x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Koniec
Re: Perfekcja...
Perfekcja...
Ale…
Kilka scen, zwłaszcza tych na sam koniec, mnie ujęło a miejscami nawet i wzruszyło. Nie podobał mi się wątek miłosny kliknij: ukryte Aśki i Siega. Był jak dla mnie naciągany i nienaturalny. ( Ze strony Siega, zauroczenie Aśki było nawet nie najgorzej prowadzone). Ale scena z początku ostatniego odcinka, ta krótka wymiana pomiędzy Shiro i Semiramis miała jak dla mnie dużo więcej chemii i żaru niż główna dwójka. Końcowe walki oglądało mi się też całkiem przyjemnie. No i Mordred. Za nią podnoszę ocenę o oczko w górę :)
Ostatecznie, pomimo zawodu, daję 7, ale nie jest to pozycja dla każdego.
9,5, ze względu na całości daję 9, ale bardzo możliwe, że jak pojawi się całość zmienię na 10.
Super, super, super!
Nie ma tu wielkiej i mrocznej fabuły, ale serię ogląda się po prostu przesympatycznie. A interakcje między bohaterami to dla mnie rewelka! Minoa może być zielona w temacie anime, ale doskonale wpasowuje się w w barwne klubowe osobowości, dzięki swojemu entuzjazmowi i jednoczesnej umiejętności łagodzenia konfliktów, będąc doskonałym buforem dla tego zwariowanego towarzystwa. Jak dla mnie póki co jest super i polecam serdecznie!
No i rozplanowanie akcji w drugim odcinku… średnio satysfakcjonujące delikatnie mówiąc. Zerknę pewnie na trzeci odcinek, ale nie jestem zbyt optymistycznie nastawiona.
Trawa *.*
A mi się podoba!
Ta nutka nostalgii, sympatyczne postacie i zarysowanie pewnego niepokoju w tle póki co kupuje mnie całkowicie :)
Utena jest… magiczna? Niesamowita? Jedyna w swoim rodzaju? Jednym z kamieni milowych animacji japońskiej? Nie będę się tu rozpisywać z moją interpretacją. Może wrócę do tego wątku za kilka lat, gdy obejrzę serię po raz drugi i trzeci. Póki co mam wrażenie, że przyjęłam do wiadomości pierwszą warstwę przekazu, może nadgryzłam nieco drugą, bo zostałam ostrzeżona, że do seansu należy podchodzić niezwykle uważnie. Na razie mogę napisać, że jestem niebywale poruszona i zachwycona historią o dorastaniu i bardzo wielu kształtach, jakie potrafią przybrać emocje ludzkie.
10‑ka.
Kategorycznie bym odradzała oglądanie filmu bez znajomości serii. Twórcy zmienili tu niemalże wszystko a jednocześnie zachowali główny sens Uteny (w każdym razie zgodnie z moją interpretacją, która może być bardzo, bardzo płytka i niedoskonała, bo w życiu nie stwierdzę, że zrozumiałam z Uteny absolutnie wszystko). Siłą faktu ze względu na krótszy czas antenowy charaktery uległy lekkiej zmianie, większość postaci jedynie przemyca się w kilkunastu kadrach (Nanami, co oni ci zrobili?! T.T). Jednak, gdy ma się za sobą już anime, nawet tych kilka chwil pozwala na nowo spojrzeć na znaną nam już wcześniej postać, co w moim odczuciu jest fantastycznym zabiegiem. I przy takim punkcie odniesienia z czystym sumieniem wystawiam 9.
Zacznę od plusów. Fabuła i klimat lat 90‑tych. Opowiadana historia jest bardzo ciekawa i wciąga. Poza tym, pewnie to już pochodna mojego wieku, uwielbiam anime z lat 90‑tych, więc już sama kreska wywołuje u mnie miłą nutę nostalgii. Natomiast, ech jednak już w akapicie mocnych stron zacznę nieco marudzić, jako że moim punktem odniesienia byli Slayersi, to w przypadku Orphena czułam, że dostałam coś troszkę podobnego, ale jednak wersję dużo uboższą. Humorystyczne elementy w postaci duetu Volcan‑Dortin, jak do niektórych moich przedmówców, w ogóle do mnie nie trafiały. Część fillerów nie spełniała żadnej funkcji, ani nie dawała nam nowych informacji o bohaterach ani nie bawiła. Samą historię, która ma swoją drogą bardzo satysfakcjonujące zakończenie, zobaczyłabym bardzo chętnie raz jeszcze, gdyby została opowiedziana w inny sposób. Bo postacie naprawdę da się lubić, a miałam w wielu punktach poczucie zmarnowanego potencjału.
