x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Chiquita, you and I cry
I też nie twierdzę że wszyscy mają to widzieć jak ja, temat jest śliski i pryzmatów może być więcej. Dla mnie to nie było mocno oburzające, ale nieco odpychające już tak.
I tak, dobre spostrzeżenie z tą klamrą…
Poza tym, jak pisałam, nie uważam że to jest złe anime, ale nie doszukałam się w nim też czegoś naprawdę dobrego. Wiem dlaczego może się innym podobać, a jeszcze lepiej wiem dlaczego nie spodobało się mnie.
Re: Chiquita, you and I cry
Jeszcze gorsza sprawa o której trochę zapomniałam napisać, czy też napisałam zanim się dobrze zastanowiłam… Mnie się super oglądało pierwszy odcinek do momentu sceny kliknij: ukryte próby gwałtu. Bo chyba chciano nam wmówić, że to jest śmieszne.
Dla mnie to automatycznie był już wyrok na tym tytule, i nie dlatego, że jestem wrażliwa, bo nie jestem. Nie mam problemu z takimi scenami o ile nikt ich nie upiększa i nie traktuje jako zabawnej sytuacji. Jest dużo poważnych rzeczy z których się śmiejemy, i ok, czasem po prostu trzeba, żeby nie zwariować. Ale akurat TO… Powinno być pokazywane z całym terrorem, który temu towarzyszy. Nie w ten sposób, a już na pewno nie jako część fanserwisu – co moim zdaniem właśnie tutaj miało miejsce.
Nevermore
Dobre, ładnie zrobione anime. Z ciekawymi bohaterami, światem przedstawionym i z ciekawą sytuacją, w której sam środek zostajemy wrzuceni.
Problem jest taki, że fabularnie jest bardzo wyraźnie podzielone na dwie części w tym sezonie, i ta pierwsza część była bardzo dobra, a druga była tylko “ok”.
To jest rzecz jasna kwestia gustu, mnie jakoś nie wciągnął wątek kryminalny z kliknij: ukryte potworami i szychami z podziemia, i nawet smutno mi było, że dotychczasowy wątek polityczny został odłożony na bok.
Widzę ku czemu to idzie i że to dopiero wstęp, niemniej straciło to trochę klimatu.
Zostawię więc drugą część, a skupię się na tym, co było najlepsze.
Pierwsza część, czyli bodajże odcinki do 13 włącznie, to był naprawdę dobry wątek.
Jak zazwyczaj neutralnie lub niezbyt chętnie podchodę do tematów polityki czy walki o sukcesję, tak tutaj mi się podobało. W połączeniu z kwestią wyboru przyszłej małżonki to już w ogóle piękna kompozycja.
Jeśli chodzi o dramat czterech pań w zmaganiach o zostanie wybranką, to klimatem gdzieś tam przypominał Kusuriya no Hitorigoto, trochę Ooku.
Ale nie będę kłamać, mnie się to tak strasznie podobało głównie dlatego, że zakończenie tej części sprawiło mi ogromną satysfakcję. Ogromniastą.
I nie dlatego, że mnie to zaskoczyło, bo ja się akurat spodziewałam takiego obrotu spraw – tylko właśnie dlatego, że jedna z moich teorii okazała się strzałem w dziesiątkę.
Bo jeśli chodzi o kliknij: ukryte Asebi, to w grę wchodziły tylko dwie opcje. Pierwsza taka, że ona naprawdę była taka niewinna, naiwna i idealna. Ja nie wiedziałam, czego się spodziewać po twórcach, i chociaż nie życzyłabym sobie takiej ścieżki, to nadal było to możliwe. Bo bądźmy szczerzy, kobieta może być głupia, nudna i nie mieć własnego zdania, ale jak jest ładna, miła i usłużna, to będzie się wpisywać w ramy pewnego ideału, który w anime czasem widać. Więc martwiłam się o to, co twórcy chcą tu promować.
No i był drugi trop, który nabrał mocy po krótkim przedstawieniu, w czym się specjalizuje każdy ród. I na wzmiankę o tym, że Wschód lubi knuć, zapaliła się czerwona lampka. Pozostawało pytanie, czy Asebi jest tylko nieświadomym, wykorzystanym ze względu na urodę pionkiem, czy bierze faktyczny udział w tym wszystkim. Drugi mocny argument był taki, że ona jako jedyna w openingu posłała mam uśmieszek. Ach te spoilery z czołówek…
I tak we mnie walczyły te skrajności, z jednej strony pewność że coś tu śmierdzi, z drugiej brak wiary w twórców w kwestii niesztampowych kobiecych postaci.
I kiedy nadszedł odcinek bodajże 11, to aż trudno mi opisać, jaką frajdę mi to sprawiło. I od razu punkty szacuneczku poleciały na konto twórców. Tak więc nie zdziwił mnie sam fakt, kliknij: ukryte że Asebi to podły złol. Zdziwiło mnie natomiast to, ile tego wszystkiego można było jej udowodnić. Za jak wieloma rzeczami tak naprawdę stała, i jak szeroka była sieć którą uwiła.
Ten motyw z czerwonym kimonem był genialny – ten, kiedy wiedziała, że jej dama dworu zabroni jej wywiesić prezent od rywalki, więc jedynym czerwonym kimonem było to od Masuho i tam poszedł służący – niby z początku taka pozbawiona znaczenia scena, a dowiadujemy się, jak zręczną była manipulatorką. Nawet nie można jej było udowodnić winy.
Cały żart w tym, że dopiero kiedy to wszystko się potwierdziło, Asebi stała się ciekawą postacią i zaczęłam z uznaniem postrzegać to, jak ją napisano.
Wspominałam, że chcąc nie chcąc trochę to przypominało Kusuriya no Hitorigoto, ale właśnie, moim zdaniem twórcy Kusuriya… powinni się uczyć od twórców Karasu… jak się takie małe zagadki i większe intrygi pisze, jak się je wykonuje, odkrywa i jak się je wyjaśnia. Nie mogłam o tym nie myśleć podczas seansu.
Natomiast zgrzytał mi długo motyw kliknij: ukryte Shiratamy i jej kochanka – ponowne spotkanie, które powinno być prywatne, na siłę zostaje upublicznione. Widowisko w stylu “żyli długo i szczęśliwie”, niepasujące do reszty sytuacji. Ale teraz sobie myślę, dopiero pisząc ten komentarz, że książę w swej chłodnej wyrozumiałości być może zrobił to dlatego, żeby tę dziewczynę uwolnić z okowów jej rodziny i obowiązków. Bo skoro już i tak wszyscy widzieli, to teraz będzie jak ma być.
A wracając do głównej sprawy, jeszcze bardziej cieszyłam się, że to moja absolutna faworytka, kliknij: ukryte czyli Hamayu, nie tylko zaliczyła powrót w dobrym stylu, ale najprawdopodobniej będzie pełnić rolę o którą było tyle szumu. W dodatku okazało się, że się z księciem znają i w sumie lubią. Nawet mi serduszko szybciej zabiło na ich wspólnej scenie. Tak, tej gdzie dostał w dziób.
Odcinki 10‑13 to był naprawdę dobre widowisko i łyknęłam je wszystkie naraz, mimo że 10 miał być ostatnim obejrzanym przed snem.
No, a potem zaczęła się druga część i czar trochę prysł – ale na chwilę obecną jestem bardzo chętna do obejrzenia kontynuacji, jeśli takowa się pojawi.
Życzyłabym sobie jednak więcej wątków obyczajowych czy chociażby walki o sukcesję, bo w tym wydaniu dobrze mi się to ogląda. Martwi mnie jednak przeczucie, że to może pójść bardziej w akcję.
Bohaterowie byli przyjemni i wyjątkowo… zwyczajni jak na fakt, że do zwyczajności im daleko. No i jak się przekonaliśmy nie tylko na przykładzie kobiet, każdy ma tu potencjał, żeby czymś widza zaskoczyć.
Opening też mi się podobał, rzadko przewijałam.
Re: Historyczność
Chiquita, you and I cry
Produkt z zautomatyzowanej fabryki przetwarzającej elementy setek innych serii i łączącej je w coś „nowego”, zgodnie z oczekiwaniami obecnego rynku.
Czyli dużo hałasu, wrzasków, chaosu i rozbierania niewinnych nastolatków, przymusem lub z własnej woli. Żeby do odbiorcy z niską zdolnością skupienia uwagi też dotarło.
Trochę romansu, trochę dramy, bielizna lub jej brak, jedna niepasująca do reszty scena dla wrażliwych, żeby ci co lubią płakać, też mieli coś dla siebie.
I akcja, oczywiście, okraszona efektowną animacją. Momentami tak męcząca, jakby twórcy myśleli „mało akcji w tej scenie akcji, więcej akcji!”
Przy tym brak głębi, czy chociażby odrobiny oryginalności.
Nie, tym razem Pani Maruda nie jest rozczarowana, bo nie miała żadnych oczekiwań.
Chciałam czas zabić, w oczekiwaniu na kolejny odcinek innego anime.
Fabuła jakaś jest, postacie też jakieś są. Dwójka głównych bohaterów sympatyczna, i tyle. Konflikty przewidywalne jak pojedynki Power Rangers z Kitowcami.
Jeśli to miała być komedia, to nie zauważyłam.
I mimo wszystko nie, to nie jest złe samo w sobie, bo seans zakończyłam – trochę znużona i zniesmaczona – ale bez większych oporów. Jednak oceniając to jako „dobre” tylko dlatego, że nie chwieje się w posadach i nie ma tu wad w czystej postaci, skrzywdziłabym dużo lepsze i ambitniejsze produkcje, które dostały ode mnie 7/10.
Jedyne, na co w mojej ocenie zasługuje, to wymęczone z ledwością 6, głównie za sprawą znośnego wątku obyczajowego.
I tego kosmity „śpiewającego” Chiquititę ABBY.
Tokihanatsu
Ale tego, że tutaj są takie straszliwie pustki w tym temacie, to się nie spodziewałam.
