x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: 90 sekund? Co to ma być... przecież 56 sekund starczy. Easy.
Re: 90 sekund? Co to ma być... przecież 56 sekund starczy. Easy.
A co do dygresji na temat fabuły, to nie jest to jakieś szczególnie nowe osiągnięcie japońskiej animacji. Gainax prawie 30 lat temu odkrył, że fabułę można giąć, wycinać albo nawet kompletnie wyrzucić. Tyle że wtedy implantowali zamiast tego destylat epickości, więc braki nie były odczuwalne.
Re: 90 sekund? Co to ma być... przecież 56 sekund starczy. Easy.
Re: 90 sekund? Co to ma być... przecież 56 sekund starczy. Easy.
W Shingeki był spory patos, który mógł budzić wątpliwości, bo ryzykował ściągnięcie serii w dół, ale ostatecznie na wątpliwościach się skończyło. Nie wykorzystano tego elementu atmosfery jakoś kreatywnie, ale obyło się bez rozstrojenia klimatu, m.in. dzięki temu, że realistycznie przedstawiali kwestię śmierci.
Tu jestem kompletnie odmiennego zdania. Tytani faktycznie mogli miejscami sprawiać takie wrażenie, ale zaraz się reflektowano i łączono późną fabułę z początkami, głównie przez prosty paralelizm sytuacji, analogie i nie podane wprost wnioski. Może to nie były bardzo wysublimowane techniki w obliczu scenariuszy z najwyższych półek, ale w przypadku serii tego typu nie widzę miejsca na nic lepszego.
A w Kabaneri: „Jedzie, jedzie pociąg…” i ani nie wiadomo dokąd ani w jakim celu. Bez większych przeszkód następny odcinek może być plażowy.
Ogółem odnoszę wrażenie, że nie argumentujesz do tego, co piszesz albo nie piszesz wprost. Zacząłeś od tego, że Kabaneri jest ciekawsze, a sprowadzasz to do „Kabaneri jest lepsze, bo porażki ponosi mniej ambitnie”, którego to nastawienia nie rozumiem. Napisz może, proszę, które elementy faktycznie są lepsze w Kabaneri, a nie „mniej złe”.
Re: 90 sekund? Co to ma być... przecież 56 sekund starczy. Easy.
Re: 90 sekund? Co to ma być... przecież 56 sekund starczy. Easy.
Re: 5 odcinków
5 odcinków
Grafika na początku faktycznie była powyżej przeciętnej, teraz jakby osłabła, z wyjątkiem hiperanimowanych kotów. (Swoją drogą zastanawiam się, czy to CG‑assist czy tradycyjny rysunek korzysta z uproszczonej formy, żeby się popisać.) Ogółem wciąż potrafi mile zaskoczyć, ale kadry z ustami jako jedynym ruchomym elementem przeszły do porządku dziennego.
Wcześniej pisałem ogólnikowo o pomyśle serii na siebie, ale bardziej konkretnie siłę stanowią tu postacie. Nawet wyjęte z pewnych archetypów trzymają naturalność, a przy tym są na tyle ciekawe, że aż chce się je oglądać na ekranie. Do tego widać, że między dziewczętami jest przyjaźń i są tego świadome, a nie opiera się to na dziwactwach typu „a co jeśli jej powiem i już mnie nie będzie lubić?”.
I tak na marginesie, jak długo pamiętam, miałem leciutką awersję do postaci w okularach – nie na tyle, żeby je od razu skreślać, ale dużo ciężej mi jest je polubić. Myślałem, że problem leży po mojej stronie i to jakieś wizualne uprzedzenia, ale nic bardziej mylnego – zwyczajnie we wszelkich seriach na porządku dziennym w „czworoookie” postacie są masowo pakowane stereotypy, do tego stopnia, że chyba nawet sami twórcy tego nie zauważają. Zawahanie miałem przy Asuce z Euphonium, a teraz przy Hayamie jestem pewien – da się w anime zrobić postać w okularach zachowującą się jak zwykły bohater, tylko z jakichś względów rzadko to wychodzi.
