x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: ?????
Taka ocena porównawcza będzie bardziej uczciwa, gdy ta seria się już jakoś rozwinie i przekonamy się, czy autor ma faktycznie jakiś większe ambicje.
Re: Legendy
Jedno jeszcze do wyjaśnienia – nie jest tajemnicą (i powtarzają to na pierwszym roku historii), że ktoś piszący z dystansu (geograficznego/kulturowego) będzie miał lepsze, a na pewno bardziej obiektywne spojrzenie, niż ktoś co całe życie spędził w danym miejscu i nasiąkł danymi sporami. Dlatego np. za najlepsze opracowanie dziejów Francji Vichy uważa się książkę Paxtona, a w Polsce taki hałas wywołały opracowania Daviesa czy Snydera. Podobnie jak to, że np. najlepsze opracowania poświęcone niewolnictwu w USA powstały w Europie, a najlepsze książki o prześladowaniach Żydów w Europie – w USA. Sam zaś np. bardzo sobie cenię polskie czy niemieckie książki na temat Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Inna sprawa, że taki historyk musi się liczyć z konsekwencjami – Paxton nie raz wspominał o szykanach, jakich doznawał podczas swoich badań we Francji, zaś Davies czy Snyder zostali potraktowani z buta przez aktualne władze polskie, gdyż nie pasują do obowiązujące odgórnie narracji (podobnie jak np. Anne Applebaum nie ma szans na wjazd do Rosji za jej książkę o Gułagu).
Re: ?????
Re: Legendy
Mam wrażenie, że się gubisz – najpierw masz pretensje to komunistów, a potem piszesz, że irytuje cię, iż ktoś wystawia różne oceny danego wydarzenia, czyli robi coś, co jest sprzeczne z komunistyczną wizją świata.
Historyjek o homo sovietkus w zasadzie szkoda komentować. Nie bronię ci się utożsamiać z takim stereotypem, ale rzucanie tego na całe społeczeństwo dobrych 30 lat pod upadku komuny (a nawet dłużej, bo taka hardkorowa, totalna komuna, a'la Związek Radziecki skończyła się u nas 1956) jest zwyczajnie pozbawione podstaw, sensu i logiki.
Re: Legendy
Naziści się w nic takiego nie bawili, ich celem była eksterminacja i eksploatacja, nie mieli dla Polaków żadnej oferty (acz tu byli wybiórczy, bo nie przeszkadzały im wszak państwa satelickie Słowian,takie jak Słowacja czy Chorwacja, które łączyły katolicyzm z nazizmem – co ciekawe, ich twórcy nie wykorzystywali wątków przedchrześcijańskich, ale stawiali na ścisły związek państwa z kościołem). To komuniści jako pierwsi próbowali wykorzystać słowiańską tożsamość jako przeciwwagę dla tradycji katolickiej. Robili to zresztą krótko, nieudolnie i niekonsekwentnie (charakterystyczne, że taki Stachniuk siedział w komunistycznym więzieniu). A przy okazji zrobili nawet coś pożytecznego, gdyż dzięki temu po raz pierwszy w Polsce historycy zaczęli poważnie i szeroko zajmować się tematem, powstało wiele pomnikowych prac poświęconych temu zagadnieniu, z „Początkami Polski” Łowmiańskiego na czele. Władza szybko straciła tym zresztą zainteresowanie (bodaj szczyt mieliśmy w połowie lat 60), stawiając raczej na dogadanie się z kościołem niż walkę o rząd dusz. Stąd też dopiero po 1989 poważnie rozbudziło się u nas na nowo zainteresowanie tym zagadnieniem.
Re: Legendy
Re: Legendy
Janion pisze o tym szerzej (ciężko się dyskutuje o książce z kimś, kto jej nie czytał), wskazując choćby na różnice między społecznościami słowiańskimi, które przyjęły słowiański obrządek chrześcijański, a tymi, które przyjęły jego rzymską formę. W tym pierwszym przypadku mieliśmy do czynienia z pewną kontynuacją, w drugim – z całkowitym przerwaniem więzi kulturowych. Wymowne, że nie powstał nawet jakiś charakterystyczny dla Polski styl architektoniczny w temacie sakralnym – w odróżnieniu od np. skandynawskich stavkirke czy prawosławnych cerkwi. My wszystko przyjęliśmy z modelu katolickiego, zaimportowanego z zachodu via Czechy. Ale mimo tego, gdy rozpoczął się okres pierwszy kształtowania się świadomości narodowej elit państwowych, bardziej atrakcyjny okazał się sarmatyzm, będący jakimś tam echem tej pogańskiej przeszłości. Nasi szlachcie nie szukali swych przodków wśród świętych katolickich ani wśród rycerzy króla Artura. Krucjaty, będące jedną z podstaw tożsamości chrześcijaństwa zachodniego, u nas nie stały się czymś takim.