Chociaż może powinnam. Tylko trochę tu smutno.
Zacznę od tego, że to nie mogło być złe, o to się nie martwiłam. Natomiast jako że to dopiero pierwszy z trzech filmów, ciężko mi ocenić fabułę, bo zwyczajnie nie wiem, czy to będzie się jakoś łączyć. Czy reszta filmów stworzy spójną całość, czy będą zupełnie o czymś innym i ta sprawa zostanie zapomniana. Miejsce akcji, z tego co zrozumiałam, będzie to samo.
A fabuła tego konkretnie filmu, jak to w reszcie Mononoke, wyłania się z chaosu w strzępkach. Co się stało; to zawsze w tym tytule była tylko jedna ze spraw, nad którymi trzeba się pochylić. Suche fakty, podejrzenia, ludzkie emocje, klimat, animacja, postacie – wszystko zawsze na bardzo wysokim poziomie.
Mam tylko wrażenie, że w tej historii było więcej tego wspomnianego chaosu. Brakowało mi tutaj jakiejś wolniejszej, cichszej sceny. Ale to chyba mój problem.
A co do rzeczy, o które jednak się martwiłam…
Najbardziej bałam się zmian, i tak, najbardziej nie mogłam przeboleć zmiany seiyuu. Kusuriuri zawsze miał głos Sakuraia i tak będzie dla mnie po wsze czasy. Natomiast, oczywiście, to jest jego wina, że się stało jak się stało. A Kamiya moim zdaniem zrobił co mógł, i nie śmiałabym narzekać czy wylewać swój żal w taki sposób. Owszem, jego Kusuriuri jest troszkę inny (i nie mam na myśli tylko zmiany designu), ale są takie momenty, że do złudzenia przypomina poprzednika w tych „lżejszych rejestrach”. Nie odniosłam jednak wrażenia, że stara się podrobić znajomy głos, raczej po prostu chce oddać postaci to, co jest jej, tyle. Bardzo wyważone to wszystko było i wyszło naprawdę dobrze. Pozostaje mi pogodzić się z faktem, że teraz będziemy słyszeć Kamiyę.
Zawsze jednak będę tęsknić.
Zmiana kompozytora, hm… To też nie jest zmiana na plus, ale i nie na minus. Ja zmian po prostu nie lubię i średnio je znoszę. Obu kompozytorów lubię i czasem wracam z sentymentu do ich twórczości. Obaj mają też “wspólne mianowniki” w takich projektach i to nie tak, że jest tu jakaś duża różnica. Szczerze, gdybym nie wiedziała, to nie jestem pewna czy bym zwróciła większą uwagę. Jeden, dwa utwory mi się spodobały, inne po prostu były, ale szczerze, poprzednie Mononoke też tak zapamiętałam w tym względzie. Mogłabym powiedzieć w zgodzie sama ze sobą, że wszystko jest dobrze.
A potem wracam do utworu Aisyo z Ayakashi, zwłaszcza do jego drugiej połowy, i wiem, że jednak będzie mi czegoś brakować.
Co do wspomnianego nowego designu, jak powyżej, ani na plus, ani na minus. Ot, zmiana. Ładnie to wygląda, w każdej odsłonie i formie. I tak, Kysuriuri sprawia troszkę inne wrażenie niż poprzednio, ale nadal jest niezmiennie fascynujący.
Jedyny prawdziwy minus… głos Miecza też brzmi inaczej. Tutaj już jednak stwierdzam z całą pewnością, że poprzedni lubiłam bardziej.
Prawda jest taka, że Mononoke to dla mnie pewnego rodzaju standard w anime, do którego porównuję inne tytuły krążące w podobnych gatunkach. Od lat niezmiennie wśród moich ukochanych produkcji, a Kusuriuri tak samo w ścisłej czołówce ulubionych bohaterów. To zawsze było unikatowe i nieprzeciętne, jest nadal, i oby takie zostało. Że nie cieszy się już taką popularnością; cóż, czasy się zmieniają, gusta też, a także to, czego ludzie oczekują teraz od anime. Lub czego nie oczekują, być może.
Brzydki Alucard z wąsem
Zaznaczam też od razu, że będzie to z punktu widzenia osoby, która nigdy nie oglądała Bleacha, oprócz właśnie tych trzech nowych sezonów Sennen Kessen Hen.
ALE… odkąd zainteresowałam się anime, ten Bleach zawsze gdzieś się pałętał. Interesowały mnie postacie, sporo o tym googlałam, wypytywałam koleżankę która oglądała, oglądałam interesujące mnie sceny na YouTube, itp.
Więc troszkę się orientowałam. Znam imiona większości zapamiętywalnych postaci i wiem jaką rolę pełnią/pełnili. Po prostu nigdy nie zdecydowałam się oglądać. Trochę ze względu na długość, trochę ze względu na brzydkie estetycznie pierwsze sezony i straszenie fillerami.
No i w sumie cieszę się, że jednak się za to nie wzięłam. Bo to, co widziałam w tych 3 sezonach daje dobry obraz tego, jak to anime działa. I moje przemyślenia zostały potwierdzone przez partnera, który oglądał ze mną, i dodatkowo widział wszystko od początku + prawie cała manga.
Więc seans dla niego przeplatany był moimi pytaniami: „w sumie to czemu jedni z drugimi się nie lubią?”, „gdzie Byakuya/Yumichika/ten blondas z grzywką?”, „czy oni są już parą czy jeszcze nie?”, „czemu gadają po niemiecku?”, oraz „kiedy w końcu wyjdzie Aizen i wszystkich pozabija? :D”
W skrócie.
Na starcie; animacja była fajna, postacie atrakcyjne (w tym kilku teoretycznych ulubieńców na których czekałam), niektóre retrospekcje nawet niezłe, pojedynki całkiem ciekawe, acz rozwleczone.
Zanim znowu wyliczę wady i ktoś być może się zirytuje, przyznam, że w sumie dobrze się bawiłam – przynajmniej przez część odcinków. Zdaję sobie też sprawę, że dla większości osób Bleach ma wartość sentymentalną i przez taki pryzmat jest oceniany. I ja mam swoje anime, na które tak patrzę. Bleach pewnie też by się tam znalazł, gdybym za „młodych lat” jednak się za niego wzięła.
1. Mój pierwszy zawód jest taki, że myślałam, że te postacie są po prostu… fajniejsze. A wydawały się trochę nijakie. Partner stwierdził, że ogólnie są tacy cały czas i to tylko iluzja fajności, ale potem przyznał też, że jednak trafiały się ciekawe odcinki kiedy poszczególne postacie zostawały fajnie przedstawione. Przypuszczam, że ten brak charyzmy teraz, to kwestia tego konkretnego arcu i nagromadzenia postaci, których…
2. …Jest po prostu za dużo. I to takich ciągle aktywnych, które cały czas się przewijają, muszą wziąć udział w akcji choćby jednym słowem, i autor każe nam wierzyć, że są tu koniecznie niezbędnie potrzebne. Mało tego, tutaj naprawdę prawie nikt kliknij: ukryte nie ginie. A nawet jeśli, to tak naprawdę nie, bo zaraz ktoś go wskrzesza, a w ogóle to wcale nie umarł tylko się zmęczył, wsadźmy go do magicznej tuby i wyciągniemy jak będzie potrzebny. I jeszcze gorzej, wracają postacie, które powinny być dawno martwe i też każdy ma „ogromną” rolę do odegrania. Słabe to jest i nie ma sensu. I to nie tak, że akurat ja nie wykrzykiwałam radosnych powitań na cześć Grimmjawa, ale tak szczerze, czy on tu jest naprawdę potrzebny? To jest fanserwis emocjonalny. Z drugiej strony osobiście wolę taki, niż mundurek Orihime, heh. Ale co ja tam wiem, nie jestem grupą docelową. Jakby ktoś chciał mi to wypomnieć.
3. Walki, z których nic nie wynika. Przez prawie cały środkowy sezon męczyli nas takimi niekończącymi się spiralami, tylko po to, żeby w sumie kliknij: ukryte nikt nawet nie zginął. I wszystko sprowadza się do "- moja moc jest mojsza – nie, moja, bo umiem jeszcze tak – jednak moja, bo nie mówiłem, ale w zasadzie to zrobię jeszcze taki myk i wtedy…" – i tak mogło być nawet i pięć razy podczas jednej potyczki. W dodatku znowu wracamy do zbyt dużej ilości postaci w jednym miejscu, i potem czterech walczy, reszta stoi i wygląda lub nie.
Bardzo dużo też tzw. „ass‑pull”, do przesady. Wiem, shounen, ale no…
Do tego dochodzi skakanie z miejsca na miejsce – dopiero gdzieś przybyli, wyczekiwani, ale w sumie to trzeba się wrócić, po tym jak prawie nic nie zrobili.
Szkodzi to straszliwie tempu akcji, cały przepływ i konstrukcja fabuły czasem są w strzępach przez to. Nie było to dobre, i chyba najbardziej ucierpiał na tym środkowy sezon. Spodziewałam się trochę lepszego pisarstwa po autorze tak dużej marki, ot co.
4. Opowiadanie o swoich umiejętnościach i atakach przeciwnikom – tak, ja wiem że shounen ma swoje prawa, ale tutaj to już przegięcie. Są przecież alternatywy, gdzie widz też się wszystkiego dowiaduje, ale np. od narratora w tle. Moglibyśmy też posłuchać po prostu wewnętrznego monologu bohatera w zamian, ale tutaj wszyscy odkrywają swoje karty, bo tak. Moglibyśmy też w ogóle się czasem nie dowiadywać. To, jak działa czyjaś moc, samo w sobie jest fajną tajemnicą.
5. Quincy girlsband złożony z tych wrzeszcząco‑piszcząco‑skrzeczących dziewczynek kliknij: ukryte i jednego chłopa, hehe, ależ mnie głowa bolała przez nie, psuły seans… Ale żeby być fair, było tam więcej takich postaci z obu płci, natomiast tutaj była kumulacja wszystkiego czego nie lubię.
