x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Może mieć ciężko przy niedawnym Shirobako.
A link do utworu z Hibike przypomniał mi o pewnej kwestii. W pokazanym fragmencie występu było widać i słychać dzwonki lub jakieś pochodne instrumenty, a nie przypominam sobie, żeby wcześniej poświęcono im jakąś uwagę. Mogłem coś przeoczyć, ale troszkę mnie to zdziwiło.
Hmm… dziwne. W mojej wersji był od 20:47 do 21:58.
Re: niezły straszak
A potem do autorki przyszli smutni panowie w garniturach i powiedzieli, że tak być nie może…
Nie. Anime jest wyjątkowo wierną adaptacją mangi, a ta od samego początku do samego końca jest mocno kontemplacyjna. Tam nie ma miejsca na akcję z fantazyjnymi potworami w tle. Całe anime przedstawia najróżniejsze ludzkie problemy, czasem wyjątkowo proste i uniwersalne, a mushi pełnią tu rolę medium, które te problemy jest w stanie ubarwić i zaciekawić widza. A „początkowe odcinki” nie mają tu nic do rzeczy, bo mangi nie ekranizowano zgodnie z kolejnością jej rozdziałów.
Re: niezły straszak
Zawsze była formuła jednego rozdziału na odcinek. Nie było przypadku, kiedy zekranizowaliby pół lub dwa.
Och, jak dobrze, że przed dokładnym czytaniem rzucił mi się w oczy ten fragment, bo zaoszczędziłem trochę swojego czasu. Rzadko kiedy jest okazja „odwdzięczyć się” komuś, kto tak traktuje swojego rozmówcę i w ten sposób próbuje ucinać dyskusję. Tutaj jednak mam sposobność, żeby najzwyczajniej nie przeczytać Twojego komentarza, jakakolwiek by nie była jego treść i dać Ci tego świadomość. :)
Beethoven wykonywał improwizacje, jak wielu jemu podobnych. Czyżby jedna z bardziej znamienitych figur w muzyce poważnej nie miała w niej miejsca?
Moja wyobraźnia jest na tyle rozwinięta i zgodna z rozsądkiem, że nie muszę siadać i rozpisywać utworu, żeby zrozumieć, jak jest to złożone i jak bardzo pomaga tam zastosowanie matematyki w większości przypadków. Mój punkt to, że matematyka nie jest warunkiem koniecznym to zaistnienia muzyki.
Nie widzę powiązania logicznego między częściami tego zdania.
Jeśli miałbym odpowiedzieć w zgodzie z prawdą, odpisałbym: muzyczna improwizacja nie ma odpowiednika w sztukach plastycznych, bo te wyłączają artystę w funkcji medium pomiędzy autorem dzieła, a jego odbiorcami (pomijam wymykające się temu kryterium instalacje). Natomiast muzyka wykonywana na żywo wymaga zaangażowania artysty, a w przypadku improwizacji artysta ten jest jednocześnie autorem.
Tak czy siak, niezbyt rozumiem, gdzie ta odpowiedź ma nas doprowadzić.
Chciałbym jeszcze wrócić na główny tor dyskusji i dopowiedzieć, że nie podoba mi się takie ujęcie muzyki jako rzemiosła i wydaje mi się ono niezgodne z rzeczywistością. Muzyka jest sztuką, a sztuka przekazuje jakieś uczucia. W tym przypadku źródła uczuć są dwa: kompozytor i wykonawca. O ile wpływ artysty na utwór nie jest duży, to jednak występuje – sam znam liczne wykonania tych samych utworów mające zupełnie inny wydźwięk emocjonalny.
W Shigatsu została uwydatniona część interpretacyjna muzyki i nie widzę w tym nic złego. Czy widownia rzeczywiście mogła usłyszeć zmiany nastroju grającego? Zapewne nie ze stuprocentową trafnością, ale znając dobrze dany utwór co bardziej doświadczeni słuchający pewnie byli w stanie wyłapać różnice. Nawet jeśli rzeczywistość nie odnotowuje podobnych przypadków, wspomniane anime nie dawało komunikatu „wszystko zostanie przedstawione z ekstremalnym realizmem”. Tytuł zachowuje wewnętrzną spójność i to jedyny aspekt, który tu można ocenić.
Powyższe stwierdzenie zdaje się negować miejsce wszelkich improwizacji w muzyce. A gdyby niejaki Don Van Vliet jeszcze żył, zapewne zastanawiałby się, o co chodzi w matematyce, zgraniu w czasie i harmonizowaniu.