Co do reszty komentarza, to niezbyt rozumiem Twoje wnioskowanie w kontekście dyskusji. Zgodzę się, że są rozwiązania powodujące określone reakcje u widza, wynikające z instynktów, zbieżności emocji (np. wynikających z muzyki i akcji), uwarunkowań kulturowych, ale jak to się ma do wartościowania dzieła? To, czy się gdzieś popatrzę, czy nie, nie czyni anime dobrym. A jeśli dążyłeś do tego, że są rozwiązania wywołujące u widza reakcję „to jest dobre”, to rozwiązania te są wysoce nieskuteczne – nie ma tytułu, który byłby odbierany w tak jednolity sposób. Skłoniłbym się nawet do twierdzenia, że takie rozwiązania nie istnieją.
Nieumiejętność mówienia na temat emocji, o której piszesz niżej, w żaden sposób nie stoi w sprzeczności z podejściem relatywistycznym. Jeśli istnieje rozbieżność między tym, co widz czuje, a tym, co mówi i wynika to z jego nieumiejętności wysławiania się, to oczywistym jest, że powinno się wtedy brać pod uwagę to pierwsze. Żeby nie było, od razu przypomnę, że ja tu nie bronię podejścia relatywistycznego, a jedynie pokazuję, że nie da się przy wszelkich dziełach zdefiniować „dobre” bez uciekania się do subiektywnej oceny (osobistej, uśrednionej ze zbioru, ustalonej przez krytyków, itd.) i wskazuję, co moim zdaniem tak naprawdę oznacza „dobre” w ustach osób, które go używają.
I trochę pogubiłem się już w tym, co rozumiesz jako stałą przy analizach i ocenach. Wcześniej pisałeś o normach wypracowanych przez społeczeństwo (co rozumiem jako normy kulturowe), a teraz o odruchach. Te rzeczy w pewnym miejscu się zazębiają, ale nie pokrywają się całkowicie – to nie jest to samo.
Decorum poszło się paść
Jest rozwiązanie na jedyny właściwy sposób oceniania, który zawsze będzie prawidłowy, niezależnie od tego, co sobie każdy ubzdura ze swoimi ocenami i swoją skalą, bo w ogóle nie wymaga operowania na abstrakcyjnych rzeczach typu wartości ocen. Wada jest taka, że od każdego oceniającego wymaga długiej i żmudnej pracy. Mianowicie każesz każdemu oceniającemu ułożyć obejrzane tytuły od najlepszego do najgorszego. Z masy danych, które się tak otrzyma, można z pomocą algorytmu otrzymać obraz najbliższy rzeczywistości, jeśli chodzi o to, co faktycznie jest uważane za najlepsze, średnie, najgorsze. I to w sposób najbardziej naturalny, czyli przez porównanie.
Co do samego poglądu, to rozumiem go i nawet osobiście popieram, ale… nie w anime. Tu wolę próbować definiować medium od podstaw (bazując na własnych doświadczeniach i obserwowaniu odbioru u innych), co jest o tyle proste, że medium to ma niezbyt szerokie granice i jest w miarę jednolite. Jeśli chodzi o używanie tej samej miary dla anime i reszty kinematografii, to jestem świadomy, że można bardzo łatwo może nie udowodnić, ale pokazać, że „dlaczego nie?”. Natomiast z paru względów wolę tego nie robić; przede wszystkim dlatego, że doszedłbym do dość pesymistycznych wniosków. Na przykładzie ocen, anime dostawałyby tylko noty w zakresie 1‑8, przy czym „8” policzyłbym na palcach jednej ręki, a „7” byłoby niewiele więcej. Poza tym wychodząc z zera przy tym medium, jestem w stanie dojść do różnych ciekawych wniosków i poszerzyć je np. na filmy i muzykę, nie stawiając tego w sprzeczności z zachowywanymi tam żelaznymi zasadami. Nie potrafiłbym tego robić, nie stosując przy anime „specjalnego” podejścia.
Natomiast zgodzę się, że przy konwencjonalnych seriach można sobie pozwolić na przyjęcie, że wszyscy wiedzą, o czym mowa przy ustalaniu, co jest dobre a co nie. Nie można za to wtedy twierdzić, że dobre nie równa się dobrze ocenianemu (niech już będzie „odbieranemu”, bo z ocenami są problemy innej natury). Dobrze oceniane to właśnie to, co jest najlepiej przyjmowane przez kulturę, tworzoną przez ludzi, z której to kultury wzięliśmy normy określające, czy to jest „dobre”. Innymi słowami skutek zaprzecza swojej przyczynie, co nie może mieć miejsca.