Co mnie zaskoczyło na plus:
– Mayuri – z odcinka na odcinek coraz bardziej mi się ten sadysta podobał i teraz jest jednym z moich faworytów
– ogólnie po Byakuyi spodziewałam się więcej, lub w zasadzie czegokolwiek bo był nudnawy, ale jedną akcję miał genialną, wręcz niespotykaną w shounenach – mówię oczywiście o scenie, gdy jako jedyny kliknij: ukryte nie dał wrogowi dokończyć mówić, tylko po prostu go odstrzelił w trakcie przemowy :D. Niestety wyjątek musi potwierdzić shounenowskie reguły, i słabo na tym wyszli… Pamiętajcie, zawsze trzeba grzecznie poczekać i dać się zaatakować.
Tak, oglądało się fajnie na odmóżdżenie, nawet trochę się wkręciłam i jakieś emocje dało radę wykrzesać.
Ogólnie to ja przecież lubię shouneny, więc w większości znajdę coś dla siebie.
Nie czuję, że straciłam czas, te lepsze odcinki i momenty spokojnie wyceniam na 7/10. Czasem trzeba przymknąć oko, czasem wyłączyć logiczne myślenie. Jak w życiu w sumie.
Piąty pączuś u wozu
Z jednej strony, jak już parokrotnie tu wspominano, przeintelektualizowany. Niesamowite sposoby, w jaki bohaterowie rozwiązują te zagadki, ich tok myślenia, szybka analiza. Wszystko tylko po to, żebyśmy się dowiedzieli, jak kolo podgrzał mleko na kakao.
Z drugiej strony… no właśnie.
To anime mnie nieco nużyło, nie będę kłamać. Ale się nie nudziłam, o ile to możliwe. Trochę paradoks.
Nudziłam się na innych ogólnie lubianych anime, takich jak Spy x Family czy ten nieszczęsny Wind Breaker, ale tu… Coś jednak trzymało mnie przed ekranem. Powstrzymywało od przewracania oczami, pauzowania i chodzenia w kółko po pokoju żeby się obudzić. Po prostu patrzyłam. Nie jak zaczarowana, ale wystarczająco uważnie.
To anime jest dla mnie średnie, równie średnie jak dwie wymienione parę zdań wyżej serie. Ale tutaj nie mam ochoty marudzić czy śmieszkować z głupiej fabuły. I raczej mam pozytywne odczucia po jakże mało emocjonującym i niesatysfakcjonującym seansie.
A dlaczego? Musiało chodzić o bohaterów. Których też jakoś specjalnie nie lubię.
Ale ja od początku czułam, że coś tu nie gra. Że są ze sobą nieszczerzy, i nie chodzi mi o fakt, że próbowali być normalni, a im nie wychodziło i w sumie wcale nie chcieli. Tylko o to, że coś między nimi wisiało, i nigdy szczerze ze sobą nie rozmawiali – do momentu ostatnich odcinków. Było doskonale widać, że o czymś cały czas myślą, ale sobie tego nie mówią.
I Kobato to wcale nie jest taki miły i cichy chłopak (zresztą właśnie w epizodzie z kakao Kengo o tym mówi wprost), a Osanai… Tutaj podejrzane wibracje były jeszcze silniejsze.
Bingo.
To, że ludzie ze szkoły mieli ich za parę, to dość oczywiste, skoro spędzali ze sobą dużo czasu. Ale widzów nikt nie starał się nabrać. Nikt nam przecież niczego nie wmawiał. Nawet tego, że są dobrymi przyjaciółmi. Zdecydowanie nie byli. Może widzowie tego się spodziewają po tego typu anime, ale jak się to rozłoży na czynniki pierwsze, rozmowy dwójki głównych bohaterów są albo bardzo powierzchowne, albo dotyczą stricte danej sprawy.
Nie będę bronić tej serii, bo nie mam powodu. Nie jest zła, nie jest dobra. Przed ekranem trzymało mnie głównie przeczucie, że coś tu jest nie tak, i chciałam się dowiedzieć, co. Postaci raczej nie zagrzeją miejsca w moim skamieniałym sercu, ale takich INTJ‑otów i INTP‑eków zawsze dobrze się ogląda w akcji, tak po prostu. Są mi zdecydowanie bliżsi niż „uczuciowcy”, nawet jeśli, jak w tym przypadku, są bardzo odlegli :D i w zasadzie nie da się ich poznać. Może to dobrze, że niezbyt wiele się o nich dowiadujemy. Może tak powinno być akurat tu.
I taka luźna uwaga na koniec; Nad poziomem zagadek rozwodzić mi się nie chce, ale mój ulubiony przykład przekombinowania to była właśnie sprawa z pączkami.
Z jednej strony mnóstwo możliwości, przez które przeszli, wydedukowali, odrzucili, wytypowali.
Tymczasem trop równie – jeśli nie bardziej – prawdopodobny jak ten, że ktoś kłamie, zostawili na sam koniec, bo skończyły im się inne opcje.
Nie wiem jak resztę, ale ta sprawa nieco mnie sfrustrowała. Bo sądzę, że zdecydowana większość widzów, którzy choćby pobieżnie zastanawiali się nad rozwiązaniem, od razu pomyślała o możliwości, że kliknij: ukryte pączków było pięć od samego początku. I że nikt nie kłamie, tylko ten piąty dostał się w niepowołane ręce. I już w fazie gdzie wypytywali chłopka nadziewającego o nadzienie, wystarczyło zapytać – „chłopku, a ile było pączusi?”.
Albo nie wiem, przynajmniej ja bym tak zrobiła, żeby wykluczyć tę opcję. Tymczasem bohaterowie rzucają się w wir swojego myślenia, ignorując spore przeszkody.
Tutaj było doskonale widać, jak to anime działa.
Dobrze, że to było tylko 10 odcinków. Dodatkowe 2 mogłyby przesądzić o porzuceniu serii przez czyste lenistwo.
Re: Komentarze do seriali
W życiu by mi do głowy nie przyszło odstawiać takiego szeryfa. Skończyły Ci się pomysły, przysięgam.
Jak mówiłam, nic nie stoi Ci na przeszkodzie w napisaniu kolejnego pochwalnego komentarza, żeby był u góry.
Na pewno nie ja.
Re: Domino
Cała Twoja odpowiedź nie ma nic wspólnego w zasadzie już z moimi zarzutami względem tej serii. Ty po prostu umyśliłaś sobie prawić mi tu morały. Znowu. I tłumaczyć na siłę o czym jest ta nijaka seria.
Prawda wygląda tak, że nie powinnaś się wdawać ze mną w dyskusje czy mi odpowiadać – z natury jestem cyniczką. Przez mój styl wypowiedzi – owszem, ironiczny – przypisujesz mi jakieś demoniczne cechy i lejesz wodę z jakimiś banałami. I jestem zmęczona tłumaczeniem się, niepotrzebnym, po tym jak coś mi zarzucasz i przekręcasz.
Nawet jak piszę pozytywny komentarz (np. Oooku), to i tak musisz coś przeinaczyć, a ja tracę czas, żeby to wyjaśnić.
Nie jestem tym zainteresowana.
Napisz sobie jeszcze jeden komentarz do serii i tam się rozpisuj do woli o „popapranym świecie, inności, współczuciu dla głównego bohatera” – po to są te komentarze.
Swoją drogą:
Ach tak? Nasze czasy, tylko? A interesujesz się historią ludzkości? Zerknij tam sobie czasem.
Właśnie o tym mówię. „Dla Ciebie”. Ty to sobie tak odbierasz, i potem budujesz swoją wypowiedź, uczepiając się tego co sama sobie narzucisz.
Mój styl wypowiedzi taki jest, nie wiem, nazwijmy sobie to środkami stylistycznymi.
Bardzo nie podobało mi się wprowadzenie postaci, toporne – „jestem taki i taki, bo tak i siak” – i tak, jakbym czytała bloga z dawnych lat. Kogoś, kto ma potencjał, ale dopiero zaczyna pisać i nie potrafi inaczej sklecić zdań.
Nie zrozumiałaś też, o co chodziło mi z cechami fizycznymi – Sakura akurat dla widza ma bardzo atrakcyjny wygląd. Taka wada Mary Sue. Atrakcyjna blizna, równe pasemko siwizny, różnokolorowe oczy. Są setki innych „defektów” bardziej wiarygodnych. Niezależnie od tego co w Japonii się uważa, postacie anime rządzą się swoimi prawami i taki wygląd to wręcz norma. Z tego względu uważam, że to nie jest wiarygodne.
Ile razy Ci pisałam, że ja nie jestem zbyt empatyczną osobą? Ja się z tym w ogóle nie kryję.
Mogę rozumieć wiele rzeczy (a zakładasz, że nie rozumiem), ale czuć ich nie będę – to nie jest mój wybór. Śmieszne jest to, że zarzucasz mi coś, co sama Ci na początku otwarcie o sobie powiedziałam. Tak jakby ktoś Ci się przyznał że, no nie wiem, ma schizofrenię, a Ty go wyzywasz od schizofreników po czasie. kliknij: ukryte Zapomniałaś czy postanowiłaś to zignorować? Albo zlewam Ci się w szarą masę w morzu innych użytkowników tego serwisu?
A druga sprawa jest taka, że martwiące jest Twoje podejście do tematu.
Jakbym była zmuszona empatyzować z każdą postacią.
Anime dotyka realnych problemów, ale fabuła jest zmyślona. Sakura – jest zmyślony.
Nie widzisz różnicy między pochyleniem się nad czymś w prawdziwym życiu, a pochylaniem się nad średniej jakości anime tylko dlatego, że te tematy tam są?
Z Twojego komentarza wynika, że uważasz swoją moralność za lepszą od mojej, bo mnie nie zainteresowało (średniej jakości) anime, w którym ktoś się z czymś zmaga.
