x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Zupełnie inny klimat ale nadal wciąga
W ogóle ton tego sezonu jest zupełnie inny. Bardziej brutalny thriller z mocami specjalnymi. Ciągle coś się dzieje, ciągle trzeba się mieć na baczności… I zgadzam się z przedmówcami, ten sezon jeśli chodzi o prowadzenie fabuły to mocno kuleje. Ciężko się ogląda, gdy totalnie się nie wie co się dzieje na ekranie – długo nic nie wiadomo kto w ogóle jest antagonistą, kto atakuje, w jakim celu, czy gdy paranormalne moce oponenta pozostają jedną wielką pilnie strzeżoną zagadką. I duużo było scen walk wręcz, co z jednej strony – były bardzo fajnie zrobione choreograficznie, ale z drugiej… mi się strasznie dłużyły.
Ale to co ten serial robił dobrze to nadal robi doskonale – a mianowicie wzbudza emocje. Naprawdę nie raz mi zrobiło się strasznie smutno…
No i seria porusza też bardzo dosadnie jeden z tematów, które są często totalnie pomijane – przemoc domową. Przemocy domowej w tym sezonie jest mnóstwo i jest bardzo brutalna, także trzeba to mieć na uwadze przed rozpoczęciem seansu.
Ostatni odcinek jak zwykle musiał dowalić cliffhangerem, choć już nie tak perfidnym jak pierwszy sezon. Szczerze mówiąc, nie natknęłam się na te „teorie” wcześniej, więc z jednej strony… wow, mocne. Z drugiej – coś tu było nie tak, więc brzmi sensownie.
kliknij: ukryte W sumie jak była potyczka „osób z mocami” to zastanawiałam się, czy dałoby radę moce aktywować w innej konfiguracji, tj. Cheng Xiaoshi w parze z z Li Tianxi i byłam ciekawa jak taka współpraca by wyszła. Zaczęłam więc rozmyślać o tym, jaką rolę mógłby więc odgrywać Lu Guang… i z zaskoczeniem stwierdziłam, że o jego mocach w zasadzie nie wiemy nic. Nigdy nie widzieliśmy, by używał ich w pojedynkę, więc byłam mocno zaskoczona, gdy pokazali, że tak, też może ich używać w pojedynkę. Do tej pory robił głównie za nawigatora… cóż więc mógłby sam zdziałać? A tu nagle wyskakują, że to on złamał zasadę „nie zmieniaj przeszłości” i gdzieś (gdzie?!) zmienił ją, by uniknąć śmierci kumpla… jestem ogromnie ciekawa teraz jego mocy i tego co właściwie robi.
Ending i opening też bardzo intrygujące, podobało mi się jak w openingu w połowie wrzucają i piosenkę i animację na cofanie. A ending ma fajny klimacik, z tym przeszukiwaniem starej rezydencji.
Z chęcią bym trzeci sezon obejrzała zdecydowanie.
I jak w trakcie seansu dałabym 7/10, tak ostatni odcinek mi pocisnął po emocjach i niech będzie 8/10.
Re: Jak dla mnie czarny koń sezonu 10/10
Bardzo polubiłam Yukiyę. Chłopak ma swoje wady i zalety, co czyni go po prostu bardziej „ludzkim” i sympatycznym. Na dodatek nie zapomniano o tym, że jest po prostu nastolatkiem i bywa, że chce się walnąć facepalma jak się widzi co on odwala. Często daje się ponosić emocjom i powie coś za dużo, ale ma też tą fajną stronę, że potrafi dostrzec swoje błędy i nachodzą go refleksje oraz chęć naprawy tego co schrzanił. Nie da się ukryć, że z racji na wiek też często nie ponosi bezpośrednio konsekwencji swoich czynów – ponoszą je dorośli w jego otoczeniu, którzy go nie „dopilnowali”. Bardzo mi się jednak podobało, jak Yukiya dosłownie dojrzewa na naszych oczach. I z chęcią zobaczyłabym jak dalej będzie dorastał.
Jak dla mnie czarny koń sezonu 10/10
Ogromnie się cieszę, że dałam szanse temu tytułowi.
