x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Beznadzieja...
Co innego szit, o którym od początku wiemy, że będzie szitem, ale „Kabaneri” zapowiadało się nieźle – i właśnie dlatego te wszystkie bzdury i banały wydają się tak jaskrawe. Twórcy chyba naprawdę mają nas za bandę idiotów.
Naprawdę nie wiem, co w niej takiego cudownego. Ani w anime, ani tutaj. Jest zwyczajnie… słaba. Na dodatek marginalna, co jeszcze bardziej osłabia jej wydźwięk. Teoretycznie wiem, że jest to moment, kiedy ofiara patrzy, jak jego dręczyciel sam staje się ofiarą (chociaż w lżejszej formie) i wiem, że to powinno wzbudzić w niej spore emocje – ale w żadnej z wersji tych emocji nie odczułam. Może to wynikać z charakteru Midoryi, który jest takim cholernym goody two‑shoes, a normalny człowiek poczułby chyba trochę więcej satysfakcji i nie okazałby jej poprzes trzęsienie się ze strachu.
...ale naprawdę nie wiem, co takiego super!!! miało niby być w tym anime. W połowie 9. odcinka zwyczajnie go wyłączyłam, bo nudziłam się już śmiertelnie. Ani to zajmujące (to znaczy – zajmujące tak samo jak każdy tasiemcowy shounen „od zera do bohatera”, czyli raczej tylko dla fanów motywu), ani zabawne (w momentach, które teoretycznie miały być zabawne), bohaterów też ma jakichś takich płaskich w większości (Midorima się broni, bo naprawdę potrafi wywołać w widzu emocje, jego mentor i idol w jednym też daje radę, bo jest troszku nietypowy, ale to wyjątki). MEH.
A nie chce mi się oglądać tego anime tylko po to, żeby posłuchać sobie głosu Suwabe Junichiego.
A, i jeszcze jedno, odniosę się do odpowiedzi do komentarza Ao desu poniżej:
[link]
...czekam za tę bezcenność, czekam, czekam, i phrrrr!, nic. Zero efektu. MEH po raz drugi.
Ummm, muszą być ABS‑y? A nie może być takie coś:
Ayame: Och nie, kabane nadciągają! Pomocy!
Ikoma: *fanserwiśnie ściąga skarpetkę*: No to bierzemy się do roboty! AAAAAAARGH…!!!
*kabane padają porażone smrodem*
Rozumiem, że ta dźwignia ciężko chodziła, ale to była tylko jedna dźwignia, nie trzeba było się do niej rozbrać. Gdyby miała ich pociągnąć ze 30, to spoko, wtedy wiadomo, że pewnie by się zgrzała, poza tym bez kurtki miałaby większą sobodę ruchów.
Inna rzecz, że możliwe, że akurat w tym momencie dosięgnął ją większy stres, spociła się i uznała, że jest za gorąco – nieco później ociera sobie zresztą kark chusteczką. Tyle że zrealizowano to w ten, a nie inny sposób, więc wyglądało to dość komicznie: „Aby pociągnąć tę wajchę, muszę się rozebrać! Moon Crisis Make Up!!!”. Coś jak rozwiązywanie wstążeczki przez Mumei, zanim pójdzie na całość (swoją drogą, chciałabym, żeby wyjaśnili w końcu myk z tą wstążeczką).
Wniosek jest jeden:
OMG OMG OMG NIGDZIE NIE JESTEŚMY BEZPIECZNI! HALP!!!
Tym niemniej – ktoś wie, dokąd oni jadą?
Bo u mnie, jako u widza, na pewno nie. Zerkając na definicję hasła „suspens” w Słowniku Języka Polskiego PWN muszę z żalem stwierdzić, że wstrzymanie biegu akcji w anime ani nie wzmożyło u mnie napięcia, ani nie zaskoczyło niespodziewanym zwrotem akcji (a był jakiś, tak na marginesie?).
Pomysł oraz wykonanie motywu z Jednym Wielkim Kabane, Który Położy Kres Wszystkim Innym Kab… to znaczy – Który Pochałania Inne Kabane był… nudny. Zlepek kabane biegł sobie, biegł, biegł, pociąg sobie jechał, jechał, jechał, po czym Mumei jak zwykle zrobiła dwa salta, wystrzeliła z pistoletu i koniec. Ziewałam, serio. Nie wiem, czemu to miało służyć poza pokazaniu Nakama Power i klimatycznej scenki z wypluciem Mumei z wnętrza Potwora Tygodnia. W efekcie ten zupełnie bezużyteczny, bo totalnie nie‑kabane‑odporny pociąg dalej sobie jedzie, jedzie, jedzie, tak jak tydzień temu. I dwa tygodnie temu. Na wszystkich bogów z Anoią na czele, jak bardzo w tym anime nic się nie dzieje… Flashbacki Mumei to jedyne dobre kawałki.