W temacie wykonania byłam bardzo zaskoczona, gdy się okazało, że Majutsushi Orphen wyszedł w 1998r, czyli PO Slayers, Slayers Next oraz Slayers Try. A oceniając animację i muzykę, byłam przekonana, że Orphen był emitowany wcześniej, ew. po pierwszej serii Slayersów. Muzyka mówiąc delikatnie to szarpanina pseudo dźwięków, chociaż słyszałam rzeczy gorsze, jedyne co pozytywnego mogę o niej powiedzieć, to fakt, że jest charakterystyczna. Animacji się czepiać nie będę, bo na swoje lata jest bardzo ładna, chociaż w Slayers Next już była ładniejsza, a, jak już wspominałam, była to seria starsza.
Podsumowując, seria miła i przyjemna, posiadająca swoje wady. Nie polecam każdemu, sama po raz drugi do niej nie wrócę, ale na zimny jesienny wieczór pasuje doskonale do kubka ciepłej kawy bądź herbaty.
Podkreślę tylko, że wątek AsunaXKirito od połowy seansu z powrotem mnie nudził i przyprawiał o próchnicę. Doceniam po prostu pierwszą połowę filmu, w której występowali bardziej solo.
Natomiast historia Yuny i fantazja technologiczna podobała mi się, co przerzuciło się na przyjazne odebranie całego filmu :)
A tutaj mamy do czynienia z 10000 ludźmi, których życie zmieniła gra. 4000 zabitych i ich bliskich. 6000 osób, które musi sobie jakoś poradzić po przeżytym koszmarze. Materiał na 10000 bardzo dobrych, mocnych, psychologicznych historii. Zamiast tego kolejne kontynuacje skupiały się głównie na „Kirito! Daisuki!” „Asuna! Daisuki!”. I co jest absolutnie niezaskakujące, każde odejście od tego rodzaju osi fabularnej przynosiło nam lepsze widowisko.
Żeby nie było, w Ordinal Scale naturalnie znajdziemy kolejne „Daisuki”, natomiast tutaj antagonistami nie są zboczeńcy tylko ludzie, których dotknęła strata bliskiej osoby, co mi się szalenie podobało. Fajnie jest, jeśli da się zrozumieć drugą stronę barykady, a nie mamy narzuconego antagonisty, który po prostu jest Wielkim Złym TM. Nie chcę dać nikomu do zrozumienia, że fabuła jest doskonała, natomiast określiłabym ją jako przynajmniej dobrą.
Najmilej mi się oglądało pierwszą połowę filmu. Asuna w duecie z Kirito zwykle przyprawia mnie o atak próchnicy, natomiast na samym początku filmu nasza wieczna para wreszcie, podobnie jak w bardzo dobrym Mother's Rosario (od którego zaczęłam żywić do Asuny pewną sympatię), porusza się samodzielnie. Miło oglądać akcję, w której brak Kirito i wreszcie Asuna może przypomnieć widzowi, że sama jest szalenie zdolnym graczem i liderem, a nie panienką do ciągłego ratowania kliknij: ukryte (choć na to oczywiście też przyjdzie pora). Samego Kirito najbardziej lubię w duecie z Sinon, które to odczucie naszło mnie również przy oglądaniu Ordinal Scale, no ale to temat na innego posta.
Tak z innej beczki ciekawa jestem, kiedy autor zrozumie, że Yui zabija jego dzieło? Po pierwsze jest jednym wielkim cheatem, a jej brak zmusiłby bohaterów to większego ruszania mózgownicą, co by wyszło serii na dobre. W filmie, dokładnie jak w serii, każda scena z Yui jest dużo gorsza niż mogłaby być bez niej. Nie czaję, czemu twórca z uporem maniaka trzyma się tego czegoś.
Muzyka to średnia Kajiura, bardzo dobra, lecz wtórna. To wszystko już gdzieś wcześniej było. Z drugiej strony skłamałabym jakbym powiedziała, że żadna z piosenek nie wpadła mi w ucho.
Animacja, jak można było się spodziewać po filmie kinowym, bardzo dobra.
Smaczkiem SAO jest ten element fantastyki naukowej, która może się stać rzeczywistością w ciągu kilkunastu, a może nawet kilku lat. Po prostu fajnie patrzy się na ten nowy sprzęt ^^.