Tak, jakbym musiała to wszystko doceniać, wszystkie produkcje które mówią o dobru i złu, problemach i uczuciach, niezależnie od wykonania.
Nie trzeba.
Och, a Ty jesteś? :|
Czy ktokolwiek z użytkowników którzy są tu od ponad dekady, jest?
Kolejny nieprzemyślany argument wzięty z… odmętów…
A inne anime dla młodzieży jakoś bardzo się w tym względzie różnią?
Są bajki stricte dla dzieci, które nie są tak infantylne.
I czy ktokolwiek mógłby wziąć Pszczółkę Maję nie za bajkę dla dzieci i dać się nabrać? Czy od początku nie jest oczywiste, czym jest Pszczółka Maja? Bo Wind Breaker jest dość mylący.
Ale skoro to Cię rozbawiło, to śmiej się na zdrowie z mojej pomyłki.
kliknij: ukryte
Ja Ci już kiedyś pisałam, co by było „szkoda”.
Nic nie wynika poza tym, że TY się czepiasz, heh. Dosłownie, nic więcej.
Odzew na moje komentarze jest mały, pewnie dlatego, że reszta ludzi na Tanuki dobrze już wie, że każdy ma swoje zdanie i nie trzeba go szanować czy brać go do siebie, albo nawet czytać.
Zwłaszcza jak ktoś mnie kojarzy i wie, że lubię „marudzić” i „szczekać”.
Tylko Ciebie najwyraźniej ciągle moje słowa bulwersują – zgadnijmy, czyj to problem.
Reszta ma mnie gdzieś, i prawidłowo. Jestem nikim istotnym i moja opinia nie ma wpływu na czyjeś życie :) A Twoja na moje, będziesz musieć się z tym pogodzić.
kliknij: ukryte I nie masz żadnych podstaw, żeby stawiać się nade mną i dawać mi jakieś rady na temat tego, co mam robić ze swoimi negatywnymi uczuciami. Robię dokładnie to, co powinnam.
I uwierz mi, piszę takie komentarze nie po to, żebyś przychodziła mi z „wyjaśnieniami”.
O kurczę, no naprawdę, dziękuję za pozwolenie.
Całe moje „kpienie” to wspólna wypadkowa mojej cynicznej natury i Twojego zbyt dosłownego podejścia do wszystkiego.
To jest TYLKO anime.
To nie jest jedyne źródło fabuły, postaci i ukazywania problemów za pomocą fikcji.
I jeśli ktoś się czuje pokrzywdzony czyimś odmiennym zdaniem, to, szczerze powiedziawszy – trudno.
Uważam też, że podane przeze mnie argumenty w oryginalnym komentarzu są wystarczającą odpowiedzią na pytanie, dlaczego nie będę traktować tego na serio.
Ach, hipokryzjaaa…
Podsumowując, przez nieustające nieporozumienia rozpisujesz się w odpowiedzi na jakieś tematy, o które nikt nie pytał – na pewno nie ja.
Jakbyś próbowała zrobić sobie ze mnie przykład i mnie tu sforować czy po prostu wykorzystywać mnie, żeby się wbić ze swoim poglądem – przestań.
Nie podoba Ci się mój styl wypowiedzi, nie rozumiesz mojego cynicznego podejścia do wielu tematów, to odpuść, a przestań mnie „nawracać”. Chyba, że specjalnie robisz to publicznie.
I to na przykładzie – na litość boską! – rozrywkowego mimo wszystko anime o szeroko rozumianym dorastaniu, jakich są dziesiątki – i to lepszych.
Przydałoby się wkleić tu dźwięk bardzo ciężkiego westchnienia.
Chcesz podyskutować o moralności i stanie świata, obejrzyj Vinland Sagę albo Monstera (które, nawiasem mówiąc, faktycznie określiłabym słowami „dobro kulturowe”, w przeciwieństwie do omawianego…)
kliknij: ukryte Raczej tego nie zrobisz, a mnie w żaden sposób nie interesuje, żeby Cię przekonywać.
Chodzi o to, że istnieją produkcje wybitne, bardzo dobre, dobre, średnie, słabe, złe…
To, że mnie się nie podoba to samo co Tobie, to nie znaczy, że ja nie wiem, na czym świat stoi, albo że nic mnie nie obchodzi i o nic nie dbam.
A jak cały czas masz do mnie takie osobiste pretensje, to zapraszam do prywatnych wiadomości.
Re: Domino
Jak ja uwielbiam takie odpowiedzi…
Jak głęboko muszę grzebać zanim cokolwiek obejrzę, żeby jakiś jaśnie oświecony geniusz się nie przyczepił?
Zdajesz sobie sprawę, że tagi to action, students, school, delinquents, itd?
Co ja, jasnowidzka?
Jakim cudem mam coś wiedzieć zanim tego nie obejrzę?
Takie zarzuty są po prostu… głupie.
Są bez sensu, ręce opadają.
“Myślałaś, że facet z którym idziesz na randkę będzie normalny!? Jesteś głupia.”
“Spodziewałaś się dobrego anime po pozytywnym przyjęciu przez widzów, idiotko?”
Ja p*******.
Brak słów.
Najgorsze jest to, że sama używałam takich zagrywek lata temu i teraz jest mi wstyd. Wyrosłam na szczęście.
Nie mam prawa mieć oczekiwań czy po prostu czegoś się spodziewać na podstawie przesłanek, tak? xD
Zakładasz, że nie czytałam na dzień dobry.
Bo?
Akurat zazwyczaj trochę czytam, mimo że każdy przeczytany komentarz to potencjalny pryzmat, który może zepsuć czysty odbiór i mnie nastawić.
Załóżmy, że przeczytałam. I co w związku z tym? Miałam odpuścić potencjalnie dobrą produkcję?
Może zmieniłabym oczekiwania względem założeń serii, ale ten komentarz nijak by mnie nie ostrzegł przed tym, że to anime jest co najwyżej średnie, no nie?
Mam przyjmować czyjąś wypowiedź za pewnik i się nią kierować w wyborach, booo…? Bo co?
Bo od dobrych kilku lat nic specjalnie dobrego mi nie przyszło z sugerowania się czyimiś opiniami?…
Okejka.
Poza tym, nawet gdybym wiedziała, że to będzie bardziej cukierkowe niż bym chciała, czy muszę akceptować infantylne rozwiązania i toporną banalność?
Nie wydaje mi się.
Lubię też, jak zawsze ktoś musi przeinaczyć to co piszę.
Same problemy Sakury to jedno – realne trudności – a ich słabe i naiwne przedstawienie, to drugie.
Temat braku akceptacji i wykluczenia to nie jest jakaś nowość w anime.
Wind Breaker to taka infantylna wersja dla uczniów szkoły podstawowej.
IMO.
Tutaj zresztą można podsumować całą moją niechęć, i nawiąże do tego:
I to nie tylko Twoja odpowiedź, ale też innego użytkownika, który pośrednio mi odpowiedział.
Wieszacie się na jednym aspekcie mojej wypowiedzi.
To, że seria się okazała czymś innym, to jedno. Tak samo jak kilka innych, które nadal mimo to lubię. Czy się rozczarowałam? Trochę. A czy dlatego aż tak marudzę? Nie.
Tymczasem Wy:
“Wszystko dlatego, bo kircia myślała że… kircia źle założyła… kirci się pomyliło… kircia oczekiwała…”
Tymczasem głównym zarzutem kirci było to, że kircia uważa, że to anime jest po prostu słabe. To, że nie ma w nim rażących błędów, to największy plus. Poza tym jest naiwne, źle zrobione, bez polotu, nudne, przegadane, w złych momentach przedramatyzowane, postacie są i nic więcej o nich nie powiem (ewentualnie że momentami mam wrażenie, że skopiowane).
I kircia napisała dokładnie, dlaczego tak sądzi a nie inaczej, i podała przykłady.
I gdyby się kirci podobało i było dobre, to miałaby gdzieś, czy tagi się zgadzają.
Czegoś nie rozumiesz, coś jeszcze muszę napisać kilkukrotnie?
Tak, amerykańskie programy pod publikę realizowane ze scenariusza dla dramy – to wyjaśnia, dlaczego nie masz zastrzeżeń do “magiczności” w Wind Breaker.
Domino
Nie wiem, czy kiedykolwiek aż tak się wynudziłam na anime, które docelowo miało mi się podobać.
To miał być taki pewniak, który po prostu sobie włączę jak mnie najdzie ochota, i którym nie powinnam się zbytnio rozczarować.
I taka “niespodzianka”.
Nie wiem od czego zacząć wyliczanie, co z tym tytułem było nie tak.
Ale dla zachowania chronologii weźmy sam początek, gdzie bohater przybywa do miasta, taki inny, taki niezrozumiany, taki wyśmiewany bo posiada fizyczne cechy, przez które ludzie zostają modelami.
To jest typowy wstęp do bloga z opkiem jakiejś nastolatki na onecie 20 lat temu. Albo coś, ale na pewno nie dobry początek do anime o chuliganach. Tu już wiedziałam, że coś będzie mi zgrzytać przez resztę seansu.
Potem było bardzo nijako, aż do przedstawienia postaci Togame. Płomyczek nadziei zapłonął, bo oto w końcu pojawia się postać z silną, niepokojącą aurą. I wyjątkowo widz przekonuje się o tym sam, bez natrętnego przedstawienia bohatera przez osoby trzecie.
Bo o reszcie postaci nie można tego powiedzieć. Wszystko zostało nam, widzom, podane w sposób łopatologiczny. Dosłownie mówi nam się, że ten koleś jest kimś, że raz są heheszki a za chwilę powaga i to takie niesamowite – jakbyśmy sami nie widzieli, że ktoś zachowuje się inaczej, kiedy sytuacja się zmienia. Aura przywódcy “dobrych” została nam na siłę wyjaśniona, zanim mieliśmy szansę jej doświadczyć.
Spoiler – kliknij: ukryte nie doświadczymy.
Co za wymuszoność.