W wykorzystaniu słowiańszczyzny w konflikcie ideologicznym dominowała nie tyle sprawa kultury/konfliktu religijnego, ile kwestii czysto politycznych – tu w grę wchodziły tendencje słowianofilskie i panslawistyczne, obecne w polskiej myśli politycznej gdzieś tak od czasów koncepcji antynapoleońskich ks. Czartoryskiego, potem zaś rozwiniętych przez Adama hrabiego Gurowskiego. Jednakże te koncepcje nie znalazły szerszego odzewu, jako że immanentną ich częścią był sojusz Polski z Rosją, co w okresie kształtowania się współczesnej świadomości narodowej w XIX wieku było w zasadzie niemożliwe, a przynajmniej bardzo trudne do realizacji (acz historycy wskazują przełom XIX i XX wieku jako moment, kiedy było to relatywnie bliskie spełnieniu). Żadna jednak z tych koncepcji nie odwoływała się do słowiańszczyzny jako opozycji wobec chrześcijaństwa. To na dobrą sprawę znajdziemy dopiero w koncepcjach Szukalskiego czy Stachniuka, szczególnie tego drugiego.
Natomiast dzisiaj te koncepcje są drugorzędne, pozostają zabytkami polskiej myśli, nikt ich nie traktuje inaczej niż jako ciekawostek. Tym, co ludzi bardziej interesuje, jest kwestia tego, ile w nas wciąż ze Słowian pozostało. I o tym pisze także Janion. Nie tyle przeciwko katolicyzmowi, ale obok niego. Jako coś, czego nie ma powodu się wstydzić ani odrzucać. Bo to wciąż w nas tkwi. I praktycznie w każdym pokoleniu powraca, jak fala. Jest często wyszydzane lub wykorzystywane groteskowo, ale mimo upływu wieków, nie udało się tego całkowicie wyrugować z naszej tożsamości. Pamiętam, jak obserwowałem rozwój polskiego podziemia metalowego w latach 90 – i jak szybko w nim przyjęły się właśnie kwestie słowiańskie, silniej nawet niż dominujące wtedy na zachodzie tematy satanistyczne. Gdy zaczęły powstawać polskie gry RPG, pierwszą był bodaj właśnie słowiański „Zły Cień”, a jakiś czas potem „Arkona”. Jedną z pierwszych „dużych” polskich gier komputerowych byli „Polanie”. W komiksie mieliśmy Kajka i Kokosza albo Domana. Gdy narodziła się polska fantastyka, szybko zaczęła zwracać się także ku słowiańszczyźnie i robi to do dzisiaj. Nie widzę w tym wszystkim jakiejś wojny politycznej. Po prostu echo, które wciąż gdzieś tam słychać.
Re: Legendy
Niektórzy z naszych filozofów próbowali ustalić słowiańskie źródła naszej cywilizacji i wskazać jakiej jej szczególne cechy (Stachniuk et consortes ze swoją koncepcją słowiańskiej zadrugi), ale nic z tego się nie przyjęło. Żyjemy w modelu, którego źródło tkwi w greckiej polis, zaś nasze życie reguluje prawo, które u swych podstaw ma prawo rzymskie. W codzienności otacza nas kultura, która czerpie z chrześcijaństwa z jednej strony, a z mitów zachodnioeuropejskich z drugiej. Nic dziwnego, że czujemy, iż czegoś tu brakuje.
Każdy element kultury może stać się środkiem walki/konfliktu – to nic nowego. Ale sprowadzenie tego problemu Polski wyłącznie do kwestii wojen ideologicznych jest znacznym spłyceniem problemu, wygodnym naturalnie dla drugiej strony sporu, która mówi z pozycji zwycięzcy. Ja zgodzę się tu raczej ze wzmiankowaną Marią Janion, która uważa, że to co nam zostało, to nie jakaś wymyślona (w większości w XIX wieku – vide ten nieszczęsny Świętowit ze Zbrucza) kultura słowiańska, ale „pogłos słowiańskiej rozpaczy” i podświadoma tęsknota za tym, co utraciliśmy, połączona z zazdrością w stosunku do tych, którym udało się to ocalić. Tak jak ten wspomniany przeze mnie Świętowit z Kruszwicy – wiadomo, że go nie ma, ale w świadomości ludzi tkwił przez wieki jako łącznik z tym, co było.
Re: Legendy
Mimo to, ten słowiański aspekt naszej tożsamości, gdzieś tam wciąż się kołysze i nie daje nam do końca spokoju. Nawet, jeśli przyjmuje formy kulturowo groteskowe (XIX wieczne opracowania odnośnie pogaństwa bezkrytycznej powtarzające historie z Długosza, Zadruga i Rogate Serce Wacyka i Szukalskiego z lat 30, Lechici dzisiaj), to pozostaje igłą wbitą w katolicką z grubsza tożsamość. Igłą, której przez ten tysiąc lat wyrwać się nie dało. Takim dobrym przykładem w skali mikro jest choćby historia z mojego rodowego gniazda, czyli Kruszwicy, gdzie znajduje się jeden ze starszych kościołów w Polsce. Od wieków krąży legenda, że w dach tamtejszej kolegiaty wmurowano fragment obalonego posągu Światowita. I choć badania jasno stwierdziły już w XIX wieku, że nie ma tam nic takiego, to ludzie dalej to powtarzają.