Podsumowując, serdecznie polecam. Jeśli ktoś lubi SAO i toleruje to anime w jego najgorszych momentach, powinien być bardzo usatysfakcjonowany seansem.
Postacie sympatyczne i dające się lubić, super muzyka, i ciekawy motyw powstawania anime i działania fandomu, to niewątpliwe zalety serii. A zwłaszcza najbliżej odebrałam wątek tworzenia własnej historii… Uwielbiam pisać, tworzyć nowe historie… I to anime niesie niesamowicie ciepłe przesłanie takim osobom jak ja. Samo tworzenie jest cudownym zjawiskiem. Warto jest tworzyć dla samej radości tworzenia. Nie dla poklasku, sławy i blasków reflektorów… Właśnie mam wrażenie, że to anime to bardzo osobiste dzieło twórców, w którym przemycono wiele ich osobistych przemyśleń na temat własnej pracy, co samo w sobie sprawia, że Re:Creators stanowi bardzo ciekawą pozycję.
Nie polecę tej serii miłośnikom akcji. Jeśli ktoś szuka czegoś nowego, sam lubi tworzyć i ma nieco cierpliwości, spotka ciepłą historię wywołująca chwilę refleksji, nawet i wzruszenia, wciąż będącą dobrą rozrywką :) 8.
Wiaderko tęczy
Jedyną wadą jest faktycznie trochę gorsza jakość animacji (chociaż najważniejsze momenty wciąż wyglądają przepięknie), i może czasem było trochę zbyt statycznie, ale kto by się tam przejmował przy tak genialnej reżyserii. O i dochodzimy już do stada zalet drugiego sezonu SnK. W składzie reżyserskim zaszła maleńka zmiana i mam wrażenie, że wyszło to serii na dobre. Nawet jeśli znałam materiał mangowy, nie mogłam nie docenić, jak doskonale przekazano treść zawartą w komiksie. Powiem więcej, ponownie historia ukazana w anime wydaje mi się spójniejsza. Akcenty i organizacja czasowa wydarzeń wydaje mi się bardziej uporządkowana i przemyślana.
Ogromnym plusem tej serii jest poprawne zaprezentowanie Hanji, której charakter w pierwszej części bardzo spłycono. Hanji nie jest nieodpowiedzialnym szalonym naukowcem, jak ją ciągle lubili przedstawiać w serii pierwszej. Jest ona doskonałym przywódcą, strategiem, o ogromnej wrażliwości na krzywdę ludzką, mającą swoją szaloną i ciemną stronę, co tutaj wreszcie w pełni ukazano.
Niestety, nieco spłycają postać Mikasy, wciąż eksponując jej szaleńcze przywiązanie do Erena, ucinając jej przemyślenia, że potrafiła się przyznać do poprzednich błędów, co nadawało w mandze jej nieco większej głębi.
Bardzo podobało mi się rozbudowanie tutaj postaci drugoplanowych. Wiadomo, że ta historia ma już swoich głównych bohaterów, lecz SnK to długa opowieść pokazująca wiele postaw ludzkich. I chociaż pośród nich najciekawsi są weterani Zwiadowców, dzieciaki tworzą sympatyczną bandę, a ich postępowanie wynika z ich doświadczeń, a nie wymogów fabuły.
Czytając jednocześnie najnowsze rozdziały mangi i oglądając regularnie odcinki drugiej serii, z jeszcze większym zainteresowaniem zwracałam uwagę na wiele pozornie nieistotnych szczegółów. Długo czekaliśmy, ale dzięki temu wypowiadane przez głównych antagonistów kwestie zyskiwały nowe znaczenie. To jedna z tych rzadkich serii, gdzie naprawdę można zrozumieć obie strony barykady.
Muzyka. Tak samo jak poprzednio, zniewalająca, hipnotyzująca, czysta doskonałość.
Największą siłą Tytanów nie jest akcja, ani zagadki, ani postacie. Dla mnie są to subtelnie stawiane pytania, o coś więcej. Zwykle są one zadawane szeptem, w międzyczasie. A odpowiedzi często nie są jednoznaczne. Może nawet powstały one tylko w mojej małej główce… Ale nawet jak nikt inny ich nie widzi, to nie szkodzi. Śledzenie tego tytułu budzi we mnie całą gamę emocji, których nie mam co szukać przy innych seriach. Dlatego jestem świadomie głucha na wszelkie niedoskonałości tak długo, jak czuję w swoim wnętrzu ten niezmienny rezonans.
10‑ka pełną gębą.
Ha!