A tak w ogóle to dokąd oni jadą?
Re: Kto to pisał i jak śmie nazyać się Polakiem?!
Hm… To raczej u ciebie jest coś na bakier z polszczyzną. To normalne słowo jest (żeby nie było – SJP PWN). Pierwszy raz się z nim spotykasz? Żal mi cię… Bo i z interpunkcją u ciebie nie za dobrze, w twoim zdaniu przed „został” powinien być przecinek. A poza tym w języku polskim nie używamy pojedynczych górnych cudzysłowów.
Szach i mat.
Bebop nie powinien istnieć tylko dlatego, że jest inny, co tobie się nie podoba i uważasz, że to złe, bo swoim istnieniem psuje interesy całej reszty? Mój Boże.
Eas, wycięto, i ty wiesz czemu.
IKa
Masakrowanie Bebopa tylko i wyłącznie w ramach popisu bucery byłoby nawet poniżej twojego poziomu, Slova.
Mój oficjalny apel do Redakcji: Błagam, nie pozwólcie mu na to. Błagam.
3 odcinki zmarnowanej szansy - DROP
Twórcy bardzo nieumiejętnie starają się połączyć elementy komediowe z cięższymi klimatami – ale mnie ani w tym odcinku, ani w dwóch poprzednich absolutnie nic nie rozśmieszyło, a mhroczne tajemnice i tajemnicze postaci są podawane w zbyt nachalny, łopatologiczny sposób. Dla porówania – w tym sezonie „Bungou Stray Dogs” robi to o wiele zgrabniej.
Możliwe, że część winy ponoszą też postaci. Przed seansem, przeczytawszy tylko opis, myślałam, że to śnięty jak zdechła ryba Kacchon będzie największą bolączką, a tymczasem z odcinka na odcinek chłopak robi się coraz znośniejszy – a może po prostu cała reszta bohaterów jest tak beznadziejna, że na ich tle wypada najlepiej. Nico jest irytująca, ale myślałam, że nikt nie będzie bardziej denerwujący, płaski, beznadziejny i sztampowy niż Wszechwiedząca Sonozaki. Cóż, myliłam się. Hisomu przebił ich wszystkich. Końcówka 3. odcinka sprawiła, że poczułam się zażenowana miernością tego chwytu, miernością tego anime oraz faktem, że je oglądam – twórcy w poszukiwaniu oryginalności i zrobienia czegoś szalonego zrobili o krok za daleko i przekroczyli cienką linię dobrego smaku.
Re: nuda... nic się nie dzieje... brak akcji jest...
Z tym duchem wiosny przypomniało mi się „Natsume Yuujinchou” i zrobiło mi wielkie nadzieje. Tylko że w „Natsume” pojawienie się jakiejś postaci zawsze czymś jednak skutkowało. Tutaj… to coś przyszło, wygadało się i poszło. I tyle.
Druga połowa odcinka była chyba jeszcze gorsza (bo duch wiosny był przynajmniej uroczy). To było po prostu, no, gotowanie. I nic więcej. Podane w najzwyczajniejszej ze zwyczajnych form, żadne „Shokugeki no Souma”. Równie dobrze mogłabym wyjść z pokoju i obserwować, jak moja współlokatorka gotuje obiad – i nawet może zyskałabym na tym więcej niż na seansie „Flying Witch”, bo może coś bym podjadła przy okazji. W monitor raczej się nie wgryzę.
Fragmentu z puddingiem już nie widziałam, bo wyłączyłam odcinek. Dalsze oglądanie nie miało sensu.
Okruchy życia okruchami życia, ale to było po prostu nudne, do bólu zwyczajne i całkowicie o niczym. Szkoda. Spodziewałam się jednak czegoś ciut lepszego.
Co do twojej profesji – sorry, ale nie wiedziałam, że trolling jest już pełnoprawnym zawodem, więc strzeliłam to, co wiedziałam. Nie jestem tobą zainteresowana na tyle, żeby być na bieżąco.