Re: Legendy
Co ciekawe, wiele zachowanych dawnych baśni zawdzięczamy niemieckim naukowcom i amatorom, którzy w XIX wieku jeździli i zbierali te wszystkie opowieści od chłopów.
Re: Legendy
Problemem jest dodatkowo to, że w niektórych krajach (Ukraina, Serbia), władze popierają kreowanie takiej tradycji i nikomu nie przeszkadza, jak lokalna profesura radośnie wymyśla najróżniejsze bajki i mity (nierzadko opierając się na XVIII‑XIX wiecznych fałszywkach), publikując je jako oficjalne odkrycia naukowe. U nas przez pewien czas robili tak komuniści, ale dali sobie spokój.
Muru czy innego takiego przenieść się takim czarem nie da, gdyż żaden z tych przedmiotów przez „drzwi” czaru zwyczajnie nie przejdzie sam z siebie. Ale woda siknie, owszem.
Generalnie, problem z magią teleportacyjną w fantasy polega najwyżej na tym, że nigdy nie jest określone, w jaki sposób mag ma dostęp do punktów docelowych. Tzn – czy musiał osobiście odwiedzić wcześniej miejsce, które chce odwiedzić, czy też wystarczy, że wie, gdzie się ono znajduje. Jeśli to drugie, to problemu nie widzę.
Wszyscy się spodziewaliśmy moe panienek, które są koniolesbijkoidolkami i to tchnęło tak ostrym absurdem, że w założenia wielu przyjęło to anime jako kolejny wykwit japońskiego absurdu, który jednak nic konkretnie nie zaoferuje, poza może fazą. A tu niespodzianka, seria od samego początku jest w zasadzie pełnokrwistym anime sportowym, całkiem solidnie osadzonym w tych swoich „końskich” realiach i to bez ewidentnych przegięć (typu centaury w MonMusu czy Centaur no Nayami). Jak się przyjmie tę całą osobliwą konwencję to w zasadzie nie ma już dalej problemu, bo seria nie wyciąga z rękawa jakichś naprawdę ciężkich absurdów typu „Czy ta pani też ma takie narządy rodne jak ta chabeta tam?”.
Wiarygodnie wypadają postacie – znowu niespodzianka, bo mimo całej tej rywalizacji, różnic itd. najbardziej wrogo nastawieni do siebie są tu trenerzy, nie same zawodniczki, które walczą ze sobą głównie na stadionie, ale prywatnie potrafią się kumplować. A propos trenerów – rzecz robiona na bazie gry tego konkretnego typu mogłaby sugerować, że trener będzie męskim self insertem, na którego lecieć będą prawie wszystkie panienki (casus Kantai Collection). A tu proszę – jest faktycznie trenerem (który, co więcej, faktycznie się przydaje, a nie robi za mało istotne tło) i tylko trenerem.
Fanem sportówek nie jestem, bo zwykle mnie nudzą, więc i pewnie dlatego trudno mi to anime uczciwie oceniać. Ale trzeba przyznać, że podejście do tematu oraz wykonanie okazało się nadspodziewanie wręcz dobre. Cóż, może ten brak ciężkiej fazy ciut oraz wątków yuri mnie rozczarowały, ale ostatecznie dla większości będzie to raczej zmiana na plus.
A klej robiono z kości, nie mięsa.
Myślę, że powinieneś spróbować przeczytać „Iono The Fantatics” („wybranki jej wysokości” od Kotori). Tam masz bezpośredniość, niekiedy może też ciutkę natarczywą, ale bez takich odjazdów jak tu czy w Netzusou Trap.
No i stare japońskie powiedzenie o wbijaniu wystających gwoździ pasuje tu jak ulał.
Serio, jedną z rzeczy, których najbardziej nie lubię w yuri (a w zasadzie w jakichkolwiek romansach) jest rozpoczynanie takiego wątku od wymuszonych kontaktów fizycznych, czy to popularnego w romcomach wpadania nosem w majtki, cycki itd, czy też wprost wbijania komuś homoseksualizmu metodą doustną/odtylcową (niepotrzebne skreślić). Niestety tu zaczyna się podobnie – najpierw Mei na oczach całej szkoły funduje Yuzu klasyczne macanie (nie dziwi mnie, że nie wolno nosić tam komórek – jakby ktoś to nagrał i wrzucił do sieci, to szkoła miałaby przerąbane), a potem wymusza na niej pocałunek (ja wiem, chodzi o to, aby pokazać, jak jej źle, że jej chłopak ją do tego zmusza itd, ale na litość…).
I tylko żal łapie, że zamiast tych co lepszych tytułów z gatunku ekranizuje się takie paździerze, pokazujące, że Japończycy zwyczajnie są emocjonalnymi analfabetami i nie potrafią ze sobą rozmawiać.
A w temacie patologii – czy tylko mi się wydaje, że mamusia Yuzu po prostu złapała swojego sugar daddy, którzy rzuca jej kasę, zafundował córeczce utrzymanki naukę w elitarnej szkole, w zamian za to ma opiekunkę dla swojej córki?