Podobnie rozjeżdżanie się dźwięku i zagłuszanie (czyli różnica w natężeniu dźwięku z uwzględnieniem modelu psychoakustycznego, ale już przyjmijmy, że „to słychać” :P) są faktami, ale nie można z tego wnioskować, że to jest „obiektywnie złe”, nawet jeśli intuicyjnie wydaje się, że tak jest.
Pewne konwenanse są na tyle uniwersalne, że praktycznie nie ma od nich odstępstw – raczej nikt nie zaaprobuje trzasków w tle muzycznym, małej liczby klatek na sekundę, czy też bohatera dostającego spontanicznego zeza na drugim planie (chociaż co do ostatniego, to patrząc po Gainax‑I.G‑Trigger, sam już nie wiem), ale nie ma wnioskowania, które wskazywałoby wprost, że to jest „dobre”. To, jak to ocenisz, wciąż jest w pełni subiektywne, a zbieżność braku odstępstw wynika z bardzo skonkretyzowanej wizji medium przez odbiorcę (od strony technicznej) oraz małej tendencji do eksperymentów. W kinematografii ogółem czy też muzyce, do których stosują się te same zasady, taka zbieżność już nie występuje. Tam trzaski i mała liczba klatek mogą być rozpatrywane jako „dobre” na porządku dziennym.
P.S. 15 fps rozumiane jako „statyczne”, czyli utrzymywane, kiedy nie ma przyśpieszeń, to bardzo dużo, sporo powyżej standardu anime telewizyjnego.
„Obiektywna ocena” w tym kontekście jest oksymoronem. Obiektywnie możesz ocenić dzieło w konkretnych warunkach, np. czy nadaje się dla dzieci, czy są szanse, że spodoba się znajomemu, czy konieczna jest znajomość prequela do pełnego odbioru serii – wtedy masz jakieś przyjęte wytyczne i stawiasz się w „nieswojej” pozycji, więc możesz wydać obiektywną ocenę (niekoniecznie trafną). Nie da się tego zrobić w kategoriach „czy to zostało dobrze/jakościowo wykonane” – „dobrze” jest tu rozumiane jako „podoba mi się”. No chyba, że to „dobrze” przedefiniujesz, ale wtedy warto zaznaczyć, o co dokładnie chodzi; może to znaczyć „dobrze się sprzeda”, „spodoba się dużej liczbie osób”, „spodoba się moim znajomym z takiego a takiego środowiska” albo „będzie miało dużą liczbę klatek na sekundę” (niezależnie od tego, jakie te klatki będą; no chyba, że mają być „jakościowe”, ale wtedy wracamy do „podoba mi się”) – wtedy faktycznie w określonych warunkach możesz wydać obiektywną ocenę albo nawet stwierdzić fakt.
To, że animacja z dużą liczbą klatek, nieszablonowe, dynamiczne postacie, złożona fabuła są postrzegane jako „dobre”, wynika z pewnego konwenansu. Tak jest tutaj, inaczej na jakimś konwencie, jeszcze inaczej w Japonii (pewnie znajdą się elementy wspólne, ale to zwykła zbieżność). I to właśnie przez to, że ludzie podchodzą na różny sposób – nie tylko do fabuły, czy anime całościowo, ale do grafiki i muzyki także. Kto ma rację, co jest „jakościowe”? Wszyscy, bo nie można nie mieć racji, wyrażając opinię.
Na część spraw mam podobny pogląd, m.in. na recenzje czy problem z różnym wyskalowaniem ocen, ale nie do końca o to mi chodziło.
Do czego piłem tym pytaniem to nieistnienie czegoś takiego jak jakość, tzn. nieistnienie w obiektywnych kryteriach. Można ją sobie zdefiniować jako najlepszą sprzedaż albo najlepsze oceny i wtedy dostaje się taki uśredniony subiektywizm (niektórzy twierdzą, że to już jest obiektywne, ale tu bym się spierał), który ma tę zaletę, że jest określony i wiadomo, o czym się mówi.