Generalnie nikt sam z siebie nie daje się poznać naturalnie, tylko wszystkich nam przedstawiają gotowymi epitetami i tak mamy o nich myśleć, bo tak.
Oprócz wspomnianego Togame.
Po prostu zrobiło się groźnie i w końcu trochę ciekawie.
Do momentu punktu kulminacyjnego całego tego konfliktu z Shishitoren.
Powiedzieć, że to było straszliwie rozczarowujące, to mało. W dodatku po prostu głupie, źle napisane, i nadal nudne.
Po pierwsze bardzo słabe wydaje mi się takie rozwiązanie, że wszyscy “dobrzy” kliknij: ukryte wygrywają swoje pojedynki. Dla urozmaicenia czy wywołania emocji chociaż jeden mógłby przegrać.
Po drugie, talk no jutsu.
Zawsze jest w takich anime, zawsze wkurza i jest niezręcznie, ale tutaj to już przesadzili. Dla mnie to był kompletny bełkot. Może nie bezwartościowy, ale nie na miejscu i zrobiony nierealistycznie. I tu tutaj zaczyna się punkt trzeci.
No nie, to tak nie wygląda, że jedna walka i patetyczna przemowa leczy czyjeś – z tego co widać, dość poważne – problemy psychiczne.
Dajcie spokój.
Nie.
kliknij: ukryte Ten maniakalny knypek – nie mogłam zapamiętać praktycznie niczyich imion – Tomiyama? Taa… ta historia to jakiś cyrk. Chłopakowi towarzyszą poważne zaburzenia psychiczne i oderwanie od rzeczywistości, a przychodzi cudowny szef szefów (znowu muszę googlać imię), Umemiya, i w cudowny sposób go leczy.
I cyk, chłop jest zupełnie normalny! Parę minut cofnęło zmiany w mózgu tworzące się miesiącami.
Inni niech myślą co chcą, ja nie lubię jako odbiorca być traktowana w ten sposób. Nawet jeśli to “tylko” shounen o sile przyjaźni. Wciskajcie to w bajkach dla młodszych dzieci, może. Poziom naiwności przekroczył ten przeze mnie akceptowalny.
Najgorsze zaś jest to, że niestety, ale moja jedyna nadzieja, Togame…
kliknij: ukryte Zabrali mi jedyną ciekawą postać. Tutaj też, biją się i nagle wychodzi na jaw, że Togame jest zupełnie normalny i jakimś cudem jeszcze bardziej nijaki niż cała reszta. Jedna walka z panem głównym bohaterem i chłop odnajduje sens życia i w ogóle nastawienie zmienia i charakter mu się resetuje.
Weźcie się ode mnie z tym dziadostwem.
To przez większość czasu nie jest school delinquents, tylko magical boys.
Bo jak to inaczej wyjaśnić.
Projekty postaci też bardziej w tym kierunku, heh.
Ogólnie, w dalszej części ciągnie się nieadekwatne do problemu dramatyzowanie, kolejne patetyczne rozmowy, naiwność i nijakość.
Z jednej strony wieje nudą – kliknij: ukryte wybieranie kapitana klasy, jakiś side quest bo kot się zgubił, w zasadzie wszystkie te ich rozmowy nie popychające fabuły do przodu ani nie rozwijające postaci… Żeby chociaż były śmieszne albo inaczej angażujące widza, ale nie w tym przypadku.
Z drugiej strony właśnie ten patos i dramatyzm w błahych sprawach.
Dwa chłopy już się prawie pobiły, bo jeden zapytał drugiego kliknij: ukryte dlaczego został kapitanem klasy xDDD
Eh.
To też nie tak, że ja jestem obrażona, bo miało być bardziej patologicznie, a okazało się, że kliknij: ukryte wszyscy to tak naprawdę dobre chłopaki i nie różnią się jakoś specjalnie w swoich poglądach.
Ale nie powiem, żebym nie była tym faktem rozczarowana. Byłoby to jednak zupełnie zjadliwe, gdyby inne elementy przybyły na ratunek.
Z tego co pokazali, drugi sezon zacznie się od kolejnej “grubszej sprawy”, ale ja tak strzelam, że zostanie rozwiązana podobnymi taktykami jak Shishitoren, więc sobie chyba odpuszczę.
Nie lubię jak mnie ktoś karmi moralnymi banałami za pomocą łopaty.
Reszcie życzę smacznego.
Re: No jednak nie.
Lubię sobie marudzić i szukać dziur, ale to naprawdę zależy od tytułu. Są anime, których niedociągnięcia czy wręcz głupota mi nie przeszkadza – pierwszy lepszy przykład, Tokyo Revengers. Ale wtedy musi być inny mocny element, np. dużo fajnych postaci. W Zielarce tymczasem do nikogo cieplejszym uczuciem nie zapałałam.
Nie nazwałabym jej mimo wszystko fast‑foodem. Skład ma dobry, ja jednak wolę – jeśli już mówimy o ludzkich trudnościach – bardziej złożone problemy egzystencjalnej natury. Tutaj, mimo subtelności pezedstawienia, nadal mamy grę na prostych emocjach; współczucie, zazdrość, problemy biedoty i problemy bogaczy. Nie trzeba nad tym myśleć, tylko oglądać „empatycznie”, co nie jest dla mnie ciekawe.
Ja bym Zielarkę opisała jako danie zdrowe i w zasadzie smaczne, aczkolwiek niezbyt ambitne i słabo przyprawione.
Re: Więcej goryczy niż słodyczy w serii
No jasne, że nadmiernie się przejmować nie powinno, koniec końców to tylko anime/manga, czyjaś wymyślona historia. Ale jednak budzi emocje, zwłaszcza u nerwusów jak ja, heh.
Pytałeś wcześniej o ewentualne tytuły do polecenia z gatunku kryminałów, niestety to nie jest typowo „mój” gatunek.
Nie lubię też w ciemno czegoś nieznajomym (których gustów przecież nie znam) polecać, tylko dlatego, że mnie się podobało. Jak ktoś sam z siebie nie chciał nigdy obejrzeć Monstera, to nie należy go namawiać. Z kolei Mouryou no Hako, które osobiście stawiam na piedestale w tym temacie, jest na tyle specyficzne, że też ciężko mi go będzie polecić. Aczkolwiek to właśnie seanse tych anime sprawiły, że teraz reszta „zagadek” często wydaje mi się po prostu mdła w porównaniu :D
Re: Więcej goryczy niż słodyczy w serii
Tylko właśnie, ja nigdzie nie napisałam, że anime jest złe bo za mało smutne czy gore. I nigdy nie miałam zamiaru się kłócić o osobowość Maomao bo nie mam o co przecież, zuch dziewczyna.
Tylko druga osoba przekręciła fragmenty mojej wypowiedzi tak, że tak to właśnie wygląda.
Nie miałabym nic przeciwko, gdyby ktoś tak po prostu napisał co uważa o takich czy siakich elementach przy moim komentarzu – rozmawiajmy. Ale wykorzystywanie moich słów, żeby swoje zdanie przedstawić w fałszywej opozycji, to mnie już mocno zirytowało.
I po części też, i nie jestem z tego dumna, doszło tu chyba do drobnych wycieczek osobistych i ta rozmowa niekoniecznie powinna się toczyć w komentarzach. Stało się.
Jeśli chodzi o spiski w haremie, to ja je odbieram trochę inaczej, być może po książkach wspomnianej Anchee Min i jej „Cesarzowej Orchidei” i pochodnych – tam to dopiero się działo. Skutkiem czego harem w Zielarce nadal wydaje mi się ugrzeczniony, co nie znaczy, że nie dostrzegam kwasów.
I tak właśnie działa mi mózg podczas oglądania, że wszystko kwestionuję, stąd do zagadek i reszty teorii się przyczepiłam.
I tak, ja pamiętam jak „wybuchali” mąkę w Pogromcach Mitów :D kliknij: ukryte Tak więc fakt łatwopalności rozpylonej mąki to jedno, bardziej zastanawiało mnie jej liche stężenie w powietrzu bo „zawiał wiaterek”... Ale to już nie do końca moja działka.
Re: Więcej goryczy niż słodyczy w serii
To wręcz wybornie, mam nadzieję, że dalej dobrze się bawisz.
To już będzie jedna z nas dwóch.
Wiesz, to nie tak że patrzę na same oceny, aczkolwiek nadal – anime, którym ja takie wysokie wystawiam, też takie mają, więc to nie jest tak, że nie można się nimi sugerować. Wtedy oczekiwałam świetnych anime i takie dostałam.
Tak jak nie podchodziłabym do serii zbierających 1 i 2 i łudziła się, że może będzie dobre.
No a sedno rzeczy jest takie, że jestem tu dość długo i wiele nicków kojarzę od dłuższego czasu, więc spora część oceniających jest, jeśli nawet nie w moim wieku, to przynajmniej nie jakoś bardzo młodszych.
Patrzyłam też zresztą na opinie a nie same oceny i cóż, style wypowiedzi też sugerują, że nie mam do czynienia z dziećmi, więc… o czym rozmawiamy?
O, tak. Niedokładne czytanie i przekręcanie moich słów, sugerowanie, że o to mi chodziło, żeby sobie znaleźć punkt zaczepienia – jakże orzeźwiające.
Napisałam, że ta scena wywołała we mnie największe emocje. Gdzie użyłam słowa „pozytywne”?
No niestety, muszę Cię rozczarować, ale nie jestem tutaj czarnym charakterem, który nienawidzi Twojej ukochanej Maomao.
Szukaj dalej.
Ta scena była dla mnie przykra, podziwiam też determinację tej dziewczyny i nigdzie nie napisałam, że kogokolwiek tam nie lubię.
Ale chciałaś zrobić cyrk, i zrobiłaś. Potrzebowałaś spuścić parę i zostałam obrzucona peanami czczącymi Maomao.
Jestem debilem i ogólnie złą osobą, bo nie zakochałam się bez reszty w głównej bohaterce? Heh.