Zadziwia mnie twoje oddanie obronie tych idiotycznych klapków – pokończyły ci się tematy na trollowanie? Czy też, jak pisałam uprzednio, a ty mi nie odpowiedziałeś, masz doświadczenie w tym temacie, bo skonstruowałeś sobie takowe i na własnej skórze doświadczyłeś, że owszem, da się w tym chodzić, a nawet biegać po lesie i ścinać drzewa?
Niecałe 10 minut później Ikomie ręka, tors i szyja fioletowieją w zastraszającym tempie (i wydaje mi się, że inne ludziki też przemieniają się w miarę szybko, jak na przykład pewna ważna osobistość w odcinku drugim). Czyli… po co te 3 dni? Wtedy nawet teoria o zatrzymywaniu wirusa ma jakiś nieco większy sens, bo jeśli teoretycznie dociera on do mózgu w tym czasie, to spokojnie można odciąć zakażony kawałek ciała. Natomiast jeśli ten wirus faktycznie mknie do mózgu jak błyskawica, to Ikomie właściwie nic nie powinno już pomóc. Ale nie jestem lekarzem, więc może się mylę.
A jeśli w przyszłości pojawią się wady, wybaczę wszystkie, bo duet Miyano Mamoru & Hosoya Yoshihasa (w rolach wręcz stworzonych dla posiadanych przez nich głosów) to strzał w dziesiątkę, mogę oglądać tę serię tylko i wyłącznie dla nich, bo ich interakcje są cudowne xD
Re: Pytanko.
Re: Pytanko.
A poza tym, Slova, jakie masz doświadczenie w chodzeniu w szpilkach?
Serio pytam. Bo muszę ci powiedzieć, że obcas dowolnej szpilki stwarza o wiele większe oparcie (chociaż nadal w porównaniu z normalnym butem jest ono śmiesznie małe) niż to coś, na czym popyla Mumei. W 21:14 widać wyraźnie, że ten „obcas” przynajmniej na pięcie ma kształt łyżwy – i pewnie jest tak samo stabilny… A łyżwa ma przynajmniej poziomą podeszwę. W połączeniu z podeszwą, gdzie ma miejsce spad stopy, naprawdę życzę z całego serca powodzenia komuś, kto ma zamiar w tym chodzić. I to przez dłuższy czas. Gibanie się na wszystkie strony i potencjalne wywrotki to nic w porównaniu z bólem stóp pod koniec dnia/następnego dnia.
Anime jest bez życia, podobnie jak protagonista
A w ogóle – jaki to anime musi mieć marny budżecik… Chyba wydali wszystko na Hosoyę :<
Re: pytanie
Owszem, Kiku był dystyngowany (ale to raczej kwestia wychowania niż jego naturalnego charakteru), skryty (jak to napisałam poprzednio), dość pragmatyczny, ale nie stonowany, wcale nie stonowany – użyłabym tu raczej słowa „powściągliwy”. Przez cały seans anime miałam wrażenie, że pod spodem, pod bardzo grubą i twardą warstwą oschłości i dystansu oraz samodyscypliny w Kiku wręcz buzują emocje, jak lawa w wulkanie, o którym wszyscy myślą, że jest już nieczynny, ale wewnątrz aż kipi. Tylko on sam sobie narzucił pewne wzorce zachowań, przez co musiał swoje uczucia ujarzmić. Lęk przed odrzuceniem, gorączkowe poszukiwanie własnego rakugo, podziw wymieszany z zazdrością o talent Sukeroku – tak nie zachowują się osoby „stonowane”. A to, o czym wspomniałaś, że dla ciebie było OOC, to właśnie był ten moment, kiedy coś w Kiku powiedziało „dość!, nie mam już dłużej siły tak cały czas się powstrzymywać!, to już tyle lat, wystarczy!”, coś w nim pękło – ta skorupa w wulkanie pękła na chwilę i na wierzch wylazł fragment natury Kiku. Może to tylko moje odczucie, ale widać to wzystko też w tym, jak dobrze radził on sobie w „swoim” rakugo (które, o ile dobrze pamiętam, obejmowało chyba miłosne historyjki) – nieważne, jak bardzo pasujący miałby do tego głos, bez emocji przekazywanych tym głosem nie zachwycałby widzów. Czyli miał te emocje, gdzieś one w nim drzemały.