Natomiast to co się intuicyjnie pojmuje jako ową „jakość” (przynajmniej tak myślę, bo nie siedzę każdemu w głowie i nie wiem, jak to rozumieją) to w rzeczywistości personalny gust, ewentualnie zmieszany z gustem osób, które się uważa za autorytety (bo spotykane jest „mnie tam się nie podobało, ale jak tak mówicie, to faktycznie było dobre”). Czy jest dobrze uargumentowany czy nie, nie ma znaczenia, bo wychodząc z różnych systemów wartości, można dojść do dowolnych wniosków. A więc ile osób, tyle „jakości”.
I wtedy faktycznie ze sprzedaży czy oceny innych nie wynika nasza „jakość” (chociaż może się z nimi pokrywać). Natomiast na pewno nie jest to jakaś uniwersalna wartość, porównywalna ze sprzedażą płyt czy średnią ocen na stronie XYZ, a jako taka została wyżej użyta – przynajmniej tak mi się wydaje.
Re: Kto to pisał i jak śmie nazyać się Polakiem?!
Do SnK miałem dwa podejścia. Przy pierwszym, już jakiś czas temu, chyba kiedy seria była w połowie emisji, porzuciłem anime przy czwartym odcinku przez postać głównego bohatera. Denerwował mnie charakterem i myślałem, że nie zniosę historii z nim w roli głównej, a nie było specjalnie powodów, które mogłyby mnie trzymać przy serii pomimo tego. Na szczęście zdecydowałem się spróbować drugi raz i odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem, że Eren przechodzi później przemianę. Wprawdzie śladową i w żadnym razie nieczyniącą z niego dobrej postaci, ale sprawiającą, że mogłem już spokojnie to oglądać. Zresztą postacie są najsłabszym elementem SnK. Przy trójce głównych bohaterów i w większej części drugiego planu szwankuje przede wszystkim umotywowanie. Przez otaczającą atmosferę z Erena stara się zrobić człowieka‑objective, z Armina wrażliwego geniusza, a z Mikasy cichą, ale konkretną postać. Natomiast kiedy dochodzi do sprawdzianów tych charakterów, okazuje się, że owa atmosfera była przesadzona i efekt jest wręcz komiczny.
Jeśli miałbym wskazać ulubioną postać, pewnie wybrałbym Hange, której nie zniósłbym w innej serii, ale tutaj swoim kompletnie innym nastawieniem do tytanów stanowiła ona świetną przeciwwagę dla panującego w anime patosu. Jeszcze wspomnę, że jakkolwiek daleko mi do bycia fanem Levia, pozytywnie mnie zaskoczył, bo po pozorach sprawiał wrażenie drugiej, po głównym bohaterze, osoby na „czarnej liście” tej serii, ale udało się zrobić z niego żywą postać z jednoczesnym zachowaniem całego efekciarstwa, które mu było zapisane w scenariuszu.
Wiele osób jako koronny argument przeciwko serii wymienia jej rozwlekłość. Faktycznie, oglądając odcinek co tydzień przez prawie pół roku, można odnieść takie wrażenie. Jednakże mając przed sobą komplet odcinków i mogąc dowolnie dysponować czasem oglądania… nie powiedziałbym. Nie chciałbym się tu rozwodzić nad tym, który sposób oglądania jest lepiej uzasadniony i ma mniejszy wpływ na odbiór tego „czym anime faktycznie jest”, więc poprzestanę na wyłożeniu swojej opinii. SnK nie jest przeciągane. Fakt, wydarzenia istotne z „kronikarskiego” punktu widzenia nie następują szybko, ale gdyby próbować coś przyśpieszyć, obawiam się, że zbliżono by się do małego chaosu. Klimat i długo utrzymywane napięcie straciłyby się, przygniecione kolejnymi wydarzeniami, a już dosyć cienkie postacie sprawiałyby wrażenie zupełnie przypadkowo wsadzonych w kolejne epizody historii. Te „opóźnienia” w przedstawianiu głównych wydarzeń były istotne – w te przerwy nie wsadzano błahych wypełniaczy, ale poświęcano czas napięciu i bardziej dogłębnemu przedstawieniu wykreowanego uniwersum.