Lubię ją i doceniam jej postać – ale się nie przyłączę do Twoich lamentów nad jej ciężkim życiem, bo dużo różnych fikcyjnych postaci przewija mi się w życiu i nie uważam Maomao za wyjątkową. Co pewnie znowu odczytasz, że dosłownie napisałam, że jest beznadziejna i ja nie widzę jak ona się stara xD.
Nie no, już nie mogę tego ciągnąć.
Tobie się nie podoba, że mam jakieś „ale” do anime które uważasz za wspaniałe, a może ja zacznę Ci pisać, jak to bardzo jesteś przewrażliwiona na punkcie głównej bohaterki i w ogóle do wszystkiego podchodzisz tak emocjonalnie, i po co, itd itp.
No, ale nie będę tam schodzić. Każdy sobie przeżywa inaczej. Ja nie rozumiem, jak można się niektórymi rzeczami aż tak przejmować, za to fiksuję się na innych, których reszta nie rozumie.
Jak sobie inni odbierają to anime, to jest ich sprawa.
Czy komuś odpowiada takie akurat podanie tych wszystkich trudnych tematów, jakich to anime dotyka – też jego sprawa.
Nie można pisać, że ta forma jest lepsza od innych – ale może komuś odpowiada najbardziej, bo z naturalizmem sobie nie radzi jako widz.
Mam swoje postacie, które mnie poruszyły, i których losy przeżywałam, a nie łażę po serwisie i wtrącam się komuś ze swoim uwielbieniem, bo „trzeba im pokazać jedyną słuszną ścieżkę”.
Ponownie też uwieszasz się na jednej kwestii, takiej tylko, że mnie i kilku innych nie przekonała ta otoczka. I w dodatku wrobiłaś mnie jakimś cudem w rzekome ataki na główną bohaterkę, heheh.
Tymczasem moim głównym zarzutem od początku były kwestie merytoryczne i sposób podania części kryminalnej, która jednak gra tu sporą rolę, a nie czy to jest za bardzo komediowe i wygładzone czy nie – nie obchodzi mnie to nawet w części tak bardzo, jak Ci się wydaje i jak próbujesz mnie i sobie wmówić.
Nie potrzebowałam tu dramatu, jak sugerujesz. Nie za bardzo lubię dramatyzm. Mam wrażenie, że każda z nas ma w głowie zupełnie inną definicję tego słowa i nie życzę sobie dalszych sugestii co do moich gustów (suchych i niestrawnych), co bym wolała i czy coś potrafię dostrzec, czy nie.
Re: No jednak nie.
Bardzo chybiona teza, jeśli o mnie chodzi. Ja praktycznie żadnego anime nigdy nie oglądałam na bieżąco. I zawsze dozowałam po 3, 4 odcinki. No i co z tego?
Nadal w sumie obejrzenie Zielarki zajęło mi z dwa tygodnie. Tyle mniej więcej czytam grubszą książkę. To jest mało? Nie robią na mnie wrażenia te książki, bo nie czytam ich kilka miesięcy?
Bywały krótkie, dwunastoodcinkowe serie które „łykałam” w 3 dni i do teraz zdarzenia i postacie widzę wyraźnie i często wracam do nich myślami.
Jak pojawia się postać, która mnie interesuje, to od pierwszych minut mam ją w głowie i całkowity czas w jakim oglądam daną serię nie ma większego znaczenia.
I dalej po latach jestem z nimi bardzo związana.
To samo z poboczną nawet historią, która mnie ujmie.
Więc nie, to nie jest moja wina ani kwestia tego, bo za szybko obejrzałam. W Twoim komentarzu ten zarzut przewija się kilkukrotnie, ale nie będę już do tego wracać, odpowiedź jest zawsze taka sama.
Oglądanie na bieżąco nie sprawiłoby magicznie, że bohaterowie zagoszczą w mym sercu i będę się przejmować ich losami jakoś bardziej.
Ale pomysł ciekawy.
Cóż za dziwaczne pytanie.
No tak, dokładnie tak. Jak anime dostaje noty 9 i 10, czyli sugerujące, że jest jeszcze lepsze niż po prostu bardzo dobre, to właśnie tego oczekuję.
A przynajmniej tego, że podstawy będą lepiej dopracowane :/
Chyba że miałam z góry założyć, że anime jest tylko dobre, a oceny sztucznie zawyżone?… I mam tak zakładać już po wsze czasy, żeby już nic mnie nie mogło mile zaskoczyć?
9 i 10 to twory, których elementy są dopracowane, a historia i postacie powyżej przeciętnej. I za takie uważam anime którym ja wystawiam najwyższe oceny. Jeden jest tylko przypadek, że dałam całościową ocenę za wszystkie przeżyte emocje na przestrzeni wielu lat i za niepowtarzalność, a nie za to, jak dobrze jest wszystko zrobione i czy ma sens.
Więc tak, wysokie oceny to dla mnie wysoka jakość. Dziwne, że muszę się tłumaczyć z takiego toku myślenia.
To jest chyba oczywiste, że rodzajów inteligencji jest kilka i Maomao jest obdarzoną znaczną ich częścią. Dla uproszczenia przyjmijmy, że oprócz wiedzy i umiejętności wyciągania wniosków z teorii, posiada tzw. inteligencję emocjonalną i potrafi połączyć sobie różne rzeczy, bo dość łatwo wyobraża sobie, co dane osoby czują lub czego chcą.
Problem pojawia się wtedy, że w tych przypadkach też zdarza jej się popłynąć.
Wątek z jedną z konkubin kliknij: ukryte i oficerem wojskowym. Maomao dosłownie wzięła motyw „przyjaciela z dzieciństwa” z powietrza. W ciągu paru sekund można wysnuć jeszcze co najmniej dwie inne teorie, których też nie da się w żaden sposób udowodnić.
kliknij: ukryte Albo to z tym nieszczęsnym miodem.
To już jest leniwe prowadzenie fabuły w taki sposób, bo równie dobrze można by założyć, że akurat kobieta, której rodzina od pokoleń zajmuje się pozyskiwaniem miodu, będzie dobrze wiedziała, że nie wolno go podawać niemowlętom.
Tylko że wtedy intryga nabrałaby innego charakteru.
Im dalej w las… zapomniałam jeszcze o tym, że na cały wewnętrzny pałac był jeden lekarz?…
Fajna głupota, ponownie, taka wygodna dla fabuły.
Poza tym z tym jej szczęściem chodziło mi raczej o otoczenie. Wszyscy są dla niej mili i ją wspierają, mimo że w takim haremie kliknij: ukryte trwałaby walka o zostanie cesarzową i dzieciobójstwa zdarzałyby się zdecydowanie nie przez pomyłkę. Dwie osoby jeszcze przede mną też stwierdziły, że nie pasuje im ten cukierkowy klimat, i mamy prawo odbierać to po swojemu. Ja Ci powiem, która scena wywołała we mnie jakieś faktyczne emocje. Otóż dokładnie ta, gdy Maomao kliknij: ukryte została brutalnie zdzielona w twarz przez strażnika. Bo oto w końcu spotkało ją coś bardzo realistycznego. A i tak dziwne, że nie miała z tego tytułu innych konsekwencji.
Za jakąś bzdurę kliknij: ukryte ją wywalili parę odcinków temu, a tutaj przeszło bez echa? xD
kliknij: ukryte
No, nie wiemy ile trwała ceremonia.
Nic do jasnej anielki nie wiemy w zasadzie, bo nie dostajemy w tym anime żadnych konkretnych informacji. Może i miała trwać długo, a ile miał stać pod tym ustrojstwem? Tego też nie wiemy.
Czy ktoś obliczył dokładnie, ile czasu będzie potrzeba i jaka temperatura?
Przecież w anime to się stało dosłownie jak dopiero co podszedł – mogło to równie dobrze spaść pół minuty wcześniej.
Skoro tak uważasz, dla mnie to właśnie było średnio zgrabne. Sens mojej wypowiedzi brzmi tak, że ja uważam, że to właśnie nie jest jakoś przesadnie dobrze skonstruowane, stąd nie rozumiem zachwytów w tej materii. Ale przecież co kto lubi.
Nie, nie to stanowi problem. Czy się domyślam czy nie, frajdę z dobrej zagadki mam taką samą.
Mnie chodzi o to, że rozwiązania tych przedstawionych były zupełnie niesatysfakcjonujące.
Albo widz nie mógł domyślić się niczego – kliknij: ukryte pierwsza sprawa z noworodkami zatrutymi ołowiem – jeśli nie ma się stricte tej wiedzy co i podobnych doświadczeń co bohaterka, to opisane objawy mogą dotyczyć naprawdę różnych chorób i ich przyczyn.
Albo z kolei – można się było domyślić, aczkolwiek to jak bohaterka sobie skacze między punktami, albo samo wytłumaczenie pozostawia wiele do życzenia. Najlepszy przykład to właśnie sprawa z metalem. kliknij: ukryte Dostaliśmy informację, że to jakiś stop xD aha. Tak samo jak podawano nam informacje, że to jakaś roślina. Chciałabym fakty, chciałabym konkrety. Państwo jest fikcyjne, ale założenia się nie zmieniają. Nie zmieniamy sobie praw fizyki, nie wymyślamy ziół, więc logicznym jest myślenie, że metali też sobie nie wymyślamy.
Grzebałam trochę w tym temacie i użytkownicy różnych forów są w stanie wycisnąć z tej historii więcej niż ona sama.
Ludzie zainteresowani metalurgią dość jednogłośnie wskazują, bazując na proporcjach i opisie, że to był stop Rosego, lub coś podobnego. Topi się w temperaturze ok. 98 stopni. Czy ciepło świec faktycznie będzie tu odgrywać rolę?
Chciałabym dostać odpowiedź, a nie „bo różne metale są różne” xD
Możemy też założyć, że autorzy sobie po prostu wymyślili taki metal, i on się zachowuje dokładnie tak jak oni chcą, skutkiem czego nikt nie byłby w stanie się do tego odnieść ani nawet tego zweryfikować, ale to się nazywa słabe pisarstwo. Knox się w grobie przewraca.