Historię śledzimy z punktu widzenia nastoletniego Yukiyi, który niespecjalnie ma ochotę być zamieszany w jakieś dworskie i polityczne intrygi, a co tak naprawdę myślą inni bohaterowie – tego nie wiemy, bo i on tego nie wie. I tak naprawdę to jedna z najmocniejszych i zarazem najsłabszych elementów – jesteśmy jako widzowie ograniczeni do punktu widzenia Yukiyi, a że brak mu wiedzy o relacjach między przełożonymi oraz oczywiście nic nie wie o intrygach, to również widzowi są tak pokazywane. Tak więc z początku wszystko wydaje się boleśnie oczywiste – tego wspieramy, ten to antagonista, a tu jakaś mdła intryga haremowa, jakoś zupełnie od czapy tu pasująca. Młody jest też często wrzucany w różne sytuacje bez słowa wytłumaczenia, wystawiany na próby, zostawiany sam sobie… Czasem też podziewa się coś zupełnie niespodziewanego, na co trudno znaleźć uzasadnienie i w co trudno uwierzyć. ALE! Z biegiem odcinków historia przekuwa ten „najsłabszy” punkt w „najmocniejszy”, bo wszystko zaczyna się tworzyć w skomplikowaną, misternie splecioną, spójną całość. Czasem biorąc elementy, które totalnie nie spinają się ze sobą. I te układanie się w spójną całość jest absolutnie genialne i każdy, kto lubi takie historie, doceni to na pewno.
Sezon dzieli się na dwie historie, które lekko się różnią wydźwiękiem. Pierwsza połowa to dworskie intrygi o to, który z braci będzie następnym władcą. Przeplata się z nim wątek haremu, gdzie młode dziewczęta z wasalskich rodów konkurują o to, która powinna zasiąść u boku przyszłego władcy. A knucia jest tutaj dużo… Historia też lubi wodzić za nos, niby pokazując, że tak tak na pewno będzie tak… po czym odwala taki plot‑twist (ale bardzo solidnie osadzony!), że szczękę się zbiera z ziemi.
Po domknięciu tych wątków otwiera się kolejny nowy (i tutaj podczas emisji było kilka tygodni przerwy w nadawaniu nowych odcinków). Ten ma zupełnie inny ton – opowiada o morderczych małpach, które zaczynają siać spustoszenie w krainie Yatagarasu. O pewnym narkotyku. I o… ludziach. Widząc „kruki” w ludzkiej postaci nie tak trudno zapomnieć, że to nie „ludzie”, a zupełnie inne istoty. Tak więc wątek „świata ludzkiego” też się pojawia i choć nie znajduje rozwiązania (nawiązania do niego są ewidentnie subtelne ze wskazaniem na „to sprawa na osobną historię w przyszłych sezonach”), to intryguje jak to się dalej potoczy. kliknij: ukryte Bo jedno to to, że Yamauchi okazuje się małą krainą, ukrytą przed ludzkim światem… Ale że to nie jest osadzone w przeszłości tylko małe „feudalne” Yamauchi jest zagrożone przez współczesny świat?! Jak to połączyć, co z tego może wyniknąć? Jestem zaintrygowana.
Oba wątki mają genialne budowanie napięcia, plot‑twisty, a zakończenie to miodzio. Zawsze gdy wydaje się, że już nic nie zdziwi, zdarza się coś, co powoduje zbieranie szczęki z podłogi.
No i animacja jest ładna, bez 3D potworków. Muzyka świetnie buduje atmosferę (choć poza openingiem i endingiem nic nie kojarzę). Jak ktoś lubi takie historie jak matrioszki, takie z drugim dnem… To się nie zawiedzie.
Dla mnie 10/10. Zaczynałam od mocnego 7/10, a w trakcie seansu konsekwentnie i powoli podwyższałam ocenę, by po ostatnim odcinku dać te 10/10.
I koniec ufff.
W sumie początek mnie zainteresował, byłam ciekawa co to za klątwa została rzucona i generalnie co tam się za intryga podziała (kto by taką klątwę rzucał na dziecko?), ale jak ktoś zaciekawi się jak ja – to w tym sezonie odpowiedzi nie znajdzie, a wręcz temat nie jest praktycznie w ogóle poruszany, poza „ojej to musisz znaleźć tą jedyną wybrankę” i tyle.
Dwójka głównych bohaterów nie jest nastolatkami i są całkiem sympatyczni, przynajmniej w moim odczuciu. Więc naaawet troszkę im kibicowałam, bo gdyby nie to, to pewnie odpadłabym raz dwa.
Cóż, dosyć szybko wychodzi duży problem: jest to adaptacja light novel (nie czytałam) i nie da się ukryć, że musieli niesamowicie po łebkach ją adaptować i upychać mnóstwo materiału. W efekcie akcja skacze z kwiatka na kwiatek, a jednocześnie robi się niesamowicie schematyczna – pojawia się problem z tyłka, ojojoj, problem zostaje rozwiązany dzięki OP dwójki głównych bohaterów, kolejny problem się pojawia. I tak w kółko.