A skoro o uniwersum mowa, to jak już było pisane w recenzji, widać, że przyłożono się zarówno dla ogólnego obrazu, jak i do detali. Ciężko jest znaleźć wewnętrzne sprzeczności, a seria rzadko ucieka się do rozwiązań „magicznych”. Do tego jeśli zwróci się uwagę na pewne szczegóły i niuanse, one też tworzą spójną całość. Weźmy za przykład choćby strategię poruszania się w terenie opanowanym przez tytanów, wyjątkowo realistyczną i jednocześnie niegłupią w przedstawionych realiach – dokładnie taką, jaką chciano, żeby była. Zaskakujące, że do tak rozplanowanego, spójnego uniwersum przemycono tak drewnianych bohaterów…
Spójność jest też na poziomie przekazu fabularnego. Wbrew pozorom nie jest to anime jednowątkowe. Czy może inaczej: jest to anime jednowątkowe, ale wielomotywowe. Obok dwóch oczywistych kwestii, czyli przygód i poczynań głównych bohaterów oraz genezy i innych tajemnic tytanów, występują m.in. polityczno‑społeczne rozwarstwienie świata, różne postrzeganie Oddziałów Zwiadowczych przez ludzi, skontrastowane teoria i realia wojny. Każdy z tych motywów doczekał się stosownej i udanej prezentacji. No i jeszcze śmierć… Czyli to, co w całej serii podobało mi się najbardziej. Pomimo sporej podniosłości towarzyszącej całej serii, walki dzielnej ludzkości z tytanami, Erena, który chce wszystkich ich zniszczyć, bla, bla, bla, śmierć jest tu przedstawiana każdorazowo krótko i wymownie – bez zbędnych krzyków, ostatnich słów, spowolnień czasu. Później pojawiają się różne kwestie powstałe już po śmierci, czyli czy trudzić się pochówkiem w samym środku niebezpieczeństwa, etc. Przy tym nigdzie nie zostaje złamane wewnętrzne decorum tego anime. To i mniej wyraźny, ale istotny obraz tego, jak wygląda chaos wojny (akcja terenowa), jak dla mnie definiują klimat SnK.
Technicznie jest co chwalić; wyróżniam tu zarówno muzykę, jak i grafikę. Ta pierwsza, z pominięciem openingów, jest moim zdaniem wzorcem dla tego, jak powinna brzmieć ścieżka dźwiękowa serii fantasy‑akcji. Z powodzeniem udało się osiągnąć obydwa cele, które zawsze stawiam muzyce w seriach, czyli wytworzenie odpowiedniego klimatu oraz zainteresowanie mnie warstwą muzyczną samą w sobie.
Grafika była poziom niżej (jeśli przy muzyce uwzględnimy kiczowate openingi, to może na równi), ale to wciąż przykład dla innych serii TV, które chcą być widowiskowe. Ma swoje momenty, w których robi wrażenie, a do tego mnie siada stylistyka. Generalnie lubię stylizację na mangę, gruby kontur, itp.
Chcę też wspomnieć, że przyłożono się tu do wydania BD. Pomijam już od razu widzialne różnice związane z obsunięciami czasowymi w czasie emisji, bo do nich nie mam pełnego porównania (widziałem tylko slajdy); natomiast jakościowo wykorzystano w pełni to co oferuje format. Zdarza się, że w innych seriach robi się to po łebkach, wciskając nieco podrasowaną wersję TV jako materiał jakości studyjnej, więc brawa dla producenta.
Jeśli miałbym porównać SnK do czegoś na podobnym poziomie, wziąłbym tu Fullmetal Alchemist: Brotherhood, oczywiście z niezbędnymi poprawkami na to, że to drugie jest historią zakończoną, jak również wielowątkową. Oba anime są do siebie podobne pod względem umieszczenia czegoś ambitniejszego w shounenowej strukturze. FMA jest lepsze pod względem postaci, ale z kolei ustępuje SnK w klimacie i detalach. Obie serie zmagają się też z problemem nietrafionego humoru, chociaż nie wiem… Przy SnK jakoś mniej mi to przeszkadzało, choć dało się zauważyć.
Liczbowo to będzie u mnie 8/10, przy czym 1 punkt wywalczony z oprawy audiowizualnej. Ogółem bardzo dobra robota. Zupełnie inaczej, niż z początku się spodziewałem.
Re: ;'..
Re: cyberpunk czy nie... a co to ma za znaczenie?