Dla Ciebie to pewnie nie ma żadnego znaczenia, a dla mnie ma duże i mogę to wytknąć, jeśli mam ochotę.
Ja szczególnie mam uczulenie na wykorzystywanie faktów bez uprzedniego sprawdzenia i dostosowania do danej historii. Jest duża różnica między „taka jest prawda” a „bo tak mi się wydaje”.
Ktoś niżej pisał o czekoladzie, ja akurat o tym nawet nie pomyślałam, ale to było ciekawe spostrzeżenie.
To akurat dla mnie absolutnie nic nie znaczy.
Tylko tyle, że jest jednym z tych tytułów „dla każdego”, co dla mnie też w sumie nie jest zaletą, bo niby czemu.
Osoby które nie lubią anime oglądają też tytuły pokroju Monster, Vinland Saga, lub cokolwiek, co mieści się w bardzo konkretnych gatunkach które ich interesują, o ile nie są w 100% uprzedzone.
Osoby nielubiące anime oglądają też filmy z Ghibli, z innych zupełnie powodów.
„Nawet xxx się podobało, a nie lubi animców” – ostatnio coś takiego usłyszałam. Jeśli dla kogoś to argument, to super, dla mnie to jest bezwartościowe zdanie.
Nie wiem skąd to stwierdzenie.
Anime było przyjemne i nawet ciekawe, postacie nie wzbudzały we mnie negatywnych emocji, więc wszystko OK. Mnie akurat bardziej podobała się pierwsza część, potem jakby coś się zepsuło.
Uważam je za dobre i taką właśnie ocenę dostaje – dobrą.
Te wady, które wyliczam, nie są istotne na poziomie emocjonalnym czy nawet fabularnym tego tytułu, ale na merytorycznym już tak. Zbyt dużo tu niekonsekwencji i pójścia na łatwiznę. I to dlatego w mojej ocenie nie ma tu miejsca na 9 i 10, bo „ładna grafika i emocje takie piękne”.
No nie i już.
No jednak nie.
Na wstępie jednak zaznaczę, że oglądało mi się przyjemnie, i to takie 7/10 jak dla mnie, ale żeby pod niebiosa wychwalać ten tytuł…?
Nie wiem, jak skonstruować swoją wypowiedź bo jedno wynika z drugiego, zacznę więc od rzeczy najmniej istotnej i tutaj to już tylko kwestia mojego gustu, że tak do tego podchodzę; otóż świat przedstawiony wygląda jak Chiny i teoretycznie mogły być to Chiny. Ale nie są, to jest fikcyjne państwo. Nie jest to wada sama w sobie, jak mówię, tylko ja osobiście wolałabym jednak setting bardziej wierny historycznie. I tu chyba tylko brak chęci ze strony osoby stojącej za fabułą, żeby to faktycznie były Chiny. Bo wystarczyłoby trochę poczytać, wybrać konkretną dynastię (nie czepiałabym się nawet drobnych nieścisłości) i osadzić to w konkretnych realiach, zamiast robić miszmasz, bo tak wygodniej.
Ponownie, to akurat bardziej moje marudzenie, niż faktyczny zarzut. I moje poczucie szeroko pojętej, także w kwestiach historycznych, estetyki. Może.
A teraz tak… Te zagadki to są jakieś śmieszki chyba. Część z nich jest po prostu głupawa, jakby dla dzieci. Z rozwiązaniem niektórych mogłabym się kłócić, bo chociaż fakty się zgadzają, to konkretna sytuacja była naciągana – kliknij: ukryte chociażby to z mąką. Czasem do wniosków żadnych dojść się nie da, a czasem wszystko od razu wiadomo. Dajmy na to, od razu wiedziałam, że kliknij: ukryte woły będą miały coś wspólnego z pogorszeniem jakości papieru, zostało mi tylko biernie czekać, którą z możliwych opcji sobie wybiorą jako wytłumaczenie. Albo ten odcinek ze szklaną kulą i zamkniętą skrzynią, wystarczyło spojrzeć na ślad na półce żeby wiedzieć, co będzie dalej. No i to jak się wojsko zatruło – założyłam, że użyli gałązek jakiejś trującej rośliny jako pałeczek, ale nie dostałam niestety żadnych konkretów, chociaż to akurat mnie zaciekawiło. Tymczasem wyczekiwane rozwiązanie brzmiało tak: Maomao coś powiedziała o trujących roślinach, a oni: „Aha, dzięki :D sprawę uważamy za zamkniętą” – ...........serio?
I to nie jedyny raz, jak ona coś pozbawionego konkretów mówi tym swoim kolegom szychom, a oni po prostu to przyjmują.
Do wielu konkluzji Maomao dochodzi skacząc między lichymi dowodami i uzupełniając dziury swoimi historyjkami. Co śmieszne, kilka razy przewijają się w tle słowa jej ojca, żeby nie snuła domysłów i nie wyciągała pochopnych wniosków, a ona dokładnie to robi cały czas. To jak sobie łączy różne rzeczy, nie opiera się ani mocno na dowodach które ma, ani na sztuce dedukcji. Na niczym się nie opiera, tylko na snuciu domysłów, właśnie. Przyjmuje sobie, że tak to było, i zawsze ma rację, mimo że powodów ku czemuś zawsze mogło być kilka.
Były 24 epizody, to jest dużo, a bardzo niewiele się stało. To akurat mi nie przeszkadza, ale tyle się naczytałam pochwał o wolnym tempie, myślałam, że coś tu konkretniejszego będzie narastać…
I tutaj chcę poruszyć temat tej największej akcji, do której jesteśmy ślepo prowadzeni… Serio?
Dajcie spokój. To było akurat słabe. Gdyby streścić tę jakże misterną intrygę, to to brzmiałoby tak: kliknij: ukryte ktoś zadaje sobie mnóstwo trudu na przestrzeni wielu miesięcy, żeby zatruć tego i tamtego, żeby podczas ceremonii była możliwość zrzucenia Jinshiemu na łeb części wystroju. I teraz najlepsze – ten tajemniczy metal musiałby się stopić dokładnie wtedy, kiedy Jinshi był akurat pod tym, ani trochę wcześniej, ani później, a przecież sobie łaził po tej sali. Tyle trudu dla tak niepewnego sposobu?… xD I oczywiście, Maomao dokładnie w tym momencie wbiega i go ratuje. Jeszcze dodajmy, że do rozwiązania tej zagadki dotarła tylko dlatego, że spotkała dwie osoby, które podały jej wszystkie fakty na talerzu. Napieraj Lihaku zarzucił ją plotami, a potem w bibliotece AKURAT trafiła na chłopa, który wcześniej pracował przy ceremoniach…
Jeszcze raz się pytam, SERIO?
Na domiar złego kliknij: ukryte robili taką szuję z tego jej prawdziwego ojca, wprowadzili niepokój i jakieś domniemane traumy, a potem się okazało, że facet nic złego w sumie nie zrobił. Nie wiem, po co tak to nakręcali.
No i tak, spodziewałam się, że jak to będzie anime o zielarce, to ktoś się tutaj faktycznie popisze jakąś wiedzą o ziołach.
Pffft…
Taa… Ja Wam powiem, czego możecie się dowiedzieć z tego anime. A mianowicie: wiele gatunków roślin jest leczniczych lub/oraz trujących.
Koniec.
Faktyczne możliwe wykorzystanie jakże fascynujących zagadnień zielarstwa zostało sprowadzone do kilku nazw i jakichś ogółów, które, przysięgam, można by znaleźć w typowym „Przewodniku po ziołach” dorzucanym jako dodatek do Faktu czy innej Pani Domu.
No nie wiem, może jak jest się typowym mieszczuchem z Nowego Jorku, który myśli że ptaki to drony, to coś go tutaj zaskoczy…
Ok, była jedna rzecz, która faktycznie ma jakąś wartość – kliknij: ukryte otóż to, że niemowlętom nie wolno dawać miodu. To się może komuś przydać.
Ehh..
I cóż jeszcze… jak pisałam na początku, czasu było dużo, a w sumie nic się nie stało. Tylko jedno zdarzenie chyba było ważne dla przyszłej fabuły, czyli kliknij: ukryte próba zabicia nie‑eunucha podrywacza. No i pewnie też wątek tej najnowszej konkubiny jakoś pociągną, bo wydaje się, że coś z nią jest nie tak… Z drugiej strony z biologicznym starym Maomao też się tak wydawało.
Postacie były przyjemne, ale poza dwójką tych najgłówniejszych, reszta była dość płaska i wyjątkowo mało skomplikowana.
Generalnie Maomao miała głupie szczęście, że kliknij: ukryte otaczały ją mniej lub bardziej życzliwe osoby i ominęły ją prawdziwe kwasy, jakie w takich haremach mogłyby się zdarzyć. I dlatego ubolewam, że to środowisko nie było bardziej realistyczne. Z chęcią obejrzałabym chociaż namiastkę tego, co działo się w książkach Anchee Min. No ale trudno…
Na plus natomiast ciekawa relacja między Maomao i Jinshim, szczerze to głównie to trzymało mnie przed ekranem, chociaż, ponownie, to nie jest nic specjalnie wyjątkowego…
Oglądałam w swoim życiu parę anime, o których mogłabym powiedzieć, że były nietuzinkowe, niebagatelne, czy nazwać je majstersztykami.
Czasem ze względu na fabułę, czasem postacie, czasem tylko grafikę, bywało też, że ze względu na wszystko.
Ale Kusuriya no Hitorigoto nie jest takim anime, w żadnym z wymienionych elementów.
Przyjemne, całkiem ciekawe. Emocjonalnie i uczuciowo niegłupie (chociaż przedstawione historie mnie osobiście niezbyt obeszły, ale nie zabieram im wartości), natomiast jeśli chodzi o teorię i pożywkę dla umysłu… MEH.