Re: Cud, miód i muzyka^^
A mnie się wydawało, że źródłem tej reputacji jest niejaka Haruhi. Do tego Lucky Star czy K‑ON – Clannady się tu raczej chowają w kwestii popularności, sprzedaży i pieniędzy, które zarobiło studio.
Re: Cud, miód i muzyka^^
Już któryś raz widzę taką teorię i po raz kolejny pytam: czym sobie to studio zasłużyło na tego typu opinię? Rzeczywiście zepsuło jakikolwiek materiał poza Chuunibyou 2?
Za Evangelionem rzeczywiście nie przepadam, choć doceniam niektóre jego elementy. To jednak dosyć rozległa kwestia. Do (nie-?)sławnego reżysera mam raczej neutralne podejście (liczę, że w filmach ostatecznie zreflektuje się i da serii rozsądne zakończenie), więc jego rola producenta wykonawczego jest mi dla odbioru obojętna.
Mogłabyś rozwinąć, o co chodzi z Obake‑chan? Przyznam, że niespecjalnie przykładałem się do szukania jakichś ukrytych sugestii, bo uznałem to za przyjemną komedię ze zdrowym „retro” poczuciem humoru.
Re: Ep3
Z życia wzięte.
Chcę sprostować: nie zarzucam Ci nadinterpretacji, ale sugeruję, że tytuł sam z siebie nie porusza „szerszego obrazu” problemu i według mnie nie daje wyraźnych przesłanek zachęcających do tego. Bardziej widzę to jako jednostkowy przypadek, a przeniesienie wszystkiego na ogólną problematykę jest rolą widza, jeśli ten ma taką ochotę.
Owszem, pojawiają się elementy, o których piszesz. Sama scena z wychodzeniem przez ekran jest dość dwuznaczna, bo istota w pierwszej chwili wydaje się wzięta z fantastyki, ale ma twarz dziewczyny kolesia. Jak rozstrzygnąć czy to świat M&A wpływający na rzeczywistość, czy dziewczyna nachalnie dopominająca się o atencję?
I nie, nie uważam tekstu piosenki za niespójny z resztą. Przeciwnie, stanowi on pewnego rodzaju klucz do odczytania całości. Natomiast nie zezwala na moją pierwotną interpretację (gdy oglądałem bez dostępu do tłumaczenia piosenki), która zakładała, że postać dziewczyny przedstawia pewną ideę miłości platonicznej, odizolowanej od erotyki. W takim układzie chłopak szuka podobnego uczucia będąc otoczony pornografią, podtekstami, itd. Nie sprzeciwia się im, trochę oszukuje sam siebie wmawiając sobie, że kiedyś spotka prawdziwą miłość. Ale kiedy ostatecznie przychodzi taka okazja, okazuje się, że jest na to już zbyt wyniszczony moralnie i pomimo rozpaczliwej walki polega. Takie założenia świetnie usprawiedliwiają użycie obfitej erotyki jako wzmocnienia przekazu. Tym się też głównie sugerowałem.
Moja obecna interpretacja jest taka, że ME!ME!ME! pokazuje chłopaka skonfliktowanego między dziewczyną, a M&A – bez jednoznacznego wskazania, co jest dobre a co złe. Zasadniczo sporo sytuacji można odczytywać dwuznacznie, a nawet jeśli pierwszym i oczywistym nasuwającym się wnioskiem jest „anime niszczy człowieka”, ja bym był bardziej ostrożny. Jeśli założymy, że podmiotem lirycznym piosenki jest ta dziewczyna, nie brzmi ona jednoznacznie pozytywnie, a pod sam koniec zarzucałbym jej nawet sporą zaborczość. Dlatego powiedziałbym, że to nie hobby zniszczyło bohatera, ale sam konflikt i próba pogodzenia dwóch kontradykcyjnych kwestii. Jest to na swój sposób ciekawe, ale nie jakoś specjalnie głębokie i odkrywcze.
Taka interpretacja już nie znajduje usprawiedliwienia dla operowania erotyką. Jeśli rzeczywiście jest jak mówisz, to tym gorzej dla tytułu z mojej strony, bo wszelkie „zabawy z widzem” powinny być prowadzone bardzo rozważnie. O ile można przedstawić jakieś fałszywe fakty, żeby zmusić oglądającego do pomyślenia, o tyle otwarte zmylenie, czy też trolling, byle tylko ktoś obejrzał tytuł, już są nie do przyjęcia. Póki co ja jestem zdania, że to, co mogliśmy zobaczyć, jest efektem nietrafionego artyzmu i swawoli twórców wywołanych tym, że przy tym projekcie nie obowiązują ich standardowe normy telewizyjne i „nareszcie mogą”.