Było kilka momentów, które mnie zaskoczyły, na przykład ostatni odcinek. Byłam przekonana, że to będzie „definitywny koniec”, ot przeskok czasu i pokazanie, że cel został osiągnięty. A tutaj zonk, bo wrzucili wielkiego (?) plot twista, który bazował na okruszkach porozrzucanych wcześniej… Szkoda, że przez te lecenie po łebkach stracił ten skręt fabularny impakt i wypadł raczej „meh”.
Podsumowując: strasznie po łebkach, takie 5/10.
A w ogóle to od razu po zakończeniu zapowiedzieli drugi sezon…
A na plus: ending jest śliczny.
Meh. 5/10
Wynudziłam się mocno, czasem coś ciekawego się działo albo coś, co mnie faktycznie ruszyło. Nie mogę poczuć szczerej sympatii do nikogo z drużyny… no może troszkę do Senshi tylko. Przez to totalnie mi obojętne ich losy. Nie siedzę również w RPG‑owych zagadnieniach, więc „smaczki” dotyczące ich też totalnie mnie ominęły.
Ot takie 5/10, przeciętniak.
Obejrzałam ale za jaką cenę...
...i rany, strasznie się wynudziłam. Początek jeszcze nienajgorzej, bo wmawiałam sobie, że jeszcze się rozkręci. Tylko że się nie rozkręciło, potem już oglądałam chyba tylko dlatego, bo nie lubię porzucać czegokolwiek w połowie. Ufff… W zasadzie daje 3/10 i to tylko za Gilgamesha, którego można lubić albo nie, ale nie brak mu charyzmy i charakteru. No i zaintrygowana byłam czemu „Rin” się tutaj pojawiła, w skórze Ishtar. No i myślałam, że więcej będzie wątku z Enkidu, meh. Główny bohater i jego servant totalnie mi nie podpasowali.
Re: Kami no Tou (Tower of God) po 12 odcinku
Re: Unikatowe, ale... ugh
Unikatowe, ale... ugh
Mushoku Tensei to porządny kawał niesamowicie pięknego isekaja. Świat przedstawiony zdaje się być rozbudowany i bardziej w klimacie zachodniego fantasy. Są ludzie, są i inne istoty. Są i potwory – które naprawdę wyglądają jak potwory, a nie kolorowe mięso armatnie, które wzbudza litość. Jest i magia. Magia, której nie dostaje się „ot tak”, ale której się uczy, którą się rozwija, która ma prawa którymi się rządzi. Do tego ciekawe zwroty akcji, wartka historia… dopełniona piękną grafiką. Może nie na poziomie „masterpiece”, ale oferująca bardzo fajną kolorystykę, świetnie tworzącą klimat. Gdyby to było wszystko, co ta seria oferuje, to spokojnie dałabym 10/10.
Niestety to jednak nie wszystko. Mam sporo problemów z głównym bohaterem, Rudeusem. Otóż nasz główny bohater odradza się w innym świecie, ale jako zupełnie nowa istota – czyli od momentu narodzin, zachowuje jednak psychikę dorosłego faceta. A niestety w poprzednim życiu umarł jako dorosły człowiek z masą problemów… bezrobotny, śliniący się do pornografii wyrzutek społeczny. Wyobraźcie sobie więc bobasa śliniącego się na widok cycków własnej matki, a to naprawdę jeszcze nic. Tak naprawdę byłam w stanie przełknąć taką konwencję – no, okej, po prostu twórcy podeszli aż nazbyt poważnie do tematu i nadali anime mocno zaakceptowaną warstwę erotyczną. Tak mocno zaakcentowaną, iż czasem miałam wrażenie, że główny bohater to chyba do nieba trafił, mogąc delektować się majtkami, cyckami, dorosłymi kobietami zupełnie‑przypadkowo wyglądającymi fizycznie na nastolatki, chętnymi małoletnimi… oj. Elementy te są na tyle kontrowersyjne, że nie trzeba szukać daleko, by znaleźć głosy oskarżające tą produkcję o pedofilię. Czujcie się ostrzeżeni.
