą i snuć ponure myśli, reaguje tak, jak ja sam bym zareagował: wyciąga rękę i próbuje wydostać nieszczęśnika z dołka, wciągając do zabawy. Co takiego namalował na ścianie sensei pierwszego dnia po spotkaniu z „irytującym bachorem”? Namalował słowo „fun” (radość czy zabawa, niech rozstrzygną japoniści). Czyli że dziecięce lekarstwo na dorosłe problemy dorosłego świata zadziałało nadspodziewanie dobrze. Teraz tylko trzeba będzie zażywać je regularnie, żeby w końcu miastowa choroba „poważny, ambitny, zorientowany na sukces, wszystko albo nic” (w końcu przyjechał na wieś jak do sanatorium) zniknęła na zawsze.
Re: Shakatak