Po raz kolejny nie wiem, a co AŻ tyle szumu.
Re: ogień, ptaszyska i wieże
Ale jak już się za dużo myśli, to nadal nic się nie zgadza – kliknij: ukryte obie kobiety wyraźnie się rozróżniały, nie były tą samą osobą. Kolor włosów też miały inny.
Więc jak piszesz, mogłoby być ciekawie, a jak dla mnie tam było mnóstwo niepotrzebnego bałaganu.
Dalsze próby analizy już odpuściłam.
Nie będę się zachwycać reżyserskim prezentem dla siebie samego.
Re: ogień, ptaszyska i wieże
kliknij: ukryte Nic się nie wyjaśnia, jak bohater o coś pyta, to mówią mu „bo tak jest, bo tak to tu działa”, a on na to „aha”.
No szlag może trafić.
I jakoś fantastycznie szybko chłopiec zmienia nastawienie i nagle na wszystkich mu zależy.
I tak, kliknij: ukryte ten ludek i te babcie to jest dla mnie kwintesencja miyazakowskiej brzydoty. Zupełnie nie moja estetyka – czemu wszyscy starzy ludzie są u Miyazakiego karykaturalnie brzydcy?
Próbowaliśmy jeszcze dyskutować nad tym z partnerem i z kazda minutą czuliśmy się coraz bardziej oszukani przez ten film.
Nie po to się idzie do kina, żeby oglądać pomniczek, który autor stawia samemu sobie, i szukać nawiązań do innych jego prac – chciałam dostać historię, a nie krzywy torcik uginający się pod niepotrzebnymi ozdobami.
ogień, ptaszyska i wieże
Ja się tylko utwierdziłam w przekonaniu, że Miyazakiego po prostu nie lubię – możecie mnie szkalować, lata mi to.
Ten film zapowiadał się inaczej, więc poszłam – i gratuluję sobie, że poczekałam spokojnie na najtańszą możliwą opcję, zamiast przepłacać na przed‑premierze.
Odnosząc się do komentarza pod spodem, u mnie na sali, przy wychodzeniu ktoś powiedział tylko „strasznie dziwny!”
No, dokładnie. Nie spodziewałam się czegoś szczególnie, ale z tych trailerów miałam wrażenie, że to będzie kliknij: ukryte historia, która pod przykrywką fantastyczności i odrobiny magii opowiada o radzeniu sobie tego chłopca z uczuciami po stracie matki – i ewentualnie zaakceptowaniu tej nowej kobiety w rodzinie.
Ale nie, tego, co się tam działo, po prostu nie sposób rozpatrywać w ten sposób. To był zupełnie ślepy zaułek jeśli chodzi o interpretację.
Więc dość szybko zrezygnowałam z takiej perspektywy.
Z niektórymi się zgodzę, początek był bardzo fajny i klimatyczny. I naprawdę miałam spore nadzieje na to, że to będzie „film dla mnie”.
Ale ten film podobał mi się do momentu, w którym kliknij: ukryte czapla, po dostaniu strzałą, zmieniła się w tego śmiesznego ludka.
I magia mi prysła, a powoli wyszła z cienia ta brzydota, tak charakterystyczna dla tego konkretnego twórcy.
I potem dosłownie każda kolejna scena, każdy kolejny etap były już tylko gorsze.
A kiedy zaczynał się jakiś nowy segment, te wszystkie poprzednie po prostu przestawały mieć znaczenie i w żaden sposób się nie łączyły.
Animacja ani muzyka nie uratują mojego rozczarowania.
Przesłanie – pewnie jakieś było.
Metafory – pewnie też.
Nie chce mi się ich szukać w tym bałaganie.
Za mało Hanmy było
Wg ogółu czytelników mangi, to był najlepszy arc, ja też się pod tym podpisuję.
Ale coś poszło grubo nie tak z ekranizacją, skoro oceny poleciały w dół w porównaniu z pierwszym sezonem.
Tu już nawet nie chodzi o samą animację, bo gorsza niż w Seiya Kessen nie była, ale… No, potrafię wymienić jedną scenę, która pod względem płynności wyglądała dobrze.
Gdyby reszta była ok, to byłby to mniejszy problem.
Już wcześniej pisałam przy poprzednim sezonie, reżyserii tu w zasadzie nie ma. Tyle fajnych momentów, które wystarczyło podbić wizualnie, część znów skrócić, dodać muzykę w dobrym momencie… Ale tutaj dosłownie przerysowuje się panele z mangi na kadry i gotowe.
Tutaj przykład, jeden z wielu, gdzie było widać niezgrabną reżyserię – scena kliknij: ukryte śmierci Izany (i Kakucho, a przynajmniej tak wtedy myśleliśmy) - część była dość ładnie poetycko zrobiona. Kilka ujęć wyglądało jak z innego anime, jakiś taki klimat się zrobił… Ale z drugiej strony to wszystko trwało po prostu za długo. Przeciągnięte niepotrzebnie, aż wszystko przestawało mieć sens, no i te czołganie się do siebie jakieś takie niezręczne się zrobiło.
Smutno trochę patrzeć, jak fajna i ciekawa w gruncie rzeczy historia dostaje taką biedną oprawę, że wszystko się robi rozmemłane. Skoro wyczekiwane przez fanów Tenjiku wyglądało tak słabo, to kolejne, o ile wyjdą, pewnie lepsze nie będą, jeśli twórcy się nie zmienią.
Plusy to:
- opening, świetny utwór, chociaż ten sam co w Seiya Kessen, ale z innymi animacjami lepiej się oglądało
- ładny Kakucho im wyszedł
Koniec listy.
Re: Odpowiedź na komentarz użytkownika kircia
Do Monstera sama podchodziłam dwa razy, a potem nie mogłam przestać oglądać. Ale to też trzeba lubić, wiadomo.
Re: Odpowiedź na komentarz użytkownika kircia
Więc nie chodzi o to że jakoś szczególnie bronię FMAB, ale miło widzieć że to akurat ta seria jest/była numerem jeden. Dla przykładu, osobiście wolałabym tam widzieć na przykład Monstera albo zupełne przeciwieństwo, Gintamę – ale to subiektywnie, a te tytuły nie są tak uniwersalne, i nie każdy może je oglądać. Więc po prostu uważam że jeśli cokolwiek z top 10 zasługuje tam na 1 miejsce, to właśnie FMAB. I mimo wszystko uważam że nawet ta Gintama która czai się kilkukrotnie zaraz za podium nie zasługuje na wyższą notę, no bo po prostu nie. Pomimo osobistych preferencji potrafię przyznać, co jest obiektywnie lepsze i bardziej wartościowe.
Z tym humorem który psuje nastrój, to mnie się wydaje że to jest takie trochę specyficzne dla tych „trochę starszych” shounenów. W D.Gray‑manie było to samo, i w Kategorii Hitman Reborn. Taka moda, być może, aczkolwiek ja sama często narzekam na psucie nastroju takimi wstawkami lub postacią która ciągle paple.
Wiem, że Frieren to nie isekai, ale jak pisałam, tak wygląda. Nie jak zachodnie fantasy do którego pije, tylko jak isekai, MMORPG. A to dla mnie duży minus a wręcz straszliwa obelga :D Po prostu bardzo się z tym nie lubię.
Co do samych „czystych” fantasy to się nie wypowiem, bo ich nie oglądam właśnie dlatego, że tak często wyglądają. Te japońskie wyobrażenia zachodniego fantasy nijak mi po prostu nie pasują, i te ich magiczne dziewczynki… Wyjątków jest dosłownie kilka, w tym Berserk, i to raczej takie serie łamią dla mnie schematy, bo są po prostu bliższe źródła i zwyczajnie rzadkie – tak bym to określiła.
I to nie tak że nie rozumiem dlaczego Frieren taka jest, ogarniam że jest inną rasą i żyje inaczej, mój zarzut nie celuje w jej stoicyzm czy wycofanie. I ten brak ekspresji nie dotyczy tylko jej, ale i reszty bohaterów. Nie wiem, jak inaczej mam to ująć.
Wierzę jednak na słowo skoro twierdzisz że łamie pewne schematy i dobrze coś ukazuje, nie będę się wdawać w takie dyskusje bo to nie do końca moje pole, no i za mało odcinków widziałam.
Re: Odpowiedź na komentarz użytkownika kircia
Co do Frieren, to bardziej w tym klimacie od razu skojarzyło mi się z Mushishi. Nie wrzucam ich absolutnie do jednego worka, ale mają podobne elementy. Ale o ile tamto oglądałam jak zaczarowana, Frieren mnie nudziła. Może dlatego, że spokojni główni bohaterowie bardzo się różnią. Ginko jest właśnie spokojnym bohaterem, a co do Frieren to raczej opisałabym ją jako… pozbawioną ekspresji. Resztę bohaterów zresztą też. Pierwszy raz pomyślałam o różnicy między spokojem i brakiem ekspresji, właśnie przez seans tych kilku odcinków. Więc od początku coś mi tam zgrzytało. To jest oczywiście moje osobiste wrażenie i nie piszę tego żeby się kłócić, ktoś pewnie ma inne zdanie.
Nie neguję wartości tej serii, nie wyśmiewam osób które uznają ją za najlepszą. Mnie samą nawet miło zaskoczyła, bo postanowiłam odłożyć na bok moje następujące uprzedzenia;
- wygląda to jednak jak isekai tyle że raczej bez fanserwisu
- to nie jest „fantasy w zachodnim stylu” tylko japońskie wyobrażenia na temat zachodniego fantasy, czyli wygląda bardziej jak azjatyckie MMORPG, więc dlatego wygląda jak isekai, ogólnie dla mnie straszny animcowy rak
- główna bohaterka nijak nie zachęcała mnie do seansu
Niemniej, pomimo że oglądało się to znacznie lepiej niż się spodziewałam… nie wciągnęła mnie ta bajka i na ten moment nie wiem, czy do niej wrócę.