To anime potrafi momentami mocno zniesmaczyć. Naturalnie każdy widz, nawet dojrzały, ma trochę inną granicę co jest dla niego akceptowalne, a co już nie. Jestem pewna, że sporo osób skusiło się na seans, ale szybko odpadło z gwizdem i głębokim zniesmaczeniem, gdy natknęli się na któryś element, który im zepsuł całą radość z oglądania. Są oczywiście i osoby, którzy będą wręcz próbować usprawiedliwiać zachowanie Rudeusa – w końcu to dorosły facet w ciele dziecka! Facet z problemami i bagażem doświadczeń, które nagle się nie naprawiają no. A poza tym „on się zmienia”... tak jakby jego zachowanie to usprawiedliwiało. No cóż. Jak dla mnie to co odwala momentami na ekranie jest obleśne i nic tego nie zmieni. Nie raz i nie dwa miałam ochotę za te akcje anime odwalić 1/10 i wyrzucić przez okno.
To takie anime, które jednocześnie uwielbiam i nienawidzę. Uwielbiam, bo niesamowicie mnie wciągnęło swoją strukturą i pięknością; szczerze nienawidzę, bo po tym jak mnie oczarowało, to chwilę potem przywaliło bezlitoście z liścia akcjami Rudeusa. Na szczęście w pewnym momencie jego zachowanie osiąga apogeum, a dwa ostatnie odcinki oglądało mi się znów niesamowicie przyjemnie, stąd ostatecznie ocena 7/10 i z chęcią czekam na kolejny sezon.
Re: Kami no Tou (Tower of God) po 12 odcinku
Re: Kami no Tou (Tower of God) po 5 odcinku
A co do samej sceny – o ile w webtoonie faktycznie wyszło „bardziej tajemniczo”, tak wadą na pewno było to, że nigdy do tego już nie wrócono i nie pokazano co się właściwie stało. Co zresztą dotyczy wielu wydarzeń… nie lubię „zawieszonych” tajemnic bez odpowiedzi.
No i zmiany cały czas są, ale jak dla mnie to i lepiej, o ile SIU trzyma nad tym pieczę. Głównie w przedstawieniu Khuna, jego motywacji, relacji z Marią. Są bardziej 'jak w mangach' ;-)
I z tej sceny bardziej mnie intryguje zupełna rozbieżność komentarza Lero Ro co do tego, co się stało.
Ja się tam dalej nieźle bawię (a z manghwą jestem na bieżąco).
„Bam” (po koreańsku) to „yoru” (po japońsku) to po prostu „noc” (po polsku). Czyli tłumaczą jego imię. Inne znaczenie jego imienia to „kasztan”, zapewne ta jadalna odmiana, bo czasem jest używane w formie żarciku typu „wyglądasz smacznie”.
Tak samo niektóre inne słowa… „shinsu” zostało „kami no mizu”, czyli dosłownie boską wodą.
Generalnine tu jest spory misz masz językowy, bo i Jahad czyta się jako „Zahard” (i tak też było kiedyś tłumaczone, więc tak funkcjonuje póki co najsilniej w sieci), tak samo imię „Rachel” się czyta na zupełnie inną modłę itd.
W końcu inna nieoficjalna nazwa tej serii to kliknij: ukryte „Game of Backstabbing” ;-)
Re: Dobre, ale nie rób więcej
Sezon pierwszy urzekł mnie, oczarował, kusił tajemnicą Otchłani. Ale… to tak bardzo fałszywy wabik. Dalej nie jest coraz piękniej, coraz bardziej tajemniczo. Jest coraz bardziej ohydnie, coraz bardziej odczłowieczająco, odpychająco. I jeszcze silnie skontrastowane z małoletnim wiekiem bohaterów. I ja naprawdę mam wysoką tolerancję na różne udziwnienia, ale to była pierwsza manga, którą przerwałam, bo mnie odrzuciła. I na myśl, że to ma być zanimowane… Okej, jest coś fascynującego w tym szaleństwie, ale tak, to jest chore ;-)
Aczkolwiek muszę przyznać – końcówka jest całkiem niezła. Bo i pozostali yuusha dostają po tyłkach i nie paradują tak bezczelnie po ekranie.
Całkiem nieźle odkurzona perełka!
Jak dla mnie Production I.G. poradził sobie naprawdę dobrze – zwłaszcza w świetle tych wszystkich ostatnich prób odkurzania „antyków” przez różne studia. Bo po prostu nie przekombinowali, nie chcieli stworzyć czegoś nowego i nie chcieli obcinać wątków, by upchać jak najwięcej.
Nie pamiętam, by w oryginalnej serii było aż tyle podtekstów wątków miłości między chłopcami hahahahah. Ale w sumie polityczna intryga i charyzma porywały mnie zdecydowanie bardziej, niż jakieś pełne uwielbienia spojrzenia czy poklepywanie się po ramieniu i tak dalej.