A zarzuty mam dwa. Pierwszy to brak świadomej ingerencji anime we wspomniany „szerszy obraz”, przez co sam przedstawiony problem wydaje się mocno spłycony i nie ma konkluzji. Drugi to nadmierna erotyka, która miałaby uzasadnienie w mojej pierwotnej interpretacji (szukanie miłości w świecie zawładniętym pornografią), gdyż rysowałaby dosadny obraz rzeczywistości, którą chce przedstawić. W takim wypadku jednak nie widzę dla niej uzasadnienia poza fanservicem. No bo w końcu co miałaby oznaczać? Że anime to tylko hentai i h‑doujiny oraz że żeruje tylko na seksualnym niewyżyciu swoich konsumentów?
Natomiast w kwestii lepszych tytułów przedstawiających podobny problem widziałem NHK! ni Youkoso, które jest pod tym względem o niebo lepsze: bardziej dogłębne, celowe, z mniejszą liczbą kontrowersji i niejasności. Biorę oczywiście pod uwagę różną długość obu anime. Może jeszcze temat wyrywania się z bycia hikikomori obrazuje Yojouhan Shinwa Taikei, chociaż tutaj tematyka jest dużo bardziej rozległa.
Ani*Kuri15 jest samo w sobie wyzwaniem, bo przedstawienie czegokolwiek zapadającego w pamięć w czasie jednej minuty to niełatwa sprawa. Mniej więcej połowa historii wychodzi dokładnie taka, jak można by się spodziewać: jakieś mniej lub bardziej ambitne graficznie obrazy i nic poza tym. Natomiast druga połowa już coś sobą prezentuje i wywołuje podziw samym faktem posiadana tak krótkiego czasu. Dla mnie szczególnie wyróżniające się jest Ohayou, któremu jako osobnemu tytułowi wystawiłbym najwyższą notę. Zdecydowanie najgenialniejsza w swojej prostocie minuta w japońskiej animacji. Listę płac dla konkretnych dzieł specjalnie sprawdzałem po seansie, ale Kon był tu więcej niż oczywisty.
W odniesieniu tych samych zarzutów do Nihon Animator: dla mnie właśnie ta seria jest dość bezpostaciowa. Nie widać w niej żadnej celowości poza pokazaniem różnorodnych typów animacji. Większość historii ma ciekawy pomysł przewodni, któremu pod żadnym względem nie dorównuje jego wykonanie. Do tego część pozycji nie pokazuje żadnej fabuły (a czasu mają zdecydowanie więcej niż minutę). O ile takie until You come to me. jestem jeszcze w stanie przeboleć, to zupełnie nie rozumiem, co tu robi zbiór klatek z Gundama. W zasadzie do tej pory tylko 4 tytuły ze zbioru oceniłbym jednoznacznie pozytywnie: 20min…, Tomorrow from there, Kanón oraz The Diary of Ochibi. Na 18 to dość kiepski wynik, chociaż reszta w większości nie jest zła, a nijaka.
ME!ME!ME! jest może i znakiem rozpoznawczym – w końcu wywołało spory odzew w internecie – ale na pewno nie nazwałbym go wyróżniającym serię. Za pierwszym razem mi się spodobało, ale po zapoznaniu się ze słowami piosenki moja interpretacja się posypała. kliknij: ukryte Z opowieści o kolesiu poszukującym prawdziwego uczucia w obecnym zalewie pornografii i wyuzdania zrobiła się opowieść o kolesiu walczącym o swoje hobby, którym jest M&A, ze swoją dziewczyną. W takiej konwencji w dodatku mocno przesadzona pod względem erotyki.
W którym miejscu? Ja w drugim odcinku widziałem mnóstwo przeskoków między klatkami kluczowymi, jakby nagle osoby odpowiedzialne za pośrednie odeszły ze studia i zatrudniono tam jakichś przybłędów. Budżet serii jest taki, że aż mi się smutno robi, a na domiar złego z tym odcinkiem chyba ledwo się wyrobili w terminie. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze w tym sezonie zobaczymy ze dwa recapy. Ogólnie bardzo porwane i daleko temu do „fajne” No chyba, że „animacja” to inne określenie na projekty postaci, jak to często bywa, chociaż i tu można by się spierać. A nie wspomnę o proporcjach, kontroli jakości (niektóre statyczne ujęcia z końmi dawały do myślenia na temat praw fizyki) i… tak, CG. Jaka piękna katastrofa.
Jak tak możesz pisać, desudesu!