Zastosowana technika 3D nie razi po oczach! Ogromny plus. I cóż, studio bardzo dobrze wykorzystało współczesne możliwości, by przenieść na ekran te futurystyczne wizje nowoczesnej technologii – ładny cukierek, doceniam.
A że nie mogę się doczekać ciągu dalszego, to pewnie znów wezmę się za oryginalną serię hahaha…
8/10
Generalnie to co mnie przytrzymało przy seansie to na pewno ciekawy plot‑twist oraz ogólny zamysł.
Bohaterów da się podsumować w dwóch słowach, ale cóż, nie spodziewałam się od nich głębi.
Piosenki są znośne, a „Song of Destruction” uwielbiam hahah.
W ostatnim odcinku poza kwikogennymi zwrotami akcji w sumie chciałabym jednak usłyszeć, co spowodowało konkretnie, że Finis zmieniła zdanie… I czy je w ogóle zmieniła? kliknij: ukryte Bo do tamtego momentu byłam przekonana, że ma dosyć bycia nieśmiertelną i po prostu chce przeprowadzić samobójstwo rozszerzone o cały świat. A tu w ostatnim momencie stwierdziła, że skoro piosenki pasują do siebie (co było ciekawe samo w sobie), to zaśpiewa… ale ani ukochanego nie odzyskała (bo Pony okazała się księżniczką, w której ukochany w tej wersji świata się zakochał – lol) ani utraty nieśmiertelności. Chyba. No cóż.
No i jak dla mnie to anime mogłoby mieć nawet te 7. odcinków – epickie zakończenie dla typowo Disneyowskiej historii!
Całościowo daję 6/10 hahahah.
Ale już absolutnie rozwalił mnie odcinek 24, gdy nagle „aaa no tak, Kirito nie siedzi sobie tam w tej grze na luzie tylko mieli go uratować, bo on przecież umiera” i powrót do rzeczywistego świata po wielu odcinkach zapomnienia tylko po to, by kliknij: ukryte pokazać, że oni tam są napadnięci, jakaś jednostka anty terro najechała im na chatę i w sumie to O SO CHODZI.
4/10.
I ostatni odcinek!
Wyszła z tego taka lekka seria z „okruchami życia”, do której przyjemnie usiąść z kubkiem gorącej herbaty wieczorem, zatopić się w fotel i niezobowiązująco sobie odpalić kolejny odcinek.
Lubię koty, więc sam element „koci” już jest dla mnie zaletą samą w sobie.
Ciekawie poprowadzona narracja – pół odcinka to Subaru i jego perspektywa, a potem zamiana ról – oglądamy jeszcze raz te same wydarzenia, ale z perspektywy kociej. I zasadniczo nie odntowałam żadnych większych wpadek, które by świadczyły, że autor o kotach nie ma zielonego pojęcia. Całkiem nieźle wyszło ukazanie tego, że człowiek (aczkolwiek totalnie zielony człowiek, który na dodatek ma również problemy z fobią społeczną) zupełnie inaczej może odbierać różne rzeczy niż zwierzę, które posiada.
Animacja może nie była najwyższych lotów, ale utrzymywała stały poziom. Muzyka tak samo.
I w sumie mi tam się spodobała „przemiana” Subaru – że zaopiekowanie się kotem zmusiło go do większej liczby interakcji z ludźmi, że nagle dostrzegł tych ludzi wokół siebie… że zaczął dostrzegać wiele rzeczy, o których nigdy wcześniej nie myślał.
Jak dla mnie ostatecznie takie 7,5/10.
- drugi główny bohater Eiji pełni rolę, którą zwykle mają kobiety w tego typu seriach (mentalne wspieranie głównego bohatera oraz posiadanie ogromnej empatii i wrażliwości)
- pomimo tego, jest tylko jeden męsko‑męski pocałunek między nimi i pełni on rolę utylitarną, a nie romantyczną (przekazanie wiadomości).
Jak to opisują w fandomie, jest to seria z parą homoseksualną (mocno naciągając, bo ta kwestia nie jest nigdy wprost poruszana); a nie o parze homoseksualnej.
10 odcinek what.
Kupy to się nie trzyma w ogóle, leci na tych samych schematach typu Kirito jest ponad zasadami i zawsze się zjawia, by uratować dzień [tm]. Ale mimo wszystko nie jest złe jako zapychacz czasu.
W ogóle ten cały taboo index pomijając, to gdzie do jasnej anielki są ich przełożeni?!